Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kokrobite
Pamiętnik internetowy
Widziane z tyłu

Leszek Kosiorowski
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Jelenia Góra
196 / 300


2012-01-09

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Jizerska masakra (czytano: 659 razy)



Śniegu nasypało mnóstwo, więc mogło się wydawać, że warunki będą świetne. Tym bardziej, że organizatorzy Jizerskiej Padesatki i opiekunowie tras biegowych w czeskiej części Gór Izerskich chwalili się, że udało się przekonać leśników do wycinki drzew i poszerzenia pierwszego odcinka trasy. Dzięki temu z trzech torów zrobiło się sześć. Korek na początku miał być znacznie mniejszy.

I był mniejszy, tyle, że torów nie było. To znaczy nie było wtedy, gdy startowała moja grupa – siódma z ośmiu. Wcześniej na trasę wypuszczono trzy tysiące biegaczy, tory tego nie wytrzymały. Zastąpił je ubity śnieg, twardy jak gips, gdzieniegdzie dziurawy, także na zjazdach.

Szło się ciężko, na szczęście zdecydowałem się na narty z łuską, więc nie miałem takich problemów, jak wielu biegaczy z nartami bez łuski, którzy zatrzymywali się, by je przesmarować. Niektórzy dawali sobie spokój i rezygnowali. Nawet zatwardziała w bojach Małgosia, którą mijałem po kilku kilometrach.

Wizja 50 kilometrów bez torów trochę mnie przerażała, ale nie wyobrażałem sobie, by wywiesić białą flagę. Na szczęście najmocniejszą stroną Jiz50 jest trasa – przecudnej urody, w całości po górach, z powtarzającymi się jedynie dwoma bardzo krótkimi fragmentami. Z takiej trasy zejść się po prostu nie da.

Bez torów, na twardym, dziurawym śniegu, wokół mnie wszyscy mieli problemy. Walka szła nie o to, by pokonać dystans jak najszybciej, ale żeby utrzymać się na nartach, które bez torów rozjeżdżały się, hamowały, krzyżowały. Gdy patrzyłem na innych, przypominały się dzieci i początkujący, którzy pierwszy raz mają narty na nogach. Sam też się tak czułem – nie panowałem nad deskami.

Wywracaliśmy się, ale jeśli nie dochodziło do tego na zjazdach, nie było żadnego ryzyka – prędkość była tak niewielka, że nic złego nie mogło się stać. Koleżanka Ela, która w oczekiwaniu na męża i córkę spędziła cały czas na stadionie w Bedrichovie, opowiadała potem, że jeździły karetki, więc pewnie ktoś niestety nie miał szczęścia i zrobił sobie coś na zjazdach.

Mnóstwo ludzi przesmarowywało narty, zwłaszcza przed zmianami profilu trasy – podbiegami, fragmentami płaskimi i zjazdami. Na punktach serwisowych, obsługiwanych przez Swixa, ustawiały się kolejki liczące ponad dwudziestu zawodników. Inni ratowali się stylem łyżwowym. Normalnie miał bym im to za złe, ale w takich warunkach, gdy walczyło się o ukończenie w zdrowiu i jednym kawałku, nie mam pretensji. To była sytuacja nadzwyczajna, a bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Przez długie fragmenty sypał śnieg, momentami gęsty, wiał wiatr. Było naprawdę pięknie! Izerska przyroda i fantastyczna aura wynagradzały beznadziejny stan nawierzchni trasy. Choć miałem bardzo trudne momenty. Czułem się dobrze przygotowany fizycznie i kondycyjnie – regularne bieganie od listopada zrobiło swoje, ale nie mogłem rozwinąć skrzydeł. Zamiast ścigania się ze sobą i z innymi, była walka o przetrwanie. Przeklinałem, nie tylko w myślach, i nie tylko ja zresztą.

Trochę mi przeszło na punkcie na Smedavie po 30 km. Atmosfera była kapitalna. Wszyscy już podmęczeni, zmarznięci, a tu pyszności serwowane w pięknej scenerii. Wrzuciłem w sobie ciastko, bulion, żel i herbatę. Mieszanka nie okazała się zła dla brzucha. Pod górę za Smedavą poszedłem ostro jak zawsze. W ogóle nie miałem żadnego kryzysu. Walka o utrzymanie równowagi wymaga zręczności, a nie kondycji.

Dojeżdżając do punktu na Hrebinku po 40 km wypatrywałem pani, wyjętej z żywcem z czeskich gospód, która w poprzednich latach podawała parówki z musztardą (chleba już dla takich z końca peletonu, jak ja, brakowało). Pani nie było, ale był pan, wyglądający jak barman polewający piwo w knajpach w czeskich pipidówach. Gdy byłem blisko niego, ogłosił: „Posledni parka!”. Podniosłem rękę. Nawet chleb jeszcze się ostał. Pan posmarował z namaszczeniem kromala musztardą, położył na nią parówkę i podał mi z takim szacunkiem, jakby to był jakiś akt notarialny.

Tor odnalazł się na ostatnich trzech kilometrach. Nie miałem pojęcia, jaki mam czas, gdyż biegłem bez żadnego czasomierza, nie miało to zresztą w tej sytuacji większego znaczenia, ale wpadłem na metę przed zmrokiem, więc nie było najgorzej. Z internetu dowiedziałem się, że po ponad sześciu godzinach. To była moja najwolniejsza Jizerska Padesatka. Ale pod względem miejsca w stawce nic się nie zmieniło w porównaniu z najszybszą sprzed roku. Wtedy było za mną prawie 20 procent startujących, którzy ukończyli, i teraz też. Czyli wszyscy dostali w kość i męczyli się. Oczywiście w sensie utrzymania się na tej trasie, bo biorąc pod uwagę kondycję, jeszcze nigdy nie przybiegłem do mety tak mało zmęczony. Na tym betonie nie było się jak skatować.

Gdyby limit zgłoszeń był ustalony na 2500 osób, jak na Biegu Piastów, a nie na 4800, trasa nie zostałaby tak zniszczona. No ale wtedy nie mogłoby brać udziału tyle osób i zapisy by się kończyły pewnie bardzo szybko. Tak właśnie niektóre świetne imprezy padają ofiarą swojego sukcesu.

Na pierwszej połówce trasy przyrzekałem sobie, że za rok na Jizerską nie pojadę. Od punktu na Smedavie nie byłem już tego taki pewien. Teraz też nie jestem. Termin mi wybitnie pasuje, a do Bedrichova mam tak blisko (około 70 km), że mogę spać przed startem w domu. No i ta parówka na Hrebinku.

Z pamiętnikarskiego obowiązku międzyczasy: Jizerka (23 km) 2:52:13, Hrebinek (39 km) 5:11:08.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


kokrobite (2012-01-09,13:52): Widoków superowych niestety nie było. Widoczność była na parę kilometrów.
Hepatica (2012-01-09,14:02): Własnie mi przypomniałes, ze jeszcze sie zgłosilismy na BP!!!! JUz to robię. A widoki nad Izerka są wspaniałe i tego Ci zazdroszcze -za porówkami nie przepadam:))).
kokrobite (2012-01-09,14:08): Ja też nie przepadam za parówkami, ale ta na Hrebinku po 40 km Jiz50 smakuje nadzwyczajnie! :-)
Marysieńka (2012-01-09,14:18): Ty biegałeś na nartach, a gdybym chciała tylko w bucikach "polatać".....dałoby radę???? :))
kokrobite (2012-01-09,14:23): Marysiu, pewnie! W relacji zapomniałem wspomnieć, że wielu narciarzy radziło sobie na podbiegach na tym śnieżnym betonie, zdejmując narty i drałując pod górę z deskami pod pachą. Warunki do normalnego biegania były w takich miejscach lepsze, niż do biegania na nartach :-)
Truskawa (2012-01-09,14:36): Mam przykre wrażenie, że mieszkam nie tam gdzie powinnam. Tu nie ma ani grama śniegu. Noo.. w Beskidach podobno jest ale wyciągi i tak zamknięte. :) Gratulacje za ten twardośnieżny bieg. I nie chce mi się wierzyć, żę odpuścisz imprezę za rok. :)
kokrobite (2012-01-09,14:50): Na razie szykuję się do następnej padesatki :-) Już wkrótce, mam nadzieję, że tam będzie można poszaleć.
jacdzi (2012-01-10,06:32): A ja czytajac o sniegu i nartach wygladam za okno i mysle ze zyje na innej planecie. Niestety, na gorszej.







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
04:42
lukasz_0
23:09
bur.an
23:04
Wojciech
22:39
wieslaw44
22:29
mariuszlo
22:24
damiano88
22:09
s0uthHipHop
21:57
Zikom
21:56
tarasekbr
21:54
kostekmar
21:50
alex
21:40
kaes
21:28
SantiaGO85
21:16
Yazomb
20:59
Lektor443
20:56
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |