redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Admin
Michał Walczewski
Toruń
WKB META LUBLINIEC
MaratonyPolskie.PL TEAM

Ostatnio zalogowany
2024-03-29,07:48
Przeczytano: 483/135501 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/7

Twoja ocena:brak


Lyprinol: Ocean Biegaczy
Autor: Michał Walczewski
Data : 2010-07-28

Witamy naszych czytelników w cyklu wywiadów prowadzonych pod hasłem „Lyprinol: Ocean Biegaczy”. W jego ramach prezentujemy sylwetki biegaczy, maratończyków, amatorów - tych, którzy byli lub są znani nam wszystkim z biegowych tras. Biegaczy, których znamy często tylko z twarzy. Postaramy się
wraz z patronem cyklu, firmą Biovico – producentem preparatu Lyprinol wspomagającym wydolność organizmu i chroniących przed licznymi kontuzjami – przybliżyć Wam te szalenie interesujące sylwetki, ich życie, ich pasje sportowe, ich osiągnięcia. Osiągnięcia biegaczy – amatorów. Takich samych zawodników jak my wszyscy.





Naszym dzisiejszym rozmówcą jest Kazimierz Musiałowski – jeden z tych nielicznych maratończyków, którzy pamiętają jak biegało się w latach 80-dziesiątych i 90-dziesiątych minionego stulecia. Organizator Kamus Maratonu. Z wynikiem 121 pokonanych maratonów i ultramaratonów zajmuje 35 miejsce na polskiej liście Klubu 100 Maratonów. Jedyny Polak, który przebiegł maraton… na pokładzie statku pośrodku Oceanu Atlantyckiego.

Urodzony 31 stycznia 1949 roku. Wzrost 173 cm. Obecna waga 95 kg, podczas najlepszych lat biegowych 75-78 kg. Żonaty, posiada dwie córki i wnuczka – Piotrusia, lat 4. Obecnie zamieszkały w mikroskopijnej wręcz wiosce Smogorzewiec pod Toruniem.

M.W. - Michał Walczewski
K.M. - Kazimierz Musiałowski

M.W. - Witaj Kazik. Ładnie urządziłeś się w Smogorzewcu - dookoła cisza, żurawie, dzika natura… Do Torunia raptem 12 kilometrów, a poczuć się u Ciebie można niczym w Bieszczadach…

K.M. - Cóż, lata mieszkania w blokach już za mną. Najwyższy czas ustatkować się na stare lata i znaleźć sobie spokojne miejsce. Przez kilkadziesiąt lat życia podróżowałem po morzach i oceanach, mieszkałem w mieście. Nadszedł w końcu jednak czas na zasłużony odpoczynek :-)

M.W. - Gdy zaczynałem biegać w połowie lat 90-tych byłeś dla mnie jedną z czterech osób, które wtedy były moimi ikonami biegów ulicznych. Oprócz Ciebie byli to Tadeusz Spychalski, Janusz Kalinowski, Jurek Bednarz.

K.M. - Oj było nas o wielu więcej, chociaż oczywiście nie było wtedy tylu maratończyków co dziś. Ale dzięki temu byliśmy bardziej zżyci ze sobą, wszyscy się znaliśmy. Lata jednak się zmieniły, niektóre przyjaźnie wygasły, niektórzy przestali już biegać, niektórzy z nas odeszli już do nieba…


Rys.1 - 200 Maraton Jurka Bednarza.


M.W. - Przebiegłeś 121 maratonów, raz pokonałeś Kaliską Setkę, masz na swoim koncie także Bieg 24-godzinny w Poznaniu, kilkanaście maratonów zagranicznych. Czy licznik pokonanych maratonów bije nadal?

K.M. - Niestety od jakiegoś czasu sprawy zdrowotne nie pozwalają mi biegać. Złożyło się na to wiele historii z mojego życia - skoki spadochronowe, lata spędzone na statku, różne urazy i kontuzje. Udało mi się w końcu jednak wybudować dom, wyleczyć łękotkę, przywrócić operacyjnie do sprawności mój wymęczony kręgosłup. Mam takie marzenie, by pobiec jeszcze maraton - chciałbym bardzo, by był to XXX Maraton Toruński, który odbędzie się w 2013 roku. Byłby to bieg maratoński w 30 rocznicę mojej przygody z bieganiem…

M.W.- Jak to się wszystko zaczęło?

K.M. - Do sportu ciągnęło mnie od małego chłopaka. Zaczynałem w drużynie hokejowej Pomorzanin Toruń, do której zachęcił mnie trener Kazimierz Osmański. Było to jeszcze w czasach szkolnych - zostałem wraz z moją drużyną nawet wicemistrzem Polski młodzików. Niestety sport już wtedy wymagał dużo czasu i kolidował z nauką. Wolałem oczywiście sport, ale moja mama dokonała wyboru za mnie - i musiałem rozstać się z hokejem na rzecz szkoły. Warto pamiętać, że w tamtych czasach dzieci były rodzicom posłuszne - nie tak jak dzisiaj :-)

M.W. - Od hokeja do biegania chyba jednak droga daleka?

K.M. - Tak. I to bardzo daleka. W czasach szkoły podstawowej mieszkałem w Toruniu przy ul. Koniuchy koło stadionu, który był na terenie jednostki stacjonujących wtedy u nas wojsk radzieckich. Miałem tam wstęp na treningi wytrzymałościowe, i to był mój pierwszy kontakt z bieganiem. Lubiłem w tamtych czasach także jeździć rowerem wyścigowym na szosie.

Kilka lat później, już podczas nauki w technikum cukierniczym, a potem podczas pracy w przedsiębiorstwie Toruńskie Pierniki, biegałem sobie tak rekreacyjnie, tylko dla siebie, bez zapisywania treningów, mierzenia dystansu itd.


Rys.2 - Po powrocie udało mi się połączyć maraton i pączki


M.W. - Aż w końcu przyszedł ten pierwszy start?

K.M. - Jeszcze nie. Poszedłem do wojska. W tamtych czasach (połowa lat 60-tych) wojsko było dla takich chłopaków jak ja przygodą, wyzwaniem. Skorzystałem z tego, że można było wybrać sobie rodzaj służby i poszedłem do czerwonych beretów. Ukończyłem kurs spadochronowy w Krośnie nad Wisłokiem, oddałem 34 skoki. I tu ciekawostka - uczestniczyłem jako członek pokazowej grupy desantowej w ostatniej defiladzie PRL-u. Wśród zaproszonych gości na trybunie przed którą przejechaliśmy naszym łazikiem desantowym siedzieli Gomułka, Fidel Castro, Breżniew. To był chyba rok 1969. Szczęściem udało mi się nie uczestniczyć w „niesieniu pomocy” bratniej Czechosłowacji. O wojsku można byłoby opowiadać i opowiadać, temat na osobny artykuł a może nawet książkę…

M.W. - Twoja przygoda z wojskiem jednak się skończyła. Wróciłeś do Torunia… biegać?

K.M. - Nie :-) Do biegania wciąż było jeszcze daleko, aczkolwiek faktycznie wróciłem do Torunia, i kontynuowałem pracę w Toruńskich Piernikach. W 1973 roku zostałem najmłodszym kierownikiem w zjednoczeniu cukierniczym (tak, tak, wtedy wszystkie firmy danej branży były zjednoczone w ten czy inny sposób…). W pracy poznałem moją przyszłą żonę, w 1975 roku ożeniłem się - właśnie niedawno obchodziliśmy naszą 35 rocznicę.

W tamtym czasie nasłuchałem się od mojego kolegi różnych morskich opowieści, a ponieważ w pracy zaczynałem się czuć ograniczony coraz częstszymi wizytami różnych „komisarzy” zatęskniłem za wolnością. Nie chciałem też czekać 20 lat na mieszkanie. 14 lipca 1976 roku zaciągnąłem się na mój pierwszy statek - m/s „ Tobruk”. Początek był bardzo trudny, bo z kierownika zmieniłem się w pracownika fizycznego. Jako że miałem doświadczenie cukiernicze zostałem… pomocnikiem kucharza :-) Po trzech latach jednak pod wpływem namów żony Ewy zacząłem się dokształcać - najpierw na stewarda, potem na starszego stewarda. Złożyłem papiery do Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie, którą ukończyłem w 1983 roku z dyplomem intendenta - zdobyłem stopień oficerski Polskiej Marynarki Handlowej.

M.W. - I wtedy w końcu zacząłeś biegać? :-)

K.M.- Już prawie, prawie :-) Cofnijmy się jednak jeszcze na chwilę do czasów gdy byłem stewardem, a więc do 1980 roku. Do końca życia będę pamiętał ten szczególny rok, i szczególny rejs na m/s „ Studzienki”. Płynęliśmy z Włoch z frachtem do Stanów Zjednoczonych, potem do Japonii przez Kanał Panamski. W drodze powrotnej radio nadało informację, że w Polsce wybuchły strajki. Gdy w drodze powrotnej przepływaliśmy ponownie Kanał Panamski wpływając na Atlantyk na jednej ze śluz „mijankowych” nagle spostrzegliśmy, że oficerowie i zwykli marynarze ze statków innych narodowości pozdrawiają nas serdecznie, klaszczą, wołają „Bravo Poland”, „Viva Lech Walesa”. Tysiące kciuków wzniesionych do góry pozdrawiało nas. W ten sposób dowiedzieliśmy się co się dzieje w kraju.

Mieliśmy bardzo ograniczoną łączność i nie ma co ukrywać - nudziliśmy się na statku strasznie. Dostęp do radia i wiadomości miał jedynie nowy kapitan statku, którego właśnie dostaliśmy - odbierał on już wtedy tylko i wyłącznie zaszyfrowane radiogramy. Ktoś wtedy z nas wpadł na pomysł zorganizowania na statku olimpiady (pamiętajmy, że w 1980 Polska zbojkotowała Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles). Biegaliśmy więc na 60 metrów, pchaliśmy na odległość odbijaczem, wyławialiśmy kapsle na czas z okrętowego basenu… Wygrałem tę olimpiadę indywidualnie i tak mnie to zmotywowało, że zacząłem biegać…i rzuciłem papierosy, których spalałem do 40 dziennie !


Rys.3 - PALM ENTERPRISE - na nim przebiegłem Maraton


M.W. - W końcu! Bo już myślałem, że nie dojdziemy do tego momentu :-)

K.M. - Najpierw biegałem na pokładzie statku. Pamiętam jak wszyscy pukali się w czoło :-) Najbardziej zły był bosman, który w marynarskich słowach mówił wprost co o tym sądzi. Ostrzegał także, że jak fala zmyje mnie z pokładu, to narobię tylko alarmu „człowiek za burtą” i wtedy będę miał niewesoło…

Gdy nasz statek cumował w jakichś portach schodziłem na brzeg, i biegałem. Czasem w portach często dziwiono się, że jestem z Polski i biegam! Kupiłem sobie nawet pierwsze buty - takie toporne tenisówki marki Wałbrzych. W dalszym ciągu było to jednak bardzo nieregularne bieganie, coś jak chodzenie na spacer.

M.W. - Pierwszy start?

K.M. - Na pierwszy start trzeba było poczekać do 1983 roku. W przerwach między rejsami zawsze starałem się spędzać czas z rodziną. W 1983 roku otrzymałem wspomniany dyplom ukończenia uczelni, stopień oficerski, urodziła mi się druga córka Madzia, a do Polski przyjechał z odwiedzinami Papież Jan Paweł II. Wyczytałem wtedy w gazecie „Toruńskie Nowości”, że w Toruniu odbędzie się I Maraton Toruński. Postanowiłem uczcić te wszystkie wydarzenia biorąc w nim udział.

