redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
  WIZYTÓWKA  GALERIA [98]  PRZYJAC. [116]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
szlaku13
Pamiętnik internetowy
Wypociny wszelakie... :)

Artur Żak
Urodzony: 1979-01---
Miejsce zamieszkania: Wałbrzych / Świdnica
32 / 39


2010-09-03

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Mistrzostwa Polski "Czworonogów"... ;))) (czytano: 2146 razy)

 

To był kompletny spontan… Jeszcze tydzień wcześniej powiedziałbym, że to na razie niemożliwe, że jeszcze długo nie będę ”nordikował”… Czytając jednak wpisy Marysi, która ostro trenowała przed jakimiś tam mistrzostwami, postanowiłem zaglądnąć co to za zawody w tej Złotoryi się szykują… Stronka fajna, regulamin nawet ”w dechę”, ale termin 29.08 nie bardzo, żeby się skusić… dzień po Świdnickiej Piętnastce i w tym samym dniu co ”Bufo Kross” odbywający się w Teplickim Skalnym Mieście, na który sobie ząbki ostrzyłem ;)

Następnego dnia… w czwartek, zaglądnąłem ponownie i przejrzałem listę startową… Wówczas zaczęło mnie to coraz bardziej kusić, gdy wyczytałem tam nazwiska mara tonowych znajomków z forum… prócz Marysi, także Mirek (miriano), Piotrek (Zaplex) i Wojtek (kudłaty71) widnieli na liście. Pomyślałem sobie, że taka fajna okazja poznać osobiście tych ludków, zwłaszcza że są z daleka, a przyjeżdżają tak blisko ziem moich… ;) Przeanalizowałem raz jeszcze dokładnie regulamin i postanowiłem się zapisać… musiałem jak najprędzej, bo do końca zapisów pozostało zaledwie kilka godzin… Zapisałem się i pozostało mi tylko znalezienie opcji dostania się… W dzisiejszej rzeczywistości owo ”tylko” można zamienić na ”aż”, bo dostanie się w wiele miejsc, nawet nieoddalonych od siebie zbytnio, graniczy często z cudem. Środków transportu publicznego jeździ tyle, że aż trudno się zdecydować, w co wsiąść… ;)))

Z cicha liczyłem, że znajdę kogoś podczas Świdnickiej Piętnastki, kto nazajutrz po biegu będzie chętny sobie podreptać z kijkami… Ponoć ”ten kto szuka, zawsze znajduje” a” kto pyta nie błądzi”… Jak się okazało długo szukać nie musiałem, bo… napatoczył się Dario, którego spotkałem w Świdnicy w drodze do biura zawodów. Od słowa do słowa weszliśmy na temat Międzynarodowych Mistrzostw Polski NW w Złotoryi. Okazało się, że Darek myśli podobnie… też miał smaka na Złotoryję i spróbowanie swoich sił w ”patyczkach”. Domówiliśmy się zatem wstępnie, że pojedziemy, a dokładniej dogadamy się po biegu… No i ”dogadali my się”… ;) Jedziemy… 7:45 mam być w Świebodzicach, skąd Darek mnie odbierze…

W domu w dalszym ciągu nie mogłem uwierzyć, że nazajutrz będę pomykał z kijaszkami… Miałem tremę, bo ranga zawodów niebanalna, a ja kompletnie zielony… Co tu robić? Nie spodziewałem się cudów i super wyników, choć w żartach powtarzałem, że jadę po miejsce na pudle… ;) Nie chciałem jednak dać plamy… Na ratunek pospieszył mi Internet… ;) Najpierw wczytałem się w przepisy NW, by uniknąć dyskwalifikacji, a na koniec zaliczyłem ekspresowy kurs ”patyczkowania” na ”You Tubie” ;))) Poczułem się mocny, a w żyłach popłynęła krew mistrzów… ;) Damy radę, powiedziałem do siebie… innego wyjścia nie było, a o wymiękaniu nie było mowy ;). Spakowałem się i poszedłem spać, by rano być względnie wypoczętym, zwłaszcza że problemy żołądkowe nie ustępowały ani na trochę…

Niedziela rano… czuję się wciąż nienajlepiej, więc nie jem za dużo… tylko banan i gorzka kawa zbożowa. Bałem się wcisnąć cokolwiek wiecej, by nie było problemów… W tym przypadku żołądek pusty był chyba najbezpieczniejszym wyjściem. Pojechałem do Świebodzic prawie na czczo… Na miejscu, po chwili podjeżdża po mnie Dario i tu niespodzianka, bo wiózł ze sobą ”autostopowiczkę”… Marysia się przywlokła z Gniezna i tym oto sposobem kontynuowaliśmy w trójkę naszą eskapadę do Złotoryi…

Po dojechaniu na miejsce powędrowaliśmy do biura zawodów, by potwierdzić obecność i odebrać pakiety startowe… Ludzi było sporo i wtedy Darkowi nieco wymiękły nogi i prysły o starcie zamysły… ;))) Ja z Marysią byliśmy konsekwentni i nie wymiękliśmy ;) Próbowaliśmy Darka przekonać, ale ten szedł w zaparte… będę robił zdjęcia, odrzekł… Okey, nic na siłę… Na oba dystanse miałem wystartować tylko ja, więc powoli musiałem się przygotowywać do swojego debiutu… W międzyczasie tak komplementowaliśmy z Marysią te całe ”kijkowanie”, że nawet Dario ponownie zaczynał nabierać ochoty… przełamał się, i pognał do biura raz jeszcze, zapisać się… bodajże jako ostatni na minuty przed ostatecznym zamknięciem zapisów… ;) Eeeech… cośmy się uśmiali… ;)))

My tu ”pitu, pitu”, a tu start już tuż, tuż… ;) Najpierw ceremonia otwarcia i na koniec zapraszają wszystkich startujących na 5 km na linię startu… Jeszcze tylko ostatnie przypomnienie regulaminu i przepisów prawidłowego poruszania się i pada pytanie… wszyscy mają chipy? Taaak! Też odpowiedziałem, ale odruchowo zerknąłem na buty… O kur…! Nie mam chipa! (wrzasnąłem) Na szczęście nie oddaliłem się jeszcze od Darka, więc szybka reakcja, jeszcze szybszy bieg w stronę autka, gdzie zostawiłem chipy, w kurtce… ;))) Zdążyliśmy… Ustawiłem się na starcie i czekałem na wymarsz mojej kategorii wiekowej…

O cholera! Ale lipa… na początek była bowiem do pokonania kostka, po której kijki tak niemiłosiernie się ślizgały, że więcej to przeszkadzało niż pomagało… potem zejście na kamienistą nawierzchnię i dalej na najdłuższy odcinek męki… asfalt. Może dla biegacza to jest szybka nawierzchnia, ale dla ”nordikowców” raczej nie, tym bardziej gdy ma się zwykłe kijki, bez jakichkolwiek udogodnień w postaci nakładek, czy haczyków, które o wiele pomagają na takiej nawierzchni… Niestety tylko takie ostały się w wypożyczalni dla takiego dryblasa jak ja, bo reszta była dla niższych zawodników… ;) Brałem co dają, bo byłem zielony i nie wiedziałem w czym rzecz… w innym przypadku wziąłbym nieco krótsze, ale z bajerami i nie męczyłbym się tak na tym pieprzonym asfalcie… Cóż… niewiedza kosztowała mnie w tym przypadku więcej wysiłku i nerwów na trasie… ;))) Dopiero na fragmencie ziemnym w okolicy stadionu poczułem moc i mogłem zaprezentować siłę odbicia, ale to był tak krótki odcinek, a potem znów asfalt i kończyła się pierwsza pętla… Pozostała jeszcze druga, na której zbierałem już tylko żółte kartoniki… upomnienia za technikę, a raczej jej brak ;))) Nie zraziłem się jednak i zacząłem przyspieszać… wreszcie było łatwiej, bo ustał potworny ból w piszczelach, które na pierwszych kilometrach aż się gotowały… ;) Na drugiej pętli zacząłem wreszcie wyprzedzać, a przez to i serducho bardziej się radowało ;) Wyminąłem sporo osób i ostatecznie na metę, po mocnym finiszu wleciałem jako 22 OPEN (179 startujących) i 8-my w kategorii z czasem 33:14. Na mecie uwiesili mi na szyi najpierw medal, a potem uwiesiła się jeszcze Marysia… nie wiem, co było cięższe ;))) No i się zaczęło… jak było, jaka trasa… itp… ;))) Było super! Nabrałem jeszcze większego smaka na ”dyszkę” i miałem już plan, by na tym głównym dystansie zaprezentować się nieco lepiej…

