Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kokrobite
Pamiętnik internetowy
Widziane z tyłu

Leszek Kosiorowski
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Jelenia Góra
260 / 300


2014-08-04

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Lekcja pokory – szósty Karkonoski (czytano: 3092 razy)

 

Szósty Maraton Karkonoski. Najdłuższa trasa w historii – 46.7 km. Pierwszy raz start i meta w Szklarskiej Porębie. Pogoda średnia – ciepło, ale nie upalnie, bez deszczu. Ruch na szlakach przeciętny, rok temu był większy.

Ruszam powoli, tak mi się przynajmniej zdaje. Darek mówi, że będzie się mnie trzymać, jest po kontuzji, nie chce za szybko.

Pod schroniskiem Pod Łabskim Szczytem jesteśmy po 40 minutach. Czyli tak, jak rok-dwa lata temu. Wtedy byłem w lepszej formie. Na punkcie kontrolnym na głównym grzbiecie meldujemy się w 1:05. Limit wynosi 1:20.

Biegnę bardzo wolno, sporo osób mnie wyprzedza. Piękne widoki na Śnieżne Kotły i Kotlinę Jeleniogórską.

Gdy dochodzą mnie Waldek i Sylwia, myślę sobie, że jest dobrze – muszę być bardzo wolny, tak trzeba na początku. Mało w tym roku biegałem, z powodu naderwania brzuchatego łydki miałem miesiąc zupełnej przerwy, a potem przez kolejne tygodnie ostrożnie wracałem do formy, do której jeszcze mi bardzo daleko. Ostatnią biegową trzydziestkę zrobiłem przed kontuzją, czyli w maju.

Pod Śnieżkę docieram w niezłym stanie, ale na podejściu na nią już wiem... Tak słabo w tym miejscu – jeszcze przed półmetkiem – nigdy się nie czułem! Podchodzę bardzo wolno, widzę w górze Sylwię – debiutantkę, jak dziarskim krokiem napiera. A ja wlokę się. Ciężki jestem – podczas przerwy w bieganiu przybyły mi ze cztery kilogramy. Ważę 87, czuję to coraz bardziej.

No ale Śnieżka w końcu zdobyta – w trzy i pół godziny. Powrót przecież jest o wiele bardziej w dół. Może jakoś się uda.

Trzeba coś zjeść, ale na kolejny żel (dwa już wciągnąłem) nie mam ochoty. Na samą myśl o nim chce mi się wymiotować. Jakiś owoc by się przydał. Na punkcie odżywczym przy Domu Śląskim jest tylko woda oraz izotonik.

Truchtam, idę, truchtam, idę. Para biegaczy za mną prowadzi arcyciekawą rozmowę o przemyśle farmaceutycznym. Po prawej piękne widoki – Mały Staw z Samotnią, Wielki Staw, mijamy Pielgrzymy... Mówiłem i pisałem to setki razy, ale muszę jeszcze raz: trasa Maratonu Karkonoskiego jest wspaniała!

Ale daje w kość, gdy nie jest się na nią przygotowanym, jak ja dziś. Im bliżej Przełęczy Karkonoskiej, tym częściej idę, a nie biegnę. Wszędzie te cholerne kamienie! Wykańczają mnie pod każdym względem. Nawet na płaskim idę, nawet w dół... Kiedyś te fragmenty pokonywałem przecież biegiem, zlatywałem jak kozica.

Nie mam już wody. Ratuje mnie Dobek ze sztabu organizacyjnego Wielkiej Pętli Izerskiej – jest na trasie, choć nie startuje. Przelewa mi do bidonu wszystko, co mu zostało w camelbagu. Dziękuję!

Przed punktem przy Odrodzeniu dochodzi mnie Darek z kolegą. Udaje mi się zbiec do punktu. Tu zabrakło już izotonika, o owocach już nawet nie marzę. Ale jest woda. Krótka przerwa i do przodu.
Na podejściu pod Petrovkę wymiękam. Idę strasznie wolno. Darek daleko z przodu. Jeden z licznie wyprzedzających mnie biegaczy pyta, czy wybrałem się na spacerek.

Jeszcze kawał drogi, kilka podejść po tych obrzydliwych kamieniach. Włącza mi się myślenie już nawet nie „byle dobiec”, ale „byle dojść”. Nie siadać, nie zatrzymywać się!

Sporo osób mnie wyprzedza, ale dochodzę Darka i jego kolegę, Bogdana, który ma jeszcze większy kryzys i problemy żołądkowe. Dłuższą chwilę idziemy w trójkę, potem Bogdan zostaje.

Mam dość, klnę na kamienie. Myślę sobie, że to nie ma sensu. Mogłem się przepisać na dystans mini – 16 km. Mam ochotę zerwać ten pieprzony numer i się gdzieś położyć, albo zejść najkrótszą drogą. No ale nie mam jak zawiadomić o tym organizatorów, nie mam przecież telefonu. Zresztą i tak muszę jakoś dotrzeć do auta.

Trzeba iść dalej, nie ma wyjścia, trzeba ciągnąć tę kupę mięcha zwaną Leszkiem. Darek podtrzymuje mnie na duchu: najpierw, na najłatwiejszych odcinkach, proponuje trucht. OK. Później mówi, że do Śnieżnych Kotłów już tylko trzy kilometry, a potem zbieg, więc luzik... Wychodzi na to, jakby te trzy kilometry były do mety.

Na kamiennym podejściu przed Śnieżnymi Kotłami przypomina, że na jego końcu będą piękne widoki. A wcześniej, gdy marzę o zimnej coli, zapowiada, że mi ją postawi w schronisku Pod Łabskim Szczytem.

No dobra, ta perspektywa działa. Na czterdziestym kilometrze, nad Śnieżnymi Kotłami, truchtamy.

A potem, za krzyżówką i skrętem szlaku w prawo w dół, w stronę schroniska, nagle odżywam. Jakbym już się tej coli napił. Zbiegam jak szalony, wyprzedzam do schroniska kilkanaście osób.

Staję i czekam - nie zostawię Darka, który zbiega znacznie wolniej. Umówiliśmy się przecież w schronisku na colę. Kolejka jednak tak długa, że nie ma szans. Biegacze też w niej są, więc nie wypada prosić, by przepuszczono nas poza kolejnością.

Darek jest po pięciu minutach. Pijemy na punkcie z izo i wodą pod schroniskiem. Proponują oblanie wodą. Tak, tak! Ale fajnie...

Darek radzi, żebym leciał swoim tempem. No to lecę. Trochę sił wróciło, już będzie tylko w dół. W miejscu, gdzie żółty szlak prowadzi prosto, podczas gdy trasa maratonu odbija w lewo (na moment w górę) główną drogą, widzę kilku biegaczy (a niżej kolejnych kilku), którzy nie wiedzą, którędy do mety. Zatrzymuję się i mówię im, żeby zawrócili i biegli tak, jak ja.

Jeszcze Puchatkiem do mety. Ze dwie osoby wyprzedzam. Chociaż finisz mam niezły.
7:28. Co za czas... W Maratonie Gór Stołowych kiedyś miałem 6:58 w potwornym upale, a w narciarskiej Marcialondze 7:53 (ale na 70 km).

Maraton bezlitośnie weryfikuje formę. Brak przygotowania, przepracowanie, 19 miesięcy bez urlopu. Przerwa z powodu kontuzji. Nadwaga. Wszystko wychodzi. Nie ma zmiłuj się.

Ale można też spojrzeć na to inaczej: 22 maja naderwałem mięsień brzuchaty łydki. Wtedy nie było oczywiste, że w ogóle w Karkonoskim pobiegnę. Jakoś się jednak udało. Jestem w grze, choć na coraz dalszych pozycjach. Ale to akurat jest mniej ważne.

Darkowi bardzo dziękuję. Na colę pójdziemy innym razem.

Autorem zdjęcia jest Kazinski Kaz.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Admin
10:11
Stonechip
10:11
42.195
10:01
dammy
09:53
jakub738
09:45
Deja vu
09:34
marczy
09:29
basia1266
09:02
pbest
08:25
Rychu67
08:15
kostekmar
07:18
Leno
07:09
platat
06:57
biegacz54
05:33
plomyk20
02:49
aro
01:38
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |