redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA




Movistar Lima42K. Start
10 czerwca 2018 | Maratony, Zawody


Ameryka Łacińska to już piąty kontynent, na który dotarłem, aby przebiec maraton. Obchodziłem tutaj także piątą rocznicę mojego biegania. Maraton w Limie to już jedenasty królewski dystans w mojej krótkiej biegowej historii i duży krok do zdobycia Korony Maratonów Ziemi.

Od redakcji: artykuł, który czytacie, pochodzi ze strony 50andstill.pl

Po odebraniu pakietów startowych, nie zważając na siedmiogodzinną różnię czasu i zmęczenie długą podróżą, postanowiliśmy poświęcić sobotę przed maratonem na zwiedzanie Limy. Tego dnia zapuściliśmy się do pięknej dzielnicy Miraflores położonej nad Pacyfikiem. Odwiedziliśmy także miejsce startu/mety maratonu. Staraliśmy się w tym dniu dobrze nawodnić i ładować „akumulatory” węglowodanami.



Start maratonu Movistar Lima42K przewidziany był na godzinę 7.00 rano. Po aktywnej sobocie położyliśmy się wcześniej spać, zamawiając taksówkę w hotelu na niedzielny poranek, na godz. 5.30. Budzik, jak przed każdym maratonem, nie był potrzebny. Zmiana czasu i napięcie towarzyszące startowi w maratonie zrobiły swoje, kręciłem się w łóżku już od godz. 3 nad ranem. Po godzinie 4 postanowiłem już wstać i odbyć cały ranny rytuał: toaleta, plastry, wazelina, wkładanie przygotowanego dzień wcześniej stroju maratońskiego. Saszetka z żelami energetycznymi i plastrami oraz worek do depozytu z potrzebnymi po biegu rzeczami czekały przygotowane na stole. Marcin, mój towarzysz podróży i maratończyk, wstał po mnie, był także dobrze zorganizowany i pełen napięcia przedstartowego. Szybko zjedliśmy śniadanie, mocno się nawadniając, i bez pośpiechu zjechaliśmy do recepcji, tam czekał już na nas kierowca zamówionej taksówki.

Na zewnątrz było dość ciepło i jeszcze ciemno. Czerwiec to pora jesienna na tej półkuli, a do tego nad Limą rano zawsze unosi się mgła, którą tworzą zimne oceaniczne prądy Pacyfiku. Jazda taksówką na miejsce startu maratonu nie trwała długo, w ciągu kilku minut znaleźliśmy się przy zjeździe z autostrady. Tam już ruch dla samochodów był zablokowany, zostało nam kilkaset metrów do pokonania piechotą. Tłumy biegaczy przemieszczały się w kierunku miejsca startu. Po drodze przy zejściu z wiaduktu trafiliśmy na ustawiony namiot organizatorów, na depozyt (bagaż biegaczy). Ustawiliśmy się w długiej kolejce, która w miarę szybko się przesuwała. Wykorzystałem worek otrzymany od organizatorów, z zawieszką z moim numerem startowym, będący częścią pakietu startowego. Dodatkowo organizatorzy zakładali biegaczom opaski papierowe na nadgarstek, z numerem startowym, znane z wczasów all inclusive. Po oddaniu bagażu, tylko z butelką wody w ręku, udaliśmy się w okolice startu maratonu.



Start i meta Movistar Lima42K usytuowane były na Av. Canaval Moreyra – szerokiej, dwupasmowej alei. Po zrobieniu kilku zdjęć przystąpiłem do rozgrzewki na ulicy prostopadłej do startowej. Był tutaj prawdziwy tłok rozgrzewających się biegaczy, ponieważ o godzinie 7 zaczynał się zarówno maraton, jak i półmaraton. Do startu zostało 20 minut, więc przyszedł czas na toaletę. Toalety przenośne porozrzucane były grupami w kilku miejscach, także przy ulicy, na której się rozgrzewałem. Osiem toalet podzielonych na damskie i męskie było mocno obleganych przez biegaczy, pozostała tylko cierpliwość. Po 10 minutach ulga i szybkie przemieszczenie się na linię startu. Tutaj niespodzianka, pierwsza prostopadła ulica zajęta była przez uczestników półmaratonu. Z trudem przedostaliśmy się przez zapory, biegaczy i grupę wolontariuszy do następnej równoległej ulicy, która należała do maratończyków. Po drodze spotkaliśmy Polaka maratończyka. Okazało się, że przyleciał z Bogoty, gdzie pracuje w polskiej ambasadzie. Zapraszał nas na maraton w Kolumbii. Pożegnałem się z Marcinem, życzyliśmy sobie powodzenia. Ja przesuwałem się w ramach sektora A bliżej startu, ale tłok uniemożliwił mi zajęcie lepszej pozycji.

W tłumie biegaczy rosło napięcie, do startu zostały sekundy. Nagle padł sygnał startowy, tłum się poruszył i powoli zaczął się rozpędzać. Napięcie, które mi towarzyszyło, nagle gdzieś uleciało. Teraz została walka z samym sobą.



Trasa maratonu, generalnie dość płaska, biegła ulicami czterech dzielnic Limy: San Borja, San Isidro, Magdalena del Mar i Miraflores. Szczególnie urokliwy, ale jak się później okazało nie najłatwiejszy, był odcinek nad Pacyfikiem, po ulicy wijącej się na wysokiej nadbrzeżnej skarpie. Do końca nie wiedziałem jak mam biec ten maraton, nie byłem jakoś dobrze przygotowany do tego startu, nie nastawiałem się też na życiówkę, wiosna dla mnie nie jest dobrym okresem przygotowawczym. Mój brak zdecydowania spowodował, że tak naprawdę biegłem na żywioł, w głowie miałem jedno – ma być wynik nie gorszy niż ostatnio w Dubaju. To słaba strategia biegowa, która tak naprawdę zemściła się w drugiej części tego maratonu.

Pierwsze kilometry biegu to jak zwykle przepychanie się i próba zajęcia dobrej pozycji biegowej. Dość szybko zrobiło się na trasie w miarę komfortowo, zaskoczyło mnie dość wysokie tempo biegu. Sam uległem tłumowi biegaczy i, wypracowując sobie miejsce, biegłem jak na maraton bardzo szybko. Tempo utrzymywało się na poziomie 4.20-4.30, czyli za szybko. Dobiegłem i wyprzedziłem pacemakerów na 3.30, zbliżając się do tych, którzy na „skrzydłach” podobnych do używanych przez polską husarię, mieli oznaczenie 3.15. Pierwsze pięć kilometrów pokonałem w średnim tempie 4.25. Jak na mój etap przygotowań i zakładane cele to bardzo szybko. Mimo świadomości skutków jak to może skończyć się dla mnie, nie zwolniłem. Pierwsze stanowisko z wodą znajdowało się dopiero na szóstym kilometrze. Niestety, woda podawana była w papierowych kubkach. Wielokrotnie pisałem, że nie lubię pić z kubków, a normą na świecie staje się woda w małych plastikowych butelkach. Przezornie zaopatrzyłem się przed startem w taką małą butelkę, nie jestem wtedy zależny od punktów nawadniania, kiedy mam zaplanowane wzięcie żelu energetycznego. Stoliki z wodą w kubkach ustawione były na kilku metrach, stoiska te obsługiwali młodzi wolontariusze, którzy starali się wkładać kubki z wodą w ręce biegaczy. Na kolejnych stanowiskach oprócz wody pojawiły się także izotoniki, banany i mandarynki. Mimo że temperatura w Limie nie przekraczała do dnia maratonu 22 st. C, w tym dniu zapowiadano wyższą temperaturę, sięgającą nawet 25 st. C. Obawiałem się, czy jedenaście stanowisk nawadniania/odżywiania to nie za mało jak na taką pogodę.



Trasa maratońska przebiegała dość szerokimi ulicami, stwarzając wręcz komfortowe warunki biegowe, mimo że do szesnastego kilometra towarzyszyli nam biegacze uczestniczący w półmaratonie, których było dużo więcej niż maratończyków. Lima ma wiele parków, skwerów, wszystkie bardzo zadbane, trasa maratońska biegła wzdłuż nich lub je przecinała. Pierwsze kilometry to Parque Norte, później Paseo de las Aquas de San Borja czy, po skręcie w prawo na czwartym kilometrze, Park Tour del Caminante albo, po skręcie w lewo na szóstym i siódmym kilometrze, długi zielony skwer przy Av. San Borja Sur. Lima to ogromne i pełne kontrastów miasto, z dużą ilością zieleni, zadbane w centrum, ale dość brudne, zaśmiecone oraz byle jakie poza nim. Trasa maratońska biegła oczywiście przez dzielnice bardziej zasobne, w głównej części przez najpiękniejszą i najzamożniejszą dzielnicę Miraflores, opierającą się na malowniczych skarpach Pacyfiku. Mimo że oglądałem profil trasy, zakodowałem sobie, że trasa maratonu w Limie jest generalnie płaska, rzeczywistość jednak okazała się trochę inna. Do 21 km trasa biegła praktycznie cały czas z górki, natomiast później praktycznie do mety było pod górkę. Tego niestety nie zakodowałem. Stąd moja szybkość na pierwszej części maratonu potęgowana tempem biegaczy, którzy startowali w półmaratonie. Ale te wnioski wyciągnąłem… już niestety po maratonie. Wracam na trasę. Pomiary czasu odbywały się co dziesięć kilometrów. Na pewnych odcinkach zauważyłem wolontariuszy spisujących numery zawodników, to była chyba dodatkowa forma kontroli biegaczy. Pierwsze dziesięć kilometrów pokonałem w czasie ok. 43 minut, stanowczo za szybko. W międzyczasie wyprzedziłem także pacemarkerów oznaczonych 3.15, którzy później się rozpłynęli. Starałem się pilnować nawadniania organizmu i odżywiania. To już czwarty maraton, gdzie używam żeli energetycznych MuleBar, których idea powstania zrodziła się w Andach, na tym kontynencie. Lubię te żele i batony energetyczne za ich naturalność, ekologię, fair trade i przede wszystkim skuteczność!



O ile Expomaraton, który opisałem w poprzednim wpisie, był na bogato, to oprawa maratonu poza miejscem startu nie powalała! Na trasie ustawiono trzy lub cztery punkty muzyczne, razem z didżejskim VW T4, który oglądałem na Expo. I to wszystko, co ciekawego działo się na trasie. Jest jedna rzecz, która wyróżniała ten maraton – obecność dużej liczby młodych policjantek, które pilnowały bezpieczeństwa zawodników, ubrane w bryczesy, stojące obok swoich pięknych motorów. Peru to chyba jedyny kraj, w którym tyle policjantek jeździ na motorach.

Na jedenastym kilometrze skręcamy w lewo, w ulicę Av. Victor Andreas Belaunde, później El Rosario i Aurelio Quesada – to szerokie ulice, którymi także na końcówce maratonu będziemy zmierzać do mety. Na dwunastym kilometrze kolejny punkt odżywiania, gdzie po raz pierwszy pojawiły się izotoniki. Przy dużej liczbie biegaczy wolontariusze nie nadążali nalewać płynów do kubków i biegacz mógł nie trafić na wodę. Szybko musiałem się nauczyć hiszpańskiego słowa woda aqua (wymowa agła), które krzyczałem, wbiegając w strefę odżywiania.



Na Av. Aurelio Quesada biegniemy wzdłuż pola golfowego Lima Golf Club. Na szesnastym kilometrze dobiegamy do małej pętli wokół Parku Gonzales Prada, gdzie zawracają już biegacze uczestniczący w półmaratonie. Lima ma specyficzną pogodę, generalnie czerwiec to pora sucha (jesień), temperatury zarówno w nocy, jak i w dzień różnią się tylko o 3-4 st. C. Tutaj także prawie zawsze rano do godzin południowych występuje mgła, efekt zimnych prądów oceanicznych. Mgła to brak słońca i duża wilgotność powietrza. W dniu maratonu, jak na złość, słońce pojawiło się już praktycznie od rana, mimo to mgła jednak zostawiła sporą wilgotność w powietrzu. Bieganie przy sporej wilgotności i temperaturze nie jest łatwe, odczułem to w drugiej połówce maratonu.

Po tym jak zawrócili półmaratończycy, na trasie zrobiło się bardzo luźno. Większość trasy biegłem sam lub w towarzystwie pojedynczych biegaczy. W pewnym momencie ulica, po której biegniemy, zamienia się w rwący potok, a że jest z górki, to woda zajmuje prawie całą jezdnię. Mokra ulica to efekt awarii wodociągu i na odcinku przynajmniej kilometra uciekam na chodnik i biegnę między przechodniami, starając się utrzymać tempo. Po prostu nie lubię, jak woda chlapie mi w butach. Pod koniec maratonu był drugi przypadek z awarią wody, ale na dużo mniejszą skalę. Biorę kolejny żel energetyczny na szesnastym kilometrze, trafiam tutaj na kolejny punkt odżywiania. Po skręcie w lewo biegnę długą prostą ulicą Av. Brasil, po kilku minutach skręcam także w lewo, w ulicę Av. Del Ejercito – tutaj objawia się cudowny widok Oceanu Spokojnego. Ta położona na skarpie ulica zabudowana jest po prawej stronie pięknymi apartamentowcami z setkami balkonów. To najdłuższy prosty odcinek maratonu, liczący blisko osiem kilometrów, z jedną małą pętlą wokół Parku Benementa Guardia Civil, z pięknym ocean view.



Drugą dychę maratonu pokonuję w podobnym czasie jak pierwszą, ok. 43 minuty, tempo ciągle za szybkie. Warunki pogodowe też się zmieniają, jest coraz cieplej i coraz trudniej. Od dwudziestego pierwszego kilometra trasa zmienia profil i już prawie do samej mety będziemy biec pod górkę. To nie jedyny problem, jaki przeżyłem na trasie. Na tym kilometrze poczułem ból po prawej stronie brzucha – kolka wysiłkowa, która pierwszy raz dopadła mnie w czasie maratonu. Przeszywający ból promieniujący w kierunku łopatki, wybił mnie całkowicie z rytmu biegowego, a czarne myśli opanowały głowę. Musiałem mocno zwolnić, nie wiedząc jak sobie mogę pomóc, i zadawałem sobie pytanie: czy minie ten przeszywający, mocny ból? Byłem załamany! Tempo mojego biegu mocno spadło, ból nie ustawał. Postanowiłem walczyć, pomyślałem, że przetrzymam ból, dam radę! Ból utrzymywał się przez dwa kilometry, po czym zaczął ustępować, to było moje małe zwycięstwo. Niestety, nie mogłem już wrócić do poprzedniego tempa, zwolniłem. Nadmorska część maratonu sprawiła mi najwięcej bólu i zmęczenia, chociaż stanowiła najpiękniejszy odcinek tej imprezy biegowej.

Na wysokości Parque Armendariz trasa skręcała w lewo i wracała w stronę centrum. Cały czas było lekko pod górkę, a temperatura i wilgotność nie pomagały. Na dwudziestym szóstym kilometrze biorę kolejny żel i trafiam na punkt odżywiania. Po bólu nie ma śladu, ale jestem już mocno zmęczony, cały wysiłek idzie w utrzymanie tempa, ale nie jest łatwo. Na trasie co jakiś czas grupki mieszkańców próbują dopingować biegaczy, nie ma ich jednak za wiele. Na bocznych drogach kierowcy się niecierpliwią, czekając na przejazd, swoją złość wyrażają trąbieniem, który jest chyba sportem narodowym Peru. Dość często na trasie biegu pojawiają się rowerzyści, co nie jest fajne.

Kolejną dychę na trzydziestym kilometrze pokonuję w czasie ok. 45 minut. Wyraźnie słabnę, a teraz będzie tylko trudniej. Trasa cały czas jest lekko pod górę i biegnie równolegle, tylko w przeciwnym kierunku do nadmorskiej promenady. Na wysokości pola golfowego powrócimy na starą trasę. Obawiałem się trochę o moje łydki, przed wyjazdem mocno je przetrenowałem, ale tutaj nic się nie działo, starałem się słuchać swojego ciała. Na szczęście nie dawało sygnałów ostrzegawczych! Na trzydziestym drugim kilometrze kolejny punkt odżywiania, skręcamy w prawo, po lewej stronie mijamy kolejny park – Parque Las Tradiciones. Coraz trudniej utrzymać tempo, z każdym kilometrem słabnę, już wiem, że na końcówce będzie ciężko.



Kolejni biegacze mnie wyprzedzają, nie walczę z nimi tylko ze swoimi słabościami. Na trzydziestym szóstym kilometrze biorę ostatni żel energetyczny, tym razem z kofeiną. Po chwili trafiam na punkt odżywiania, gdzie oprócz płynów wolontariusze rozdają żele energetyczne. Nie biorę, bo zawsze używam swoich, sprawdzonych. Kolejną dychę na czterdziestym kilometrze pokonuję w czasie 47,22 min, do mety zostały ponad dwa kilometry. Już nie zależy mi na czasie, chciałbym tylko dobiec do końca, pocieszam się, że już niedaleko. Jestem już na tej samej ulicy, przy której zbudowano metę maratonu. Coraz więcej ludzi dopinguje zawodnikom, z każdym metrem tłum gęstnieje. To znak, że za moment już będzie koniec. Na ostatnich kilometrach orkiestra szkolna próbuje pobudzić zawodników do wykrzesania ostatnich pokładów energii. Na czterdziestym pierwszym kilometrze wyciągam, schowaną w mojej saszetce, polską flagę z napisem Ostrowiec Św. Dumnie wymachuję flagą do zgromadzonych przy trasie kibiców. Przede mną ostatnie kilkaset metrów do mety. Przez głośniki słyszę, że wbiega Polak i dźwięk mojego nazwiska. Pomyślałem, że to miłe. Wbiegam na metę, łapię czas na swoim zegarku: 3.18.56, ostatecznie uzyskałem czas netto: 3.18.46.



Wolontariusze przepychają maratończyków do przodu, tam trafia na moją szyję medal. Jestem szczęśliwy, że to już koniec. Kolejni wolontariusze rozdają izotoniki, batony, banany, ale …nie ma wody, a ja jestem taki zasłodzony! Miasteczko biegowe odgrodzone parkanem od kibiców daje trochę wytchnienia. Znajduję kawałek wolnego trawnika w cieniu, mogę się położyć, obok mnie długa kolejka do masażu. Chyba szkoda mi czasu na masaż, na trasie jest jeszcze Marcin, zamierzam go wspierać. Po chwili odpoczynku i przełknięciu batonika zbieram się i idę kibicować Marcinowi. Wszystko się dobrze skończyło. Marcin dobiegł w czasie 4.20.23.

Movistar Lima42K – przyjemny, nieduży maraton, przyzwoicie zorganizowany, z dobrym Expo. Ma też wady: mało punktów odżywiania na trasie; woda w kubkach, czasem trudno dostępna; sporo osób na trasie maratonu, których nie powinno tam być, np. rowerzystów; chipy startowe zakładane na but. Generalnie Movistar Lima42K to udana i sympatyczna impreza biegowa, którą mogę polecić.



Piotr Dasios, wyniki Movistar Lima42K: 3.18.46, miejsce open: 158, kat. 50-54: 6

Od redakcji: artykuł, który czytacie, pochodzi ze strony 50andstill.pl

Red. jęz. Justyna Harabin, zdjęcia: własne oraz Movistar Lima42K.



Komentarze czytelników - 1podyskutuj o tym 
 

Autor: Emma313, 2018-08-10, 15:51 napisał/-a:
LINK: https://tricentre.pl

Ciekawi mnie jak sprawdzają się Tobie te żele energetyczne. Faktycznie są takie niezastąpione?

 



Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768