Przed startem do maratonu udało mi się znaleźć czas by przebiec… 20 km. Mimo to ukończyłem w czerwcu maraton w Toruniu z czasem 4 godziny 37 minut. Oczywiście na mecie obiecałem sobie, że nigdy więcej biegania :-)

M.W. - Jak długo wytrwałeś w tym postanowieniu? :-)

K.M. - Wróciłem do biegania już po trzech dniach :-) W końcu zacząłem trenować. Spotykaliśmy się ze znajomymi i biegaliśmy po lasach. Zacząłem się od nich dowiadywać jak biegać, jak trenować, jak się ubierać. Wkręciłem się w bieganie, a co najważniejsze zaczęły dołączać do nas kolejne osoby - Jurek Bednarz, Tadeusz Spychalski, Jurek Stawski, Jadzia Wichrowska. Zaprzyjaźniłem się też z Januszem Kalinowskim - organizatorem Maratonu Warszawskiego.

M.W. - Chyba najbardziej znanym epizodem Twojej przygody z bieganiem jest pokonanie dystansu całego maratonu na pokładzie statku. Jak wpadłeś na ten pomysł?

K.M. - W 1987 roku okazało się, że ze względu na zakontraktowany rejs na statku „Palm Enterprise” nie będę mógł wystartować w Maratonie Toruńskim. Mój przyjaciel Józef Jarosz rzucił mi wtedy pomysł, bym pobiegł równolegle maraton na pokładzie statku. Pomysł ten poparł Janusz Kalinowski, a organizatorzy maratonu wyrazili opinię, że będą mogli mnie sklasyfikować. Po powrocie z rejsu zawitałem do TVP 1 i w Teleexpresie na żywo opowiedziałem o tym maratonie.

Tak więc zabrałem się na statku do treningu. Wymierzyłem na pokładzie dystans okrążenia, przeliczyłem ilość okrążeń, przygotowałem zapas wody i poprosiłem naszego okrętowego kucharza - Filipińczyka - by zaopatrzył mój punkt żywnościowy :-) Opowieść o tym maratonie zajęłaby bardzo dużo miejsca, dlatego powiem tylko jedno - udało się!

Tych, którzy chcieliby przeczytać więcej o maratonie na Atlantyku zapraszam TUTAJ




M.W. - Przyszedł w końcu taki czas, gdy z biegacza stałeś się także organizatorem…

K.M. - Tak. Wielu z moich kolegów w tamtych czasach podejmowało się w końcu także wyzwania jakim była organizacja biegów. Od 1991 roku przez 12 lat z rzędu organizowałem w Toruniu „Kamus Cross na Skarpie”. Od 2003 roku odbywa się zaś Kamus Maraton - mój kameralny maraton organizowany w formule koleżeńskiej, w lesie, wśród przyjaciół.

M.W. - Nie taki znowu kameralny…

K.M. - Rzeczywiście. Trochę się impreza rozrosła. W pierwszej edycji było 100 uczestników, w 2008 roku już ponad 300. Pamiętam jak kilka lat temu nie pozwoliłeś, by mój maraton był klasyfikowany w certyfikatach Złote Biegi w kategorii imprez kameralnych…

M.W. - Rzeczywiście tak było. Cóż, impreza się rozrosła… Jakieś inne Twoje przedsięwzięcia?

K.M. - Na pewno trzeba wymienić to, co wraz z kolegami zrobiliśmy w 2003 roku. Postanowiliśmy mianowicie zaliczyć wszystkie rozgrywane w tamtym roku maratony w Polsce. Było ich łącznie kilkanaście. Udało się, chociaż na koniec sezonu byliśmy już bardzo zmęczeni. Łącznie z maratonami w Rzymie i Dreźnie i moim 100-ym miałem w 2003 roku chyba 19 maratonów…

M.W. - Poza bieganiem piszesz też książki?

K.M. - W latach 90-siątych wydałem chyba pierwszą w Polsce książkę o maratończykach pt. „Przyjaciele z maratońskich tras”. Było w niej opisanych kilkaset sylwetek maratończyków. Było też kilka słów o niejakim Michale Walczewskim z klubu AZS Grunwald 1411 Opole :-)

Wydałem także książkę „764 kilometry dla the Beatles”, która jest połączeniem moich dwóch pasji - biegania i zespołu The Beatles. Mam też pomysły na kilka innych książek o bieganiu - głównie wspomnieniowych. Więcej informacji znajdziecie na ten temat pod linkiem

KSIĄŻKI

M.W. - Jak pisałem na wstępie przebiegłeś 121 maratonów, setkę w Kaliszu, bieg 24 godzinny w Poznaniu. Dwa razy biegłeś w Zamościu w biegu czteroetapowym. Nie biegałeś nigdy krótszych dystansów?

K.M. - Nigdy nie biegałem nic poniżej 20 km. Jestem typem wytrzymałościowym, i dopiero przed 20 kilometrem się rozgrzewam :-)


Rys.5 - Ładny widok. Dobrze, że nie widać zmęcznia...


M.W. - Twoje największe przygody w startach zagranicznych?

K.M. - Być może ze względu na pracę na okręcie i częste podróże nigdy jakoś nie przeżywałem w specjalny sposób startów zagranicznych. Ale mam taką jedną ciekawą przygodę :-)

Otóż któregoś razu, podczas rozładunku w jakimś porcie w Danii, jeszcze za lat 80-tych, zszedłem z pokładu pobiegać. W tamtych czasach jako załoga statku z krajów komunistycznych byliśmy pod stałą obserwacją różnych służb. Gdy zacząłem biec zauważyłem, że od razu dostałem „stróża” - trzech tajniaków w samochodzie, którzy powoli jechali za mną w sporej odległości. Biegłem i biegłem, pięć, dziesięć kilometrów.. W końcu po 12 kilometrach moi opiekunowie stracili cierpliwość, zajechali mi drogę, wysiedli z auta i każą mi oddać kontrabandę. Okazało się, że są to duńscy celnicy, a trzeba wiedzieć, że w tamtych czasach większość marynarzy coś przemycała - papierosy, alkohol itd.

Gdy pokazałem im, że nic nie mam, i tylko trenuję bieganie, byli bardzo zdziwieni. Okazało się wtedy, że jeden z nich też jest biegaczem, i przez kilka kolejnych dni gdy staliśmy w porcie biegaliśmy we dwóch razem :-)

Po powrocie na ląd biegałem w Londynie, Leidzie, Pradze, Kaliningradzie, Volgast, Dreźnie, Monaco, Rzymie. Także w Nowym Jorku ale jako biegający marynarz. Uwielbiam maratony koleżeńskie, tam dopiero widać radość ze zmęczenia.

M.W. - Jak z perspektywy czasu oceniasz swoją przygodę z bieganiem?

K.M. - Dzięki biegom spotkałem i poznałem wielu prawdziwych przyjaciół i kolegów z całej Polski. Dzięki bieganiu rzuciłem papierosy. W latach 80-tych była nas, biegaczy, zaledwie garstka. Wielu z nich Bóg już powołał do siebie na maraton w niebie. To były czasy, gdy zdzwanialiśmy się i jechaliśmy na Maraton do Lęborka, Pucka. Wsiadaliśmy w auto i jechaliśmy przez pół Polski by się tylko spotkać z przyjaciółmi i pobiec razem kolejny maraton… nie raz Kamus Maraton poświęcony był pamięci, któregoś z przyjaciół.

M.W. - Jak w tamtych czasach, gdy nie było Internetu, utrzymywaliście ze sobą kontakt? Skąd braliście informacje o biegach?

K.M. - Takim łącznikiem był miesięcznik „Jogging” wydawany przez Zbigniewa Zarębę. Nieoceniony był także „Kalendarz Biegów” wydawany przez CKB - Centralny Klub Biegacza, a potem przez FKB - Federację Klubów Biegacza. To była najważniejsza rzecz każdego biegacza.

M.W. - Bieganie a rodzina?

K.M. - Wiele lat spędziłem na statku, więc zawsze gdy wracałem na ląd starałem się zabierać ze sobą na biegi, jeżeli było to tylko możliwe, moją rodzinę. Długie tygodnie i miesiące rozłąki z żoną i córkami Izabelą i Magdą dawały w cztery litery, dlatego gdy wracałem do domu, to jednak priorytet miała rodzina, a dopiero potem było bieganie. Gdy zaś udało się wyjechać na zawody wspólnie, to córki zawsze dzielnie mi dopingowały, dzięki czemu do dzisiaj, choć są już dorosłe, mają wielki szacunek dla wszystkich maratończyków. Moje bieganie nauczyło je, że aby coś osiągnąć, trzeba się napracować, aby coś zdobyć trzeba trenować, być cierpliwym i dążyć wciąż do celu.

M.W. - Co przekazałbyś młodym ludziom, którzy zaczynają przygodę z bieganiem?

K.M. - Dbajcie o swoje zdrowie. Z moich czasów nie było odpowiednich butów, biegało się cały czas po asfalcie, skoki spadochronowe też dały mi w kość. Oszczędzajcie się, byście mogli cieszyć się bieganiem przez wiele, wiele lat. W dzisiejszych czasach wiemy o bieganiu bardzo dużo, więc czytajcie, szkolcie się, dbajcie o nogi.

Stawiajcie sobie też wysokie cele, i do nich dążcie. Nie żałujcie tak jak ja żadnej chwili spędzonej na trasach maratonów i innych biegów. Trenujcie uważnie i unikajcie kontuzji, oszczędzajcie zdrowie na lata gdy będziecie już w moim wieku.



M.W. - Co dało Ci bieganie?

K.M. - W totolotku wygrywałem tylko czwórki. W bieganiu nie było jednak miejsca na uśmiech losu, na szczęście i przypadek. Bieganie nauczyło mnie odpowiedzialności, zorganizowania, uczciwości. To są cechy prawdziwego maratończyka. Wykorzystałem to aby wygrać „Maraton Tańca” w Ciechocinku wraz z partnerką Hanną Rak z Torunia - wygraliśmy ustanawiając rekord Polski 48,5 h. w roku 2002. Wytańczoną część „kasy” przeznaczyłem na maraton w Monaco.

M.W. - Kazik, na koniec - jak chciałbyś zakończyć nasz wywiad?

K.M. - Chciałbym powiedzieć całej braci biegowej: „Pasja czyni wolnym”

M.W. - Dziękuję. I do zobaczenia w 2013 roku na trasie Maratonu Toruńskiego !!

K.M. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy by tam wystartować. A nigdy nie zszedłem z trasy żadnego biegu, więc jeżeli wystartuję to i ukończę :-)



Komentarze czytelników - 14podyskutuj o tym 
 

magdam

Autor: magdam, 2010-07-28, 23:59 napisał/-a:
dla mnie zawsze byłeś, jesteś i będziesz Biegaczem, którego nieśmiało i powoli naśladuję :) wspaniały wywiad!

 

Henryk W.

Autor: Henryk W., 2010-07-29, 06:06 napisał/-a:
Nawet nie wiesz Magdo jaki tata jest dumny ze swojej córeczki:) Tak jak Ty z taty.

 

Kamus

Autor: Kamus, 2010-07-29, 08:31 napisał/-a:
Dziękuję TYM WSZYSTKIM z którymi w jakiś sposób ta pasja pozwoliła mi Ich poznać.
Nie chcę nikogo wymieniać aby uniknąć niezręczności. Oni sami wiedzą jakie w nas chwile przed w trakcie i po maratonie zostały.
Dziękuję Michałowi,że pomógł mi sięgnąć do dalekiej pamięci i pięknie to napisał.
Krzysiu nie wiem jak będzie się nazywał maraton, nie ważne, ważne,że po 30 latach chcę pobiec znów (a może szybciej).
Pozwolę sobie na jedno podziękowanie osobiste:
Rysiowi Kowalskiemu Paniom Bożence i Ewie z TKKF Toruń za to,że organizawali pierwszy toruński...od tego się wszak ta przygoda zycia zaczęła.
Dziękuję
Pozdrawiam

 

Zabel

Autor: Zabel, 2010-07-29, 09:08 napisał/-a:
LINK: http://buty

Pamiętam buty Wałbrzych, faktycznie były toporne i ciężkie, ale za to jakie miękkie w porównaniu do zwykłych tenisówek :)

 

furmus7

Autor: furmus7, 2010-07-29, 09:47 napisał/-a:
Mimo swojej 50-tki na karku jestem stosunkowo "zielonym maratończykiem" więc cieszę się bardzo, że w roku ubiegłym udało mi się poznać takiego człowieka i biegacza jak Pan Kaziu. Jego książka 764 kilometry dla The Beatles i medale z biegu For The Beatles i Kamusmaraton są moimo ulubionymi trofeami z biegów. Tak rzadko w dzisiejszych czasach można spotkać prawdziwie dobrego, konkretnego człowieka z taką fantazją i pasjami. Tak trzymac Panie Kazimierzu! Jest Pan godnym wzorem do naśladowania.

 

bur.an

Autor: bur.an, 2010-07-29, 16:43 napisał/-a:
Fajny i ciekawy wywiad ,który skłonił nmie do sięgnięcja po książke"Przyjaciele z maratońskich tras"i przypomnienia sylwetek trochę starszych maratończyków
Pozdrawiam życze zdrowia i realizacji planów(maratońskich też)

 

Autor: DrDreyfus, 2010-07-29, 17:48 napisał/-a:
Zdrowia Panie Kazimierzu i do zobaczenia w 2013 r. na trasie :)

 

Roadrunner

Autor: Roadrunner, 2010-07-30, 01:11 napisał/-a:
Kazika znam osobiście od 20 lat. Łączy nas wiele - litry potu wylane w czasie kilkudziesięciu maratonów kiedy się ścigaliśmy, wspólne treningi na toruńskiej Skarpie, zainteresowania muzyką, a zwłaszcza zespołem The Beatles,
wyjazdy na zawody, adres - jego były a mój obecny. Ostatnio łączy nas także wstrzemiężliwość biegowa.
Z perspektywy tych lat muszę powiedzieć, że Kazik jest człowiekiem o szerokich horyzontach. Nie ograniczał się tylko do biegania. To stanowi jego siłę i dużą popularność w środowisku. Kaziu - myślę, ze u Ciebie w sierpniu pobiegniemy jak za dawnych dobrych lat!

 

Wojtek57

Autor: Wojtek57, 2010-08-01, 11:49 napisał/-a:
Wspaniały artykuł,wspaniały powrót do początków biegania słowami jego bezpośredniego uczestnika;)I ja pamiętam ten artykuł o maratonie przebiegniętym na pokładzie statku.Moja przygoda z bieganiem rozpoczęła się nieco później(w 1988),ale byc może nasze drogi skrzyżowały się gdzieś na trasie Maratonu Torunskiego,chociaż nie miałem okazji i przzyjemności bliżej poznac Pana KAZIMIERZA.Byłem też chyba 2x na Biegu Camusa.Pan planuje powrót na trasę biegania za 2-3 lata,ja już jestem po kilkuletniej przerwie,chociaż moje osiągnięcia(?) są niczym do dorobku Pana Kazimierza..Troszkę nam się przytyło;))Ciężko zrzucic ten balast,ale wierzę,że starczy Panu zapału i silnej woli,aby znowu zaistniec na trasach biegowych,chocby dla pokazania młodszym,że "Jeszcze Polska nie zginęła.."póki my,nieco starsi,ale młodzi duchem(wbrew PESELOWI),jeszcze biegamy;))Już tak dla siebie,dla zdrowia,by cieszyc się ze spotkania z tymi co biegają,i z tymi..którzy już biegają"po tamtej stronie",a są z nami duchem.Wszystkiego dobrego+duuużo zdrowia i wytrwałości;)

 

Mongetout

Autor: Mongetout, 2010-08-21, 00:45 napisał/-a:
Wspaniala historia
,wspanialy zyciorys!!!

 



Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768