redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 328 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Boston Maraton
Autor: Bogdan Barewski
Data : 2004-04-26

Maraton w Bostonie zawsze był dla mnie kultowym biegiem. Po pierwsze jest to najstarszy maraton, w tym roku organizowany po raz 108 i jest jednocześnie mistrzostwami USA. Po drugie jest to jeden z niewielu maratonów, w którym żeby wystartować trzeba osiągnąć odpowiednie dla wieku minimum.

W mojej kategorii było to 3.30. Bardzo wcześnie się zdecydowałem na ten maraton i już wiele miesięcy wcześniej wysłałem swoje zgłoszenie internetem. Dość długo trwało zanim moje nazwisko pojawiło się na liście startowej. Po pewnym czasie pocztą przyszła ładna kartka potwierdzająca rejestrację i na dwa tygodnie przed maratonem karta z numerem startowym 1401, co oznacza start z pierwszego boksu.

I tak wyruszyłem przez Monachium do Bostonu. Na lotnisku w Monachium już zaczepia mnie jeden podróżny, który jedzie do Bostonu specjalnie robić zdjęcia z maratonu. W Bostonie od razu rzucają się w oczy maratończycy. Po przylocie zamierzałem od razu pojechać do World Trade Center gdzie odbywało się odbieranie numerów i targi. Lotnisko w Bostonie znajduje się na wyspie i wybrałem zgodnie z przewodnikiem wariant wodolotu. Niestety okazało się, że miałem trochę mylące informacje i dzielnie wsiadłem właśnie na odpływający wodolot, który jak się szybko okazało płynął na południe od Bostonu, tak, że miałem dodatkową wycieczkę, zresztą bardzo przyjemną.

Na wodolocie spotkałem maratończyków z numerami i odbyliśmy sobie pogawędkę. Ponieważ byłem w dresie z maratonu Antarktydy wzbudzało to duże zainteresowanie. Po powrocie na lotnisko złapałem taksówkę wodną i razem z amerykanami popłynąłem po numer startowy. Hala była duża ale ilość stoisk i ludzi powodowała wielki tłok. Przed stanowiskami z odbiorem numerów spotykam starych kumpli z Marathon Tours. Tom przedstawia mnie klientom jako zwycięzcę maratonu na Antarktydzie.

Odbiór numerów, worków odbywał się niezwykle sprawnie. Trochę połaziłem po stoiskach, ale szybko zdecydowałem się pójść do hotelu. Następnego dnia rano odbywał się w centrum miasta bieg rozgrzewkowy na 4 kilometry oraz pasta party przy ratuszu. Od rana były już zablokowane ulice przy mecie, ustawiano balustrady, trybunę honorową i rusztowania bramy finiszowej. Na asfalcie był już kolorowy pas mety, miejsce wielu fotografii.

Dzień ten już należał w Bostonie do biegaczy: tych co biegali dla zdrowia, tych z biegu na 4 kilometry i maratończyków. Jeżeli ktoś z mieszkańców nie biegał, to i tak był zainteresowany, zadawał pytania, dzielił się marzeniami o zdobyciu minimum i starcie.

No i wreszcie dzień biegu.
Około 20.000 ludzi przewożonych jest szkolnymi autobusami ok. 50 km, trochę naokoło. Logistyka niesamowita, ale generalnie wszystko idzie sprawnie. Dojeżdżamy do Hopkinton. Wchodzimy do wioski biegaczy na terenach szkolnych. Niestety czeka nas 3 godzinne oczekiwanie na start. Zalegam w jednym z wielkich namiotów obok głośnika z radia lokalnego, z którego non stop opowiadają o maratonie. Mimo ogromnej ilości toalet skorzystanie z nich wymaga długiego stania. Zaczęły się też dziwne zjawiska pogodowe. Pod namiotem było bardzo zimno, zapewne od zimnej ziemi (wyjeżdżając z Warszawy zabrałem rękawiczki, bo informacje pogodowe z Bostonu mówiły o temperaturach koło zera), na słońcu za to zaczęły się zapowiadane upały.

Stali bywalcy Maratonu byli zaopatrzeni w dmuchane materace, śpiwory i koce. Mnie poratowała folia, jaką dostałem na targach. Oczekujący biegacze mogli skorzystać z lokalnych napojów i bułek.

Wreszcie godzinę przed startem wołają nas do ustawiania się w boksach, których jest ponad 20. Po drodze zostawiamy worki w autobusach: jeden autobus na 500 numerów, po 100 na jedno okno w autobusie. Potem długa droga wzdłuż kolejnych corali na moje miejsce.

Stoję w pierwszych szeregach, niestety w słońcu. Pogoda jest gigantyczną niespodzianką. Poprzedniego i następnego dnia plus 15 a w dniu biegu prawie 30 stopni, zero chmur. Trochę mnie to zmartwiło, bo nie biegałem w tym roku w temperaturze większej niż 12 stopni, tak że szok jest duży. Maraton odbywa się w dniu święta stanowego tak, że ma dodatkową oprawę. Między innymi jest hymn i przelatują nad nami bardzo nisko dwa myśliwce, witane wielkimi brawami. 29 minut przed głównym startem startują kobiety. Jest to pierwszy raz w Bostonie, co jest prezentowane jako wielka zmiana. Dziesięć minut przed startem wchodzi elita oraz grupa zawodników z numerami v, którzy włączają się w pierwsze szeregi naszego tłumu.

Wreszcie strzał startera i ruszamy. Start w Bostonie jest specyficzny. Od razu jest największy zbieg na trasie. Naczytałem się o tym w informatorach z biegu, że trzeba bardzo uważać. Jednak atmosfera biegu, ustawienie w pierwszych szeregach, adrenalina i doping publiczności powoduje, że zacząłem za szybko. Pierwsza mila 5.53, następna 6.05. Po dwóch milach porządkuje tempo i biegnę na czas 2.45. Oceniłem, że taki czas będzie potrzebny do wygrania mojej kategorii (50-59). Niesamowite rzeczy dzieją się na trasie jeśli chodzi o publiczność.

Milion ludzi nas dopinguje i to naprawdę gorąco. Ponieważ biegnę z przodu i trochę widać moje lata, doping mam niesamowity. Koło wielkiej szkoły panienki wywołują mnie po numerze i krzyczą, że mnie kochają. Niestety trzeba biec dalej. Oprócz picia, które było po każdej mili, mnóstwo prywatnych wodopojów. Chmary dzieci stoją z ćwiartkami pomarańczy, ciesząc się jak ktoś je bierze. W ruchu są też ogrodowe zraszacze i strażackie pompy. Tysiące indywidualnych transparentów. Momentami huk dopingu aż ogłusza. Po powrocie oglądałem transmisję w telewizji i zdecydowanie największym jej brakiem było nie oddanie atmosfery biegu, która naprawdę jest wyjątkowa. Do połowy dystansu wszystko jest zgodnie z planem 1.22.09. Piję bardzo dużo, polewam się również ciągle wodą, ale słońce strasznie praży.

Na 24 kilometrze łapie mnie niesamowity kryzys. Niestety to był wpływ pogody. Odpuszczam kilka kilometrów tym bardziej, że wbiegamy w górki ze słynnym wzgórzem „złamanego serca”. Miejsce to jest też szczególnie oblegane przez kibiców. Każdego czekają tu gratulacje, zapewnienia że na pewno mu się uda i że wygląda bardzo mocno. Po dobiegnięciu do szczytu staram się przyspieszyć i nawet dwa kilometry biegnie mi się lepiej, niestety 4 kilometry przed metą mam ostrzeżenie, trochę zakręciło mi się w głowie i bieg kontynuuje spokojnie, żegnaj pierwsza piątko i kryształowy pucharze, teraz walczę o dobiegnięcie.

Wpadamy do Bostonu. Wreszcie meta 2.56.17, dużo poniżej oczekiwań, ale to jest maraton i nie ma mocnych, przesadziłem z początkiem i takie są konsekwencje. Łapią mnie niesamowite skurcze, ponaciągałem się ostro na zbiegach, ledwo idę. Po mecie natychmiast jest picie, po czym następnie trzeba iść kawałek po torbę z bananami, jogurtami. Dalej próbują nakładać folię, ale jest ostry wiatr i nie idzie to dobrze. Wreszcie po oddaniu chipa dostaje się upragniony medal. Szukam w długim szeregu autobusu z moimi rzeczami. Kolejka właściwie nie stoi, ale leży wszyscy są w podobnym stanie. Potem d

owiedziałem się, że 1100 osobom udzielono pomocy medycznej (140 osób w szpitalach), co jest jednym z rekordów biegu. Dostaję swoją paczkę, ale zajmuje mi dziesięć minut na ulicy żeby się przebrać. Każdy ruch wywołuje skurczę.

Przechodzę obok wyników, ale nic z nich nie wynika. Siadam zmęczony na krawężniku i z telefonu dowiaduję się, że jestem piąty (wyniki po każdych pięciu kilometrach były na bieżąco pokazywane w internecie). Wielka radość, a jednak będzie dekoracja i puchar. Idę do hotelu w centrum miasta, gdzie w wielkiej sali nastąpi dekoracja. Na podium stoją puchary dla wszystkich. Dekoracja zaczyna się od niepełnosprawnych, potem od najstarszych, na końcu elita. Wchodzę na podium i odbieram swój puchar. Po mnie wchodzi Małgorzata Sobańska, która zajęła siódme miejsce. Spotykam Grzegorza Gajdusa, który jednak zszedł po 15 kilometrach zostawiając siły na kolejne starty, w tym olimpiadę. Wracam po długim dniu do domu. Ludzie mnie pozdrawiają, w metrze motorniczy gratuluje ukończenia maratonu. Miasto żyje maratonem. I to jest najważniejsza refleksja. Atmosfera tego maratonu w trakcie 3 dni jest naprawdę wspaniała i wyjątkowa. Bardzo polecam ten maraton.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768