redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 225 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Morsy Króla Eryka 2003
Autor: Jacek Karczmitowicz
Data : 2003-03-04

Od z górą roku kołatała mi się po łepetnie myśl “przebiec 100-tkę”. Jakoś tak się składało, że kolejne biegi mi odwoływali a i ja za ową 100-tkę zbyt natarczywie nie goniłęm. Nie zmienia jednak to faktu, że myślałem o tym wyzwaniu. Jestem maratończykiem, czemu więc nie zostać SUPER? Chęci to jedno a możliwości to drugie. Miniona zima nie należała do okresów pracowicie przebieganych. Składało się na to kilka, wzajemnie nakładających się okoliczności. Obiektywnie muszę przyznać, że formą dyskonowałem cały czas taką aby przebiec maraton, jednak o poprawianiu jakiś rekordów mowy być nie mogło. Jakby tego było mało, gdy w styczniu zacząłem akumulować kilometry złapałem grypę, które nękała mnie ze 3 tygodnie. Później pochłonęły mnie obowiązki domowe i zawodowe, biegałem jednak treningiem trudno to nazwać.
Praktycznie od maratonu w Poznaniu nie uczestniczyłem w żadnych zawodach sportowych. Powody były różne: alergia na Warszawę, lenistwo czy wspomniana już grypa. Do Trzemeszna nie pojechałem bo ... przez lenistwo i już! Potem świadom mojej wydolności sprawę startu na 100km odłożyłem ad acta i kontaktując się z naszym kolegą Jangiem nastroiłem się na Wiązowną.

I pewnie bym pojechał ale... No właśnie. Jak już kiedyś wspomniałem specjalnie nie przepadam za półmaratonami. Na tym dystansie mam całkiem sympatyczną życiówkę 1:44:44 i czuję się do niej przywiązany. Jeśli miałbym ją zdradzić to chyba tylko z 1:33:33;-)) Poza tym mam fajny bilans pojedynków z Jangiem /3:1 tak na marginesie Janek jaki bieg ze mną wygrałeś?/ i nie skoro mi do tego aby ułatwiać Jangowi ułatwiać zadanie. Zrobiłem bilans możliwości i wyszło mi, że siłowo i wytrzymałościowo nie jest ze mną źle, natomiast szybkościowo- szkoda gadać. No i wtedy, czyli w nocy z piątku na sobotę około godz.1:00 zdecydowałem- jadę do Koszalina na setkę. Rano żona popukała się po głowie. Ja natomiast poszedłem na TRENING. Przebiegłem 33km. W niedzielę wstałem o 5:00 i zrobiłem 22km. W poniedziałek wstałem o 5:00 i przebiegłem 15km a popołudniu 33km. Wtedy żona mi zadała pytanie “ Jacek z tą 100-tkę to nie był żart?!?!”. Przestała się pukać. We wtorek rano czułem się słabo i przebiegłem 15km. Natomiast popołudniu odpoczynek. Środa wstaję 4:40 i przebiegam 26km. Po biegu czuję się świetnie a w pracy mnie nosi. Popołudniu poprawiam jeszcze jednym treningiem 26km. W czwartek rano czuję w nogach przebiegnięte km i robię 15km. Ostatecznie stwierdzam- Jestem gotów. Wszystkie te treningi przebiegałem w tempie 5:50-6:15min/km. W takim tempie planowałem biec w czasie biegu na 100km.

W międzyczasie prowadziłem obfitą korespondencję via internet z koszalińskim TKKF. Nie mam w zwyczaju uczestniczyć w odprawach technicznych przed biegiem, jednak w tym przypadku coś mi mówiło żeby złamać to przyzwyczajenie. Dobrze się stało!
W piątek o 6:00 usiadłem w pociąg do Kołobrzegu. Przesiadka w Białogardzie i jestem w Koszalinie. Do biura zawodów, mieszczącego się w bursie za pomocą wskazówek orgów, trafiam bez problemów 5 minut po rozpoczęciu pracy biura. Zapisy przebiegają bezproblemów. Ustalam jeszcze gdzie jest TV- dziś przecież Małysz skacze. I idę do miasta na obiad. Wracam około 17.00 i przechodząc koło biura zagaduję, z ciekawości, o to jak wyglądają: medale, koszulki i puchary jakie mają wszyscy kończący rywalizację otrzymać. Tam brzuchaty jegomość, widać jakaś szyszka tutejszego TKKF'u, zapewnia, że wszystko pokaże na odprawie. OK!
Małysz oczywiście zwycięża. A zaraz po tym rozpoczyna się odprawa. No i zaczyna się cyrk!

Trasa się trochą zmieniła i biegniemy po plaży. OK. Fajna sprawa. Szum morza, mewy i inne bzdety. Zawsze to lepsze niż mijanie kolejnych bezimiennych wsi, gdzie etatowi blokowacze dróg patrzą na mnie jak na idiotę. Coś tam zmieniono w trasie biegu w Koszalinie ,co dla mnie jako nieznającego miasta ma znaczenie wielki czyli żadne. Ale dobrze, że mi o tym mówią. W czasie korespondencji z orgami ci poinformowali mnie, że punktów żywnościowych będzie 10 i że będą na nie dostarczone własne odżywki, prowiant i ew ubranie. Na odprawie okazało się, że z przyczyn technicznych punktów będzie 4 w jedną stronę, kuchnia na półmetku i 4 w drodze powrotnej. Podał ów brzuchaty Ważniak /dyrektor biegu/ nazwy miejscowości, gdzie będą punkty żywnościowe: Mścice /tylko z herbatą/, Unieście, Łazy /tylko z herbatą/, Dąbki i półmetek w Darłowie. Jakieś wątpliwości powstały wśród organizatorów co do punktu w Łazach. Jednak Dyrektor biegu swoim autorytetem je rozwiał i autokratywnie potwierdził, że punkt będzie. Ja będąc z natury niewścibskim tym razem pchany przeczuciem drążyłem temat, czy i jak zostaną własne odżywki dostarczone na te punkty. Dyrektor swoim autorytetem uspokoił moje niepokoje. Później gadali o jakiś dyrdymałach i moja uwaga skupiła się na oznaczeniu trasy.

Jestem zawodnikiem preferującym spokojny start, i pierwsze km na każdym biegu traktuję bardzo soft. Nie inaczej zakładała moja taktyka na bieg na 100km. Bieg soft miał trwać do... 60-70km. Więc moje obawy, że jako strażnik czerwonej latarni się gdzieś zgubię były uzasadnione. Mój niepokój wzrósł, gdy się okazało, że na temat sposobu oznaczenia trasy nawet wśród organizatorów były rozbieżności. Byłem upierdliwy, ale Brzuchaty Koszaliński Krzewiciel Kultury Fizycznej z angielską flegmą zbywając mnie, uspokajał moje niepokoje. Tak mu się przynajmniej wydawało. Pozostała część odprawy polegała na wyrażaniu wątpliwości przez zawodników i niepodzielaniu tychże przez organizatorów, którzy roztaczali wizje biegu morsów w przyszłości jako imprezy o frekwencji ponad 100 osobowej!!!

Noc minęła spokojnie wczesnym porankiem, jeszcze przed świtem o 6.00 dano nam sygnał do startu. Po kilku krokach od linii startu zamknąłem peleton. Po jakiś 400m okazało się, że grupa z Jurkiem Cibą i Tadeuszem Spychalskim zabłądziła po raz pierwszy;-))) Mnie tym razem to ominęło. Biegłem razem z młodym 19-letnim debiutantem jak ja. Jak się okazało tak biegliśmy ponad połowę trasy. Ledwo opuściliśmy Koszalin a już dwa razy udało nam się zakręcić nie w tą drogę. Coś się zaczeło we mnie gotować!!!
Zbliża się 14km czyli punkt żywnościowy w Mścicach. Napiłbym się czegoś ciepłego. A w Mścicach... punktu nie ma! No to co zrobić biegniemy dalej. Organizatorzy mówli coś, że droga z Mielna do Koszalina “jest płaska jak stół”, chyba jak się jedzie samochodem, jednak biegnąc sprawa się komplikuje. Ja natomiast mam świadomość, że każdy z tych podbiegów w drodze powrotnej może być dla mnie, moim osobistym K2. Dobiegamy do Mielna i ćwierć trasy za nami. Jest punkt żywnościowy i są na nim moje odżywki. Zabieram jedną, drugą zaplanowałem sobie na return;-)

Biegniemy tak sobie przez letniskowe, wymarłe miejscowości i wkraczamy do Łazów. Tu powinien być kolejny punkt żywnościowy i na nim powinna być moja odżywka i małe coś na ząb. Niestety miało być. Zostaliśmy brutalnie przegnani na plażę. Tu muszę powiedzieć, że biegliśmy niemalże z dokładnością zegarka równo po 31 min/5km. Na plaży mój kompan trochę sł

abnie. Natomiast ja sobie uświadamiam, że jak czegoś nie zjem to będę miał kłopoty. Czuję głód. Z każdym krokiem dotkliwszy. Na plaży mijam Irenę Lasotę. Ona ma inny problem- PIĆ! Z pragnienia je śnieg!!!
A ja każdym milimetrem swego ciała chce żreć! Tak o tym myślę, że nie zauważyłem dyskretnie oznaczonego miejsca do opuszczenia plaży. Dobiegamy, bo było nas trzech do kanału na naszej drodze i nastąpiła konsternacja. Ja postanawiam, że choćby nie wiem co się nie cofnę. Więc próbuję ominąć przeszkodę. Jest most, jak się później okazało wróciłem na trasę. Z głodem to nie przelewki. Jeśli nie zjem to nie ukończę tego cholernego biegu. W Dębkowicach powinien być punkt żywnościowy a na nim jakieś moje odżywki w tym coś bodaj baton na drogę powrotną. Punkt jest a strażacy go obsługujący mają tylko kawę i herbatę. Nawet cukru nie mają. Ale jest niedaleko sklep. Niestety zamknięty. Więc truchtam, cierpiąc nieludzko. Doganiam Jurka Cibę i tak razem biegniemy- 3min biegu, 1min marszu. Ze mną jest coraz gorzej. Teraz muszę podziękować Jurkowi. Bez niego chyba bym się nie doczołgał do Darłowa. Ale w końcu osiągamy Darłowo i... Gdzie tu iść-biec???

Pytamy Panią z dzieckiem, wyglądającą na tutejszą “Gdzie tu jest zamek króla Eryka”. Na co ona robi oczy jak spodki, ale jest nadzieja odwraca głowę i woła do delikwenta stojącego obok witryny sklepowej “Waldek ty znasz jakiegoś Eryka Króla???”. Coż dodać, poszliśmy dalej. Nagle w ludzkiej tłuszczy pojawia się sylwetka strażnika miejskiego i ten nas kieruje na dziedziniec gdzie w kociołkach bulgoce rosół a w misce obok stoi ryż!!! Posilam się dwoma kubkami tego specjału przy okazji wymieniamy z dyrektorem uprzejmości nt rozstawienia punktów żywnościowych i dostarczenia odżywek własnych. Ów Krzewiciel Kultury Fizycznej słusznie zauważył, że mnie gówno obchodzi fakt niedojechania jakiegoś niedokońca zamówionego samochodu, gdy on sam jakoś swoje tłuste dupsko dowiózł na dziedziniec, na którym wymienialiśmy trafne spostrzeżenia. Nic biorę się w garść i idę dalej czyli wracam. Po drodze napotykam otwarty sklep i kupuję colę i dwa grześki. O biegu mowy być nie może więc truchtam. Na horyzoncie ginie mi Jurek a za mną na horyzoncie pojawia się Irena z młodym debiutantem. Czekam na nich i tworzymy peleton(?). Toć w grupie raźniej. Razem błądzimy po Dąbkowicach bo organizatorzy zapomnieli oznaczyć miejsce gdzie się schodzi z drogi krajowej na promenadę wzdłuż plaży. My skręciliśmy w pierwszą. No i zaliczyliśmy kilkaset metrów gratis. W Dąbkowicach na punkcie żywnościowym znajdują się moje odżywki z napisami: Darłowo, Dąbki i Łazy. Niestety wszystkie z napojami, żarcie wcieło. Jak się okazało był to nasz ostatni punkt żywnościowy na trasie tego biegu. Dziś sprawdziłem na mapie, od tego punktu do mety było 46km!!!
Jeszcze przed plażą doganiamy Jurka, który dopadły ciężkie chwile. Ale zanim to się stało ja łapię dwa cholernie bolesne bąble pod paznokciami od małych palców u nóg. Pierwszy jak wyskoczył to myślałem, że coś mi pękło. Ból aż mnie unieruchomił. Usiadłem na poboczu i agrafką próbowałem go przekłuć. Niestety nic z tego nie wyszło. Zagryzam zęby i ruszam do przodu. Fizycznie czuję się nawet dobrze, o ile można się czuć dobrze po 60km. Na plaży biegnie mi się całkiem dobrze więc ciągnę cały peleton. Po opuszczeniu plaży ruszam jednak do przodu. Biegnie mi się naprawdę lekko. Łapię drugi oddech. Przez dość znaczny kawałek biegnę z rowerzystami, którzy informują mnie, że biegnę z prędkością 10,4-11km/h. Więc dużo za szybko ale biegnę dalej do met pozostało około 25-27km.
Minęło 8,5h od startu ja biegnę przez Unieście a tu podjeżdża do mnie zielony samochód i wychyla z niego głowę jakiś baran i mi mówi, że zamykają trasę i ja nie ukończyłem biegu! Więc mu pokazuje palec. A baran do mnie mówi, że on ma taki obowiązek. Więc tłumaczę baranowi, że zapłaciłem za 12h biegu i jak będę miał kaprycho, to se legnę w rowie na pozostały czas a on tymczasem niech spi.... i mi nie zakłóca biegu.
Odjechał. Oczywiście w Unieściu nie było punktu. A w Mielnie coś mi się pokręciło, więc spytałem jakiegoś dziada o drogę do Koszlina. Ten mnie naprowadził na... Plażę!!! Nawrot, tym razem pytam o drogę w kiosku i dostaję już poprawny azymut.

Tak jak się spodziewałem podbiegi na drodze do Koszalina sprawiały mi dość znaczne problemy. We znaki zaczęło się dawać odwodnienie. Odwiedzam sklep i kupuję colę i dwa grześki. Dochodzę do siebie i ruszam do przodu. Zakręcam w drogę dookoła Koszalina. Niestety autochtoni napotkani w pierwszej wsi tak mi objaśniali drogę do Koszalina, że istniała realna obawa biegania wokoło Koszalina do chwili obecnej. Co miałem zrobić zawróciłem i drogą na wprost wbiegłem na ulicę Morską. A tam już była Bursa z metą. Skończyłem. Ile przebiegłem? Nie wiem. Wliczając błądzenia to napewno 100km. Przebiegłem ów zagadkowy dystans w czasie 11:21:07. Nie satysfakcjonuje mnie on w żaden sposób. Tak czy inaczej zostałem supermaratończykiem. Kolejne niemożliwe stało się możliwe. Na moim prywatnym indeksie jest już więcej czerwonych skreśleń niż tekstu. Na co przyjdzie następna kolej? ....

Pora na podsumowanie. Po co pisać takie artykuły? Po to aby innych biegaczy ustrzec przed zbytecznym narażaniem własnego zdrowia. Organizatorzy biegu IV Supermaratonu Morsy Króla Eryka wykazali się skrajną nieodpowiedzialnością. Trzeba być kompletnym ignorantem, żeby puszczać ludzi na bieg z zapewnieniem, że na trasie są punkty odżywiania i spokojnie płaszczyć swoje tłuste dupsko w samochodzie, popijając piwo ze świadomością, że tam gdzieś ludzie kurwa szukają tych punktów z własnymi odżywkami czy choćby z czymkolwiek do picia. Może się wydawać, że było zimno i aż tak bardzo się pić nie chce. W tym dniu było mroźno i wiał lekki ale bardzo suchy wiatr. Język po 20km przysychał do podniebienia. Ale to małe piwo. Czy ktoś uczestniczył w biegu, w którym na odcinku 40 ponad kilometrów organizatorzy nie zapewnili choćby zwykłej kranówki. Jest to chyba niechlubny rekord świata.
O oznaczeniu trasy napisałem chyba wszystko. Ale pozostał jeszcze jeden wątek. Na stronie organizatora jest coś na kształt regulaminu. I jest tam zdanie, cytuję /wklejam ze strony/:

“Wszyscy zawodnicy, którzy ukończą konkurencje otrzymają medal, dyplom, puchar, koszulkę, napój, baton, komunikat końcowy.”
Po biegu zapytałem organizatora gdzie mogę odebrać koszulkę, medal i puchar o którym wspomniał na odprawie i o którym jest mowa w regulaminie zamieszczonym na stronie biegu. A ten idiota mi mówi, że ja nie umiem czytać regulaminu. Tego już za wiele, że mi ukradli organizatorzy 2 redbulle, 1marsa, i 1 powergela- przeżyłem , niech się złodziej udławi. Że o suchym pysku szukałem trasy po wymarłych miastach, trudno trzeba się było lepiej orientować w terenie. Ale, że Zasrany Pan Dyrektor, robi ze mnie idiotę- tego nie przełknę.

Tłusty Krzewiciel Kultury Fizycznej na odprawie wyrażał nadzieję, że o biegu będzie głośno. Ma to załatwione. Póki co jak długo w koszalińskim TKKF będą c

i panowie coś organizowali, choćby to miała być jedyna impreza biegowa w tym kraju, nie pojadę i innym odradzam. Panowie zdrowie macie tylko jedno i szanujcie zdrowie.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768