Po biegu na 5 km było wreszcie nieco więcej czasu, by poznać i pogadać z chłopakami (miriano i Zaplexem), którzy w swoich kategoriach stanęli na pudle, a potem już przygotowania do kolejnego startu… ”po złoto marsz”… tym razem w komplecie… z Marysią i Darkiem. To że Marysia była murowanym faworytem nie było wątpliwości… jeno ja z Darkiem musieliśmy wspiąć się na wyżyny swoich możliwości, a nawet jeszcze wyżej… ;))) Gdy oni się przebierali, ja przepiąłem tylko numer startowy i nowego chipa… tym razem zrobiłem to od razu, by uniknąć stresów przed samym startem… ;))) Gdy już wszyscy byli na ”galowo” trzeba było przeszkolić trochę Darka, który był zielony w te klocki, więc pod bacznym okiem ”instruktorów”… moim i Marysi połaził i doszedł do wniosku, że jest gotów powalczyć o wielkie cele… ;))) Na początku było tylko słychać… ”Arturo… popatrz, czy dobrze chodzę? Jak wyglądam?” etc. ;))) W tym przypadku moje porady można było porównać do sytuacji, kiedy to ślepy głuchemu mówi dokąd ma pójść… wskazując właściwą drogę… ;))) Ale bynajmniej ubaw był, a to najważniejsze… ;)))

Po kursie techniki i krótkiej fotosesji udaliśmy się w stronę całej imprezy… Było jeszcze sporo czasu do startu (ok. godziny), więc szlifowaliśmy się trochę na trasie… Darek był ciekawy, w ile można wykręcić kilometr, więc włączył ”dżipiesa” i pocisnęliśmy ile sił w nogach i kijach… ;) WOW! 6:58/km… No nieźle jak na żółtodziobów ;) Jeszcze krótkie marszyki i pozostały czas trzeba było poświęcić na koncentrację i konstruowaniu taktyki, bo dobra taktyka to połowa sukcesu, a bynajmniej spory jego procent.

START! Najpierw pomknęły gazele… a po 3-ech minutach wypuścili wygłodniałe gepardy… żądne krwi i sukcesów… ;))) Na pewno wielu panów pomykało szybciej, by przegonić jak największą ilość kobitek… dodatkowa motywacja… ;) Ja też… nie ukrywam tego… ;) goniłem też Marysię, choć strata 3 minut do niej już na starcie to były dla mnie jak lata świetlne, ale się nie poddawałem. Pierwsza pętla (tym razem 2-kilometrowa, pokonywana pieciokrotnie) była horrorem… za szybko chciałem i się po kilometrze zagotowałem… znów ten potworny ból w piszczelach… Druga petla to powolne dochodzenie do siebie i stabilizacja… ;) Odzyskiwałem siłę i zacząłem się zbliżać do tych od których po szybkim starcie odpadłem… Trzecia pętla to już moja inicjatywa… wyprzedzanie i parcie do czołówki… coraz więcej Pań miałem już za plecami, więc zacząłem rozglądać się za Marysią… ;) Czwarta pętla to już szaleństwo… wyprzedzanie hurtowe… detalami się nie zajmowałem… ;))) W połowie zauważyłem Marysię… była już po nawrocie, ja jeszcze przed (co najmniej 400 metrów nas dzieliło)… dalej, dalej… dopingowałem się, mrucząc pod nosem. Zaraz rozpocznie się ostatnia, piąta pętla, więc nie ma to tamto… ciśniemy… kontynuowałem do siebie ;) Jest! Ostatnie kółko, przy którym czwarte to był pikuś… nogi dostały takiego ”speeda”, że zastanawiałem się, czy ja jeszcze idę, czy już biegnę… ;))) Szedłem… inaczej się nie dało, bo trasa wręcz naszpikowana sędziami była. Niemniej jednak na ostatniej pętli wyminąłem jeszcze sporo ludków… i Marysię!!! ;) Wtedy dopiero kopa dostałem…. Teraz musiałem uciekać, bo cholera wie, jak ”ukąszona” Maryśka zareaguje… ;))) Wymijałem jak leci, dublowałem… a w główce już zaczynał się gnieździć żal, że takim tempem jak pociągnąłem ostatnie 4 kilometry nie udało się całości… byłoby pudło, nawet Open… Kurna! Przecież to debiut człowieku! Musiałem się jakoś na ziemię sprowadzić… ;)))

Na metę wpadłem z czasem 1:09:13 jako 14 Open (128 startujących) i znów 8-my w kategorii. Dziwna była ta kategoria (od 18-39)… Gdyby była klasyfikacja M30… miałbym odpowiednio miejsca 4. (5 km) i 5. (10 km) Cóż… było tak a nie inaczej, więc dwie ósemki ustrzeliłem ;) Super!!! Zadowolony byłem jak cholera, tym bardziej, że na mecie musiałem czekać na takich ”biegowych asów” jak Marysia, Dario, czy wałbrzyski klan Kaczugów, którzy mają kosmiczne życiówki, jak dla mnie… w biegach… ale kto w Wałbrzychu w NW rządzi…? ;)))))

Po zawodach wszyscy szczęśliwi… ja z Darkiem z rewelacyjnego debiutu, a Marysia… ”Czempionką” została więc co tu więcej dodać… ;) Powiodło się również Mirkowi, który w swojej kategorii to prawdziwy ”Dominator”… na ”miriano” nie ma mocnych ;) ”Zaplex” też będzie na pewno miło wspominał Złotoryję, bo dwukrotnie 3-ci w Open stawał na podium… Naprawdę zawody profesjonalne i świetnie zorganizowane, wiec uważam, że moja przygoda z ”patyczkami” się dopiero rozpoczęła… Wolę biegać, ale na pewno jeszcze nie raz wystartuję w konkurencji NW, co wszystkim polecam… Przyjemne to i pożyteczne… zakwasy w takich miejscach, gdzie po bieganiu nigdy nie zaznałem, a zatem niech popracują też czasem inne mięśnie… ;) Do zobaczenia na biegach i marszach…

