redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA


Jak te dzieci szybko rosną - chciałoby się powiedzieć... trzy i pół roku minęło od mojego jednego z najbardziej egzotycznych jak do tej pory maratonów - maratonu na wyspie pośrodku Oceanu Indyjskiego - na Mauritiusie. Przyznam się, że przez te kilka lat zapomniałem już o większości scen które miały miejsce na maratonie - przypomniało mi o nich dopiero dzisiejsze składanie filmu. Filmu, który nie jest technicznie zbył dobry: kilka lat w technice nagrywania kamerami sportowymi to istna przepaść. Ale wspomnienia są!

Najbardziej pamiętam fakt, że maraton mi się... nie podobał. I to wrażenie niestety pozostało ze mną do dziś. Przy tak ogromnym potencjale wyspy do biegania dostaliśmy ciągnącą się przez 21 kilometrów szosę, nawrót, i powrót na linię startu / mety. Teoretycznie droga - gdy patrzy się na mapę - biegła wzdłuż oceanu - ale w rzeczywistości widzieliśmy go tylko momentami. Najbardziej jednak bolało, że raptem kilkaset metrów dalej w głąb lądu zaczynały się góry...

W 2017 roku nie miałem wiele wspólnego z biegami trailowymi i ultra. Byłem typowym szosowym maratończykiem. Gdy wylądowaliśmy na wyspie i dotarliśmy do znalezionego w sieci apartamentu (o kosztach będzie w jednym z kolejnych odcinków opisujących ten wyjazd) obok sklepu spożywczego znaleźliśmy... ogłoszenie o biegu. To miał być bieg trailowy - właśnie po okolicznych górach - na różnych dystansach od ultra, przez maraton do jakiejś piętnastki. Nie uwierzycie, ale ten bieg odbywał się TEGO SAMEGO DNIA co nasz maraton...

Dziś nie zastanawiałbym się ani chwili - rzuciłbym maraton po szosie do kubła i wystartował w biegu po górach. Wtedy jednak... no wtedy byłem trochę kimś innym. Każdy się z czasem zmienia... Szkoda mi było także już zapłaconej opłaty startowej - więc wystartowałem na szosie. I tylko tęsknie podczas biegu spoglądałem w okoliczne góry...

Maraton startował o 6:30 rano, i było jeszcze ciemno. Musicie wiedzieć, że Mauritius leży na południowej półkuli więc w lipcu tam jest środek zimy. To było bardzo śmieszne gdy zwiedzaliśmy wyspę: ciemno robiło się zaraz po 17:00 - a o 17:30 były już TOTALNIE CIEMNO :-) Gdy wstawało się o 10 rano (wakacje!!!), zjadło się spokojnie śniadanie i wyruszało na zwiedzanie w południe... to już do wieczora zostawało tylko pięć godzin... Warto o tym wiedzieć planując tam wakacje :-)



Zaraz po starcie zrobiło się jednak jasno, bo w pobliżu równika szybko wstaje dzień - i tak samo zresztą szybko zapada noc. Na starcie przegapiłem... konieczność odhaczenia swojego numeru startowego u miłych Pań - całe szczęście ktoś to spostrzegł i gdy wszyscy wystartowali ja musiałem gonić skaner. Taka zabawa. Ale całe szczęście straciłem tylko minutkę do peletonu.

Największy lęk budziły u mnie temperatury - a raczej ich zapowiedzi. Wg prognoz pogody - które śledziłem jeszcze w Polsce - w dniu biegu miało być 30 stopni. Nawet wieczorem w przeddzień biegu zapowiadano 26 i tylko lekką mżawkę rano. Tymczasem... tymczasem do biegania było pięknie... Znaczy się lało prawie całą trasę niczym w środku pory deszczowej. Dlatego też biegło się przyjemnie a na mecie można było nawet zmarznąć! Ciekawe jakie było fajne błoto w tych górach na ultra...

Chyba miałem formę, bo pomimo startu z opóźnieniem na metę dobiegłem z czasem 3:45:44 który dał mi 22 miejsce na 124 finiszerów. Od tamtej pory tylko raz pobiegłem szybciej - dwa miesiące później w Warszawie.



Tak jak dziewczyna na mecie wręczająca medale była przecudnej urody, tak wręczany medal był okropny. Do dziś zajmuje w mojej kolekcji honorowe przedostatnie miejsce. To wesołe tym bardziej, że gdy dwa dni wcześniej rozmawialiśmy w biurze zawodów z organizatorem podczas odbierania pakietów startowych - ten oznajmił nam że ich medale są PRZEPIĘKNE. W rzeczywistości był to okrągły kawałek drewna z ordynarnie przybitą pieczątką "Mauritius Marathon". I tyle!

Jeżeli będziecie wybierać się kiedyś na Mauritius - dajcie znać - powiem co i jak, i gdzie i za ile. Wcale nie było tak drogo jakby mogło się wydawać. A fajne noclegi można było wynająć bardzo tanio - choć to oczywiście pojęcie względne. Na szczegółowe rozliczenie kosztów musicie jednak poczekać - tak samo jak i na koniec pandemii. Kiedyś się przecież chyba skończy prawda??



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768