|
POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH
| | | | |
| 2013-07-24, 13:07
2013-07-24, 11:28 - partykaa napisał/-a:
Witajcie
Był tu mój debiut na 100 km ( jak nie licząc nie skończonego B7D 2012 ). Przyjechaliśmy w środę celem rekonesansu i odpoczęcia przed biegiem. mieliśmy problemy z odpowiednim nawodnieniem przed biegiem ( mimo bliskości Czeskiej granicy w całej miejscowości nie można było kupić ich izotoników : ))) . Start biegu o 20 i perspektywa biegu przez całą noc była dla mnie nowum , którego to obawiałem się najbardziej. Na starcie w Kudowej żegnała nas spora grupa ludzi ( letnicy,turyści itd. ) która to patrzyła z politowaniem na zgraję czubków chętnych latać po lasach, polach, łąkach i zadupiach przez 100 km dla własnej satysfakcji. Powiedziałem sobie Partyka tylko spokojnie i tak też zacząłem , moim celem była meta ( 2 pkt do CCC 2014 bądź Lavaredo )i nauka a nie czas. Ruszyliśmy i już po paru km rozwiały się moje pierwsze wątpliwości co do oznaczenia trasy , oczywiście można by to jeszcze poprawić ( więcej odblasków i gęściejsze rozmieszczenie ) ale mi przynajmniej strasznie oznakowanie nie przeszkadzało .Na Pierwszy PKT i potem Szczeliniec wbiegaliśmy sporymi grupami więc o zgubieniu trasy nie było mowy. Ale widok ludzi będących pierwszy raz na Szczelińcu i to jeszcze w nocy bezcenne. Następnie był spory przelot do PKT 11 na 37 km i tutaj warto było pomyśleć o większej ilości płynów ( oczywiście ja nie pomyślałem i bukła 1 l okazał się za mały - to właśnie miałem na myśli jak pisałem na początku że jadę po naukę. Z pkt 11 wyruszyłem raźnym krokiem bo pogoda dopisywała, nogi podawały i ogólnie czułem się ok. Około 4 rano dopadła mnie pierwsza zmora ( spanie ) i nogi zaczynały się już miękkawe ( nie wspomnę o tym że moje Speedcrosy zrobiły mi psikusa i mocno mnie obtarły ). Cieżko osiągnąłem PKT12 i od tą zaczęła się walka ( nie nie walka a masakra ) do Barda na PKT 68 to już dostałem się siłą woli choć jeszcze z górki podbiegałem i co łagodniejsze wypłaszczenia ( dzięki Ewelina za miłe towarzystwo ). Na przepaku podjąłem decyzję o zmianie butów na asfalty ( i był to słuszna decycja ) i przebraniu koszulki ,oczywiście nic ciepłego nie zjadłem gdyż najnormalniej w świecie wszystko wcześniej już poszło ( pewnie v-ce mistrz zjadł wszystko : )) . Ruszyłem z wiarą na przyzwoity wynik bo jakoś mi siły wróciły i nogi nie piekły tak mocno , ale po pierwszym podejściu zdałem sobie sprawę że będę tarabanił do samej mety w tempie 4 km na godzinę i tak też było. A ostatnie km to już gehenna i gdyby nie super ludzie na trasie to bym to strasznie wycierpiał . A sama meta no cóż gąsior na rękach i łzy ( tak tak płakałem jak bóbr na ostatnich km ) bo zdałem sobie sprawę że dokonałem czegoś co nie może zrobić każdy od tak i jestem z tego bardzo dumny . Ok zajęło mi to 22 godziny w ogóle ,ale mam to gdzieś cel osiągnąłem i basta , a i mam najłatwiej się poprawić za rok z wszystkich Ha Ha. Podsumowując Muszę zrzucić 10 kg, Nie jestem przygotowany biegowo na 100 KM a jedynie na max 50 ( Wawrzyńcu strzeż się niech no tylko nogi wyleczę ), muszę odstawić Czeskie Izotoniki - wtajemniczeni wiedzą o czym mówię, Biegać z kijkami , poszukać jeszcze butów dla siebie Ale jedno wiem na pewno K...A Kocham to co robię . PS Graty dla reszty i wielkie dzięki za towarzystwo na kwaterze, w takim teamie to mogę biegać nawet na największym zadupiu . |
Brawo Andrzeju! Takie bieganie wciąga :) Będę trzymał kciuki za Wawrzyńca! A z czeskich izotoników to bym nie rezygnował:)))) |
| | | | | |
| 2013-07-24, 14:28
Gratulowałem wszystkim osobiście ale jeszcze raz gratulacje dla was.
Ja również bawiłem się świetnie. Choć tym razem w roli organizatora. Pobiegałem dosyć sporo po górach, pozwiedzałem no i izotoników też sporo wypiłem...
|
| | | | |
| | | | | |
| 2013-07-27, 10:31
Pogoda nie rozpieszcza dzisiaj maratończyków, chyba im ciepło.
Trzymam mocno kciuki za biegnących. Powodzenia! |
| | | | | |
| 2013-07-27, 17:16 I Maraton Benedyktyński
LINK: http://www.maratonypolskie.pl/wyniki/2013/benedy3op.pdf | 5 Józiu Kubik 03:17:31 – I miejsce w M50
19 Robert Korab 03:53:35
33 Tomasz Komisarz 04:05:47
35 Ela Gaweł 04:07:29 – I miejsce generalnie wśród kobiet :) :)
51 Tomasz Zając 04:25:48
55 Tomasz Szalacha 04:29:38
65 Wojciech Tomaka 04:39:59
67 Janusz Wacnik 04:43:25
69 Marek Wąs 04:48:51
88 Krzysztof Kopeć 05:22:27
98 Piotrek Wyczawski 6:04:24
Ukończyło 98 osób. Wśród panów wygrał Grzesiu Czyż 2:48:35, a wśród pań nasza Ela Gaweł 04:07:29. :) |
| | | | | |
| 2013-07-27, 17:35
2013-07-27, 17:16 - Andrzej Cisek napisał/-a:
5 Józiu Kubik 03:17:31 – I miejsce w M50
19 Robert Korab 03:53:35
33 Tomasz Komisarz 04:05:47
35 Ela Gaweł 04:07:29 – I miejsce generalnie wśród kobiet :) :)
51 Tomasz Zając 04:25:48
55 Tomasz Szalacha 04:29:38
65 Wojciech Tomaka 04:39:59
67 Janusz Wacnik 04:43:25
69 Marek Wąs 04:48:51
88 Krzysztof Kopeć 05:22:27
98 Piotrek Wyczawski 6:04:24
Ukończyło 98 osób. Wśród panów wygrał Grzesiu Czyż 2:48:35, a wśród pań nasza Ela Gaweł 04:07:29. :) |
Gratulacje dla Wszystkich!! :) Przebiec maraton w taką pogodę!!! Szacunek!!
GazEla jesteś moim guru!! Pokłony!!! :) |
| | | | | |
| 2013-07-27, 18:04 Maraton Przemyśl / Jarosław
Serdeczne gratulacje Eli Gaweł za zwycięstwo w naszym Maratonie od Organizatorów i swoim własnym.
Szkoda, że po biegu nie miałem czasu więcej z Tobą porozmawiać jak tylko złożyć Ci gratulacje. |
| | | | | |
| 2013-07-27, 18:14
Brawo Ela. Super, gratulacje:)
Ale dzisiaj dawało słoneczko. Trochę Nas posmażyło:)
Gratulacje dla wszystkich co ukończyli dzisiejszy bieg.Warunki były z lekka hardcorowe. No i podziękowania dla Bożenki która na rowerze zagrzewała Nas do boju:)
To był bardzo fajny bieg a koszulki zajefajne:) |
| | | | |
| | | | | |
| 2013-07-27, 18:35 Podziękowanie
Podziękowanie dla wszystkich Rzeszowskich Gazel i Gepardów za udział w Naszym Maratonie. |
| | | | | |
| 2013-07-28, 12:14
2013-07-27, 18:14 - TREBORUS napisał/-a:
Brawo Ela. Super, gratulacje:)
Ale dzisiaj dawało słoneczko. Trochę Nas posmażyło:)
Gratulacje dla wszystkich co ukończyli dzisiejszy bieg.Warunki były z lekka hardcorowe. No i podziękowania dla Bożenki która na rowerze zagrzewała Nas do boju:)
To był bardzo fajny bieg a koszulki zajefajne:) |
Wielkie gratulacje dla ELI za zwycięstwo (hip hip hura!!) oraz dla wszystkich, którzy w takich piekielnie trudnych warunkach pokonali wczoraj ten królewski dystans. Na bajku było ciepło, a co dopiero podczas biegu!
Jesteście prawdziwymi twardzielami i fajterami, wielki podziw i szacunek!
A czy będzie jakaś relacja? ;)
|
| | | | | |
| 2013-07-28, 18:23 Brawo
2013-07-21, 07:57 - GrzegorzS napisał/-a:
Wyniki B7S - 223 km
10 Sroka Wojciech 40h24:26,8
38 Piotrowski Maciej 49h15:03,2
Wyniki KBL - 103 km
2 Korab Robert 13h16:28,7
38 Surowiec Grzegorz 17h29:31,0
41 Mikołajczyk Henryk 18h13:41,4
47 Wacnik Janusz 18h45:19,8
72 Nabożna Ewelina 20h59:25,6
82 PARTYKA ANDRZEJ 22h00:21,3
Wielkie gratulacje dla wszystkich, dla Henia, Grześka i Andrzeja udanego debiutu ultra.
Robert wielki szacunek, 2 miejscem zaznaczyłeś Rzeszów na biegowej mapie ultrasów. Zaczną teraz ludzie zjeżdżać z całej Polski na treningi do Rzeszowa.
|
Gratuluję wyników GiG w B7S i KBL. Swój debiut w ultra planuję dopiero w 2014. Na razie najbliższy bieg dopiero w Krasnymstawie na półmaratonie. Szacun dla ultrasów. |
| | | | | |
| 2013-07-28, 21:06 I Maraton Benedyktyński – 27 lipca 2013
I Maraton Benedyktyński – 27 lipca 2013
Jako, że czuję się jeszcze małym gepardziątkiem, stawiającym pierwsze, nieśmiałe i często koślawe kroki na biegowych arenach, przedmaratońska adrenalina dopadła mnie już oczywiście na dzień przed startem, dzięki czemu w sobotę 27 lipca Anno Domini 2013 wstałem blisko półtorej godziny przed budzikiem (budzik – 5:30, ja – 4:15, 1:0 dla mnie).
Pierwsze, zaspane spojrzenie za okno nie pozwoliło mi jeszcze o tak wczesnej porze przewidzieć jaki żar z nieba będzie lał się już niebawem, wstałem więc w tej nieświadomości w bardzo dobrym humorze, pełen nadziei na nowe rekordy i wbiegnięcie na metę z gracją sarenki. O tym w jakim stopniu zbliżyłem się do tych oczekiwań, nieco później :)
Szybki prysznic, do ręki torba spakowana poprzedniego wieczoru i wyruszam na podbój szos. Do Przemyśla dojechałem za uprzejmością i w miłym towarzystwie Piotra i Janusza (wielkie dzięki chłopaki), odebrałem pakiet startowy, pozachwycałem się koszulką (tak mi się podoba, że mierzyłem w domu już z 5 razy), odwiedziłem zwyczajowe w takich sytuacjach, ustronne miejsce i pełen optymizmu podbiegłem do miejsca startu. Sygnał do biegu rozległ się za pośrednictwem siostry przełożonej i rywalizacja rozpoczęła się na dobre. W tym momencie już wiedzieliśmy, że pogoda będzie bardziej plażowa niż biegowa, ale oczywiście ja jak to ja, nie posłuchałem rad bardziej doświadczonych i mądrzejszych kolegów, że absolutnie ani trasa ani pogoda nie sprzyja ustanawianiu życiówki, ale po krótkiej zadumie na pierwszych metrach znalazłem grupkę prowadzoną na 4 godziny i z dziką jak na siebie energią za tą grupką pognałem. Prowadził nas Janusz Kos, z którym przebiegłem chyba mniej więcej ok. połowy trasy kiedy to dowiedziałem się na żywym (czy raczej ledwie żywym) własnym organizmie, że trzeba było się słuchać na początku i ruszyć spokojnie po to, by ewentualnie potem przyspieszyć, a nie na odwrót :) Januszowi i innym zawodnikom z którymi biegłem w grupie chciałem bardzo podziękować, bo miałem niezwykle miłe towarzystwo, natomiast słońce i pofałdowana trasa (no i pewnie brak odpowiedniego przygotowania) spowodowało, że w pewnym momencie zacząłem słabnąć. Piłem na trasie bardzo dużo, uważałem na utratę płynów, ale nie uratowało mnie to przed skurczami mięśni – te najbardziej dokuczliwe były od ok. 30 km. Na ciągły bieg nie miałem już sił, musiałem się zatem posiłkować marszem. Energii i wiary dodawali kibice i wolontariusze przy punktach z wodą – zresztą o nich należałoby napisać chyba odrębny poemat, bo z takim przyjęciem nie spotkałem się jeszcze nigdzie :) Nie będzie też przytykiem w stronę organizatorów, ale opisem życzliwości ludzi to co napiszę teraz – otóż bardziej nawet niż wszystkie izotoniki i banany na punktach smakowała mi woda prosto ze studni, którą pewien starszy pan serwował mi prosto z wiadra – po prostu poezja :)
Wracając do samego biegu – pierwszą połowę trasy pokonałem w ok. 1:55, a metę minąłem z czasem blisko 4:30 – sami widzicie jakie było to drugie pół :) Niestety oprócz wytrenowania uważam teraz, że zabrakło mi przede wszystkim pokory wobec dystansu. Mając w pamięci maratoński debiut z maja i dobre samopoczucie na całości trasy wziąłem za pewnik, że teraz nie może być inaczej – jak to bywa życie weryfikuje nasze plany i mój zweryfikowało dając mi niezłą nauczkę na przyszłość :) Niniejszym ślubuję uroczyście (jesteście świadkami), że każdy następny maraton potraktuję z należytym szacunkiem i jak ktoś bardziej doświadczony będzie mi coś podpowiadał, to będę słuchał uważniej niż wczoraj :)
Pisałem już o czasie na mecie, napisać też wypada kilka słów o niej samej – nie muszę zapewne dodawać, że gracja sarenki, którą sobie wymarzyłem, zmieniła się w grację przypominającą zupełnie inne zwierzę – jakąś krzyżówkę leniwca z osłem :) Ale za to co poczułem odbierając medal – bezcenne. Już z medalem znalazłem też swoje nowe ulubione miejsce w Jarosławiu – schodki w cieniu jakieś 30 metrów od mety – nie siedziałem nigdy na wygodniejszym fotelu czy sofie niż ten kawałek kamienia :)
Dzisiaj, dzień po biegu, uważam że medal który wczoraj przywiozłem do domu, oprócz tego, że najładniejszy, jest zdecydowanie najważniejszym medalem w mojej skromnej kolekcji, bo żadnego nie wywalczyłem większą ilością potu i energii. To była na pewno też najbardziej wymagając z tras, na których dotychczas było mi dane walczyć o wynik, ale tym większą mam satysfakcję z jej ukończenia. Atmosfera tego biegu też jak dla mnie mogłaby być wzorcem dla wszystkich pozostałych.
To wszystko o czym pisałem nie byłoby możliwe bez ogromu pracy wielu ludzi, w tym pewnie wielu takich, których nazwisk nigdy nie poznamy. Swoje słowa podzięki składam dla nich wszystkich na ręce organizatorów, którzy mam nadzieję w przyszłym roku nie dadzą nam odpocząć końcem lipca :)
|
| | | | | |
| 2013-07-29, 08:10 Maraton Przemyśl / Jarosław
Gratulacje dla Wszystkich startujących w upalnym Maratonie
Benedyktyńskim.Walka z upałem była ciężka ale nie daliśmy się i Wszyscy pomiomo kryzysów na trasie ukończyli ten
gorący maraton.Gratki dla Eli za I miejsce wśród kobiet.
Pozdrawiam |
| | | | |
| | | | | |
| 2013-07-29, 08:59
2013-07-29, 08:10 - janusz napisał/-a:
Gratulacje dla Wszystkich startujących w upalnym Maratonie
Benedyktyńskim.Walka z upałem była ciężka ale nie daliśmy się i Wszyscy pomiomo kryzysów na trasie ukończyli ten
gorący maraton.Gratki dla Eli za I miejsce wśród kobiet.
Pozdrawiam |
Gratulacje dla wszystkich - tych co na podium :) i tych co wygrali ze słabościami.
|
| | | | | |
| 2013-07-29, 10:47
I Maraton Benedyktyński
na początek bardzo dziękuję za gratulacje i miłe słowa:)
Ja również gratuluję wszystkim startującym w Maratonie Benedyktyńskim, który mimo Opatrzności, która nad nami czuwała okazał się "piekielnie" trudny - to nie bluźnierstwo to fakt. Nie będę tu oryginalna jak wspomnę, że był to mój najcięższy bieg. W niedzielę zastanawiałam się jak dałam radę przebiec ten dystans w takich warunkach pogodowych i na tak wymagającej trasie z ciągłymi podbiegami w pełnym słońcu. Nie ukrywam, że miałam kryzys już od 15km - "psycha wysiadała". Miałam ochotę zejść z trasy bo czułam, że to nie rozsądne i nie ekologiczne biec w takich warunkach. Jednak zmotywowały mnie dwie sprawy, akcja pomocy dla Michałka oraz moja prywatna motywacja, o której nie będę pisać. To na prawdę pomogło mi ukończyć zawody. Zdobyłam I miejsce wśród kobiet ale to jakby nie miało większego znaczenia. Oczywiście jest zadowolenia ale większą satysfakcję daje mi świadomość, że przetrzymałam kryzys i wygrałam walkę ze sobą.
Chciałabym również podkreślić, że maraton zorganizowany był na 5. Sprawnie w miłej atmosferze, z częstymi punktami odżywczymi, wspierającą obsługą techniczną i wolontariuszami oraz smacznym bigosem na zakończenie. I tu wielkie DZIĘKI dla wszystkich zaangażowanych w organizację tych zawodów i akcji dla Michałka oraz osób wspierających to przedsięwzięcie. Chciałabym również podkreślić i podziękować osobą, które pomagały na trasie, kibicom za tak liczny i mobilizujący doping, gospodarzom którzy w ten skwar podawali dodatkową wodę i podnosili nas na duchu i dodawali sił. To było na prawdę bezcenne i jestem Im wdzięczna:) Dziękuję również Wojtkowi, który pomógł mi logistycznie i wspierał mnie na trasie mimo, że ciężko było mi wtedy podziękować choćby uśmiechem.
Jeszcze raz gratulacje i uznanie dla startujących - szczególnie dla Piotra:)
|
| | | | | |
| 2013-07-29, 13:37 I Maraton Benedyktyński
Ostatni gasi światło
Ostatniego gryzie pies
Ostatni zawsze zostaje w matni
Jesteś ostatni
I nie masz siły biec
Nie widzisz stawki
Gdzie ten ostatni
Nie warto...
Nie liczy się...
Cytat z: Krzysztof Grabaż Grabowski, Strachy Na Lachy,
„Ostatki – nie widzisz stawki” z płyty DODEKAFONIA.
Czy warto?
Warto, bo przecież cel był szczytny.
Warto, by finiszować w swoim mieście, w którym się urodziłem i wychowałem.
Warto, by dzieciom na trasie rozdawać autografy (niesamowite).
Warto, by słyszeć od dzieci „Da pan rade, już niedaleko”.
Warto, by spotkać się z tak miłym dopingiem na trasie.
Warto, by biec w eskorcie policji, (taki przywilej ma przecież tylko pierwszy i ostatni).
Czy liczy się?
Tak, liczy się. Kolejny maraton zaliczony. Miał być treningowym, towarzyskim spotkaniem w rodzinnych stronach, po trasie którego niejednokrotnie przemierzałem „za młodu” na rowerze .
Tak, liczy się. Bieg ukończyłem, medal otrzymałem, sklasyfikowany zostałem, pomimo przekroczenia limitu.
Trochę o biegu. Wiedziałem, że trasa jest trudna więc zacząłem zachowawczo. Biegło mi się bardzo dobrze. Pierwsze 10 km, praktycznie ciągły podbieg nie zmęczył mnie. Następne 10 km spoko, dogoniłem Marka i biegliśmy trochę razem. Za Rokietnicą odpuściłem sobie już podbieg, był trochę ostry, potem dalej bieg. Do 28 km w miarę dobrze, choć zaczęli mnie wyprzedzać inni biegacze. Odpuściłem następny mocniejszy podbieg i gdy już zaczynałem biec wróciła „zmora maratonów moich” - skórcze. Później to już było tylko gorzej. Nawet „biegacze- piechurzy” mnie wyprzedzali.
Na 35-36 km, dogonił mnie „zestaw zamykający bieg” i deptał po piętach, sugerując od czasu do czasu : Może pan wsiada, czy idzie dalej?
Uświadomiłem sobie, że niejednokrotnie słaniając się na nogach, przebycie 1 km trwało, około 10-15 min. Pewnie sobie busie myśleli: „Kończ Waść wstydu oszczędź” czy też „bigos w klasztorze stygnie”, ale że byłem uparty jak osioł, nie dopuszczałem takiej możliwości. Mój organizm się zbuntował. Nie chciał przyjmować nawet wody, skurcze, ból pleców, momentami robiło mi się słabo. Jakbym się przyznał to pewnie by mnie siłą ściągneli.
Na 40 tym kilometrze, na podejściu koło kościoła, mój żołądek postanowił być wylewny, ale to co pokazał, to tylko trochę żółci. To był ostatni kryzys i ostatnie kuszenie, ostatniego maratończyka. Sanitariusz zasugerował, abym może zszedł z trasy. Zabrzmiało poważnie. A ja na to: Jeszcze powalczę.
I zacząłem biec, przebiegłem przez miasto do samej mety, gdzie czekali na mnie najwytrwalsi kibice: brat z córką, Ela z Wojtkiem, Janusz i Tomek. Dziękuję Wam bardzo serdecznie.
Paradoksalnie najlepszy wynik w maratonie uzyskałem przy najmniejszym wysiłku, a najgorszy czas uzyskałem skrajnie wyczerpany i odwodniony. Nie polecam biegania w takich temperaturach i gratuluję wszystkim, którzy ukończyli ten morderczy maraton, a zwłaszcza Eli, która spisała się na medal.
Pozdrawiam |
| | | | | |
| 2013-07-29, 14:03
2013-07-29, 13:37 - WYPI70 napisał/-a:
Ostatni gasi światło
Ostatniego gryzie pies
Ostatni zawsze zostaje w matni
Jesteś ostatni
I nie masz siły biec
Nie widzisz stawki
Gdzie ten ostatni
Nie warto...
Nie liczy się...
Cytat z: Krzysztof Grabaż Grabowski, Strachy Na Lachy,
„Ostatki – nie widzisz stawki” z płyty DODEKAFONIA.
Czy warto?
Warto, bo przecież cel był szczytny.
Warto, by finiszować w swoim mieście, w którym się urodziłem i wychowałem.
Warto, by dzieciom na trasie rozdawać autografy (niesamowite).
Warto, by słyszeć od dzieci „Da pan rade, już niedaleko”.
Warto, by spotkać się z tak miłym dopingiem na trasie.
Warto, by biec w eskorcie policji, (taki przywilej ma przecież tylko pierwszy i ostatni).
Czy liczy się?
Tak, liczy się. Kolejny maraton zaliczony. Miał być treningowym, towarzyskim spotkaniem w rodzinnych stronach, po trasie którego niejednokrotnie przemierzałem „za młodu” na rowerze .
Tak, liczy się. Bieg ukończyłem, medal otrzymałem, sklasyfikowany zostałem, pomimo przekroczenia limitu.
Trochę o biegu. Wiedziałem, że trasa jest trudna więc zacząłem zachowawczo. Biegło mi się bardzo dobrze. Pierwsze 10 km, praktycznie ciągły podbieg nie zmęczył mnie. Następne 10 km spoko, dogoniłem Marka i biegliśmy trochę razem. Za Rokietnicą odpuściłem sobie już podbieg, był trochę ostry, potem dalej bieg. Do 28 km w miarę dobrze, choć zaczęli mnie wyprzedzać inni biegacze. Odpuściłem następny mocniejszy podbieg i gdy już zaczynałem biec wróciła „zmora maratonów moich” - skórcze. Później to już było tylko gorzej. Nawet „biegacze- piechurzy” mnie wyprzedzali.
Na 35-36 km, dogonił mnie „zestaw zamykający bieg” i deptał po piętach, sugerując od czasu do czasu : Może pan wsiada, czy idzie dalej?
Uświadomiłem sobie, że niejednokrotnie słaniając się na nogach, przebycie 1 km trwało, około 10-15 min. Pewnie sobie busie myśleli: „Kończ Waść wstydu oszczędź” czy też „bigos w klasztorze stygnie”, ale że byłem uparty jak osioł, nie dopuszczałem takiej możliwości. Mój organizm się zbuntował. Nie chciał przyjmować nawet wody, skurcze, ból pleców, momentami robiło mi się słabo. Jakbym się przyznał to pewnie by mnie siłą ściągneli.
Na 40 tym kilometrze, na podejściu koło kościoła, mój żołądek postanowił być wylewny, ale to co pokazał, to tylko trochę żółci. To był ostatni kryzys i ostatnie kuszenie, ostatniego maratończyka. Sanitariusz zasugerował, abym może zszedł z trasy. Zabrzmiało poważnie. A ja na to: Jeszcze powalczę.
I zacząłem biec, przebiegłem przez miasto do samej mety, gdzie czekali na mnie najwytrwalsi kibice: brat z córką, Ela z Wojtkiem, Janusz i Tomek. Dziękuję Wam bardzo serdecznie.
Paradoksalnie najlepszy wynik w maratonie uzyskałem przy najmniejszym wysiłku, a najgorszy czas uzyskałem skrajnie wyczerpany i odwodniony. Nie polecam biegania w takich temperaturach i gratuluję wszystkim, którzy ukończyli ten morderczy maraton, a zwłaszcza Eli, która spisała się na medal.
Pozdrawiam |
Piotrek jesteś Wielki. Pełen szacun za wytrwałość i determinacje!!! |
| | | | | |
| 2013-07-29, 14:18
2013-07-29, 14:03 - TREBORUS napisał/-a:
Piotrek jesteś Wielki. Pełen szacun za wytrwałość i determinacje!!! |
Dokładnie to samo pomyślałem.
A jak dzisiaj Wasze samopoczucie pobiegowe? Ja, co wydaje mi się trochę dziwne, najbardziej czuję plecy w odcinku krzyżowym, nieco powyżej ich brzydkiego końca :)
Wczoraj wybrałem się na basen, bo na bieganie nie było siły, ale dzisiaj chciałbym coś potruchtać wieczorem. |
| | | | |
| | | | | |
| 2013-07-29, 14:57
2013-07-29, 13:37 - WYPI70 napisał/-a:
Ostatni gasi światło
Ostatniego gryzie pies
Ostatni zawsze zostaje w matni
Jesteś ostatni
I nie masz siły biec
Nie widzisz stawki
Gdzie ten ostatni
Nie warto...
Nie liczy się...
Cytat z: Krzysztof Grabaż Grabowski, Strachy Na Lachy,
„Ostatki – nie widzisz stawki” z płyty DODEKAFONIA.
Czy warto?
Warto, bo przecież cel był szczytny.
Warto, by finiszować w swoim mieście, w którym się urodziłem i wychowałem.
Warto, by dzieciom na trasie rozdawać autografy (niesamowite).
Warto, by słyszeć od dzieci „Da pan rade, już niedaleko”.
Warto, by spotkać się z tak miłym dopingiem na trasie.
Warto, by biec w eskorcie policji, (taki przywilej ma przecież tylko pierwszy i ostatni).
Czy liczy się?
Tak, liczy się. Kolejny maraton zaliczony. Miał być treningowym, towarzyskim spotkaniem w rodzinnych stronach, po trasie którego niejednokrotnie przemierzałem „za młodu” na rowerze .
Tak, liczy się. Bieg ukończyłem, medal otrzymałem, sklasyfikowany zostałem, pomimo przekroczenia limitu.
Trochę o biegu. Wiedziałem, że trasa jest trudna więc zacząłem zachowawczo. Biegło mi się bardzo dobrze. Pierwsze 10 km, praktycznie ciągły podbieg nie zmęczył mnie. Następne 10 km spoko, dogoniłem Marka i biegliśmy trochę razem. Za Rokietnicą odpuściłem sobie już podbieg, był trochę ostry, potem dalej bieg. Do 28 km w miarę dobrze, choć zaczęli mnie wyprzedzać inni biegacze. Odpuściłem następny mocniejszy podbieg i gdy już zaczynałem biec wróciła „zmora maratonów moich” - skórcze. Później to już było tylko gorzej. Nawet „biegacze- piechurzy” mnie wyprzedzali.
Na 35-36 km, dogonił mnie „zestaw zamykający bieg” i deptał po piętach, sugerując od czasu do czasu : Może pan wsiada, czy idzie dalej?
Uświadomiłem sobie, że niejednokrotnie słaniając się na nogach, przebycie 1 km trwało, około 10-15 min. Pewnie sobie busie myśleli: „Kończ Waść wstydu oszczędź” czy też „bigos w klasztorze stygnie”, ale że byłem uparty jak osioł, nie dopuszczałem takiej możliwości. Mój organizm się zbuntował. Nie chciał przyjmować nawet wody, skurcze, ból pleców, momentami robiło mi się słabo. Jakbym się przyznał to pewnie by mnie siłą ściągneli.
Na 40 tym kilometrze, na podejściu koło kościoła, mój żołądek postanowił być wylewny, ale to co pokazał, to tylko trochę żółci. To był ostatni kryzys i ostatnie kuszenie, ostatniego maratończyka. Sanitariusz zasugerował, abym może zszedł z trasy. Zabrzmiało poważnie. A ja na to: Jeszcze powalczę.
I zacząłem biec, przebiegłem przez miasto do samej mety, gdzie czekali na mnie najwytrwalsi kibice: brat z córką, Ela z Wojtkiem, Janusz i Tomek. Dziękuję Wam bardzo serdecznie.
Paradoksalnie najlepszy wynik w maratonie uzyskałem przy najmniejszym wysiłku, a najgorszy czas uzyskałem skrajnie wyczerpany i odwodniony. Nie polecam biegania w takich temperaturach i gratuluję wszystkim, którzy ukończyli ten morderczy maraton, a zwłaszcza Eli, która spisała się na medal.
Pozdrawiam |
po pierwsze: Wielkie gratulacje i słowa uznania!!! (chciałabym kiedyś tak wyćwiczyć psychikę!!)
po drugie: uwielbiam tę piosenkę !! :)
pozdrawiam serdecznie,
M. |
| | | | | |
| 2013-07-29, 15:50 Gratulacje dla Hardcorowców-Benedyktynów!
2013-07-29, 13:37 - WYPI70 napisał/-a:
Ostatni gasi światło
Ostatniego gryzie pies
Ostatni zawsze zostaje w matni
Jesteś ostatni
I nie masz siły biec
Nie widzisz stawki
Gdzie ten ostatni
Nie warto...
Nie liczy się...
Cytat z: Krzysztof Grabaż Grabowski, Strachy Na Lachy,
„Ostatki – nie widzisz stawki” z płyty DODEKAFONIA.
Czy warto?
Warto, bo przecież cel był szczytny.
Warto, by finiszować w swoim mieście, w którym się urodziłem i wychowałem.
Warto, by dzieciom na trasie rozdawać autografy (niesamowite).
Warto, by słyszeć od dzieci „Da pan rade, już niedaleko”.
Warto, by spotkać się z tak miłym dopingiem na trasie.
Warto, by biec w eskorcie policji, (taki przywilej ma przecież tylko pierwszy i ostatni).
Czy liczy się?
Tak, liczy się. Kolejny maraton zaliczony. Miał być treningowym, towarzyskim spotkaniem w rodzinnych stronach, po trasie którego niejednokrotnie przemierzałem „za młodu” na rowerze .
Tak, liczy się. Bieg ukończyłem, medal otrzymałem, sklasyfikowany zostałem, pomimo przekroczenia limitu.
Trochę o biegu. Wiedziałem, że trasa jest trudna więc zacząłem zachowawczo. Biegło mi się bardzo dobrze. Pierwsze 10 km, praktycznie ciągły podbieg nie zmęczył mnie. Następne 10 km spoko, dogoniłem Marka i biegliśmy trochę razem. Za Rokietnicą odpuściłem sobie już podbieg, był trochę ostry, potem dalej bieg. Do 28 km w miarę dobrze, choć zaczęli mnie wyprzedzać inni biegacze. Odpuściłem następny mocniejszy podbieg i gdy już zaczynałem biec wróciła „zmora maratonów moich” - skórcze. Później to już było tylko gorzej. Nawet „biegacze- piechurzy” mnie wyprzedzali.
Na 35-36 km, dogonił mnie „zestaw zamykający bieg” i deptał po piętach, sugerując od czasu do czasu : Może pan wsiada, czy idzie dalej?
Uświadomiłem sobie, że niejednokrotnie słaniając się na nogach, przebycie 1 km trwało, około 10-15 min. Pewnie sobie busie myśleli: „Kończ Waść wstydu oszczędź” czy też „bigos w klasztorze stygnie”, ale że byłem uparty jak osioł, nie dopuszczałem takiej możliwości. Mój organizm się zbuntował. Nie chciał przyjmować nawet wody, skurcze, ból pleców, momentami robiło mi się słabo. Jakbym się przyznał to pewnie by mnie siłą ściągneli.
Na 40 tym kilometrze, na podejściu koło kościoła, mój żołądek postanowił być wylewny, ale to co pokazał, to tylko trochę żółci. To był ostatni kryzys i ostatnie kuszenie, ostatniego maratończyka. Sanitariusz zasugerował, abym może zszedł z trasy. Zabrzmiało poważnie. A ja na to: Jeszcze powalczę.
I zacząłem biec, przebiegłem przez miasto do samej mety, gdzie czekali na mnie najwytrwalsi kibice: brat z córką, Ela z Wojtkiem, Janusz i Tomek. Dziękuję Wam bardzo serdecznie.
Paradoksalnie najlepszy wynik w maratonie uzyskałem przy najmniejszym wysiłku, a najgorszy czas uzyskałem skrajnie wyczerpany i odwodniony. Nie polecam biegania w takich temperaturach i gratuluję wszystkim, którzy ukończyli ten morderczy maraton, a zwłaszcza Eli, która spisała się na medal.
Pozdrawiam |
czyli wszyskich którzy ukończyli ten maraton dla twardzieli, w szczególności dla Eli za sukces oraz Piotrka za hart ducha i ciała (jesteś chyba ze stali, gościu). Respect. |
| | | | | |
| 2013-07-29, 17:03
Dzisiaj skończyła się pielgrzymka biegowa do Częstochowy. Prawie 300km w 4 dni – w tym roku cały czas w pełnym słońcu. Biegnie się odcinkami ale i tak mocniejsi przebiegają 30-40km dziennie.
Czekam na relację od naszych twardzieli :)
|
|
|
|
| |