Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [27]  PRZYJAC. [216]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Katan
Pamiętnik internetowy
Beyond the horizon

Tomasz Katan
Urodzony: 1978-01-15
Miejsce zamieszkania: Mysłowice
196 / 296


2013-07-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
XX Cross Imieliński - 06.07.2013 (czytano: 501 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: www.facebook.com/FundacjaFenix

 

Nie będzie niespodzianką, że do startu w zawodach należy się przygotować. Ja przynajmniej tak uważam. Nie ma czegoś takiego jak trening na zawodach. Można się z tym spierać i dawać setki kontrargumentów - ale opinie ekspertów są jasne.
Zawody to zawody, a trening to trening.
I trzymając się tej prostej maksymy - spontanicznie wystartowałem w XX Crosie Imielińskim.
Jak do tego doszło.
Po burzowej nocy, która przetoczyła się nad Zawierciem ( a właściwie Kroczycami), czyli tam, gdzie w piątek i w sobotę rano przebywałem, postanowiliśmy (wraz A i M), że zbieramy się do domu - bo nie ma sensu tu moknąć. Odwiedziliśmy jeszcze naszych ultrasów na trasie Częstochowa - Kraków dodając - mam nadzieję - im sił dopingiem i dobrym słowem
( Beata i Szymon - jeszcze raz wielkie gratulacje) i pojechaliśmy do Mysłowic.

Dzień zakończyłby się pewnie wieczornym lekkim treningiem jaki miałem w planie, gdyby nie teść – który, ni z gruchy ni z pietruchy, wyjechał z biegiem w Imielinie, że będzie tam kilku zawodników, którym kibicuje i czy jedziemy - bo jeśli tak, to chciałby się zabrać.
Po krótkiej naradzie padła decyzja – tak.
I w tym momencie trening został zepchnięty na plan dalszy.
I co tu robić?
Wieczorem – po zawodach nie będę miał motywacji do biegania.
Co robić?
Może wystartować ? Eeeeeeee – nie jestem przygotowany.
Ale tak treningowo….
Dobra. Raz można tak wystartować.

I jesteśmy na miejscu. Opłata i sprawy związane z biurem zawodów, rewelacyjnie szybko załatwione, spotkaliśmy znajomych z Truchtacza Mysłowice i zaczęliśmy rozmowy jak to w grupie biegaczy o startach i planach.

//Trochę mało poznaje nowych ludzi, zamknięty jestem w takim klubowym i około klubowym kokonie i trzeba to zmienić – bo okazji jest do tego masa, choć mnie to przychodzi ciężko tak wyjść do ludzi – od tego mam A. która jest wprost stworzona do bycia „duszą towarzystwa”, ja nabieram takiej ogłady jak kogoś już poznam i go zaakceptuje, a to niestety trochę trwa. Ale okazje są i trzeba je wykorzystywać – bo dobrych ludzi wkoło nigdy za dużo.
Wśród biegaczy są tacy, których lubię i tacy, których akceptuje, właściwie nie ma nikogo, kogo bym darzył niechęcią. Niektóre zachowania kategorycznie potępiam, a gdy robi je mój znajomy to mu o tym mówię, ale raczej w cztery oczy. Piszę o tym, gdyż z dwiema osobami musiałem po Imielińskim biegu pogadać – bo po prostu trzeba. Chodzi o niemiłe, wręcz wulgarne zachowanie, obmawianie w stosunku do jednego z biegaczy i skracanie trasy – obu tych spraw nie akceptuje i będę je tępił. //

Ten wtręt zrobił się przydługawy i trzeba go było jak najszybciej skończyć i wrócić do tematu przewodniego.
W rozmowach byłem wielokrotnie pytany o ten start, gdyż od roku nigdzie nie startowałem, głównie ze względu na moją chwilową awersje do biegania i do mojego wyglądu. Pytany odpowiadałem, że jeszcze nie wiem jak będę biegł – treningowo – choć mówiąc to uśmiecham się lekko. W końcu spotykam Mariana z Imielina i zaczynamy rozmawiać, okazuje się, że będzie biegł po 5:30 – myślę sobie może dam radę, nie wiem, ostatnio drugi zakres miałem po 6:00’ więc nie wiem czy się uda – ale to przecież ZAWODY.
Ustalamy, że biegniemy równym tempem wspólnie od startu do 10 km, a potem w zależności od sił. Ruszamy jako jedni z ostatnich a i tak tempo szybko idzie do 5:00, ale szybko je obniżamy do 5:20 i tak biegniemy.
//Jak potem się okazało biegliśmy po 5:15 do 10 km, 52’30”, czyli wynik na mecie w granicach 1:45’ – nie wiem jak to się stało, że sobie wyliczyłem, że na mecie będzie 1:55’ – nie mam pojęcia – ale z takim przeświadczeniem biegłem do mety, gdyż zegarek miałem w kieszeni spodenek//
Mijamy kolejne kilometry, kolejnych biegaczy i tak krok w krok, jak trochę za wolno to przyspieszamy, jak za szybko to zwalniamy. Zabrałem ze sobą wodę i popijam co 3 km, dodatkowo na punktach z wodą kubek na siebie i łyk w siebie. W okolicach 11 km zaczynam trochę przyspieszać pewnie dlatego, że wciąż przed nami błyszczy sylwetka naszego kolegi z klubu Janka i chęć dogonienia go towarzyszy mi od 5 km, na punkcie z wodą przy 12 km przyspieszam i zostawiam obu zawodników za plecami.
I przychodzi kryzys mięsnie nie przyzwyczajone do tak długiego i szybkiego biegu zaczynają się buntować ( buntowały się na 3 km, ale to przetrwałem, bo miałem wsparcie, a teraz jestem sam) przygryzłem wargi i powiedziałem: „Wszystko jest w twojej głowie. Będę biegł do momentu, aż zabraknie prądu, ale nie w nogach, nie w płucach a w głowie.” Przypomniałem sobie co mam na koszulce i po co biegam. Nie po to by było miło i sympatycznie, ale aby być zadowolonym z tego, że dało maksymalnie ile można było dać. Ból jest kumplem z którym albo się pije albo się żyje. Zdecydowałem, że będę z nim żył i mu się nie dam. Parę razy zakręciło się w głowie i musiałem szukać gdzieś głęboko pokładów energii, motywacji – ale udało się.
13 km powtarzał się trzykrotnie na trasie, nie miało to dla mnie znaczenia, gdyż zauważyłem kolejnego kolegę z klubu Jacka a przed nim Jarka. I zaczęło się polowanie.
Oczywiście o polowaniu wiedziałem tylko Ja i moja psychika, moja ofiara nie miała o tym pojęcia bo pewnie by przyspieszyła i tyle. Obaj zawodnicy są ode mnie na ten czas mocniejsi. Ale biegłem krok za krokiem, choć intensywniej i przy końcu crossowej części biegu, gdzieś w okolicach 14 km obu minąłem. Trochę mi było głupio później, że im jakoś nie pomachałem lub cokolwiek innego, ale tak byłem skupiony na biegu, że gdy o tym pomyślałem wypadł mi zegarek i musiałem się kilka metrów cofnąć i SCHYLIĆ – Ból, taka dekoncentracja sporo sił mnie kosztowała.
Każdy następny kilometr był trudniejszy, pomagali kibice szczególnie młodzi, którym przybijałem „piątki”, liczne punkty z wodą i kibice Truchtacza Mysłowice Basia, Grażyna i Bożena, którym również dziękuję za doping. Choć po słowach: Może byś się uśmiechnął ! Wnioskuję, że nie wyglądałem zbyt atrakcyjnie ( co zobaczyłem potem na zdjęciach i przyznaje rację – mogłem się uśmiechnąć). Na 18 km A. i M. starały się mi kibicować, ale to już było daleko poza moją świadomością. Która wróciła na ostatni kilometr ( a właściwie 750m) gdy resztkami sił dobiegałem na stadion. Nie chciałem mocno finiszować, nie miałem z czego, ale gdy usłyszałem głos Andrzeja: Tomek przyspiesz ! Bierze Cię ! To strach ;) i adrenalina wzięły górę i przyspieszyłem ostatnie 100 metrów. Jak się potem okazało Marian był zawodnikiem, który mnie dogonił i byłby przegonił. Na mecie była już sama radość i mocne zmęczenie. Zabrakło dla mnie wody – ale jakie to ma znaczenie, skoro pobiegło się na maksimum swoich możliwości – takie drobne niedociągnięcia można przebaczyć.
Podsumowując wynik 5’12” na kilometr nie jest zabójczym tempem i jest dużo poniżej moich możliwości – jednak tam i wtedy było to na co mnie było stać i jestem niezwykle szczęśliwy, że od takiej wartości wracam do biegania.
Następny sprawdzian Jaworzno 15 km ile z tego tempa uda się urwać – aby była życiówka trzeba by urwać ze 40” – czy to możliwe ?

Bieg oceniłem na 8 / 10 główne minusy to za krótka trasa i nierówno oznaczone kilometry. To pierwsze pewnie nigdy na tym biegu się nie zmieni, ale drugie można poprawić. Reszta fantastyczna i naprawdę warto tu startować, bo atmosferę święta biegowego odczuwa się na każdym kroku. Dodatkowo od rana w biegach na różnych dystansach startowały dzieciaki, więc impreza jak najbardziej rodzinna. Do tego jakby dorzucić Nordic Walking to już wypas całkowity.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Pędziwiatr
15:06
Wojciech
15:00
Marcin1982
14:57
Gapiński Łukasz
14:55
alex
14:49
karollo
14:46
AntonAusTirol
14:37
stanlej
14:35
konsok
14:35
Andrea
14:33
MarcinMC
14:29
Lektor443
14:24
BornToRun
14:02
1223
14:00
piotrszu12
13:51
maur68
13:28
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |