redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 229 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Maraton Szczytno
Autor: Mirosław Szraucner
Data : 2000-01-01

Na Maraton Szczytno wybierałem się tylko w jednym celu - aby zaliczyć kolejny maraton, który dałby mi następne punkty w klasyfikacji prowadzonej przez serwis internetowy “Maratony Polskie”. Nie liczyłem na zbyt wiele ale i tak się zawiodłem, zresztą to nie wina organizatorów że Szczytno leży w tak mało atrakcyjnym miejscu, bo trasa maratonu to totalna nuda. Lecz po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosków, że chyba można trasę poprowadzić inaczej.

Ale od początku. Nocleg zapowiadał się dosyć ciekawie, bo w schronisku młodzieżowym, gdzie była miła obsługa i miłe towarzystwo miłych maratończyków. Jak zwykle spotkałem paru znajomych poznałem też parę ciekawych osób.

Kładłem się spać w dosyć niewygodnych warunkach, na małej sali było nas około dwudziestu, ale to nic w porównaniu z muzyką do godz.24.00 (w Szczytnie trwały "Dni Szczytna"). Później już prawie wszyscy zasnęli i o pierwszej w nocy obudził nas pokaz sztucznych ogni. Szkoda że nie mogliśmy tego zobaczyć. Już nie próbowałem balować prawie do rana jak to było na innym maratonie, bo samopoczucie wtedy miałem kiepskie, a i tutaj było nie lepsze. Jeszcze bardziej zdołował mnie mój sąsiad Artur Kawecki, który opowiadał i później pokazał mi nawet swój dziennik treningowy, że biega około 800 do 900 km miesięcznie. A ma w planie w sierpniu pobiec około 1500. Jego życiówka 2:27 w maratonie wszystko tłumaczy. A my amatorzy biegamy 900 km na kwartał.

Rano pobudka, śniadanie i na start. Już od rana słoneczko zaczęło przygrzewać a więc wiedzieliśmy, że nie będzie lekko. Każdy z zawodników na starcie już planował jakieś czasy, nie wszystkim się to udało - upał zrobił swoje.

Start w godzinach rannych nie obfitował w dużą ilość kibiców, na trasie w wioskach nie było ich wcale lub prawie wcale, zresztą wiosek też było tylko kilka w Lęborku chyba kilkadziesiąt). Start punktualnie i na trasę. Na początek organizatorzy zafundowali nam dwie małe pętle po mieście, co miało chyba pobudzić mieszkańców ale tego nie było widać - wracający z kościoła też nie kwapili się do dopingu, raczej bardziej do docinek w stylu "kobieta cię wyprzedziła-ha,ha". Biegłem wtedy do 12 km za Ireną Lasotą i jakoś nie miałem chęci przyspieszyć aby biec razem, zrobiłem to dopiero na 12km ale i tak biegliśmy razem tylko do 15 km.

Już na drugiej pętli wypatrywałem z utęsknieniem punktu z napojami, ale doczekałem się go dopiero na 10km i to mnie trochę zaniepokoiło jak również informacja, że isostar będzie dopiero na 20 km. Nie biegłem wprawdzie szybko a wręcz się wlokłem, bo czas jaki sobie założyłem (3:48:50), nie zmuszał mnie do dużego wysiłku, ale przy takim tempie zawodnik ma czas na analizę wszystkiego co się dzieje wokół i na trasie. Zresztą nie czułem się najlepiej i zastanawiałem się nawet czy i ten czas osiągnę, moje wątpliwości były nieuzasadnione, bo na mecie czekałem jeszcze parę minut na upragniony czas !!!

Po wybiegnięciu z miasta na około 6km do następnego zakrętu czekała nas trochę przydługawa prosta bo około 15km, a później zakręty pojawiały się co kilkaset metrów, widok takiej prostej nie nastrajał optymistycznie, zresztą mała ilość zawodników nie dawała szans na żadne rozmowy. Droga którą biegliśmy była drogą główną a więc nawet ilość samochodów była większa, chociaż to najmniej przeszkadzało, a najbardziej pytanie gościa z wojskowej karetki na 18km:czy już się wycofuję? To mi na tyle podniosło ciśnienie, że zacząłem biec trochę szybciej, mijając kolejnych kilkunastu zawodników. Na 30 km byłem jedynym zawodnikiem jako tako trzymającym tempo biegu, a na 35km zrobiłem sobie małą przerwę na porządne picie i dalej w drogę. Stawałem jeszcze parę razy i tak mijając jeszcze paru zawodników przed metą. Co chwilę zerkałem na zegarek i liczyłem czy nie za szybko będę na mecie. Taka konkurencja to świetna zabawa, aby nie być za szybko na mecie. Ostatni kilometr pokonałem truchtając, a na 42km zatrzymałem się aby odczekać jeszcze 4 minuty. Zdziwienie kibiców było tak duże jak moje gdy kilkaset metrów wcześniej musiałem pokonać skrzyżowanie bez żadnego zabezpieczenia, zastanawiałem się wtedy czy zdążę zwiać przed jakimś piratem drogowym.

Po mojej relacji widać jednak, że dotarłem do mety cały i zdrowy. Czekając, przepuszczałem tych których wcześniej wyprzedziłem i to była dopiero frajda. Wreszcie upragniona meta. Medal na szyję i mogę iść sobie usiąść.

Losowanie nagród - bez sukcesu. Woda do mycia - lodowata. Jedzenie - dobre. Piwo - jeszcze lepsze. Turystki - ładne, albo nawet bardzo ładne. Pogoda -super. Maraton - już tam nie pojadę ale medale mają ładne. Nudno na trasie. Do bicia rekordu życiowego, to chyba fenomenalna trasa, ale nie dla turystów maratończyków.

I tak na koniec się zastanawiam, dlaczego tak mało biegaczy w Polsce biega dla samego biegania, tylko zawsze po jakiś wynik?

Mirosław Szraucner



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768