P.S. Dziękuję Marysi, Darkowi, Mirkowi i Piotrkowi za miło spędzoną niedzielę…


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


szlaku13 (2010-09-03,12:12): Wiedziałem... ;) Kogo jak kogo, ale Ciebie temat czworonogów musiał zaintrygować... ;) A tu niestety... znów musiałaś poczytać o nas... ;P
szlaku13 (2010-09-03,12:23): Równowaga musi być... w niedzielę zajeżdżałem nogi to dzisiaj przyszła pora na na paluchy... a klawiatura jeszcze nie raz da radę... inaczej wymienię ;)))
szlaku13 (2010-09-03,12:30): One akurat na brak wysiłku narzekać nie mogą... ostatnio chyba najbardziej zaniedbana jest jednak główka... ;) Trzeba trochę intelektualnie popracować, ale kiedy się nie chceeee.... ;)))
szlaku13 (2010-09-03,12:47): No cóż... jedni jeżdżą wyłacznie dla zabawy i pobiesiadować z przyjaciółmi, a inni mają bardziej "ściśnięte półdupki" bo walczą o najwyższe laury... ;) Gratki i też miło było wreszcie poznać i... zamienic kilka słówek (skoro sie upierasz, że nie pogadaliśmy zbytnio) ;)))
kudlaty_71 (2010-09-03,13:24): ...gratulacje Arturro...niestety mój start w Złotoryi zakończył się na zgłoszeniu...niestety...
dario_7 (2010-09-03,13:28): "Ślepy głuchemu mówi dokąd ma pójść…" - znowu się osmarkałem :))) ... tym razem ze śmiechu :))) DZIĘKI DŁUGONOGI PATYCZAKU!!! Gdyby nie Wasza siła przekonywania i podstępne pochwały, że niby dobrze mi idzie, stałbym z aparatem i żałował... ;) A i pobiegałem sobie nieco - a to po chipa z takim jednym, a to do biura zapisać się... Gratki super wyników!!! :D
Marysieńka (2010-09-03,13:35): Maryśka się napatoliła i do słowa nie dopuściła...Ty i te Twoje dłuuuuuugie nogi...Raz jeszcze gratki..mistrzuniu:))
szlaku13 (2010-09-04,00:05): Szkoda Wojtku, bo myśl o spotkaniu z Tobą motywowała mnie do wyjazdu do Złotoryi i dopiero w aucie od Marysi dowiedziałem się, że wolałeś pobalangować na weselu... ;)))
szlaku13 (2010-09-04,00:10): Darku... powiem Tobie jedno... najlepiej czuję się w towarzystwie wariatów (ludzi pozytywnie zakręconych)... czuję się jak ryba w wodzie... W niedzielę też tak czułem ;)))) Fajnie było i mam nadzieję na wiele takich wspólnych startów... czy to bieganie, NW, czy nawet wyścigi psich zaprzęgów... ;)))
szlaku13 (2010-09-04,00:13): Marysiek... Ty mi tutaj już nie słodź o tych długich przeszczepach... Twoje nogi to też nie byle jakie wykałaczki ;)))
szlaku13 (2010-09-04,00:17): Wiesiu... warto. Sam się przekonałem, że nawet to przyjemne, a w trakcie rywalizacji emocje porównywalne z biegowymi... Ponadto w sam raz do treningu naprzemiennego, bo naprawdę pobudzają się wtedy partie mięśni, których nie da rady zakwasić w trakcie biegu...
szlaku13 (2010-09-04,00:21): Tomku... wybacz, ale nie potrafię krótko pisać... w szkole też miałem z tym problem... ;) Zamiast krótko, zwięźle i na temat, ja konstruowałem całe epopeje... ;))) Jak już złapię temat to woda leje się strumieniami ;)))
szlaku13 (2010-09-05,10:41): A skąd wiesz...? ;)))
miriano (2010-09-14,17:36): Nadrabiam zaległości blogowe....fajnie jest sobie przypomnieć jak było ...i fajnie było poznać Cię osobiście...impreza super...
miriano (2010-09-14,17:38): Należą Ci się wielkie gratulacje jako dla debiutanta...widzę więcej niż Ty to opisujesz ..widziałem jak maszerowałeś powiem Ci tak startuj w następnych nordikowych zawodach
szlaku13 (2010-09-14,18:00): Trochę się "zaburaczyłem"... ;) Ale skoro Ty tak mówisz to może faktycznie trzeba wstyd i skromność odsunąć na bok i wziąć sie do roboty... ;) Na pewno jeszcze będę wędrował... a na przyszłorocznych MMP w Złotoryi to już Zaplexowi tak łatwo nie odpuszczę w mojej kategorii, choć ta tak samo mogłaby być podzielona na M20 i M30, a nie jak było od 18-39 lat... Co tam... popracuję nad tym by jechac na całego OPEN! ;) Dzięki Mirku za miłe słowa... "miłych słów Ci u nas dostatek, ale i te przyjmuję jako wróżbę zwycięstwa..." ;)))








Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768