redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 294 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Byłem u Jurka B.
Autor: Janek Goleń
Data : 2004-02-18

W sobotę 14 lutego 2004 Jurek Bednarz pobiegł w Poznaniu swój dwusetny maraton. Nie tylko pobiegł, ale także go zorganizował. Nie pobiegł sam, towarzyszyło mu 47 ludzi (i pies) uważających się za jego przyjaciół. Każdy z nich dostał od Jurka numer startowy z którego wynikało, że jego także Jurek uważa za przyjaciela.

Formuła tego maratonu była wyjątkowa. Nie był to wyścig lecz spotkanie, uroczysty jubileusz, ale nie przesiedziany lecz przebiegnięty. W czasie pięciu godzin w spacerowym tempie pokonaliśmy grupą prowadzoną przez Jurka dystans co najmniej maratoński. Trasa biegu wiodła przez malownicze leśno-jeziorne północno-zachodnie rubieże Poznania, tereny znane Jurkowi od dzieciństwa i do tej pory penetrowane przez niego na różne sposoby.

Pogoda dopisała, temperatura była lekko dodatnia ale utrzymywała się jeszcze spora pokrywa śnieżna. Atmosfera biegu jednak od samego początku była bardzo ciepła. Ja stawiłem się w internacie Zespołu Szkół Technicznych przy Golęcińskiej 9 w piątek wieczorem i spotkałem tam Otto Seitla z Ostrawy wraz z małżonką (dla Otto ten maraton miał numer 335!), Wojtka Gruszczyńskiego z Bełchatowa (którego przedstawiać nie trzeba, a który sprezentował mi wreszcie kilka sławetnych masek do biegania na mrozie i parę laboratoryjnych rękawiczek) i Patryka Garmonta (studenta psychologii z Krakowa). Po całkiem miłym i niedrogim noclegu zarejestrowaliśmy się w biurze zawodów, do którego zewsząd ściągały grupy maratończyków. Stawiła się mocna reprezentacja Buderusa i wielu poznańskich biegaczy. Przyjechał m.in. Jacek Karczmitowicz ze Zgierza, Tadek Ruta, Kazik Musiałowski, Jurek Stawski, Tadek Spychalski, Jurek Ciba. Były i panie, m.in. Jadwiga Wichrowska z Torunia, Barbara Gil z Sierpca i Irena Lasota z Wałcza.

Dochodzi dziesiąta, robimy sobie wspólne zdjęcie, czekamy na Barbarę Szlachetkę, która telefonicznie melduje, że jest już tuż tuż. Zajeżdża taryfa i wyskakuje z niej... Artur Kujawiński, czyli Arti, biegnie do biura dopingowany dziesiątkami gardeł, zapisuje się i dołącza do ekipy. Wreszcie zajeżdża też samochód z Basią, jej mężem oraz psem o imieniu Charlie. Ten ostatni mimo niepozornego wyglądu jest weteranem w branży, ma na koncie bodajże 26 martatonów (gdzie mi do niego?!) i dostaje zatknięty za obrożę numer startowy w folii z napisem „Charlie – przyjaciel Jurka B.”. Sama Basia biegnie dziś 288 maraton (!). No to jeszcze jedna strażacka fotka i zbiegamy do pobliskiego parkowego baru u pani Halinki. To podobno miejsce kultowe wśród poznańskich biegaczy, wita nas gospodyni z mężem, przyjmuje rzeczy na przechowanie. Dla nas bar pani Halinki będzie miejscem startu, półmetka i mety.

Przyodziany w żółtą kurtkę sinobrody Jurek B. niczym Zeus obejmuje przewodnictwo nad grupą. Zastrzega sobie pozycję na szpicy peletonu (tym bardziej, że tylko on zna trasę), robimy wspólne odliczanie i startujemy. Teren malowniczy, pofalowany las, kilka jezior, dolina Bogdanki. Pięknie zbudowane konie na zagrodzonym terenie niepokoi wynurzająca się z drzew kolorowa i trochę hałaśliwa grupa biegaczy. Tu i ówdzie śmiga truchtający w przeciwnym kierunku samotny jogger. Pierwsze jezioro o nazwie Rusałka zostało podobno sztucznie wykopane, jakiś czas biegniemy wzdłuż jego brzegu, znowu znikamy w lesie. Biegnę koło Jurka, gawędzimy. Nie pierwszy raz pojawia się kwestia pogodzenia biegania z powinnościami rodzinnymi. Według Jurka rozwiązaniem jest organizowanie imprez biegowych w sobotę (jak dzisiaj), tak aby niedzielę można było poświęcić rodzinnemu wypoczynkowi.

Teraz mijamy Jezioro Strzeszyńskie, słynące z noworocznych śniadań płetwonurków. Dzieciaki obok pomostu i stojaków na kajaki lepią bałwana, na widok hordy biegaczy też podbiegują. Jurek niestrudzenie opowiada o terenie znanym mu nie tylko z weekendowego wypoczynku, lecz także z zawodowego organizowania różnych rodzajów sportowej aktywności młodzieży. Docieramy w końcu do największego poznańskiego zbiornika wodnego: Jeziora Kierskiego, którego brzegiem biegniemy ładnych parę kilometrów. Tu wiatr wywołuje na niezamarzniętej powierzchni całkiem sporą falę. Jurek łaskawie udziela pozwolenia na ucieczkę do przodu chętnym biegaczom, gdyż tu ciężko zabłądzić. Korzystam jak wielu innych z przyzwolenia, teren staje się coraz bardziej urozmaicony wysokościowo. Rozmawiam chwilę z Piotrkiem Pindlem, górnikiem z Rudy Śląskiej i reprezentantem Buderusa, który biega codziennie, a na maratonach osiąga czasy w granicach 2:30. Ciekawa jest też dyskusja ze Staszkiem Ruskiem, wiecznie uśmiechniętym poznańskim dziennikarzem zatrudnionym jako rzecznik prasowy szpitala. We trzech z Jurkiem prowadzimy spory dotyczące ortografii (Jurek potrafi tu być bardzo zasadniczy...), odmiany nazw geograficznych a także zasad dziennikarskiej etyki. Sokrates podobno przechadzał się w trakcie filozoficznej dysputy (stąd nazywano go perypatetykiem), my dla odmiany biegniemy sobie maraton.

Jurek dzisiejszą trasą nawiązuje do organizowanych przez siebie pierwszych w Polsce biegów 24-godzinnych, które miały miejsce na tym terenie w 1985 i 1988 roku. Rozgrywano je na pętli dziennej wokół jeziora Rusałka (nad którym ponownie zjawiamy się przed półmetkiem) i nocnej w Parku Sołackim (gdzie trafiliśmy w drugiej połówce). Dzięki imprezom tym Park Sołacki zyskał wywalczone przez Jurka oświetlenie latarniami alejek, więc podobno proszono go o organizowanie biegów także na innych terenach, by pociągnęło to za sobą tego typu inwestycje.

U pani Halinki zatrzymujemy się na parę minut po przebiegnięciu 21 km, częstowani grzanym piwem z sokiem (malinowym lub imbirowym), ewentualnie herbatą i pyszną kanapką ze smażoną rybą. Spotykamy tam Piotrka Żukowskiego, który jak zwykle z pewnymi perypetiami przyjechał pociągiem z Warszawy, nie zdążył na start i szukał nas bez powodzenia po lasach. Ponownie wyruszamy na biegowy szlak.

Dowiadujemy się o znanym tylko wtajemniczonym wieloletnim biegowym zwyczaju. Jurek każde swe urodziny, przypadające podobnie jak u nestora poznańskiego świata biegowego 92-letniego Henryka Brauna, na 31 marca, obchodził w ten sposób, że przebiegał wraz z bliskimi przyjaciółmi liczbę kilometrów odpowiadającą liczbie lat brakujących Jurkowi do 100. Czyli np. 31 marca 1995 roku, kiedy Jurek kończył 49 lat, ekipa zbierała się o 5.30 rano w Poznaniu i przebiegała w formule podobnej do dzisiejszej 51 km. 31 marca 1996 roku (50-te urodziny) biegli 50 km, w 1997 49 km itd. Czyli dystans maratonu wypadał 31 marca 2004 roku, w 58 urodziny Jurka. Ale ten zawziął się, żeby to był też dwusetny jego maraton w życiu. Aby to zrealizować w 2003 roku przebiegł tych maratonów dwadzieścia parę, maraton numer 199 wypadł w listopadzie w Bytowie. No i rozbiegany Jurek musiał się na trochę zatrzymać, nie mógł doczekać do marca i zorganizował swój jubileusz w połowie lutego 2004. Ale niniejszym jest już odblokowany i może śmigać kolejne setki.

Czujemy w nogach te pięć godzin truchtania, część ekipy po kolejnym pozwoleniu Jurka urwała się do przodu, ale

czekali na resztę przed metą u pani Halinki. Zbieramy się znów do kupy i śpiewając Jurkowi „Sto lat” razem wbiegamy do baru, filmowani przez jakiegoś kamerzystę. Tam Jurek wręcza kolejno wszystkim uczestnikom ogromny, ciężki medal z dużą liczbą 200 i napisem „maraton Jurka B.” na biało-czerwonej wstędze, ściskając przy tym każdego serdecznie. Wypijamy znowu grzańca, idziemy do internatu na kąpiel a potem do stołówki na obiad. W jego trakcie Jurek wręcza wszystkim dyplomy i płyty CD z opisem swego biegowego dorobku. Obecny jest „król poznańskiego biegania”, jak to określił jubilat, czyli Henryk Braun. Niektórzy uczestnicy odwzajemniają się różnego rodzaju pamiątkami. Niestety nie mogłem doczekać do końca imprezy, gdyż ostatni pociąg do Warszawy będący normalnym pośpiechem i pozwalający dotrzeć do domu o w miarę rozsądnej porze (a nie kosztujący fortunę niewiele szybszy euro- lub intercity) odjeżdżał z Poznania o 17.52. Szkoda, bo podobno była świetna zabawa.

Jurku, wiem że impreza kosztowała Cię sporo nerwów, i pewnie nie tylko nerwów. Wyszło bardzo fajnie i serdecznie Ci wszyscy za nią dziękujemy. Chyba na żadnym biegu nie czułem się tak rodzinnie. Jeśli coś przekręciłem w twojej biegowej historii, to przepraszam i proszę o sprostowanie.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768