Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [8]  PRZYJAC. [196]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
dario_7
Pamiętnik internetowy
It's My Life...

Dariusz Duda
Urodzony: 1962-04-09
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
138 / 188


2011-08-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
III Maraton Karkonoski (czytano: 3742 razy)

 

"A góry nade mną jak niebo,
A niebo nade mną jak góry..."


Biegi górskie to całkiem inna bajka. To zupełnie odmienny rodzaj zmęczenia. Ale przede wszystkim, to stawienie czoła naturze - zmiennej pogodzie, błotnisto-kamienistym ścieżkom, stromym podejściom, czy niebezpiecznym zbiegom. Dla tych, co rzadko w górach startują, to również ból i skurcze (kurcze) w tych niedotrenowanych mięśniach, które w mniejszym stopniu są zaangażowane w czasie biegania po płaskim, a teraz okazują się być bardziej przydatnymi.

Pomimo tych "niedogodności", a może właśnie dlatego, jestem ślepo zakochany w tego rodzaju wyzwaniach. Może dlatego, że łączą się w nich moje dwie największe pasje - bieganie i góry. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z bieganiem, pierwszym startem w zawodach był bieg górski właśnie - LAWINA (Marszozbiezg ze Śnieżki do Samotni), w której brałem udział później jeszcze wielokrotnie. Poza tym było bieganie po Beskidach (Beskidzki Bieg Przełajowy), Bieg do Dobrego Źródła w Sosnówce, Limanowa Forrest...

Było to jednak kilka lat temu. Po upierdliwym udeptywaniu tysięcy kilometrów szos asfaltowych, jakoś tak znowu zackniło mi się za błockiem i kamyczkami :) Błocka miałem "po uszy" w Rzeźniku. Teraz przyszedł czas na kamyczki. A te karkonoskie są wyboooorne!!! Kto po nich hasał, ten wie :))) Istny masaż dla stópek. Dodając do tego deszczowy prysznic, czy suszenie wiatrem, nie można się nie zgodzić z faktem, że Karkonosze są po prostu wSPAniałe! :)

* * *

Nie wiem czemu, ale nie wyobrażam sobie siebie wjeżdżającego kolejką na Szrenicę. No nie i już. Szczytowanie musi być z dochodzeniem... Jakoś nie kojarzy mi się z balansowaniem na linie. :P Dlategóż wymarzyłem sobie nocleg pod Łabskim Szczytem. Wieczorne dotarcie do Szklarskiej Poręby i wycieczka z plecakiem do schroniska przypomniały mi dawne dobre czasy, kiedy to niemal z całym dobytkiem na plecach i gitarą w ręku wyruszało się na kilkudniowe rajdy ze studencką bracią... Ech... kurna jego... no... no... nostalgia jakaś... chyba się starzeję... ;)))

Podoba mi się pod Łabskim. Właścicielka schroniska też już mnie rozpoznaje, bo zawsze coś tam zamarudzę. Mówi na mnie - turysta :))) Zwykle proszę o pierogi ruskie, żubra z piwnicy i prąd do zegarka. Z tym ostatnim to różnie bywa, zasilanie jest tu wyłącznie z agregatu i nie działa non stop. Ale jak zrobię ładną minkę, to wiadomo... ;) Tym razem było już po dwudziestej i z kolei z pierogów nici. Był jeno żur. Jezuuuu... Jaki on był pyyyszny!!!... Bez bólu odżałowałem te pierogi... :P

* * *

"Sobota rano, spać nie możesz... wstaniesz, kapcie włożysz"... Hehe... Chodzi mi ta piosenka Zamachowskiego ciągle po głowie. Tym razem nie kapcie, ino... ("pamiętaj mamo, że nie mówi się INO!"... "ino jak synku?"... "ino TYLKO!" - kto wie z jakiego to filmu?) tym razem były to moje najdroższe Salomony :))) Spod Łabskiego na Szrenicę jest około 2,5 kilometra całkiem przyjemnego spacerku tzw. Mokrą Drogą ponad Szrenickimi Mokradłami. Na szczęście w sporej części trasa prowadzi po drewnianych kładkach i przechodzi się całość suchutką stopą. Jest bardzo ciepło i - jak na Karkonosze - bezwietrznie.



W biurze zawodów udaje się wszystko szybciorkiem załatwić, bo wyciąg na Szrenicę miał jakieś problemy z ruszeniem i na miejscu byli tylko ci, co tu nocowali. A ci z kolei odebrali swoje pakiety dnia poprzedniego. Potem na kawusię :P Tu zaczynają się powitania ze znajomymi, wkrótce sala się zapełnia coraz bardziej - dociera wiara z wyciągu... Czas ucieka, przypinamy numery startowe, oddajemy plecaki do depozytu i udajemy się przed budynek schroniska, gdzie wszyscy robimy sobie wspólne zdjęcie przed startem.




Jedno mnie martwi. Nie czuję strachu. Zero stresu. Jestem spokojny i... no jakiś taki... no nie wiem... rozanielony czy jak?... :))) Ponieważ jest nas sporo ponad trzy setki, startujemy grupami po 100 osób co trzy minuty. Pomiar czasu jest elektroniczny, więc nie ma to większego znaczenia dla zawodników. Ja byłem w pierwszej grupie. Umówiłem się z Marysią, że pobiegamy razem, ale ona była w drugiej grupie. Podobno mogłem podłączyć sie pod drugą grupę, ale nie chciałem robić jakichś wyjątków dla siebie i powiedziałem Marysieńce, że polecę z pierwszą i poczekam na trasie na nią.

Strat miałem zatem wyjątkowo wolny. Ależ to fajne uczucie. Wszyscy gnają, a ja sobie pyk pyk... z nóżki na nóżkę, z rogalem na gębusi i okrzykiem: "mówią, że ostatni będą pierwszymi!" ;) Długo sobie nie popykałem, bo te trzy minuty minęły w try miga i ani się obejrzałem, a Marysia już tuptała koło mnie. No i zrobiło się już kurna pod górkę! Skończył się luzik. Trza było ruszyć "du... deńkę". Wkrótce dołącza do nas KKFM i wspólnie docieramy do Śnieżnych Kotłów. Za Kotłami pogoda zaczyna się kotłować i nadchodzą ciemne chmurzyska.



Kiedy zbiegamy zboczem Wielkiego Szyszaka mamy już niezłą ulewę. Wielkie głazy, po których "skakamy" robią się nagle bardzo śliskie i niebezpieczne. Nieco zwalniamy, bo żartów nie ma. Nie wszyscy jednak tak robią i co chwila widzę jak ktoś zalicza "glebę". Normalnie ciary po plerach... Albo ja jestem taki tchórz, że zwalniam, albo inni tacy odważni, że tego nie robią... No nie wiem...

W pewnej chwili, niedaleko za mną słyszę głośny upadek i krzyk bólu... O matko jedyna!... Leży jeden z biegaczy... Przebiegający obok niego krzyczą: "Noga złamana! Trzeba wezwać GOPR!"... Zatrzymuję się, ściagam plecak i nerwowo szukam telefonu... Cholerka w emocjach zapomniałem gdzie go włożyłem... Nareszcie jest... Włączam, wybieram numer GOPR... nie łączy... wybieram 112... nie łączy... co jest?... Wołam, by ktoś inny jeszcze spróbował, bo mi coś nie łączy... Kolega obok wyciąga telefon. Ja w międzyczasie wyłączyłem swój i zapakowałem z powrotem do plecaka. On pyta jaki numer do GOPR-u... No kurna... Ktoś mu mówi dzwoń na 112... Połączył się... Kilka osób w międzyczasie pomagało rannemu. Nic tu więcej nie zdziałam. Mogę biec dalej...

Wydawało mi się, że wszystko trwało bardzo krótko (temu leżącemu zapewne odwrotnie). Ale po sczytaniu z zegarka wyszło, że było to ok. 5 minut. Na domiar wszystkiego telefony do GOPR-u mieliśmy wszyscy nadrukowane na numerach startowych, ale nikt wówczas tego nie zauważył... :/ Niestety, czasami człowiek tak bardzo chce pomóc, że takich szczegółów nie widzi... Emocje biorą górę...



Marysię doganiam dopiero przy Śląskich Kamieniach. Docieramy wkrótce do spalonego schroniska Petrovka. Kilka dni temu pożar pochłonął je całkowicie. Ruiny, jakie pozostały, robiły bardzo przygnębiające wrażenie. Teraz ostry zbieg asfaltową drogą i wkrótce docieramy pod schronisko Odrodzenie na Przełęczy Karkonoskiej. Tu znajduje się pierwszy punkt odżywiania na trasie maratonu. Jest woda, izotonik i ciasteczka dla łasuchów. Czyli dla mnie też... :P

Zaczyna się najtrudniejszy chyba odcinek. Od Odrodzenia do Słonecznika prowadzi bowiem dość wąska i usłana wyjątkowo nierównymi kamlotami ścieżka. Trudno po niej iść, a co dopiero biec. Większość biegaczy na tym właśnie odcinku traci najwięcej czasu. Od Słonecznika jest już łatwiej. Ułożony z kamieni chodniczek pozwala na w miarę komfortowy trucht. Do tego te widoki z grani kotłów Wielkiego i Małego Stawu, nad którym malowniczo położone jest schronisko Samotnia. Nieco wyżej widać Strzechę Akademicką, a całkiem wysoko swe groźne oblicze pokazuje "królewna" Śnieżka.



Ja tę królewnę ledwie co ujrzałem, a elita już z niej wracała. Ależ mają ludziska moc w kopytkach, tylko pozazdrościć. Jakoś tak na tych kamyczkach, wśród tych górskich panoram, nie zauważyłem, że... lecę sam!!!... O wmordewind!!!... Nie ma Marysieńki!... Wyglądam w przedzie - nie ma!... Lukam w tyły - nie ma!... Znikła... Pewnie sobie liczy kamyczki... ;) Eee... nie ma co się użalać, na bank mnie dojdzie na wspinaczce przy łańcuchach... Hehe... ;)

Równia pod Śnieżką jak zwykle zawalona ludziskami. A jak podniosłem głowę w stronę podejścia... łorety, rety... no pielgrzymki jakieś!!!... Oj trza się będzie przedzierać jak przez dżunglę niemal... Z cieknącym ozorkiem na wierzchu znalazłem się wkrótce przy spodkach. Tu mata kontrolna do sczytania czasu i oznakowanie 20,5 km. Ze szczytu zejście dłuższą już Drogą Jubileuszową. Ach, ta kostka granitowa! Przypomniały mi się moje kochane Lawiny i jakoś tak raźniej zaczęło mi się biec ;)



Droga powrotna w ogóle była jakaś taka żwawsza. Co chwilkę kogoś wyprzedzałem, a to znów tasowałem - raz tamten, raz ja na przedzie... Dobry humor mnie nie opuszczał i czasami sobie coś tam pożartowałem. No co tu będę ukrywał, biegło mi się rewelacyjnie :)) Oczywiście do Słonecznika. Tu po raz kolejny odbył się taniec - kamyczkowy wygibaniec... przeplatany krótkimi lotami, nie zawsze do końca kontrolowanymi... Na szczęście jakoś to wszystko moje nózie wytrzymały i nagle znalazłem się znowu pod Odrodzeniem.

Tu spotkałem Tarziego i postanowiliśmy dalej biec razem. Podbieg, a raczej podłaz pod Śląskie Kamienie i pod Śmielca dał nam nieźle w kość. Potem jeszcze tylko "chodniczek" po zboczu Wielkiego Szyszaka i ufff... wreszcie Śnieżne Kotły i niecałe 5 km do mety. Stąd już elegancka szeroka alejka i dłuuugi łagodny zbieg do Twarożnika. Ależ mnie niosło... że hej!!! Około 4:40 min/km więc jak na staruszka nie najgorzej :P No i byłoby supcio do końca, gdyby karwasz nie ten podbieg na finiszu :/ Się tory skończyły i koła ugrzęzły w piachu...



W sumie podbieg od Twarożnika do Trzech Świnek to i tak było nic. Największa "świnka" została podłożona na koniec. Nie wiedziałem, czy pokonywać ostatni odcinek jako homo sapiens, czy może pozostać już ino wyłącznie sapiens i przejść do pozycji na jeża (o jeżu, jak boli!)... Okrzyki zgromadzonych tu licznie kibiców i paparazzich podziałały jednak jak bat na goły zad... Takoż nagle wlazł we mnie rozjuszony lew. Jak lew też zacząłem ryczeć próbując poderwać się do sprintu na ostatnich metrach przed metą, którą to udało mi się w końcu dumnie przekroczyć jako homo erectus... (człowiek wyprostowany!) :P

Czas 5 h 06 min 50 sek. Za rok powalczę o złamanie piątki. A co!!! ;))



Po przepysznym naleśniku z jagodami, zakrapianym zimnym leszkiem oraz po dekoracji, ok. pół do szóstej ruszyliśmy z Marysieńką na dół do Szklarskiej... Spacerkiem, pełni wrażeń, rozgadani... Do tego stopnia, że za szybko skręciliśmy w lewo i zamiast do schroniska pod Łabskim Szczytem, nie wiele brakowało, a doszlibyśmy na Halę Szrenicką ;) W porę zawróciliśmy... Pogoda się ustabilizowała. Znów zrobiło się ciepło i bezwietrznie. Szło się bosko. Nic a nic nie bolało. Nikt nie gonił. Te dodatkowe 10 km marszu było prawdziwą nagrodą za udany start i szczęśliwe dotarcie do mety w jednym kawałku. Ech... szkoda, że to już po... ;)



"Hej! idem w las - piórko się mi migoce!
Hej! idem w las - dudni ziemia, gdy krocę!..."


:P


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


adamus (2011-08-11,23:31): Pozazdrościć Darku, pozazdrościć!! Wpadnę kiedyś na ten bieg jako kibic, a co mi tam:))))
ineczka16 (2011-08-12,08:23): Gratuluję i podziwiam. Aż chce się jechać w góry i połazikować troszku po takiej miłej opowieści i fotorelacji :) Pozdrawiam :)
kokrobite (2011-08-12,09:24): Gratuluję świetnej postawy i rozsądnego rozkładu sił, dzięki czemu na końcówce przygazowałeś :-) Bo ja zdychałem :-)) Pozdrawiam!
agawa (2011-08-12,09:30): Piękne widoki i super emocje. Gratulacje!!!!!
shadoke (2011-08-12,09:39): Kocham tą trasę:) A Twoje relacje są jako żywe:) Gratuluję postawy i dobrego wyniku!:)
KKFM (2011-08-12,11:24): Brawo,brawo,brawo.Powalczymy.
Truskawa (2011-08-12,11:43): Jak zawykle pośmiałam się czytając. :) Masz ty zdrowie zeby tak latać. :) Łatwo nie było więc mega gratulacje Darek. :)
miriano (2011-08-12,13:41): Miło się to czyta ale mnie ciarki po plecach przechodzą jak sobie pomyślę że to ja miałbym przebiec maraton.Gratuluję .
Marysieńka (2011-08-12,13:46): Nie będę taka i palcem nie wskażę, kto drogą na....manowce chciał mnie wyprowadzić:))
michu77 (2011-08-12,13:52): Gratulacje Darek!
dario_7 (2011-08-12,14:02): Mirku, a dlaczego jako kibic???... Ja Ciebie tu widzę jako uczestnika!!! ;)))
dario_7 (2011-08-12,14:03): Dzięki Paulinko. Nie ma co się zastanawiać, tylko pakować i jechać!!! Góry czekają! Przygoda również ;)))
dario_7 (2011-08-12,14:05): Dzięki Leszku, wszystko przez ten strach... Jak spadł deszcz i zobaczyłem czym może się skończyć kózki skakanie, to na jakiś czas mi nóżki zdrętwiały... ;)
dario_7 (2011-08-12,14:06): Aga, dzięki - nie ma co podziwiać zdjęć tylko pojechać i pozdychać samej... Jest bosko!!! :)))
dario_7 (2011-08-12,14:07): Ja też Iwonko ją uwielbiam :)) Dzięki!! ;)
dario_7 (2011-08-12,14:08): I to mi się Kaziu w Tobie bardzo podoba! Powalczymy!!! :)))
dario_7 (2011-08-12,14:09): Niosą nózie, to co mam nie latać Iza! ;)) Mega podziękowanka!!! :)))
dario_7 (2011-08-12,14:11): Mirku, w sumie to Ci się nie dziwię... Jak sobie pomyślę, to też mi przechodzą te ciarki... Dlatego najczęściej nie myślę... Hahaha... :))) Dzięki!!!
dario_7 (2011-08-12,14:12): Marysieńko, to ja zapytam tak - a opierała się Pani???... :)))
dario_7 (2011-08-12,14:13): Dzięki Michale!... ;)
Marysieńka (2011-08-12,14:29): Opierałam???? Nawet sekundki się nie zastanawiałam....bo byłam pewna, że i tak "speniasz" i... nie myliłam się..hahaha:))
dario_7 (2011-08-12,14:39): Ależ Maryś!!! Ja się niczego nie boję!!!... ... jak jesteś w pobliżu... ;)))
ineczka16 (2011-08-12,15:16): Darku - gdyby to było takie proste, to już dawno bym tam była... Może za miesiąc coś się uda wykombinować...
zbig (2011-08-12,15:32): Masz Darku talent do pisania relacji z imprez. Pozazdrościć.
dario_7 (2011-08-12,16:01): Paulinko, no to będę trzymał kciuki, by się udało! :)))
dario_7 (2011-08-12,16:02): Zbysiu, oj tam oj tam... Mam spoko klawiaturę, nic poza tym... samo się pisze... ;)
Jasiek (2011-08-12,16:44): Teraz mi żal, że mnie tam nie było... ale i nie sposób być wszędzie... a co się odwlecze, nie uciecze :)
dario_7 (2011-08-12,16:56): Dokładnie Jaśku, też czasami mi żal, że nie można być wszędzie ;)
piszczykplus (2011-08-12,19:17): Gratulacje. Strasznie zazdraszczam:-) W tym roku tylko kibicowałem, ale w przyszłym już lecę..
dario_7 (2011-08-12,19:25): No i tak trzymać Tadek! Naprawdę warto!... Dzięki! :)
Truskawa (2011-08-12,19:35): Ciekawe Darek, że mi się jakoś relacja sama nie chce napisać. :))
dario_7 (2011-08-12,20:43): Iza, to na pewno wina klawiatury, mówię Ci... ;))
tdrapella (2011-08-15,11:43): Darku, wielkie gratulacje za maraton i za super tekst. Kocham Karkonosze, ale nie wyobrazam sobie aby po nich biegac tam i z powrotem :)
dario_7 (2011-08-15,16:22): Dzięki Tomku. Hehe... ano w Maratonie Karkonoskim niestety z powrotem też trzeba :))) Ale warto, bo widoki nieco inne... takie od drugiej strony... :)))
ineczka16 (2011-08-15,18:56): Trzymaj Darku, trzymaj - to się przyda :)
Dana M (2011-08-15,22:31): Jestem pod podwójnym wrażeniem. Twoja relacja i bieg górski... Do tego drugiego może kiedyś dojrzeję.
dario_7 (2011-08-16,08:40): Dzięki Danusiu! Fajne są te biegi górskie, mówię Ci! Wolniej biegasz, a bardziej boli ;))) ... i jakie widoki!!! :)
Rufi (2011-08-16,22:55): Relacja superaska :-) ja jednak wole plasciutko :-)
FiKa (2011-08-17,10:38): "Wyglądam w przedzie - nie ma!... Lukam w tyły - nie ma!... Znikła... Pewnie sobie liczy kamyczki..." no i ciekaw jestem Darku czy Marysieńka znikła z tyłu, czy znów na przedzie? ;)
dario_7 (2011-08-17,11:03): Hehe... Elu, jak sobie przypomnę Twoje "nigdy w życiu nie pobiegnę maratonu", to jestem pewien, że biegi górskie też Cię wciągną... Czas pokaże... ;)))
dario_7 (2011-08-17,11:07): Krzyśku, tym razem była nieco z tyłu... :P Ale odgraża się, że we Wrocku mi dołoży, że hej!!!... Nie ma więc co w piórka obrastać, tylko trza gnać na trening... Łorety rety... ;)))







 Ostatnio zalogowani
basia1266
09:02
pbest
08:25
Rychu67
08:15
Admin
07:28
kostekmar
07:18
Leno
07:09
platat
06:57
biegacz54
05:33
plomyk20
02:49
aro
01:38
stanlej
00:38
Marcin Nosek
00:32
grzedym
00:29
perdek
23:15
lachu
22:57
Stonechip
22:46
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |