Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [54]  PRZYJAC. [85]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
zbig
Pamiętnik internetowy
Pamiętnik Marudy.

Zbyszek Kapuściński
Urodzony: 1972-07-13
Miejsce zamieszkania: SZCZECIN
178 / 241


2012-06-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Każdy ma swój maraton. (czytano: 788 razy)

 

*(na zdjęciu kolejka turystów idących na Mt.Everest)

Od dłuższego czasu zastanawiam się nad sensem Metody Galloway’a.
Kiedy na jakimś forum biegowym tylko się wspomni, że metoda ta jest nieuczciwa, lub bezsensowna, natychmiast odzywają się biegacze biegający bardzo wolno, którzy bronią idei Galloway’a, jak lwy!

Ale, czy słusznie?
Metoda Gallowaya, jak się można zorientować po przeczytaniu zaledwie fragmentu jego książki lub wywiadu, polega na takim pokonaniu maratonu, gdzie z premedytacją dzieli się odcinek 42,195 na równe odcinki przerywane marszem.
Jako argument na skuteczność swojej metody Galloway podaje sytuacje, gdzie biegacze z czołówki robili sobie przerwy 3-5 sekundowe przy punktach z piciem. Dla mnie to ściema kompletna i zamydlanie oczu, ale o tym później.

Biegacze - forumowicze broniący jak lwy idei Gallowaya tak naprawdę, nie stosują jego metody, ani nawet nie wiedzą dokładnie, na czym ona polega. Oni po prostu bronią się z sytuacji, w której nie dali rady przebiec maratonu i przeszli do marszu, bo najzwyczajniej zabrakło im sił i energii na dalszą kontynuację biegu. Po jakimś czasie, gdy odzyskali siły, znów przeszli do biegu i tak „psim swędem” udało im się „przebyć” te 42,195 km.
Piszę przebyć, to znaczy – nie przebiec, a pokonać dystans maratonu.
Gdyby stosowali metodę Galloway’a, to np.: biegliby 5km, a potem szli np.: jedną minutę i tak do końca - interwałowo. Oni jednak (jak myślę) na bank tego nie robili, lecz biegli do momentu pierwszego kryzysu, kiedy to, organizm odmówił posłuszeństwa i nogi przestały się słuchać głowy i po prostu przestały biec.
Głupio jest się przyznać, że się nie dało rady i najlepiej powiedzieć z dumą: Przebiegłem maraton Gallowayem, ale przebiegłem!

Od razu przychodzi mi na myśl pewien argument, naprzeciw takiej logice:
(Maraton jest biegiem, nie ma co do tego żadnej wątpliwości!)
Czy w takim razie, jeżeli ktoś przebiegł powiedzmy 39km, a resztę przeszedł (w tych założonych wcześniej, lub nie przerwach na marsz) to, czy można uznać, że taka osoba przebiegła dystans maratonu? To znaczy, czy przebiegła 42,195km? Czy też przebiegła ona tylko 39km, to znaczy dystans krótszy od maratonu?
Według mnie, nie.
Według regulaminu biegu, jeżeli ktoś zmieścił się w wyznaczonym limicie czasu, to jest on maratończykiem.

Jednak, jak życie pokazuje organizatorzy maratonów prześcigają się wzajemnie w licytacjach, kogo maraton zgromadził więcej osobników ludzkich i kto wygrywa rywalizację w największej liczbie biegaczy. Czyj maraton jest największym maratonem w Polsce.
Okazuje się, że w większości maratonów ten punkt regulaminu w ogóle nie jest respektowany i na listach startowych rejestruje się biegaczy z czasami przekraczającymi regulaminowy czas – limit np.: 5h.
Powoduje to pewne zamieszanie. Są tacy biegacze-chodziarze, którzy z racji swojego bardzo zaawansowanego wieku mogą przybiegać na metę ostatni i mimo tego zdobywać nagrody. Często nagrody finansowe, puchary i fanty.
Są tacy biegacze, którzy potrafią biegać i potrafią przebiec maraton w limicie czasowym, jednak decydują się przemaszerować maraton w „całości” dystansu i liczą na wyrozumiałość organizatora. No bo przecież, jak można skrzywdzić starszą osobę, która przecież powinna być zniedołężniała i schorowana i najlepiej przykuta do krzesła, a ona jeszcze tu biega? (tak na serio to chodzi – maszeruje).
Po co oni to robią?
Jakby przebiegli maraton uczciwie, to na drugi dzień byliby zmęczeni. Po maratonie trzeba się zregenerować, a w pewnym wieku jest to dłuższy okres czasu.
W związku z tym startują w maratonach non stop dla wygranych np.: w sobotę i niedzielę i z tydzień znowu to samo. Za każdym razem, jak nie w kategorii wiekowej, to w kategorii „najstarszy(a) zawodnik” zawsze się na pudło załapią.
Jednak, czy słusznie? Czy słusznie jest nagradzać w biegach chodziarzy? Są zawody Nornic-Walking, są zawody w chodzie sportowym. Tam się maszeruje.
Zastanawiam się, czy legendarny Fillipides stosował jakieś przerwy na marsz?
Gdyby je stosował, to pewnie by nie umarł na zawał, tak sobie główkuję.
A gdyby na mecie nie pękło mu serce, to czy jego bohaterstwo obiegło by całą kulę ziemską zarażając cały świat magią maratonu? Czy ktoś usłyszałby tę legendę? Czy ktoś wiedziałby co to jest maraton?
Wydaje mi się, że nie!
Niektórzy starsi biegacze uciekają się do drobnych oszustw, żeby zmieścić się w limicie czasowym i zdobyć nagrodę w swojej kategorii wiekowej lub dla najstarszego zawodnika(czki) w maratonie. Na przykład skracają trasę, wybiegają gdzieś w środku dystansu z krzaków itp.
Tylko, czy tak być powinno? Należałoby się zastanowić, czy uczciwe jest nagradzanie w kategoriach wiekowych pojedyńczych zawodników(czki)?
Czy limit np.: 5h w maratonie nie powinien być wydłużony dla pewnej grupy wiekowej? Np. od jakiegoś wieku powiedzmy 65 lat starter puszcza zawodników (seniorów) godzinę przed resztą biegaczy?
Denerwuje mnie, gdy widzę, że nie wszyscy są tak samo traktowani. Jedni są puszczani wcześniej, a inni już nie, bo nie dogadali się pod sceną z organizatorem. Powinien być odpowiedni regulamin. Albo wszyscy seniorzy startują wcześniej, albo nikt. Potem okazuje się, że niektórzy gwiazdorzą.
Wracając do tematu Galloway’a, to zupełnie nie przemawia do mnie argument tego pana, o skuteczności jego metody.
Nie znam żadnego biegacza z czołówki, który publicznie przyznałby, że dzięki tej metodzie wygrał jakieś zawody z biegaczami, którzy tej metody nie stosowali.
Oczywiście biegi górskie i ultra to inna bajka. Chociaż nie mam o tym zielonego pojęcia, to mogę przypuszczać, że wygrywa ten, który jest bardziej wytrzymalszy i zastosuje lepsza taktykę przetrwania.
Jednak to maraton jest dyscyplina olimpijską i to jest magiczny dystans, a biegi ultra nie są.
Ktoś nazwany maratończykiem jest z tego dumny.
Będąc dzieckiem uważałem maratończyków za bohaterów.
Teraz z racji wieku i zdobytej wiedzy praktycznej, jak również poznania metody Galloway’a tak nie uważam.
Dzięki oszukiwaniu (celowym zastępowaniu biegu chodem) przebycie maratonu jest pestką.
Przy obecnym stopniu wytrenowania maraton mógłbym chodziarsko pokonywać codziennie. Tylko po co?
Żeby potem pochwalić się, że przeszedłem 100 maratonów w roku?
A co to za wyczyn?

Metoda ta, jest dobra i skuteczna w treningu początkujących biegaczy. Sam ją stosowałem przez 3 tygodnie po skręceniu nogi i chodzeniu w gipsie przez miesiąc. Na początku, potem już nie było potrzeby.
Pozwala ona ludziom bez kondycji, nie biegającym, otyłym, w starszym wieku - w krótkim czasie zdobyć kondycję i przystosować organizm do coraz dłuższych dystansów.

Zastanawiam się, po co ktoś z premedytacją chce pokonywać maraton, jeżeli nie jest do niego przygotowanym? Czy nie lepiej wybrać taki dystans, z którym może sobie ta osoba poradzić? Może 10km na początek, albo półmaraton? Przecież można poczekać, cierpliwie potrenować i spróbować uczciwie przebiec cały dystans w całości?
Wiadomo, że w maratonie zdarzają się wpadki z 30-tym kilometrem, tzw. ścianą. Zdarzają się kontuzje, rozwolnienia, wymioty, omdlenia, potłuczenia, udary cieplne uniemożliwiające dalszy bieg. Maraton to walka z przeciwnościami losu, z bólem, z niemocą.
Chciałbym, żeby maraton pozostał biegiem ulicznym, a nie szopką w której idą ludzie spacerkiem z balonikami w przebraniach clownów i gadają o „Dupie Maryni” tarasując biegaczom trasę i przeszkadzając czołówce w walce o zwycięstwo.
Maratony przez takie idee, jak ta Galloway’a stały się jakimiś zbiorowymi happeningami, przemarszami pierwszomajowymi, demonstracjami i w końcu procesjami i pielgrzymkami.
Chyba nie o to chodzi.

Zdaję sobie sprawę, że odwrotu już nie ma i niczego już nie można zmienić.
Podobnie stało się z Mt.Everestem. W tej chwili jest to góra wycieczkowa. W niedługim czasie zostanie tam utworzony ruch dwustronny, jak na Giewoncie. Już trwają prace – ponoć już powbijano nowe spity na (7700m n.p.m.) do przymocowania poręczówek w drodze na szczyt. Wprowadzanie ludzi na Dach Świata stało się opłacalnym bussinesem, podobnie jak organizowanie biegów ulicznych, a zwłaszcza maratonów, bo nadal istnieje magia słowa „MARATON” – określająca pewną ideę, której tak naprawdę już nie ma, bo została zabita przez masowość tych imprez. Między innymi dzięki takim pomysłom, jak Metoda Galloway”a.

Słowa: Everest, maraton, kosmos, ocean, morze, pustynia, front itp. – to słowa klucze. Oznaczają pewien wyczyn…

Często są używane w życiu powszednim.
Np.:
maraton uśmiechu,
maraton taneczny,
maraton filmowy,
maraton MTB,
maraton alkoholowy ;-)
itd…

Ale, czy to ma jeszcze jakiś sens?














Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


dario_7 (2012-06-11,09:16): Też nie przepadam za takimi "masówkami". Jest wiele rozwiązań, które można byłoby tu zastosować. Np. zamiast puszczać starszych wiekiem, czy poruszających się Galloway`em na godzinę przed, puścić ich 10 minut po starcie biegnących na limit np. 4 godzin (chyba w Nowym Jorku jest coś podobnego). Oczywiście przy tak masowych imprezach trasa powinna przebiegać wyłącznie jedną pętlą.
Marysieńka (2012-06-11,10:13): Zbiniu....każdy robi to co lubi, jak lubi...a skoro jeszcze robi to najlepiej jak umie.....to niech sobie robi:))
snipster (2012-06-11,10:23): coś w tym wszystkim na pewno jest, część ma sens. Zauważ, że cześć ludzi inaczej rozumuje pewne rzeczy, każdy ma inne sumienie... jeden powie, że przebiegł maraton, drugi że pokonał maraton bo chciał sobie pogadać ze znajomymi na trasie bo coś tam coś tam. Jeden chce się bawić, inny ścigać, nikomu nie można tego i tego zabronić







 Ostatnio zalogowani
Lektor443
01:28
rolkarz
23:31
SzyMen
22:27
maste
22:11
topcross
22:00
golus3
21:35
marian
21:24
ronan51
21:17
kasar
21:11
Grzegorz Kita
21:09
INGL66
20:57
Jerzy Janow
20:48
adam71
20:46
kornik
20:29
inka
20:19
entony52
20:12
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |