redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 298 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Motywacja oraz pierwszy maraton
Autor: Marek Krośnicki
Data : 06-21

Pewnego listopadowego dnia mój o dziesięć lat młodszy brat (szesnastolatek) wyciągnął mnie do lasu abym z nim pobiegał. Podlotek narzucił tępo, a ja się za nim wlokłem. Przebiegliśmy jakieś 4km. Mały cały czas prowadził i na koniec rzucił "nie masz szans wapniaku" i przyśpieszył bardziej, ja prawie plując płucami postanowiłem dotrzymać mu kroku, jednak i tak cały czas byłem z tyłu.

Piotrek po biegu miał ze mnie ubaw niesamowity, ja natomiast przyjąłem do wiadomości że jestem wapniak.

W grudniu na fali świątecznych przemyśleń, wpadłem na pomysł aby zacząć biegać. Z myślą, że może trochę podreperuję kondycje i będę mógł nadążyć za młodym, biegałem co dwa dni po 3km, w lutym stwierdziłem że to za mało i wydłużyłem trasę do 7km. Przeprowadziłem ją przez dwa długie podbiegi (2.5km+1km). Siedmiokilometrową pętlę zacząłem przebiegać coraz szybciej, no i przestałem sapać jak parowóz. Moje cichsze zachowanie pozwoliło mi na oglądanie z bliska leśnej zwierzyny.

Pod koniec Lutego na jednym z niedzielnych obiadów mały zaczął się przechwalać że znów mi dokopie, ja mu na to, że teraz to nie był bym tego taki pewien, natomiast ojciec śmiejąc się ze mnie stwierdził, że co ja się rzucam przecież młody ma rację.

Umówiliśmy się z Bratem w następną sobotę, że pobiegniemy razem moją trasą. Mały zaczął ostro. Pytam się go czy aby nie biegnie za szybko, a on do mnie: "Już puchniesz wapniaku?". Trafił mnie szlag, zawiesiłem się mu na ogonie i przez 1.5km biegłem jego tempem. Zaczął się 2.5 km podbieg i widzę że chłopak słabnie. Myślę sobie „dobra nasza” i powoli dodaje gazu. Wyprzedzam go. Piotrek próbuje kontrować ale mu nie wychodzi ja natomiast rwę jak dziki nie oglądając się do tyłu. Nagle uświadomiłem sobie, że nie słyszę jego oddechu za sobą. Oglądam się wstecz, a tam nikogo nie ma, myślę sobie „źle skręcił”, zbiegam w dół z górki i patrzę; O miód na moje oczy - mały idzie nie biegnie. Nie mogąc
się powstrzymać pytam się go: "Czy może mu się kości odwapniły". Piotr stanął na wysokości zadania i powiedział „byłeś lepszy...”

Tak mnie ta gonitwa podbudowała, że wydłużyłem trasę do 10km i po parokrotnym jej przebiegnięciu pomyślałem, że może przebiegnę maraton. No tak ale to długi dystans, coś koło 40km. Więc zabrałem się do rzeczy metodycznie. Okazało się że u nas w instytucie jest jeden maratończyk. Udałem się do niego po poradę, zmierzył mnie wzrokiem i spytał się czy prowadzę dziennik treningowy, odparłem że nie. Od razu usłyszałem że dziennik to podstawa planowego treningu, a materiały o bieganiu mogę znaleźć w internecie. Tak zacząłem się rozglądać pomiędzy bitami. Trafiłem w końcu do serwisu runnersworld, ale bardziej spodobały mi się bieganie i maratony. Podbudowawszy się teoretycznie, zacząłem planowo trenować, stawiając sobie za cel maraton w Pucku. Po treningowej drodze udałem się na bieg Wejherowa (10km), który to przebiegłem w ślimaczym tempie (nerwy mnie zjadły), następnie wybrałem się na półmaraton do Bytowa gdzie sobie założylem pobiec 1.5h i wyszło mi 1:30:57 (dziękuje starym wygom za cenne rady w trakcie biegu)

Znajomy z instytutu namówił mnie jednak, abym wystartował w Lęborku, bo w Pucku może być za ciepło jak na pierwszy maraton. Rady jego usłuchałem.

W zeszłą sobotę pojechałem więc do Lęborka, zarejestrować się jako uczestnik maratonu ekologicznego im Tadeusza Hopfera. Rangę imprezy podnosiło to, iż w ramach tego maratonu rozgrywano Mistrzostwa Polski Weteranów. Po zgłoszeniu uczestnictwa dostałem numer startowy (kurcze zostałem zawodnikiem ), siateczkę
z koszulką, materiałami dotyczącymi maratonu, oraz ... lampkami choinkowymi (Żonie się podobają bo są białe). Po spacerze po Lęborku pojechałem do Luzina do moich rodziców, gdzie spędziłem noc.

Rano w niedzielę, tym razem już z Żoną pojechaliśmy do Lęborka, gdzie po odegraniu hymnu przez orkiestrę dętą marynarki wojennej, zostaliśmy zaprowadzeni w rytmie marszowym na start (kilkadziesiąt metrów od rynku).

Punktualnie o 8:55 ruszyli wózkarze, a nas wypuszczono na trasę o 9:00. Przez pierwsze 5km męczył mnie pęcherz więc skoczyłem w krzaki i po chwili już lżejszy byłem na trasie, przez pierwsze 20km biegło mi się rewelacyjnie, lecz niestety zapomniałem że trzeba pić na siłę i łykałem tylko 0.2l wody co 5km, całe szczęście że nie omijałem punktów odświeżania, dawali tam gąbeczki nasączone wodą, punkty te obsługiwały małe dzieciaki 7-12lat i aż żal było nie wziąć od nich gąbki bo cały czas rywalizowały między sobą które to rozda więcej gębek... Po 24km poczułem palenie w brzuchu, całego mnie zgięło, a lampka z napisem rezerwa zaczęła powoli migotać w oczach. Pomyślałem, że dotrwam do następnego odżywczaka a potem odpocznę, na 25km wypiłem kubek isostar'u, ale znów zapomniałem o wodzie, zaczął się długi podbieg, ale twardo nie rezygnowałem z biegu zwolniłem trochę i biegłem pod górkę, dobiegłem do 30km gdzie napiłem się
isostar'u i niewielkiej ilości wody. Poprosiłem dzieciaki, aby mnie oblały wodą (słońce prażyło jak diabli) już bardzo zmęczony (tak mi się wtedy wydawało) pomyślałem że dotrwam do 35km a potem się trochę przejdę. Na 35km znowu ten sam błąd: wypiłem isostar i tylko pół kubeczka wody. Całe szczęście zobaczyłem, że zaczął się zbieg i dalej zmuszałem się do biegu. Nagle poczułem niesamowite wprost pragnienie, za każdym zakrętem wypatrywałem punktu pojenia, kąpletna tragedia, tak jak cały czas ja wyprzedzałem biegaczy, teraz zaczęli mnie mijać inni zawodnicy, co gorsza wydało mi się że oni po prostu pędzą, mijając mnie jeden z biegnących zrównał się ze mną i zaczął dodawać mi otuchy, że biegnę nieźle (co za sarkazm), że już niedaleko. Pomyślałem że muszę dobiec do Nowej Wsi gdzie powinien być punkt odżywczy, bo inaczej chyba zemdleję z pragnienia. Minąłem tablicę drogową z napisem Nowa Wieś i nigdzie nie widzę poidła... Na poboczu drogi zobaczyłem panią z synkiem trzymającym wodę w butelce.

Jejciu jak ja się uradowałem, przyssałem się do butelki i wypiłem tyle ile mogłem, podziękowałem i ruszyłem do przodu, każdy metr drogi zdawał mi się
wydłużać. Dotarłem w końcu do 40km, napiłem się wody, nareszcie w rozsądnej ilości 0.5l i wypiłem jeszcze kubek isostar'u.

Ruszyłem myśląc sobie jeszcze tylko 2.195km, ale po jakichś 30 metrach ogarnęło mnie totalne zmęczenie, i te 2km wydały mi się dystansem nie do przebiegnięcia, lampka rezerwy przestała migotać i zapaliła się czerwonym kolorem. Nie byłem wtedy za bardzo w stanie myśleć, z boku dopingowali mnie kibice przycisnąłem się i w żółwim tempie biegłem do przodu, małe dzieci wyciągały ręce aby w nie klepnąć, a ja byłem w stanie nastawić jedynie swoją rękę do klepnięcia, co kończyło się uciesznym krzykiem "czemu tak słabo". Zacząłem się pytać stojących na poboczu żołnierzy ile do mety, usłyszałem 400m, zobaczyłem następnego żołnierza i pytam się ile do mety i słyszę ponownie 400m, w tym momencie myślałem, że się załamię. Wbiegłem w zakręt o 90 stopni i nagle widzę jakieś 200m przed sob

ą napis META. Już nie patrzę na czas, tylko uważam żeby się nie przewrócić.

Nagle kątem oka widzę wyprzedzającego mnie biegacza, zupełnie odruchowo przyśpieszam i finiszujemy jak w biegu na 60m i udaje mi się nie dać wyprzedzić (cały czas się zastanawiam skąd ja wziąłem siły na ten sprint ?), za finisz
zbieramy gromkie brawo, zawieszają mi na szyi medal, mój przeciwnik klepie mnie po plecach, gratuluje, ja jestem jedynie w stanie powiedzieć dziękuję, pielęgniarka odprowadza mnie do punktu, medycznego gdzie robią mi masaż, leżę sobie cały zadowolony obok pana podłączonego pod kroplówkę, patrzę na stoper - 3:25:57.

Radość mnie rozpiera, zaczynam mieć ochotę na rozmowę pytam się masażysty czy jest zawodowcem, on się śmieje i mówi że gdybym wiedział czym się zajmuje to bym uciekł. Okazuje się że on zajmuje się masażami innego typu: mianowicie z umiechem mówi że jest policjantem. Nie miałem nic na sumieniu więc nie uciekałem, poza tym i tak nie byłbym w stanie. Masaż był bardzo dobry i po nim mogłem już całkiem swobodnie chodzić. Będąc dumnym, że nie trafiłem pod glukozę,
udałem się pod prysznic i zjadłem posiłek regeneracyjny. Następnie poszyliśmy z żona na obiad.

Maraton w Lęborku bardzo mi się podobał i już kombinuje jak by tu pobiec w Pucku, a zapomniałem dodać, że brat się zawziął, ćwiczy namiętnie i chce biegać we wrześniu półmaraton w Ustce (teraz mi pewno dokopie ;-)), a i najważniejsze moja żona po cichu wspomniała, że ona też chce przebiec maraton. (Załamała się widząc figury Pań które odbierały nagrody w kategorii weteranów, choć ja twierdzę że mej żonie niczego nie brakuje)


Pozdrawiam
Już prawie rasowy człapak
Marek Krośnicki



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768