redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
adass
Adam Moszyński
Gliwice

Ostatnio zalogowany
2021-05-11,15:23
Przeczytano: 296/46365 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/1

Twoja ocena:brak


Bergson 2008
Autor: Adam Moszyński
Data : 2008-03-07

Niesmak po MiniBergsonie jeszcze utrzymuje się w moich ustach, a już słodzę Pawłowi, że może byśmy wystartowali w "normalnym" Bergsonie. Paweł ostatnio napiera ponad miarę – mówi, że po "100 Sanu" da znać (kto widział taką wódę w sklepie). Mocno go ta setka kopnęła, bo ze 3 dni wstawał na nogi i mówił, że jakoś nie może się pozbierać. W międzyczasie Tomasz nam zazdrościł pomysłu startu, bo też by chciał, ale się boi...

Jak już niemoc w nogach Pawła opuściła to zadzwonił do mnie i powiedział – OK - czyli jedziemy... Zaczynam się wgryzać w regulamin i dociera do mnie co to ma być – 150 km to jeszcze spoko, ale jak ten dystans będzie podzielony? 40 h na nogach – to prawie dwie doby...






Trenuję nie jak zwykle – ciężej i trochę inaczej. Nie chcę popełnić błędów z poprzednich długich imprez. Biegam (ćwiczę) w terenie z symulacją gór. Przeziębienie rodzinne – zaczynające się od Ali nie pomaga w tym – ale cóż – jak mus to mus. W ramach trningu wybieramy się ekipą (jak 3 królowie) na Przysłop na zawody na rakietach...

Wspomnienie po zawodach pozostało, a czas nieubłaganie leci. Moje buty do trekkingu nie nadają się na Bergsona – muszę sprawić sobie inne. Testuję na treningach różne warianty – mam skarpety neoprenowe. Fajnie się biega, ale nogi się potwornie pocą...

Decyduję się zabrać nowe asics’y traialwe na zawody.

Lustereczko powiedz przecie... - zakupiłem, bo jest w wyposażeniu obowiązkowym. Pakuję powoli zabawki (podobnie jak Malwina, która na dniach leci do USA), sprawdzam sprzęt. Oddaję krew i po tym wydarzeniu jeszcze tylko ostatni trening i wyjazd – mam nadzieję, że się krwinki zregenerują :-)

Zaglądam na pogodę i razem z Pawłem podejmujemy decyzję o nie braniu rakiet – nie wiem czy to dobrze czy to źle. Przeglądam stronę rajdu i widzę składy zespołów Masters – strasznie namieszane – trudno się połapać kto na stałe w jakiej drużynie startuje – nie to co u nas – stały skład z wiekiem + 90 w sumie

Czwartek po pracy

...staję na stacji – dużo tirów – może potrzebują Air1. Widzę długi wąż do pompowania opon – akurat jak dla mnie. Rower na dachu pompuje się wyśmienicie – no może trochę niewygodnie w garniturze – ale cóż. Koła napompowane – jadę dalej. Objazd Niepołomic prowadzi pod niziutkim wiaduktem – pisze na nim – 2,2. Mam cykora przejechać. Facet z busa naprzeciwko pokazuje – można śmiało jechać. W tym monecie słychać jakieś szumy nad głową – pięknie myślę – to miałem rower... a to tylko pociąg jechał nade mną.

Jadę i jakoś tereny mi się znajome wydają – no przecież tu była Odyseja Niepołomicka nie tak dawno. Droga dalej przebiega bez większych problemów, mały korek na 4, czy policja jakoś dzisiaj mnie nie denerwują – może to dlatego, że mam jeszcze sporo czasu...

Filarówkę - bazę rajdu - widać z drogi. Ostry podjazd pod ośrodek i jestem... Idę się zameldować. Dokonuję części formalności i zaczynam czekać na Pawła, bo bez niego nie dadzą nam nr startowych. Rozwalam rzeczy po pokoju – trochę kretyńsko, bo śpimy w osobnych pokojach, ale cóż...

W przejściu chłopaki montują licznik do roweru – o – będzie zabawnie, bo kiepsko im idzie. Paweł przyjechał – zarejestrowani idziemy zaspokoić głód. Pierś z kurczaka zapiekana z serem, brzoskwiniami i pieczarkami smakuje wyśmienicie – do tego zimna Warka...






Odprawa zaczyna się około 17:00. Jest trochę wesołych pytań – np. czy czołówka może robić za lampkę migającą (powodzenia myślę sobie – może od razu lampa stroboskopowa....), albo czy trzeba targać kask ze sobą na zadanie specjalne – nie mówi główny organizator – można ciągnąć.

Zabawa zaczyna się już na sprawdzeniu sprzętu. O ile sprawdzanie rowerów górskich – sztuk dwie na zespół czy kasków idzie bez problemów o tyle pozostałe rzeczy sprawdzający oglądają bardzo skrupulatnie – sprawdzając nawet czy pudełka nie są puste, czy leki nie są przeterminowane... tak jak Paweł powiedział na odprawie – jak ma być 50 ml wody utlenionej – to ma być 50 nie mniej...

Udało nam się odprawić, zrobić przepaki. Czekamy powoli na godzinę "0". Znowu jestem godny... jem zapiekankę, sączę browca... W końcu jedziemy na start. Prezentacja zespołów zostaje przerwana przybywającą kolejną ekipą Mastersów na metę – trójka wygląda ok – ale dziewczyna jakaś taka nieobecna... - teraz wiem jak się czuła. Po zakończeniu prezentacji wychodzi zastępca burmistrza Piwnicznej i wali krótką i wesołą mowę – daje sygnał do startu...

Tak jak było do przewidzenia – jedni w prawo – drudzy w lewo polecieli. Warianty były dwa możliwe – albo od a albo od... Lecimy za resztą – jak tu w tłumie nawigować. Nasz wolny bieg to dobre rozwiązanie. Wpadamy na „A”, a tam jak w noc świętojańską świetliki przy lampionie. Masa światełek kotłuje się przy dwóch żółtych lampionach – jedne przylatują a inne odlatują – wyrywają sobie cos z rąk... Potem idzie lepiej – nie ma już tłoku na punktach.

Zlokalizowanie punktów nie stanowi problemu – no może poza "B" przy kapliczce – ciężko byłoby namierzyć samemu w nocy. Pogoda – nie jest zła – mroźno, ale nie pada, a nad nami rozpościera się przecudne niebo.

Po około 1 h kończymy etap scorelau. Wsiadamy na nasze stalowe kucyki i jedziemy na etap drugi – rowery górskie. Etap o tyle prosty, bo po drogach – o tyle trudny, że punkty są zlokalizowane na górach – trzeba podjechać. Mijanka na drodze nie stanowi problemu – czołowe teamy ostro pędzą z górki – wiem po co im takie mocne światła.

Docieramy pchając rowery zarówno do pk 2 i pk 3 (pokrywa się z punktem z MiniBergsona). Droga znajoma – szczególnie ta na Wierchomlę. Dzięki temu nie próbujemy wariantu czarnym szlakiem, tylko od razu walimy na zielona dróżkę.






Oddajemy rowery do depozytu po 3,5h jazdy – ok. 35 km jazdy za nami. Bierzemy niezbędne rzeczy i po króciutkiej przerwie na zrobienie paru łyków napojów ruszamy dalej – jest 3.20. Paweł był tu ostatnio dwa razy (MiniBergson i rakiety), więc zna rejony – osiągamy bez problemów Pustą Wielką – jedyne co się przydarza to moja wywrotka na śliskiej drodze – widziałem orła cień – a dzisiaj siniaki mi o tym przypominają. Schodzimy w dół – jest ok, wygląda, że to koniec śniegu, większa część rajdu, niebo, gwiazdy, cisza, spokój – mijamy zespół mastersów - idą mozolnie pod górę...

Wariant góra - dół na Kicarz w przeciwieństwie do innych wybieramy – dzięki temu, chyba oszczędzamy trochę czasu i możemy kupić coś do picia w sklepiku koło szkoły w Łomnicy Zdroju.

Wygląda na to, że na Kiciarzy - 0,25 drogi za nami – parę fotek robi nam Pani z obsługi, rozmawiamy chwilkę z facetami z MP 3 i lecimy dalej. Wariant autorski w zejściu i znowu osiągamy kładkę – trzeci raz dzisiaj. Krótko debatujemy jak dojść do 6 - schronisko koło Niemcowej. Wybieramy wariant drogowy – może trochę dłuższy, ale bez gór i dolin. Ciągle mijamy się z jakimiś ekipami – utrzymując stałe tempo lokujemy się cały czas w okolicy 40 miejsca. Krótki popas w Kosarzyskach. Nabraliśmy trochę jedzenia do pustych brzuszków i mozolnie podchodzimy do pk 6. Tam miła ekipa (tak prawdę mówiąc to wszystkie ekipy na punktach były super – pozdrawiamy), wiec siedzimy chwile na herbatce - jaka tu cisza i spokój – jak tu fajnie można żyć.

Teraz przed nami podejście – na Wielki Rogacz i Radziejową – a tam są zakupy, bo jest siatka komandosa. Droga z Rogacz dostarcza niezapomnianych wrażeń estetycznych, bowiem roztaczają się przepiękne widoki zaśnieżonych Tatr i innych okolicznych szczytów. Z łatwością można zobaczyć gdzie są trasy zjazdowe – bowiem tylko tam jest śnieg – ale widok przepiękny. Podchodzimy do wierzy widokowej – próbują nas zniechęcić do zadania – jakoś im nie wyszło.






Wspinamy się mozolnie najpierw po drabince – potem siatce i podbijamy punkt – tutaj nadwyrężam nadgarstek ... Nie było kolejki, wiec poszło nam sprawnie i spokojnie możemy pomykać do Rytra. Do tej pory mamy ok. 4 godzin zapasu na punktach. Liczymy ile czasu nam jeszcze potrzeba do Wierchomli. Zejście do Rytra trwa trochę – jesteśmy zmęczeni, ale jest ok. Pogoda fajna, ścinamy szlak rowerowy – przypadkiem wybieramy wariant najkrótszy z możliwych. Pomimo to przelot miedzy 7 - 8 zajmuje nam 3 h (długo). Z zamku, który wspominam z rodzinnego zjazdu (bowiem wujek prowadzi pensjonat w Rytrze), roztacza się wspaniała panorama. Dajemy facetowi e-maila, bo zrobił nam parę (mam nadzieję fajnych, bo to zawodowy fotograf) fotek.

Ściemnia się powoli – kilkanaście godzin drogi za nami – Paweł się uparł na jakąś poziomiczkę z zamku, bo go trochę podejście wybrało. Coś tam znajdujemy i teraz już tylko prosta droga do bacówki pod Wierchomlą. Tak prosta, bo czerwonym szlakiem – jakieś 6 h. Powoli z mozołem wdrapujemy się do góry, do połączenia ze szlakiem niebieskim. Po drodze zaliczamy krótki popas w jakimś schronisku, którego nie ma na mapie – razem z 2 innymi ekipami. Po pierożkach i herbatce idziemy dalej – cały czas w śniegu – niskim, ale zawsze. Paweł mówi, że na rakietach nie było tyle śniegu w tej okolicy.

Jedna ekipa postanawia wrócić, bo chłopak ma dreszcze. Inna ekipa dogania nas i mija oczywiście. Urokliwy punkt na Hali Pisanej z ogniskiem długo zapamiętam, bowiem od tamtego miejsca zaczynam mieć zwidy. Nie wspomnę o jakichś obrazach które powstają z otaczającego nas światła. Przypomina mi się opowieść, jak ktoś z Mastersów potkną się o krokodyla – wtedy mnie to śmieszyło – a teraz sam widzę jak jakiś owad tańczy przed moimi oczami – zmienia szybko kolory... tęczy – ale odlot...

Ciągniemy się dalej do Hali Łabowskiej. Pogoda – jak kobieta zmienną jest. Wczoraj było niebo z gwiazdami – dzisiaj pada deszcz, zamieniający się w coś innego na wysokości 1000 m. Do tego mgła. Od początku czerwonego szlaku dziwiłem się czemu tak gęsto oznaczony – tez dziękuję, że tak jest - ciemno, mgła ... Patrzę na Pawła, a powietrze drga przed moimi oczami – znowu jakieś zwidy. Wpadamy przed ekipa z rowerami do schroniska, a tam kontrola wyposażenia – dostajemy karę za to, że mamy koszulkę na lewa stronę – tak to jest, jak się szybko człowiek ubiera i rozbiera w lesie. Sędziowie są skrupulatni – niektóre ekipy to wkurza i bez sensu z nimi dyskutują...






Dziewczyna z ekipy, z którą jedliśmy obiad – przestaje kompletnie jarzyć – idzie i zasypia w drodze. Droga na rynek ciągnie się okrutnie – w końcu i jego zaliczamy i dostajemy się do bacóweczki pod Wierchomlą – koniec etapu pieszego. Puszczam sms do żony, która je publikuje niemalże on –line (bo małżeństwo tak jak AR – to sporty ekstremalne i zespołowe) - taką relację sobie wymyśliłem.

Trochę opornie idzie sms z drogi – wiecie jak to jest – niby sporo czasu, a jakoś go brakuje. Jesteśmy po 26 godzina non stop w trasie... i teraz tylko rowery ... ale ...

Cóż, teraz siedząc w domu, wiem co powinnyśmy zrobić – przespać się do 4-5 rano – czy nawet do 6 i ruszyć dalej, a nie podejmować tak pochopnie trudnej decyzji o zakończeniu zabawy – o ile tak takie zawody można nazwać zabawą. „Orgowie” z góry powiedzieli, że możemy się zabrać Jeepem – kolejna przygoda, trochę pospaliśmy, podrzemaliśmy, pomogliśmy przy rzeczach.

Obserwowaliśmy ekipy na różnych punktach – oni też ostro dostają w kość. Chłopak mówi, że przez całe zawody spał 2-3 h (obstawia trasę Masters) inni na punkcie mówią, że są do wtorku). My zawodnicy – tego nie widzimy - dla was chłopaki – tez szacuneczek.

Podsumowując – 26 h za nami i ok. 4 km przewyższeń. Na liście mamy 39 miejsce – też uważam to za sukces – tam pod Wierchomlą była to nasza porażka i ostatnie zawody – teraz to punkt wyjścia – do dalej i dłużej...



Komentarze czytelników - 2podyskutuj o tym 
 

Yoda

Autor: Yoda, 2008-03-10, 16:21 napisał/-a:
Super relacja , przeżyłem Bergsona 2 lata temu w Karkonoszach to wiem o czym piszecie ,nam pokonanie trasy zajęło 37 godz. i dla mnie skończyło się lekkim odmrożeniem kilku palcy u nóg , ale warto było tego momentu gdy mijaliśmy linię mety długo nie zapomnę. Mój szacunek dla was.

 

adass

Autor: adass, 2008-03-18, 20:18 napisał/-a:
..pogoda była niemalże letnia......ale odmorożenia miałem prawie tyle że w alpach:)))

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768