redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 325 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


24. Maraton Warszawski - z pewnego dystansu
Autor: Janek Goleń
Data : 2002-11-13

26 października 2002 rozegrano 24. Maraton Warszawski. Był to maraton inny niż wszystkie, jego organizowaniu i przebiegowi towarzyszyły wyjątkowe okoliczności i emocje.

Nie miałem zamiaru pisać o tej imprezie z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze trochę byłem zamieszany w jej organizowanie, choć w stopniu marginalnym, więc głupio bawić się w tej sytuacji w ocenę imprezy. Po drugie był to pierwszy bieg, którego nie ukończyłem. Gorzki smak małej osobistej klęski też nie powinien być specjalnie eksponowany. Ale okazuje się, że mimo uczestnictwa w nim kilku setek biegaczy przez dłuższy czas nie bardzo znalazł się wśród nich ktoś kto by to „wiekopomne” wydarzenie opisał. W trakcie tego mojego pisania ukazał się w MP tekst Ryszarda Łukaszewicza dość wnikliwie opisujący sam przebieg 24. MW i to z punktu widzenia przedstawiciela czołówki a nie człapaka, jak to zwykle w MP bywa. I bardzo dobrze. Były relacje prasowe, radiowe i telewizyjne w różnym jak wszyscy wiecie tonie (właściwie poza jednym potwierdzającym regułę wyjątkiem pozytywnie opisujące imprezę), jednak nie oddające w pełni całej złożoności problemów związanych z organizowaniem tego przedsięwzięcia. Tegoroczny maraton był też wydarzeniem, przy okazji którego ujawniły się sprawy znacznie głębsze i poważniejsze związane z polskim środowiskiem biegaczy, których znaczenie wykracza daleko poza ten jeden bieg. Dlatego chciałem spojrzeć na imprezę z pewnego dystansu.

Przypomnijmy atmosferę jaka towarzyszyła ostatnim edycjom maratonu warszawskiego. Nie była ona najciekawsza. Mimo że jest to najstarsza masowa impreza maratońska w Polsce, zawdzięczająca swoje istnienie osobowości Tomasza Hopfera, z bardzo obiecującymi początkami (liczba biegaczy dochodziła do dwóch tysięcy), wspominana ciepło przez wielu jej uczestników właściwie nie ze względu na jakąś specjalną atrakcyjność czy poziom organizacyjny, ale za to że była „od zawsze”. Była osią rocznych planów startowych wielu biegaczy-amatorów, na początku nie mającą dużej konkurencji. Dla wielu człapaków, także dla mnie, była jedynym naprawdę długim startem w ciągu roku, ukoronowaniem sezonu, momentem próby.

Do tej pory startowałem w maratonie warszawskim sześciokrotnie i właściwie na moich oczach impreza podupadała. W czasie kiedy na świecie jogging zdobył oszałamiającą popularność, stał się zdrową i naturalną modą, biegały miliony – w Warszawie z roku na rok było mniej uczestników a oni sami zaczynali się czuć tak, jakby ktoś im robił łaskę, że w ogóle mogą uczestniczyć w maratonie. Zapamiętane z połowy lat dziewięćdziesiątych gorąco kibicujące maratończykom grupki młodzieży czy nawet praskich lumpów, stanowiących o lokalnym kolorycie, zastąpiła przygnębiająca pustka Wisłostrady i niechęć stojących w korkach kierowców oraz oczekujących na autobusy na przystankach warszawiaków. Zamiast poczucia współuczestnictwa wrażenie wyobcowania, zwątpienia. W ostatnim maratonie w 2001 roku doszło do tego naganne zachowanie niektórych „sędziów”, którzy w swej nadgorliwości zdejmowali z trasy wolniejszych, ale mieszczących się w limitach czasowych biegaczy. Konieczność szybkiego udrożnienia miasta okazała się priorytetowa w stosunku do powinności organizatorów wobec uczestników maratonu, jakby nie było w dużej mierze gości naszego miasta. Szwankowało też wiele innych szczegółów organizacyjnych, nie chcę ich po raz kolejny wymieniać.

Trudno się dziwić, że reakcje maratończyków, formułowane przede wszystkim w biegowych witrynach internetowych (głównie zresztą w „Maratonach Polskich”) były niezbyt przychylne organizatorom. Udział tych tekstów w „pogrążaniu” imprezy wydaje mi się jednak wtórny i nie decydujący, po prostu kilka osób napisało że „król jest nagi”. Niektórzy warszawscy biegacze dali się ponieść emocjom w swych reakcjach i po raz kolejny odżył antagonizm Warszawa-reszta Polski. Byli i tacy którzy zorientowali się zawczasu, że najstarszemu maratonowi w Polsce grozi niebyt i rozpoczęli społeczną akcję pod szyldem Ruchu Ratowania Maratonu Warszawskiego, mającą na celu poprawę poziomu organizacyjnego i medialnego wizerunku imprezy.
Po apelach o poprawę jakości MW i kilku rozmowach z decydentami przedstawiciele Ruchu doszli do wniosku, że ani władze miasta, ani dotychczasowi organizatorzy ani instytucje sportowe nie są zainteresowane dalszym istnieniem maratonu warszawskiego. Sytuacja zdawać by się mogło beznadziejna.

Jednak aż do lata 2002 nie było jasności czy w tym roku maraton warszawski się odbędzie. W końcu dotychczasowi organizatorzy uznali, że przyznane na ten cel fundusze nie są wystarczające i oświadczyli, że nie są w stanie udźwignąć ciężaru przeprowadzenia maratonu warszawskiego. Dla kilkuset warszawskich (i nie tylko) biegaczy było to nie do przyjęcia, zwłaszcza dla niewielkiej grupki mającej na koncie udział we wszystkich dotychczasowych 23 stołecznych maratonach. Wtedy osoby zaangażowane w Ruch Ratowania Maratonu Warszawskiego, m.in. Ziut (Józef Woźniak) i Mifor (Jacek Popko) a także inni warszawscy biegacze podjęli decyzję o samodzielnym zorganizowaniu 24. Maratonu Warszawskiego. Grupie szefował Emte (Marek Tronina), a szczególnie skutecznym organizatorem okazał się PAwel (Paweł Zach). Wszyscy oni wykazali się dużym samozaparciem, determinacją, zdolnościami i skutecznością, stając wobec ściany piętrzących się problemów. Tak naprawdę tylko oni wiedzą jak ciężko jest przebrnąć przez masę formalnych barier i niechęć niektórych decydentów. Dodatkową przeszkodą był brak czasu i specyficzne dla stolicy dodatkowe ograniczenia związane z bezpieczeństwem obiektów rządowych i prowadzoną w sąsiedztwie maratonu imprezą telewizyjną. Trasa była w związku z tym wyznaczana wielokrotnie, a ostatnia zmiana miała miejsce na mniej niż 24 godziny przed startem. Dlatego nie udało się powiadomić przed biegiem wszystkich zainteresowanych o ostatecznej trasie i liczbie okrążeń. Zrobił to dopiero na starcie PAwel, ale nie do wszystkich z kilkuset maratończyków informacja dotarła. Na szczęście problemy te spotkały się z wyrozumiałością znakomitej większości uczestników.

Organizatorzy 24.MW dość solidnie, w przeciwieństwie do twórców innych polskich imprez biegowych, zabrali się za medialny wizerunek tego maratonu. Emte jako były dziennikarz sportowy wykorzystał w tym celu swoje kontakty, była konferencja prasowa, przedsięwzięcie poparł swoim wizerunkiem i udziałem w organizacji Przemysław Babiarz. Chwała mu za to. Jak bardzo jest to ważne w popularyzacji poszczególnych wydarzeń i aktywności sportowej społeczeństwa w ogóle wspominaliśmy już przy okazji maratonu krakowskiego. W każdym razie ten aspekt organizacji, trochę chyba gdzie indziej nie doceniany, tutaj został bardzo dobrze rozegrany i walnie przyczynił się do w gruncie rzeczy bardzo pozytywnego odbioru imprezy.

Emte podkreślał też, że maraton nie kończy się na maratończykach. Kolejna bardzo istotna kwestia i podobnie jak poprzednia często niedoceniana. W Polsce w sumie niewielu ludzi jest w stanie przebiec maraton (w

g wyliczeń DS jest ich obecnie nieco ponad dwa i pół tysiąca). Robiąc imprezę masową w centrum dużego miasta trzeba też pomyśleć o biegaczach preferujących krótsze dystanse (tu koncepcja Biegu Przyjaciół Maratonu Warszawskiego) i o zewnętrznej atrakcyjności imprezy, która przyciągnęłaby kibiców, media i, co za tym idzie, sponsorów. Stąd także chyba uwieńczone sukcesem wysiłki mające na celu przyciągnięcie uwagi potencjalnych obserwatorów: konkurs na najdziwniejszy strój, loteria dla kibiców, armata i tego typu atrakcje. Więźniowie i inni przebierańcy – miejcie świadomość że nie chodzi tu o próżny wygłup ale o zauważenie nas, biegaczy, przez resztę społeczeństwa. To jedna z podstaw rozwoju joggingu w naszym kraju, przeciwstawienie biegania na wesoło powszechnemu w społeczeństwie stereotypowi maratonu-mordęgi. Za rok niech będzie nas dużo, dużo więcej.

Kolejna sprawa to całkowita zmiana postrzegania maratonu warszawskiego przez ogół polskich biegaczy. Do tej pory było trochę tak, że ustawialiśmy się po dwóch stronach barykady: organizatorzy imprez kontra biegacze. Zarówno z jednej jak i z drugiej strony nie była to właściwa postawa. Biegacze uważali, że psim obowiązkiem orgów jest robienie imprez biegowych z całym pakietem świadczeń wobec uczestników. Płacę wpisowe to mi się należy. Nie brali pod uwagę faktu, że przy znakomitej większości biegów, szczególnie tych dobrze zorganizowanych, wpisowe pokrywa jedynie część kosztów, o resztę trzeba się gdzieś postarać, a przy organizacji dużych imprez można się naprawdę nieźle nabiegać. Ale i po stronie orgów też nie wszystko było w porządku. Chodzi mi głównie o stosunek do biegaczy, manifestowany w różny sposób. Tak się jakoś składało, że o ile na głębokiej prowincji czuło się przysłowie „Gość w dom, Bóg w dom”, o tyle w Warszawie często uczestnik imprezy biegowej był najzwyczajniej opieprzany, bez względu na to czy coś przeskrobał czy nie. Wydaje mi się że gdzieś tam głęboko na dnie duszy maratończyka jest potrzeba akceptowania i doceniania naprawdę olbrzymiego wysiłku, jaki wkłada się w długodystansowy bieg. Po to jedzie setki kilometrów, żeby znaleźć się wśród takich jak on. Chce by grupowa aktywność była doceniona godziwym przyjęciem orgów i dopingiem kibiców. Jeśli tego nie ma, a w zamian słyszy przekleństwa i siłą jest zdejmowany z trasy to zamiast satysfakcji z udziału w imprezie mamy zniechęcenie, konsternację, gniew.

I tu chyba naprawdę jest pies pogrzebany. Za rewelacyjne uznane mogą być nie tylko imprezy z perfekcyjną organizacją i bogatym pakietem świadczeń (do których 24. MW na pewno nie należał) lecz także takie, w której maratończykowi daje się odczuć to że jest mile widzianym gościem i współtwórcą biegowego wydarzenia. I to właśnie orgowie 24. MW biegaczom zapewnili. Właściwie wszyscy główni organizatorzy tej imprezy, w przeciwieństwe do lat poprzednich, byli aktywnymi obecnie maratończykami. Ludźmi którzy potrafili docenić wysiłek długodystansowego biegu, znali oczekiwania i potrzeby joggerów. I to też się udało. Poza dosłownie kilkoma osobami polski światek biegowy stanął murem za 24 MW, a ci którzy osobistym uczestnictwem nie poparli tego biegu wspomagali nas moralnie z daleka, najczęściej za pośrednictwem internetu. Na bok poszły animozje Warszawa-reszta Polski, udowodniliśmy że potrafimy być solidarni w skali całego kraju także w środowisku biegowym. Może nawet pochwał i wyrazów entuzjazmu przed i po imprezie było nawet trochę zbyt dużo i wyglądało to niezbyt naturalnie, bo patrząc obiektywnie sporo rzeczy mogłoby być lepiej dogranych. Ale ludzie byli usatysfakcjonowani i to się liczy.

Przypomnę, że pełna nazwa tegorocznej imprezy brzmiała: 24. Maraton Warszawski Pamięci Marka Kotańskiego. Uczciliśmy w ten sposób tragicznie zmarłego kilka miesięcy wcześniej wybitnego działacza społecznego, a przy okazji wydostajemy się z w sumie dość zamkniętego kręgu biegaczy i działaczy sportowych, wciągając do współpracy przedstawicieli Monaru. Monar zapewnił część wolontariuszy obsługujących bieg oraz lokal noclegowy po imprezie. Kilkudziesięciu biegaczy wykupiło osobiste numery startowe, dobrowolnie opodatkowując się kwotą 20 zł na rzecz walki z narkomanią. Może suma nie jest zawrotna, ale przełamuje lody i daje satysfakcję uczestniczenia w czymś więcej niż maraton. I oczywiście nikt nie zapomina o tym, że ojcem maratonu warszawskiego i w ogóle masowego biegania w Polsce jest Tomasz Hopfer. Z pewnością rzeczą której najbardziej by sobie życzył jest utrzymanie ciągłości i rozwój tej imprezy. Ten nadrzędny cel przyświecał tegorocznym i mam nadzieję przyszłym organizatorom MW.

O przebiegu samej imprezy pisał nie będę, bo zrobili to inni. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że była to jedna wielka prowizorka, jedne rzeczy się udały a inne mniej. Będzie lepiej, gdy na przygotowania będzie rok a nie dwa miesięce, a impreza spotka się z większą przychylnością władz po przełamaniu negatywnej passy ciągnącej się dotąd za MW.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768