redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [11]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Pamiętnik internetowy



Urodzony:
Miejsce zamieszkania:
3 / 6


2013-04-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Gdynia Salomon Trail (czytano: 935 razy)
(POPRAW WPIS , ZMIEŃ ZDJĘCIE , USUŃ ZDJĘCIE)

 

Nabroiło się – 30 miejsce na Gdynia Salomon Trail Running 2013

Jeszcze nie tak dawno temu codziennie budziłem się na lekkim rauszu i zaczynałem dzień od kawy i papierosa. Nie jednego, a co najmniej dwóch. W buzi miałem smak kapcia, a moja dziewczyna całowała się z popielniczką.

Każdy ma swoje problemy, moje mnożyłem sobie sam. Tak narodziłem się dla ciemnej strony mocy.

Z trudem zbierałem siły na codzienność.

W bieganiu towarzyszyły mi Ventolin, Berotec oraz pomarańczowy i zielony Serevent Disc jako kompatybilne elementy mojej Astmy.

O moich ułomnościach przypominały mi też dwie tytanowe śruby, które do dziś zabieram ze sobą na każdy bieg. Ta operacja pozostawiła po sobie ślad nie tylko na nogach ale i w sercu. Jest mi zadrą.

Ona to zmieniła.

Któregoś dnia zjawiła się w moim życiu i postanowiła zostać.

Nie wiem jak to robisz, ale pchasz ten wózek do przodu. Muszę oddać Patrycji co królewskie. To dzięki niej narodziłem się dla biegania.

Wiem że gdyby nie moje korzenie nie biegałbym jak teraz, to co się wydarzyło w moim życiu uformowało mnie jako biegacza walczącego.

Wczoraj po raz pierwszy zdecydowałem rościć sobie prawo do pierwszej linii.

Choć czułem że czołówka jest dalece poza zasięgiem, czułem też że upomnę się po swoje.

W swoim stylu na biegi które coś znaczą docieram na kilka minut przed startem, gdy biuro zawodów wydaje ostatnie pakiety. Znów nie było inaczej.

Ruszyłem na pełnym gazie.

Wiedziałem że zaraz złapie swoje tempo i moje ciało powie mi jaką dziś ma pogodę

Pierwszy kilometr minął niczym z bicza strzelił i zająłem swoje miejsce w szeregu.

Choć co kilka sekund ktoś próbował burzyć mi wypracowany porządek rzeczy, pozostawałem niezłomny.

Na dzień dobry podbieg, który przypomniał mi starty w podwarszawskiej Falenicy.

Nie choinką a dziubakiem. Choinka poszła do lamusa.

Powoli zaczęło do mnie docierać że temperatura jest diametralnie niższa niż ta do której zdążyła mnie przyzwyczaić letnia Wilczo Górska zima. Pomorska bryza wlała się niczym wysoka fala w moje płuca.

Styl biegowej cebulki nie wchodził w rachubę – do tego biegania już nie wracam. Dziś krótki rękawek, krótkie spodenki, krótka refleksja, długie podbiegi i szybka myśl –że to mój czas, szczęśliwie nie szybsza niż moje nogi.

Mokra koszulka, głowa, suchy oddech i słowa otuchy.

Nie oglądam się za siebie, szkoda czasu.

Ostatni podbieg, jest moim głazem Syzyfa, ale też nadzieją – bo inaczej niż innym on daje mi szczęście.

Montenegro,

szczęśliwy..



Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


Inek (2013-04-28,17:41): Góry potrafią urzekać i mobilizować... Gratuluję niezwykle udanego biegu!
Patriszja11 (2013-04-28,18:19): Jestem z Ciebie bardzo dumna Kochanie! A tak między nami mówiąc "Soulmate dry your eye "Cause soulmates never die" :*








Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768