Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [16]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
wel37
Pamiętnik internetowy
:0)

Paweł
Urodzony: 1968----
Miejsce zamieszkania: Sosnowiec
7 / 40


2014-10-06

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Silesia Maraton 2014 (czytano: 696 razy)

 

Silesia Maraton 2014

To nie miało tak być! Oj nie tak :0(

Ale od początku.
Przed wyjazdem do Krynicy, w ogóle nie myślałem o Silesia Maratonie.
Owszem za rok tak, ale nie w tym sezonie. Jednak po powrocie z „Krynickiej” wyprawy, zadowolony z osiągniętego tam wyniku wiedziałem, że jestem w dobrej formie i trzeba by to wykorzystać. Długo nie musiałem szukać kolejnego maratonu, bo tuż pod nosem za kilkanaście dni miałem Silesia Maraton. Nie zwalniałem więc tempa i po paru dniach regeneracji zabrałem się do przygotowań do tej imprezy. Wszystko szło rewelacyjnie, aż do feralnego wtorku.
Na pięć dni przed biegiem miałem wypadek w pracy, mocno skaleczyłem sobie rękę. Pewnie powiecie, co tam ręka ... przecież u biegacza nogi najważniejsze i tu się muszę z tym zgodzić. Niestety skaleczenie okazało się dosyć głębokie, co zaowocowało mocnym krwawieniem i prawie utratą przytomności. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie reakcja lekarza na SOR, który stwierdził, że to nic groźnego i odesłał mnie do domu po opatrzeniu rany. Była już noc, więc położyłem się spać, ale nie mogłem na szczęście usnąć. Tak, na szczęście! bo ok. godziny pierwszej zorientowałem się, że coś jest nie tak. Dotykając ręki stwierdziłem, że jest mokra. Budzę Agę, świeci światło a tu scena jak z horroru wszystko we krwi! Dostałem krwotoku z rany. Nie wiem ile krwi straciłem, ale nie było mi do śmiechu. Dopiero po kolejnej wizycie na SOR-ze lekarz stwierdził uszkodzenie jakiejś małej żyłki i założono mi szwy. Służba zdrowia ... ręce opadają.


Tu właśnie zaczyna się problem, co teraz? Za pięć dni start, a ja słaby jak dziecko. Oczywiście nie mogłem po sobie dać poznać, że jest problem, bo zaraz by się zaczęło, nie biegaj teraz, odpoczywaj, nie dasz rady. Szlag ... pomyślałem znowu musiało się coś pochrzanić, a było tak dobrze.
Spoko jeszcze dużo czasu, zdążę się wykurować mówiłem. Jakiś czas temu Jarek zażartował, że pojedzie na rowerze towarzysząc mi w tym maratonie. Aga już wiedziała, że nie odpuszczę, więc zapytała Jarka czy ta propozycja dalej jest aktualna ponieważ bała się mnie samego puścić na trasę. ” Tak oczywiście...” zgodził się bez wahania.
Start biegu punkt dziewiąta, wcześniej spotkanie z grupą Harpaganów startujących i kibicujących.
I znowu miałem dylemat co zrobić? Ponowić próbę ataku życiówki czy spokojnie.
Jedyną życiówką jakiej mi brakowało w tym roku to maraton, więc trudno spróbuję zobaczę co z tego wyjdzie. Zaczęło się, biegnę fajnym, dosyć szybkim tempem. Po dwóch kilometrach zaczyna mi dokuczać piszczel lewej nogi, ale nie przejmuję się tym, muszę się rozgrzać nie biegałem od pięciu dni ... pomyślałem. Tak też się stało, po kolejnych paru kilometrach wszystko wraca do normy i już nie boli. Biegnąc przez Siemianowice spotykam się z Jarkiem - moim Maratońskim Aniołem Stróżem, od tej pory jest wciąż gdzieś w pobliżu mnie, czasem kontrolując sytuację na trasie i sprawdzając jak idzie reszcie Harpaganów, dopingując, cykając fotki. Wszystko idzie świetnie do 20 km, gdzie wbiegając na spory wiadukt jakby mnie wyssało z sił. Cała moc zniknęła i zaczęły się „schody”. Od tej pory to już walka z samym sobą. Dam radę, muszę dać radę. Odganiam złe myśli z głowy. Nie pomagają żele energetyczne ( jakieś dziadostwo, jeszcze takich nie miałem).
Cóż nic z tego nie będzie, trzeba tylko dotrwać do końca. Może chociaż w czterech godzinach się zmieszczę? Jarek już wie, że słabnę, motywuje mnie nieustannie. Podejmuję nawet parę razy próbę utrzymania się w grupie wyprzedzających mnie biegaczy, ale nie na wiele się to zdaje. Uciekają :0(
Już prawie 35 km Trzy Stawy, ale tu fajnie, ludzie odpoczywają a ja się morduję (ręka zaczyna cierpnąć). Jeszcze trochę biegnę dalej 39 km, ło matko to żart? kto tutaj postawił tę górę? Mięśnie nóg zaczynają boleć tam gdzie nigdy nie bolały. Jest! jakoś się wgramoliłem na szczyt. Przede mną Katowicki Spodek, jeszcze dwa kilometry, wyprzedza mnie nasza Harpagańska Martusia krzycząc „Dawaj Paweł jeszcze kawałek” a może inaczej, szczerze, nie za wiele do mnie dochodziło. Teraz z górki kawałek, prosta, Jarek gratuluje mi wytrwałości i jedzie na metę, zaraz po tym wyprzedza mnie Irek też coś do mnie mówi i pędzi dalej. Super Irek piękna życiówka - gratuluję. Jeszcze tylko ten podbieg i już prosta ( rany jaka długa prosta) ale nic to, to już finisz, a tam na mecie cała nasza Harpagańska ferajna i Moje Szczęście :0) przybijam piątki i wbiegam na metę 3.57.45netto( dobre i to). Oj ciężki kawałek chleba sobie ukroiłem.
Dziękuję wszystkim za niesamowity doping na mecie, to dodało mi otuchy po tym niesamowicie trudnym dla mnie biegu.
Gratuluję wspaniałych wyników Harpaganom.
I przede wszystkim dziękuję Tobie Jarku za opiekę na trasie i wsparcie w trudnych chwilach.
Dziś doświadczyłem mocy przysłowia
„Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”
Jarku jestem Twoim dłużnikiem Dziękuję :0)

p.s.
A z Tobą piękna traso Maratonu Silesia policzę się za rok :0)


Paweł


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
AdamP
14:18
maratonek
13:59
Dana M
13:43
tete
13:35
StaryCop
13:35
maratonczyk
13:24
waldekstepien@wp.pl
13:23
alex
13:12
Zedwa
13:02
runner
13:00
Hari
12:42
Cooba
12:37
farrago
12:34
kozung
12:30
martinn1980
12:25
przemek300
12:24
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |