redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 456/2819632 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/2

Twoja ocena:brak


ZERMATT MARATHON – maraton z widokiem na Matterhorn
Autor: Jacek Migacz
Data : 2015-07-09

W 2013 roku w ramach rodzinnej wakacyjnej wyprawy camperem po Szwajcarii odwiedziłem także Zermatt. To miasteczko, a właściwie kurort u podnóża przepięknej góry Matterhorn (4.478m npm - jej charakterystyczny „trójkątny” kształt można zobaczyć np. na opakowaniach czekolad Toblerone). Matterhorn rzeczywiście góruje nad całą okolicą dodając magii. Niektórzy mówią, że to najpiękniejsza góra świata. Do samego Zermatt nie można dojechać samochodami (zostawia się pojazdy w miasteczku poniżej i potem zostaje już tylko pociąg lub…helikopter).

Ceny w Zermatt wysokie by nie powiedzieć bardzo wysokie. Miasteczko mnie jednak zauroczyło i postanowiłem tam wrócić by dłużej cieszyć się tą atmosferą. A że od jakiegoś czasu biegam (niecałe3 lata) to i w Zermatt pobiegałem troszkę. Pasja się rozwinęła i oprócz biegania po parku przyszły poważniejsze treningi no i zawody. Od 5 km poprzez dyszki i półmaratony do królewskiego dystansu. Płaskie bieganie jest fajne, ale bieganie po górkach jest jeszcze fajniejsze. Zaliczyłem kilka biegów górskich (Rabka, Dobczyce, Krynica) – super sprawa. Jakieś 9 miesięcy temu dowiedziałem się, że w Zermatt organizowany jest Zermatt Marathon. Myśl o tym nie dawała mi spokoju, aż w końcu przekuła się w konkretny plan: postanowiłem pojechać tam i sprawdzić się w tym biegu oraz spełnić marzenie o dłuższym pobycie w tym kurorcie. Od planu do realizacji poszło nawet gładko (oprócz aspektu finansowego). Zakup biletów lotniczych, rezerwacja hotelu, sprawdzenie połączeń kolejowych no i zapisanie się na sam maraton. Pół roku przed imprezą miałem komplet. Zegar zaczął tykać...



Informacje o samym biegu: skoro maraton to dystans 42.195 metrów (atestowany). Długość jasna sprawa, ale miejskie maratony to jednak inna bajka. Tutaj start zaczyna się w miasteczku St. Niklaus (1.116m npm), połowa dystansu to Zermatt (1.615m npm), a meta usytuowana jest na Riffelberg (2.582m npm). Różnica wysokości to około 1.500m, w tym 1.944m do góry oraz 444m w dół. Przy czym ostatnie 3km to około 360m w pionie (do góry oczywiście). Profil trasy jest taki, że im dalej „w dystans” tym większe nachylenie. Ot takie „ułatwienie” :-) Na samą myśl cierpnie skóra…

Piszę o maratonie, ale w ramach imprezy jest też ultra maraton. Uczestnicy tego biegu startują razem z maratonem, ale od mety maratonu mają jeszcze około 3.400m dalej - to nie tak dużo, ale za to dodatkowo ponad 500m w pionie. Meta prawie na 3.100m npm (Gornergrat).

Poza maratonem i ultra maratonem jest też półmaraton (Zermatt- Riffelberg) oraz sztafeta w parach (jedna osoba biegnie pierwszą połowę maratonu, a druga resztę). W tym roku w ramach Zermatt Marathon odbywały się także Mistrzostwa Świata w Biegach Górskich (WMRA) stąd uczestnictwo wielu światowej klasy biegaczy – w tym z Polski. Spotkałem tam np. Bartosza Gorczycę i Kamila Leśniaka oraz widziałem skupionego Piotra Konia.

Nagrody: zwycięzcy w kategoriach mężczyzn i kobiet po 2.500 CHF (czyli po około 10.000 PLN), nie wiedzieć tylko dlaczego nagrody są dla pierwszych 15. mężczyzn, ale tylko dla pierwszych 10. kobiet. Ot równouprawnienie :-) Postanowione, zaplanowane, zamówione – jedziemy. Jedziemy bo wybrałem się z żoną (nie biega, ale sporo wędruje po górach), tak więc postanowiliśmy po zawodach zostać jeszcze na miejscu tydzień i „rozchodzić zakwasy” po maratonie na okolicznych szlakach.

Maraton odbywał się w sobotę (04.07.2015). Na miejscu byliśmy już w czwartek. Aklimatyzacja musi być! Numery startowe trzeba odebrać w miejscu startu więc dodatkowa wycieczka pociągiem w piątek (ok. 20 km). I tu uwaga – w cenie wpisowego (100 EUR) jest darmowy bilet na lokalne połączenia kolejowe oraz na kolejkę górską z mety na dół (biletem jest numer startowy). To oczywiście oprócz medalu i koszulki finiszera otrzymywanych na mecie. Pakiety startowe wydawane sprawnie przez wolontariuszy w lokalnej szkole. Bardzo miła atmosfera i dobra organizacja.

Dzień przed maratonem tradycyjne Pasta Party. Dla biegaczy zniżka (5 CHF), dla osób towarzyszących kilkanaście franków. W restauracjach jest mega drogo - najzwyklejszy makaron z sosem pomidorowym kosztuje tu jakieś 92 PLN - ciężko przechodzi…).

W dniu startu organizatorzy podstawili specjalny pociąg dla uczestników maratonu na trasie z Zermatt do St. Niklaus. Wyobrażacie sobie cały pociąg biegaczy z wielu państw świata? Piękny kolorowy tłum. Można? Można. Przed startem udało mi się spotkać kilkoro z 16 uczestników z Polski. Wspomnianych wyżej Bartosza Gorczycę i Kamila Leśniaka - bardzo fajne wyluzowane chłopaki :-) oraz 4 biegaczy z Leszna.

Start „elyty” odbył się planowo, tj. o 8.30, ale opóźniony został start pozostałych „normalnych” biegaczy, tj. z 8.35 do 8.50. Wytłumaczenie proste – problem ze specjalnym pociągiem z kibicami, który miał jechać wzdłuż początkowej trasy maratonu. Pociąg naprawiony – można startować! Mój plan był prosty – dotrzeć do mety. Przy zapisach zadeklarowałem czas ukończenia: 5 godzin. Skąd taki akurat czas? Dodałem 1,5 godziny „poprawki górskiej” do złamanych przeze mnie w maratonie miejskim 3:30.



Zwykle nie startuję z pulsometrem, ale teraz postanowiłem wykorzystać ten gadżet by mnie stopował i „wstrzymywał lejce” w czasie pierwszej połówki. Grunt to się nie napalać na początku by nie umierać na końcu. Pilnowałem solidnie by nie przekraczać 80% HR max co oznacza u mnie 160 uderzeń na minutę. Połówka w tlenie.

Pierwsze 21km jest rozgrzewkowe – tylko lekkie nachylenie więc oczywiście w planie jest bieg, a podchodzenie zostawiam na prawdziwe przewyższenia. Tyle z planu bo pierwszy korek na trasie pojawił się po…pierwszym kilometrze. Tam gdzie ulica przechodziła w ścieżkę zwężka powodowała, że nie dało się biec tylko maszerować w łańcuszku ludzi. Potem jeszcze kilka razy na zwężkach mimo siły i chęci do biegu maszerowaliśmy bo ktoś z przodu zwolnił, a nie dało się wyprzedzić. Ale nic to – wynik nie jest najważniejszy. Super atmosfera wśród biegaczy, kibice na lądzie i na torach oraz przepiękne widoki dosłownie na całej trasie.

Fragment trasy (około 1 km gdzieś około 5-6 km) przebyłem z małżeństwem z Leszna (kategoria M60 i F60). Super ludzie (serdecznie pozdrawiam!) – dla Pana Leszka był to 102. maraton w życiu. Pani Lidia też daje radę – opowiadali mi o innym biegu na 160km, który biegli około 30 godzin. Nie mam pytań…

Długość trasy to jedno, profil drugie, a pogoda trzecie. Martwiłem się, że będzie padać (zimno do biegania jest OK i mi np. w 8 st. C (jak na Cracovia Maraton) biega się super), ale pogoda była jak brzytwa. Tak dokładnie to jak rozgrzana brzytwa. Temperatura w czasie biegu była w przedziale 26-29 stopni C! Sajgon! Miałem swoje bidony, ale oszczędzałem je na czarną godzinę - na każdym bufecie procedura: 1 kubek wody wylewany na głowę, 1 do gardła i 1 na gąbkę, którą umieściłem w czapeczce. Pogoda by leżeć na plaży, a nie na bieganie, ale cóż – słowo się rzekło, buty na nogach, lecimy.

Trasa pierwszej połówki (St. Niklaus-Zermatt) jest „lajtowa” – lekko nachylona, prosta droga dnem doliny. W samym Zermatt tłumy ludzi (kibiców i zwykłych turystów). Okrzyki: hop, hop, hop i lokalna odmiana (mi słabo się kojarząca): toi toi toi :-) Przybijanie piątek dzieciakom daje im dużo radości, a mi dodaje mocy. 21km za nami i zrobiliśmy 500m wysokości. Teraz się zacznie…

Miasto mija dość szybko. I zaczynają się schody… 21km za nami i zrobiliśmy 500m wysokości, teraz czeka nas kolejne 21km w tym 1.000m w górę. Bułka z masłem. Ale też może stanąć w gardle :-)



Na całej trasie maratonu przez cały rok jest oznakowana trasa (małe znaczki pokazujące kierunek) – nic tylko przyjeżdżać i trenować! Sporo ścieżek leśnych, ale większość trasy to niezacienione tereny.

Długi niekończący się podbieg z Zermatt (1.616m npm) przez Pattrularve (2.000m npm) na Sunnega (2.280m npm). Ponad 10km ciągle w górę długimi zakosami. Tętno wzrasta – partiami marsz zamiast nawet wolnego truchtu. Gorąc ogromny, z niektórych domów mieszkańcy wystawili „szlauchy” i polewają maratończyków wodą. Co za ulga! Chwilowa tylko, ale miło.

Do Sunnegi (32,5km za nami) wchłonąłem 2 żele, ale czuję, że chyba więcej nie przyjmę. Żołądek lekko daje znać, że nie bardzo widzi kolejne bomby glukozowe. Przechodzę na izotonik rozdawany na bufetach oraz banany (mój maratoński i nie tylko przysmak).

Po szczycie kilka kilometrów wytchnienia. Około 6 kilometrów po płasko-falującym terenie z pięknymi widokami na okoliczne szczyty i majestatyczny Matterhorn. Łąki, jeziorka, strumienie. Kontempluję „okoliczności przyrody” by odsunąć myśli od pojawiąjącego się zmęczenia. Dzień po maratonie przebyłem z żoną niektóre fragmenty trasy maratonu, ale szczerze mówiąc nie kojarzyłem zbyt wiele – biegnąc na zmęczeniu trochę się człowiek wyłącza… W miarę płasko może i chwilę jest, ale smażymy się jak na patelni. Upał daje znać o sobie, zmęczenie też, a pewnie i wysokość.

Od Riffelalp (2.222m npm) nie mogąc patrzeć na żele energetyczne postanawiam spróbować coca coli. Wchodzi nadzwyczaj gładko. Smakuje i nie chce wracać po wypiciu :-) Muszę tylko pamiętać o zmianie „procedury chłodzącej” by nie pomylić coli z wodą przy wylewaniu na głowę.

Forma fizyczna słaba, morale też zaczyna szwankować. 39 kilometr, a ja nie mam siły normalnie biec. Tempo słabnie. Pierwszy raz mi się to zdarza, ale chyba ocieram się o ścianę. Jedna myśl: nie zatrzymać się. Biec, truchtać, iść - byle dalej.

Zostały mi do mety około 3 kilometry, a zegarek pokazuje czas biegu: około 4 godziny i 35 minut. Zwykle (w miejskich biegach lub na półmaratonach górskich) nie chwaląc się mam siłę by przyspieszyć na koniec, ale tu totalne odcięcie. Oddech w miarę OK, ale nogi nie niosą. Koniec marzeń o 5 godzinach. 3 kilometry to idąc teoretycznie jakieś 30 minut. Przychodzi myśl czy dam radę w ogóle pokonać te ostatnie 3 kilometry i około 360m w górę. Muszę dać radę i dam, ale styl jest co raz słabszy i tempo siada. Kilometr 40 za mną – powłóczę nogami. Tempo: 14 minut na kilometr! Chyba nie idę całkiem prosto…



41 kilometr – noga za nogą, potykam się nawet o małe kamienie.
Czołganie się pod górę po rozgrzanej patelni. Modlę się by to się już skończyło.

Techniczna droga wzdłuż kolejki zębatej ciągnie się w nieskończoność. Na ostatnich kilometrach (40 i 41) mam wrażenie, że wyprzedziło mnie z 50 osób. Szkoda…

Na 42 kilometrze nachylenie lekko łagodnieje, a i metę czuć już tuż-tuż! Podrywam się (to chyba za duże słowo) i truchtam (szybciej niż inni sąsiedni skazańcy) – chcę godnie DOBIEC do mety. Teraz już ścieżka przez łąkę wijącą się wśród małych szwajcarskich chorągiewek. Urocze. A gdzie meta? Kilkaset metrów przed metą czeka na mnie żona – widzę ją! Przekazuje mi polską flagę, rozwijam ją nad głową i pędzę (tak – pędzę) do mety. Zdołałem jeszcze wyprzedzić kilka osób i z biało-czerwoną chorągwią wpadam na metę!
Jest – koniec udręki. Dałem radę! Jest medal.


Endomondo pokazuje spalone ponad 3.000 kalorii.
Stoper: 5 godzin 24 minuty i 10 sekund.
Zwycięzca Zermatt Marathon pokonał trasę w 3.01.51. Mam nad czym pracować :-)

Wyniki 3 najlepszych Polaków:

30. Piotr Koń = 3.28.23
36. Bartosz Gorczyca = 3.32.53
51. Kamil Leśniak = 3.46.13




Marzenie spełnione – pełnia szczęścia. Łzy radości – zawsze tak mam na mecie maratonu, ale to zapewne reakcja fizjologiczna :-) Już można odpocząć – wafelek regeneracyjny, picie, toaleta, siedzenie. Odbiór rzeczy z depozytu (spodnie, kurtka itp. – bo ”pewnie będzie zimno skoro tak wysoko”). Ta – upał nieziemski! Najbliższą kolejką na dół i odpocząć! Zdrzemnąłem się w drodze, a potem w hotelu wylegiwałem się w basenie i na leżaku do wieczora.

Niedzielę planowałem spędzić na regeneracji i „nicnierobieniu”. Potem zrodził mi się pomysł by pojechać kolejką na metę maratonu (darmowy bilet przysługuje maratończykom przez cały weekend!) i wejść na spokojnie na Gornergat (metę ultra-maratonu). Tak też zrobiliśmy z żoną (ja w koszulce finiszera) i ku mojemu zdziwieniu kondycja całkiem-całkiem. Mogę chodzić! Na szczycie piwo (hmmm – sportowiec…) i Roesti (narodowa potrawa szwajcarska z podsmażanych tartych ziemniaków, sera, szynki). Tak się rozochociłem, że z góry nie zjechaliśmy kolejką tylko zeszliśmy na dół dłuższym szlakiem. Tak więc w ramach roztrenowania po maratonie zrobiona dzień później 20-kilomerowa wędrówka.

Tak mi się to spodobało (po maratonie zostały zaledwie lekko dokuczające zakwasy mięśni pośladkowych i ud), że kolejny dzień spędziliśmy również na lokalnych szlakach górskich – w tym szlakiem 5 jezior (też około 20 km). Ciekawostka: w jeziorkach tych można się legalnie kąpać co oczywiście w kolejnych akwenach uczyniłem (fajna ochłoda i super wrażenia z pływania w alpejskich jeziorkach na wysokości 2.200 – 2.500m npm). I nawet nie taka zimna woda!



Podsumowując: świetna organizacja, trudna trasa, super trening, cudowna atmosfera, wspaniała przygoda!

Polecam wszystkim: www.zermattmarathon.ch
Z biegowym pozdrowieniem – Jacek (Zielonki koło Krakowa)



Komentarze czytelników - 1podyskutuj o tym 
 

Wojtek_Tri

Autor: Wojtek_Tri, 2015-07-10, 23:53 napisał/-a:
Gratulacje. Za wynik jak i za relację z maratonu. Nabrałem ochoty na start, ale ten makaron za 92 PLN mnie przeraził i wystudził:-)
Serdecznie pozdrawiam

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768