redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 349/105065 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/2

Twoja ocena:brak


Biegając po Minneapolis
Autor: Jan Podkowinski
Data : 2011-01-27

Przerwę w biegach - problem z dyskiem - wykorzystuję na porządki w zdjęciach. Widzę, że już trzy lata minęły od kiedy roczny pobyt na University of Minnesota dał mi okazję obiegać tamtejsze trasy oraz wziąć udział w kilku biegach...

Minneapolis leży jakieś 410 mil (660 km) na północ od znacznie lepiej znanego Chicago i jest od niego bardziej spokojne, leniwe i prowincjonalne. Razem z pobliskim Sant Paul, stolicą stanu Minnesota, tworzą jeden organizm nazywany Twin City. W porównaniu z naszym klimatem, lata w Minneapolis są bardziej upalne i wilgotne (bywa i 108 F czyli 42 C) a zimy bardziej surowe i mroźne, temperatura spada nawet do -41 F to jest -41 C. Zapewne właśnie z powodu zim, jak i oddalenia od innych większych skupisk cywilizacji, mieszkańcy Minnesoty nazywają swój stan amerykańską Syberią.


Centrum Minneapolis i Mississippi zimą.


Jednym z centralnych wydarzeń zimowego sezonu jest półmaraton “Frozen Half Marathon” rozgrywany w St. Paul w połowie stycznia, w okresie nawiększych mrozów, gdy – 25 stopni Celcjusza nikogo nie dziwi. Decyduję się na start w ostatnim tygodniu zapisów zachęcany opowieściami o poprzednich edycjach, gdy jak bywało... skracano dystans aby obsługa i wolontariusze pilnujący trasy i czasu nie zamarzli. Do końca waham się co ze zdjęciami: chciałbym mieć parę na pamiątke, ale może lepiej skupić się wyłącznie na wyniku?

W przeddzień biegu wybieram kompromis i kupuję w markecie jednorazówkę, razem z nową kurtką biegacką. Rankiem, w sobotę, w dzień biegu jestem na starcie o godzinę wcześniej. O ósmej śródmieście St. Paul skąd startujemy jest jeszcze pustawe, zwłaszcza, że zacina ostry wiatr i pada śnieg co przy jakiś minus 15 stopniach daje temperaturę odczuwalną około minus 20. Zarówno St. Paul, jak i Minneapolis, mają w centrum miasta dobrze rozwinięty system galerii nad ulicami i podziemnych przejść pod ulicami, łączący większość budynków. To ze względu na surowe zimy oraz wilgotne i upalne lata (w Minneapolis system ten ma bodajże 50 mil długości). Korzystając z takich galerii zwiedzam centrum St. Paul i z góry przyglądam się przygotowaniom do startu.


Centrum St. Paul - w oczekiwaniu na start “Frozen Half Marathon”.


Wychodzę, by oswoić się z warunkami, zrobić rozgrzewkę. Zebrała się już spora grupka jak ja niecierpliwych biegaczy, i na prośbę operatora lokalnej telewizji robimy próbę generalną startu w zacinającym śniegu.


W śniegu robimy próbny start dla reportera lokalanej stacji TV.


Sporo biegaczy jest opatulonych lepiej ode mnie - w kominarkach, z maskami na całą twarz lub tylko na nos i usta, lub po prostu z szalkiem. Nieliczni odważni, ubrani “na krótko” przyciągają uwagę. Wracamy na linię startu, chowam aparat do kieszeni i .... Frozen Half Marathon zaczyna się! Początek jest dobry, szybki - biegniemy w dół, ku rzece a mróz napędza nas, bo biegnąc rozgrzewany się. Wybiegam na prostą idącą wzdłuż Missisipi i widzę, że trasa jest czysta i szybka. Obawiałem się śniegu czy oblodzeń na trasie - w Minneapolis potrafi napadać w ciągu kilku godzin metr śniegu i wówczas miasto staje na cały dzień, aż nie zostaną przetarte główne trasy i odśnieżone parkingi. Na szczęście dziś jest przepiękny, rześki poranek, a pogoda - nieomal idelana na zimowy bieg: śnieg właśnie przestał sypać, słońce raz po raz wygląda zza chmur i czuje się świeżość powietrza z północy.

Pierwszą część trasy, do nawrotki, biegnie się pod słońce. Chciałem robić zdjątka ale szybko udziela mi się atmosfera biegu - wszyscy dają z siebie ile mogą, w zasięgu wzroku nie ma „wycieczkowiczów”, więc i ja ciągnę ostro. Na poboczach są grupki kibiców, jest doping, okrzyki - Minneapolis i okolice mają korzenie w Skandynawii i może stąd biegi (jaki i narciarstwo) cieszą się tu dużym uznaniem. To mój pierwszy półmaraton, przedtem biegałem w kilku maratonach - i nie mam wyczucia dystansu. Czuję jednak intuicyjnie, że trzymam dobre tempo - już jest połowa trasy, już zegar pokazuje czas, i jest nawrotka. Podziwiam wolonotariuszy obsługujących punkty z wodą, że chce im się stać tyle czasu na zimnie i wietrze podczas gdy my sobie biegamy. Wiatr jest od rzeki więc z boku, i zrobił się trochę mocniejszy, ale teraz na około 3 / 4 trasy moim głównym problemem jest gorąco. Trasa robi lekki łuk, a gdy wychodzę na prostą, w oddali widzę centrum St. Paul z metą.


Około 15 km „Frozen Half Marathon”; w oddali centrum St. Paul i meta.


Bez przerywania biegu robię ostatnie zdjęcie i skupiam się na utrzymaniu tempa. Zaczyna się już walka o pozycje, o zrobienie dobrego czasu, a ci którzy mają jeszcze rezerwy zaczynają przyspieszać. Wbiegamy do centrum St. Paul, które leży na sporej górce więc i finisz jest ostro pod górę. Robię co mogę, żeby nie stracić swojej pozycji i na podbiegu wyprzedzam parę osób. Ale i mnie wyprzedzają inni... w sumie jednak jestem na plusie, gdy wbiegam na metę. Chwilę potem słyszę swoje nazwisko wyczytane przez megafon i już ... koniec.


Dokumentuję swój czas w chwilę po ukończeniu “Frozen Half Marathon.


Powoli się regeneruję, schładzam a w końcu chowam się przed mrozem w budynku, gdzie jest centrum biegu. Wśród tłumów biegaczy, ich rodzin i znajomych przebieram się, nawadaniam i - wciąż pod wpływem nadzwyczajnej dawki tlenu oraz emocji z finiszu, i po prostu - biegu w piękny, mroźny poranek - ruszam w drogę powrotną do domu (ścieżką spacerową wzdłuż Mississipi to tylko jakieś 13 mil, ale nie mam ochoty na drugi półmaraton)

Frozen Halfmaraton to impreza lokalna, a najbardziej znanym biegiem rozgrywanym w stanie Minnesota jest chyba Grandma’s Marathon (10,000 uczestników), który odbywa się w Duluth. W samym Minneapolis największą biegacką imprezą roku jest Twin City Marathon, którego trasa wiedzie z centrum Minneapolis do St. Paul - stolicy stanu. Bieg ten jest tak aktrakcyjny, że zanim się zorientowałem, w ciągu, chyba, trzech dni zostaje wyczerpany limit miejsc.

Jestem wściekły na siebie i na pociechę wynajduję bieg na 10 kilometrów (10K według tutejszych oznaczeń) „GET IN GEAR 10K” - rozgrywany w pięknej okolicy, w Parku Minnehaha oraz wzdłuż Mississpi. Bieg odbywa się na początku sezonu 28 kwietnia, i zapewne stąd nazwa, którą można rozumieć jako „wskakuj w sprzęt biegacki” (buty, ciuchy i cokolwiek innego co się używa w tym sporcie) albo też zachętę, by wciągnąć się w systematyczny trening. A może jedno i drugie razem?

Odbierając materiały biegowe doczytuję się, że celem biegu jest pozyskiwanie funduszy na obiady dla dzieci. W Ameryce większość imprez ma swoje komitety pozyskujące fundusze na cele dobroczynne, i myślę, że jest to sensowne, że zarówno przyciąga biegaczy do danej imprezy, jak i zachęca do samej idei biegania. W dzień biegu pogoda jest piękna, wiosenna i słoneczna, niebo bez jednej chmurki, lekki wietrzyk i idealna temperatura. Jest wiosna, która tutaj wygląda trochę inaczej niż w Polsce - przychodzi raptowniej i trwa krócej, w ciągu kilku dni kończy się zima, znika śnieg, młoda zieleń pojawia się z dnia na dzień.

W parku Minnehaha są tłumy, chyba każemu uczestnikowi biegu towarzyszy co najmniej kilka osób, wiele z grupek rozsiada, a nawet rozkłada się, z jedzeniem - cały park to wielki piknik biegaczy.


Park Minneheha, przygotowaniu do biegu “Get in Gear. 10K”; linia startu (i mety) znajduje się pod wielką flagą.



Uczestnicy “Get in Gear. 10K” opanowali cały park.


Wreszcie nadchodzi godzina biegu - ustawiamy się na starcie, z przodu są miejsca zarezerwowane dla zawodników elity, którzy mają licencje i ścigają się nie tylko o chwałę i miejsce na pudle ale i o nagrodę pieniężną. My, czyli większa część stawki wynoszącej lekko ponad cztery tysiące uczestników, walczymy o czystą sławę. Start odbywa się spod wielkiej flagi amerykańskiej i jest poprzedzony hymnem.


Tuż przed startem “Get in Gear. 10K”


Zaraz po hymnie ruszamy. Najpierw truchtem, jak to w tłumie, mijamy matę pomiaru czasu, wydostajemy się na normalną, dwupasmową drogę, gdzie bieg nabiera tempa i rozciąga się. Widać bardzo różne style biegania: “eko-biegaczy” czyli zwolenników bawełny i surowców naturalnych, gadżeciaży z mnóstwem technicznych zabawek - plecakobidonami, pasami z pojemnikami na napoje, z pulsometrami i GPS-ami. Są też zasłuchani miłośnicy muzyki, dla których bieg jest czynnością uboczną, podkładem dla wysłuchania ulubionych kawałków, oraz zakochani biegnący w parach, i mnimaliści, którzy do szczęścia potrzebują tylko: buty, spodenki i przestrzeń do pokonania ...

Trasa biegnie wzdłuż Missisipi, pięknie położoną East River Parkway - od Parku Minnehaha do mostu East Lake St., gdzie przebiegamy na drugą stronę Mississipi, i wracamy bulwarem wzdłuż rzeki. Trasa biegu jest częścią malowniczej, biegowo-rowerowej scieżki ciągnącej się od centrum Minneapolis do parku Minnehaha, a my biegniemy przez najładniejszy chyba odcinek tej ścieżki - po lewej mamy domki i rezydencje z ogródkami, po prawej wąski park schodzący do rzeki, no i jest wiosna. Mamy bezchmurne, idealnie błękitne, pocztówkowe niebo, słońce lekko z boku i wiatr od rzeki... W takich chwilach trudno trzymać się jakiś planów czy „realizować strategię” - po prostu biegnę jak szybko mogę ciesząc się z biegu w stawce, i z tego, że raz po raz wyprzedzam innych. Po przebiegnięciu na drugą stronę rzeki, około połowy trasy, jest punkt z wodą, ale rezygnuję z niej, by nie tracić czasu. Zresztą - to tylko 10 K.

Ktoś zrównuje się ze mną i pyta, czy jestem „from Poland”. Pozdrawiam go „greetings from Poland” i chwilę rozmawiamy - dowiaduję się, że jego matka pochodzi z Polski, a on zna tylko parę słów w języku „starego kraju”. Zanim zapytam co w napisie na mojej koszulce „Klub Biegacza Maniac Poznań” skojarzyło mu się z Polską, już mnie wyprzedza, a raczej jego tempo jest dla mnie trochę za szybkie i to ja zostaję.

Przyspieszam dopiero na końcówce, na jakiś ostatnich 2 km, gdy przebiegam przez Ford Bridge nad Mississipi. Wbiegam do parku, i na końcówce daję z siebie wszystko - dla samej przyjemności biegania, radości finiszu wsród szpaleru dopingujących widzów. Wpadam na metę i w nagrodę słyszę wyczytane swoje imię i nazwisko. Ukończyłem bieg na 656 pozycji (na 4042 sklasyfikowanych uczestników!), przy czasie 48:46. Oznacza to, że biegłem z tempem 7:51 min/M i zająłem znacznie lepsze miejsce niż zajmowałem w Polsce, w biegach o podobnej ilości uczestników. Nie ma medali, ale każdy kto ukończył bieg dostaje zestaw regenerujący: batony, jabłka i mandarynki, jogurty i mleko, bułki, brownie, wodę. Park ponownie zamienia się w wielki piknik otwierający sezon biegacki.

Okazuje sie, że sezon może mieć dwa otwacia - kilka dni później, 3 maja w zasięgu spacerku od mojego mieszkania, w samym centrum Minneapolis, odbywa się bieg na 1 milę (1,67 km) pod nazwą „Twin City 1 Mile”, i pod hasłem „It all starts with the first Mile!” („Wszystko zaczyna się od pierwszej mili”). Internetowo rejestruję się i robię opłatę startową a w piątkowe popołudnie kończę wcześniej swoje badania, by około 16-tej odebrać numer startowy. Biuro biegu, czy raczeje punkty wydawania numerów, mieszczą się w pobliskim parku i pomimo, że jest ich chyba ze 12, to kolejki są kolosalne (odbiór numerów tylko w dzień biegu).


Odbiór numerów startowych przed “TC 1 Mile”, moja kolejka jest jeszcze dłuższa niż sąsiednia.


Pora startu zbliża się, jest nerwowo, i kiedy decyduję, że w razie czego pobiegnę bez numeru, kolejka nagle przyspiesza, odbieram swój pakiet, i jest jeszcze czas spokojnie założyć numer, przejść do strefy startu, a nawet zapoznać się z trasą. Wiedzie ona od małego parku – Loring Park, przez kilka zakrętów, do centrum, gdzie finiszujemy na głównej ulicy - Nicollet Mall. Minneapolis, w przeciwieństwie do wielu innych miast Ameryki, a obecnie i Polski, postanowiło utrzymać miejski charakter centrum - a więc przyciągnąć ludzi, by chodzili tam na zakupy, spacery czy do kawiarni. Zachowano budynki, które już były, połączono je podziemnymi przejściami i nadziemymi galeriami w jeden zespół sklepów, butików, galerii (zwanych w USA „mall”), hoteli, piekarni, pubów, cukierni, etc. Zamknięto dla ruchu samochodowego dwie albo trzy ulice, zamieniając je w ciągi spacerowe z kawiarniami, pubami i restauracjami z otwieranymi właśnie teraz, po zimowej przerwie ogródkami. Właśnie w tej scenerii będziemy rozgrywać drugą połowę biegu włącznie z finiszem.


Meta “TC 1 Mile” na ulicy Nicolett Mall, w otoczeniu ogródków restauracyjnych, pubów, kawiarni.


Bieg ma aż osiem (!!!) fali startującyh z lekkim przesunięciem czasowym. Można wybrać start w głównej grupie (Friend & Family Wave), w jednej z trzech grup wiekowych, lub też biec razem z zawodowymi zawodnikami z lincencją (która to tura jest rozbita na bieg mężczyzn i kobiet). Pierwsza opcja daje możliwość po ukończeniu swojego biegu oglądania profesjonlistów, druga pozwala na ściganie się z nimi. Wybieram, podobnie jak większość, pierwszą opcję.

Bieg na dystansie 1 M (1,67 km) to dla mnie całkowita nowość - nigdy nie biegałem tak krótkich dystansów. Mój plan jest prosty: biec jak najszybciej. Na starcie jest już tłum – trudno mi ocenić ile osób, z rozmów dowiaduję się, że niektórzy przybyli nawet spoza Minneapolis. Startujemy, ja jestem gdzieś pośrodku grupy, trzeba się skupić na biegu, bo jest konkurencja o miejsce w stawce, o dobrą pozycję do finiszu. Jeszcze nigdy nie biegłem tak ostro, udaje mi się jakoś wyskoczyć z tłumu - to dzięki dobremu wejściu w dwa pierwsze zakręty - pomogło rozeznanie trasy jakie zdążyłem zrobić przed biegiem. Biegnę tak szybko jak nigdy dotąd, najważniejsze żeby utrzymać tempo odechu, ale i tak czuję, że mięśnie nie nadążają z odbieraniem tlenu z krwi, albo może to wysiada transport dwutlenku węgla z krwi do płuc?

Wpadamy na ostatnią prostą - Nicolett Mall Street to główna promenada z tłumami w ogródkach piwiarnii i kawiarnii - ale ja nie widzę nic, nie pamiętam dopingu, kibiców. Pamiętam tylko zawodnika przede mną i walkę, by mi nie uciekł. Wydaje się, że ta ostatnia prosta jest sama długa na całą milę - zaczyna mi brakować oddechu, gdy wreszcie jest meta.


Chwilkę po zakończeniu “TC 1 Mile”, za linią mety.


Potrzebuję pięciu minut by uspokoić oddech i móc napić się wody. Rzeczywiście krótkie dystanse to przeżycie diametralnie różne od biegania przez godzinę czy dwie. Dochodzę do siebie, biorę wodę i przesuwam się gdzieś na połowę trasy aby oglądać bieg profesjonalistów.


“TC 1 Mile” – bieg profesjonalistów – mistrzostwa kobiet (USA 1 Mile Road Championship – Women)


Jest sporo kibiców - większość uczestników biegu rozstawia się na trasie, by głośno dopingować. Profesjonaliści są profesjonalnie szybcy i, niestety, ich wyniki przesuwają mnie na coraz dalszą pozycję. W efekcie zostaję sklasyfikowany na 458 pozycji (na 1392 sklasyfikowanych uczestników) z czasem 6:57 - to moja życiówka na 1 milę (o 2:41 więcej od zwycięzcy - B. Boldon’a).

Wkrótce potem mój projekt dobiega końca, na początku lipca zbieram się do powrotu. Po zamknięciu prac, zostaje mi parę dni na spakowaniu dobytku, przygotowanie do podróży. Przedostatniego dnia półtoragodzinnym, porannym biegiem obok Nicolett Island, słynnych wodospadów Sant Antony, przez Stony Arch Bridge, i dalej, z biegiem rzeki - żegnam się z >>Mighty Mississippi<<


Pożegnanie z >>Mighty Mississippi<<; trasa biegowa pomiędzy Minneapolis a St. Paul.



Komentarze czytelników - 6podyskutuj o tym 
 

dariuusz4

Autor: dariuusz4, 2011-01-27, 23:17 napisał/-a:
Fajny artykuł..pozazdrościć przygody..pozdrawiam Maniaca z Poznania

 

Nagor

Autor: Nagor, 2011-01-28, 00:02 napisał/-a:
Miałem kiedyś przesiadkę w Minneapolis. Jest tam niesamowicie wielkie lotnisko z wytyczoną ścieżką spacerową, szeroka, o długich prostych, długości bodajże z 5km pętla. Tam spokojnie można by pobiec każdy trening. Zrobiło to na mnie duże wrażenie.

W Minnesocie jest też mocna profesjonalna grupa biegowa. Fajny wyjazd i fajny tekst!

 

Anja

Autor: Anja, 2011-01-28, 09:07 napisał/-a:
Patrząc na te zdjęcia przypominają mi się moje trzy pobyty w Stanach. Wypisz wymaluj ale biegi w Minneapolis wyglądają zupełnie tak samo jak w Chicago. Gdyby nie podpisy pomyślałabym że to wietrzne miasto. Podczas wyjazdów do Ameryki też zaliczałam wszystkie biegi, jakie się nawinęły pod nogi, od piątki po maraton. Każdy był udany i zostawił miłe wspomnienia, zwłaszcza te w których stałam na pudle w grupie wiekowej. Autorowi życzę szybkiego powrotu do formy.

 

Kamus

Autor: Kamus, 2011-01-28, 09:37 napisał/-a:
Mnie natomiast pociąga Mississipi. Jest to niesamowita rzeka. Piękna i groźna.Dwa razy cumowalismy w Nowym Orleanie.Mam piekne foto o tyt."Tytaj kończy się Mississipi"-wpada do zatoki.Sporo kilometrów zostawiłem na falochronach tej rzeki. Jednak nie uratowały przed nią miasta przed powodzią.
Fajnie sie czyta.

Pozdrawiam

 

Jacek88

Autor: Jacek88, 2011-01-28, 10:34 napisał/-a:
"Start odbywa się spod wielkiej flagi amerykańskiej i jest poprzedzony hymnem." - prawdziwa miłość do Ojczyzny, tego nam niestety brakuje :/

 

adamus

Autor: adamus, 2011-01-28, 10:41 napisał/-a:

Świetny artykuł poprzedzony wcześniej świetną przygodą biegową!!
Pozazdrościć:)))

 



Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768