Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
225 / 338


2015-04-07

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Rydwany ognia (czytano: 963 razy)

 

Kolejny start za mną, tym razem był to start z gatunku wyjątkowych, za sprawą idei - Bieg do Pustego Grobu - ale również był to bieg zwykły, chyba raczej z gatunku tych, co potwierdzają ogólny trend, regułę... cudu nie było.

3 Bieg do Pustego Grobu - 10km - w poniedziałek wielkanocny, start 15:00
czas na mecie 40:38, miejsce chyba 49 na 680...

To tak w telegraficznym skrócie.


Po Lizbonie, gdzie sporo się nałaziłem a sam start wyszedł niczym manewry na poligonie, wróciłem lekko z nadzieją, że może to jakoś zaprocentuje. Sporo miałem rozmyślania, co by było gdyby... jednak wyszło jak wyszło.

Rozbieganie zrobiłem w środę, z założenia odpuściłem stadion i mocne akcenty, bo czułem się lekko zmęczony. Miało być zwykłe rozbieganie, jednak w głowie czasem krąży mi myśl, żeby w ramach każdego treningu coś tam robić "jeszcze", niż tylko puste, gołe, samo bieganie w tym samym tempie. Albo jakiś odcinek szybko, albo jakiś podbieg szybko, albo coś tam, albo coś innego coś tam. Czasem rządzi spontan ;)

Przebieżki z rozbieganiem? jakoś nie miałem ochoty, więc zacząłem w nijakim nastroju. W efekcie wyszło ładne BNP, którego daaawno nie robiłem. Nie robię ich (BNP), bo po prostu nie mam odpowiedniej trasy do tego, zawsze mam pod górę jak wracam do domu, względnie ostatni kilos mocno z górki jeśli wracam z lasu, a w ogóle to wszędzie pagórki dookoła.
Piątek rozbieganie z przebiechami w środku przed pracą, a w sobotę ostre pagórki crossowe po lesie, gdzie serducho ostro rozkręciłem i czułem nóżki wracając. Znaczy się dobrze było, więc kołatała się myśl, że może wychodzę już z tego swojego marazmu, przemęczenia... Zrezygnowałem świadomie z długiego wybiegania, które chyba mnie rozłożyło w ostatnim czasie, czy wręcz sprowadziło do parteru.
Dołożyłem niedzielne rozbieganie po lesie na mniejszych górkach, jednak na luzie, żeby w poniedziałek spróbować czegoś mocniejszego, a dokładnie mocnego drugiego zakresu (czyli nie był to drugi zakres), czyli fachowym okiem threshold - albo jak to gdzieś czasem opisują - tempo run. Progówka wyszła fajnie, mimo leśnych ścieżek zdołałem się zmotywować i podkręcić serducho w okolice 170.

Znowu myślałem, że powoli rdza puszcza...

Wtorunio wolne od biegania, żeby w środę znowu skosztować czegoś innego.
Z racji parszywej pogody postanowiłem odwiedzić po roku bieżnie pod dachem w pewnym klubie fitness.
Znowu nie wiedziałem do końca co pobiec. Może znowu coś mocniejszego (tempo?) i krótkiego, czy jakieś interwały?

Dodatkowo pamiętałem, że w poniedziałek jest start na dychę.
Wybrałem tysiączki na przerwie pół kilosa. 2km rozgrzewkowo (5:13), żeby strzelić 8 serii (7 po 3:52) / wolne odcinki w tempie 5:13, z tym że ostatni - ósmy odcinek pół leciałem 3:48 i pół 3:38. Czułem moc i zapas i wiedziałem, że bieżnia elektryczna to nie to samo, co stadion, jednak nogi spokojnie się kręciły, odbicie było do końca, technicznie nie było chyba źle.

To był jeden z tych treningów, co przywracają wiarę w to, co się robi. Myślałem, że wszystko zaczyna się układać.
Problemy z bebechami powoli odchodzą do lamusa. Po odstawieniu witaminek jest zdecydowana poprawa, którą czuję. Niestety poprawa nie ciągnie za sobą powrotu sił witalnych i ogólnego wypoczęcia. Nadal czasem jestem zmulony, zmęczony, itd.

Czwartunio postanowiłem odpocząć, żeby w piątunio wybrać się znowu do lasu i różnie sobie polatać po pagórkach. Królował spontan - czyli fartlek - i mimo obiadku, którego czułem, biegało mi się znośnie. Lekko czułem środowy akcent, jednak sprawdziłem się na jednym z ostatnich kilosów, który początek ma lekko z górki, całość w szuterku, mocno, bardzo mocno, jednak nie maxowo... wyszło w 3:32. Powrót dodatkowo pod ciągłą górkę również nie wyszedł tragicznie, mimo luzowania, więc "znowu myślałem", że jest dobrze.

W sobotę już bez szaleństw, rozbieganie po w miarę płaskim lesie na wolnych obrotach, a niedziela również delikatne i krótkie rozbieganie tym razem po asfalcie.


Tak wyglądał w skrócie mój trening po Lizbonie z myślą o dyszce w poniedziałek wielkanocny.
Bez szaleństw, jakiegoś orania językiem po korze leśnej, czy 30km szutrach. Każdy trening niby coś tam miał w założeniu robić, być jakimś celem nie tylko samym w sobie, ale jakoś układać się w tej całej układance.


Wielkanocne obżarstwo i rodzinny kielich pod kontrolą, bez szaleństw. Fajności dodał fakt, że wieczorem leciał "Czas Apokalipsy" - wręcz kultowy film, chyba jeden z top 10 najlepszych filmów wg mnie.

Kultowe wręcz cytaty, które czasem mimowolnie snują mi się po głowie podczas biegu ("Charlie don"t surf", albo "...smell like Victory").

Nadszedł start w ten wielkanocny poniedziałek.
Rozgrzewka delikatna, częściowo z Marcinem Zagórnym, bez szaleństw.
Start.

Założenia? chciałem przekroczyć te cholerne 40 minut i zakręcić się w okolicach pół minutowego zapasu (39:30) - co wydawało mi się realną opcją po ostatnich przejściach jak i świadomości, że nadal jestem słaby niczym Bolka trampki, jednak po w miarę dobrych treningach.
Miało być więc coś w okolicach minuty od życiówki.

Wszak ta jesień i zima z częściowo wiosną musi w końcu przynieść jakieś efekty...

Początek niby pod kontrolą, jednak nie wpatrywałem się w Gremlina zbyt często. Albo idzie (nóżka podaje), albo nie idzie, i żadne zerkanie i chłosta w postaci zobaczenia aktualnego międzyczasu, czy tempa chwilowego lub tempa kilosa, nic tu nie zmieni.
Po drodze był wiadukt, sporo wiatru, znowu wiadukt w drugą stronę i droga zaczęła prowadzić w drugą stronę miasta.
Trzymałem się trzy kilosy. Trzy kilosy, które... już sam nie wiem. Ostatnio zbyt często nic nie wiem, sam samego nie potrafię rozgryźć.
Wydaje mi się, że kontroluję odczucia, wiem jak lecę, żeby dostać chłostę po właśnie wspomnianych trzech kilosach, gdzie mnie stopuje byle zefirek, a skrzydła podcina fakt, że wyprzeda mnie jakiś gostek, który prawie biegnie okrakiem... ;)

Przypominają się te wszystkie treningi, wrażenia, odczucia i nawet Rydwany Ognia... TE Rydwany Ognia Vangelisa, które wykręciły mi łezkę w oku podczas maratonu w Poznaniu, tu... gdzieś jeździły dla innych. Nie widziałem ich. Nie widziałem, ani nie słyszałem nic. Rocky był na innym programie, Team Hoyt leciał również w innej sferze, a wszelkie "dawaj, dawaj" od strony kibiców rozumowałem jako "człapaj, człapaj..." ;)

No nie szło i tyle. Po raz kolejny niestety nie szło.
Po trzech kilosach byłem zmęczony. Nie wiem jak można się tak rozkleić.
Starałem się wziąć do koopy, przeczekać chwilowo i dalej cisnąć. Jednak zerkając w Gremlina ten również był przeciwko... wskazywał tempo półmaratonu, a ja tu przecież dychę miałem zaiwaniać.

Wpadłem na metę po fajnym sprincie na ostatnich metrach w 40:38, czyli jakieś dwie minuty poza życiówką.
Końcówka mnie chlasnęła. Czemu na ostatnie 100-200m potrafie wrzucić 5 bieg i śmigać po 2:40, a podczas wyścigu mam problem z utrzymaniem 3:50-55?


Jestem w dołku, czy raczej jestem w zaułku, którymś z kolei i powoli tracę nadzieję, że tej wiosny coś z tego zaułka się wykluje. Słyszę co jakiś czas Rydwany Ognia, które jeżdżą gdzieś obok, a ja ich nie mogę złapać, nie mogę na nie wsiąść.
Słyszę też "Charlie don"t surf" z Czasu Apokalipsy, które to przecież tłumaczą, że nie mogę być miętki ninja.


Staram się jednak nie zwariować i za wiele o tym nie myśleć.
Czasem jest po prostu tak, a nie inaczej. Igrzyska mnie raczej już nie dotyczą ;)
Kiedyś, chyba na wyścigach sanatorium (Półmaraton w Murowanej Goślinie - Mistrz. Polski Weteranów ;)) usłyszałem w szatni, czy gdzieś tam, jak rozmawiało kilku "młodo urodzonych" i jeden powiedział - trening jeszcze nie oddał.
U mnie jak na razie nic nie oddaje ;)
Nie wiem już sam, może potrzebna jest u mnie solidna przerwa, albo czas, albo i ktoś z boku, normalny... kto spojrzy i podpowie coś mądrego, a nie tylko suche banały.


Cieszy mnie tylko fakt, że mogę biegać :)
Przerwy na razie jakiejś wielkiej nie planuję robić, bo bym chyba zwariował :)

Na horyzoncie na weekend jest ciekawe doświadczenie - Przytok - Półmaraton w sobotę, a w niedzielę "Piekło Przytoku", czyli wyścig rowerowy na trasie bardzo mocno parszywej po kocich łbach i odrobiny asfaltu, jakoś max 10 pętli, gdzie jedna pętla liczy 6.8km.
Będzie się działo ;)

Po tym wszystkim zrobię sobie parę dni luzu i pomyślę głębiej nad linearną postacią czasu względem mojego biegania... i zacznę chyba znowu od nowa.
W lasach tak już głośno, ptasiory wydzierają się jak szalone i aż dziwi mnie, jak to niektórzy wolą biegać ze słuchawkami :P


Koko dżambo i do przodu - grunt to pozytywne myślenie :)
Przy okazji muszę jakiś shopping uskutecznić i jakieś kolejne buty do biegania wypatrzyć. Powoli katuje kilka par, z tym że niektóre już się rozpadają, a inne tracą swoje walory... te kilosy lecą czasem jak szalone ;)



Foto z biegu z trasy autorstwa podpisanego Marka Grzelki :)
Widać (zielona koszulka) jak bardzo byłem przejęty biegiem na 8km i podziwiałem okolice... :p


Aloha
pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Marysieńka (2015-04-08,07:32): Piotrek...powtórzę za Tobą...."luźna łydka....więcej luzu..." Palce "świerzbią" mnie, żeby coś jeszcze napisać....ale powstrzymam się, ponieważ ostatnimi czasy odnoszę wrażenie, że każdy komentarz odbierasz jako krytykę....Często w swoich wpisach piszesz o spontanie....może więc czas zamienić słowo w czyny...Jeżeli uznasz mój komentarz za zbyt......możesz go usunąć...Pozdrawiam :)
snipster (2015-04-08,09:36): Maryś, luźna łydka :) nigdy nic nie usuwam, chyba że jest to obraźliwe, ale nie przypominam sobie, aby ktoś mnie tu zwyzywał i musiałbym to usuwać. Zresztą nie o to chodzi. Co innego krytyka która ma sens, a co innego jakieś podśmiechujki czy czepialstwo, którego nie rozumiem
osasuna (2015-04-08,18:17): chciałbym mieć taki kryzys jak Ty kolego :)z takimi czasami, dla mnie zasuwasz niczym jaguar po sawannie ;)
Joseph (2015-04-08,19:46): Bieg do Pustego Grobu... Bardzo mi się to podoba - idea, otoczka, przesłanie; szkoda tylko, że akurat w Wielki Poniedziałek będzie mi zawsze za daleko do Nowej Soli. ps. I love the smell of napalm in the morning :) To sobie powinienem chyba wpisać w rodowy herb ;)
snipster (2015-04-08,20:31): Osasuna, czasem się zastanawiam, jak ja jeszcze biegam do przodu ;)
snipster (2015-04-08,20:32): Joseph, fakt, termin może nie jest jakiś super idealny, czasem, szczególnie na Święta człowiek chciałby się totalnie wyluzować, ale z drugiej strony... jest to miła odskocznia i coś innego od "zwyczajnych" Świąt :) PS. ten cytat jest jednym z moich ulubionych i chyba jeden z bardziej kultowych :)
Truskawa (2015-04-12,21:23): Piękne święta panie mieliście. A za 40" to dałabym się pokroić. Co do BNP. W sumie to mam podobnie. Brak jakiejś fajnej trasy żeby to biegać ale jak widać da się. Zawsze się da jak się chce. :)
snipster (2015-04-13,10:01): tia... podobno nie ma rzeczy niemożliwych ;]







 Ostatnio zalogowani
mariusz67
01:59
stanlej
01:03
szakaluch
00:37
Kejtalke
23:30
japa
23:23
Darasek
23:01
Arti
22:56
Yazomb
22:54
Artur z Błonia
22:47
Isle del Force
22:41
13
22:10
eighty
22:01
marz
21:57
Maciej
21:54
Robertkow
21:54
entony52
21:52
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |