redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
GrandF
Panfil Łukasz
LKS Maraton Turek

Ostatnio zalogowany
2024-03-25,17:25
Przeczytano: 527/605311 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Wywiad z Arturem Kernem
Autor: Łukasz Panfil
Data : 2014-10-18

Biegaczem był zawsze dobrym. Od zawsze również był, co nie dla wszystkich stanowiło sprawę oczywistą. W pewnym momencie zniknął. Wrócił po kilku latach i wzbudził niemałe zamieszanie wśród części nieświadomej tym kim był wcześniej.

Bo oto na krajowym podwórku pojawił się w wieku lat trzydziestu. Przebiegł dziesięć kilometrów poniżej trzydziestu minut. Równie dobrze jak z półmaratonem radził sobie z biegiem na 3000 metrów. Wąskie środowisko wiedziało kto to taki. Wiedziało, że nie byle kto, bo halowy rekordzista Polski w biegu na 5000 metrów.

Dlaczego tak późno o nim usłyszano? Ano mniej więcej dlatego, że do pierwszych lat XXI wieku trudnił się nieco inną profesją lekkoatletyczną – był średniodystansowcem. Na 1500m w kategoriach juniora i młodzieżowca zdobywał medale Mistrzostw Polski. A później u progu „przedłużania się” wyjechał do USA i tam zaczął eksperymentować z biegami długimi.

Po kilku latach stanął z powrotem na polskiej ziemi jako ukształtowany już długodystansowiec. Wbrew pozorom postać zupełnie nienowa. Jego nazwisko figuruje już w LZS-owskich tabelach podsumowania sezonu 1995. Poznałem go na stadionie warszawskiej „Skry” 17 lat temu podczas rozgrywek ligowych. Biegaliśmy 3000 metrów – on 9:01, ja 9:13. Na przestrzeni długiej kariery poprawił ten wynik o 55 sekund.

I to mu nie wystarcza. Mimo 34 lat wierzy, że „zdejmie” z tego rezultatu jeszcze siedem sekund. Przed czterema tygodniami zajął drugie miejsce w Maratonie Wileńskim, a dwa miesiące temu urodził mu się synek. Szanowni Państwo – Artur Kern!

A.K. - Artur Kern
Ł.P. - Łukasz Panfil

Ł.P - Znakomita większość naszego biegowego środowiska zakodowała sobie Artura Kerna jako długodystansowca, a przecież długie lata Twoim koronnym dystansem było 1500m i na tym polu zdobyłeś dwa brązowe medale Mistrzostw Polski. Dlaczego nie szedłeś dalej w kierunku biegów średnich?

Artur Kern – Nie było specjalnej progresji wyników. Wyleciałem do USA i tam postanowiłem szukać szansy na dystansach dłuższych niż 1500 czy 3000m.

Ł.P. – Ale czy to przedłużanie sprawiało Ci problem? Często jest tak, że średniodystansowiec jest jeszcze w stanie dobrze pobiec „trójkę”, a „piątka” to już inna para kaloszy. Pamiętam taką sytuację z2004 roku - biegaliśmy Akademickie Mistrzostwa Polski we Wrocławiu. Miałeś medal na 3000m z dobrym wynikiem coś koło 8:15. Tydzień później biegałeś na lidze 5km i tam już nie było tak kolorowo, wynik w okolicach 14:57?

A.K. – Tak, na AMP-ach miałem srebro z czasem 8:14. Nie do końca chodzi o to, że przedłużanie sprawiało mi problemy, na tej lidze to był po prostu mój debiut na „piątkę”. Ligowe biegi miały bardzo niejednolitą i skromną frekwencyjnie obsadę. Miałem wybór – biegać samemu skazując się automatycznie na mizerny wynik, albo iść za liderem, którym był wówczas Darek Kruczkowski. Pierwszy kilometr zaczęliśmy coś koło 2:50 albo nawet szybciej i to było na mnie wtedy za mocno.

Wynik nie był powalający, ale jak na debiut katastrofy nie było. Sądziłem jednak, że z tego wcześniejszego 8:14 na 3km będę w stanie pobiec zdecydowanie lepiej, powiedzmy w okolicach 14:30. Podejrzewam, że przy spokojniejszym początku te 14:35 byłem w stanie uzyskać. Czułem się z resztą nieźle przygotowany. Na stadionie żużlowym biegałem kilkanaście „pięćsetek” po około 1:25 i nie sprawiało mi to problemu.

Ł.P. – W kolejnych latach odbiłeś sobie ten debiut znacznie się poprawiając...

A.K. – Dość zabawnie wspominam swoje liderowanie w tabelach najszybszych w Polsce w biegu na 5000 metrów. Były to pierwsze lata przedłużania się. Jeśli spojrzysz w podsumowanie sezonu 2006 jestem na tej liście numerem jeden z czasem 14:11. Pobiegłem ten wynik chyba w kwietniu, a później spoglądałem w statystyki ilu zawodników uzyska lepszy. Nikomu się nie udało. Bieg na Mistrzostwach Polski Seniorów, który dawał ku temu największe szanse został poprowadzony w wolnym tempie i do złota wystarczył rezultat 14:12.

Ł.P. – Wynik nieważny, zwycięzców, czy liderów nie powinno się oceniać. W statystykach zawsze pozostaniesz jako najszybszy w 2006 roku na 5000 metrów.

A.K. – Zgadza się. Wówczas bardzo mocny był Michał Kaczmarek, on te wspomniane Mistrzostwa Polski wygrał. Na pewno było go stać na wynik o znacznie wyższej wartości, no ale rozgrywki po medale rządzą się swoimi prawami.

Ł.P. – W którym roku wyleciałeś do USA?

A.K. – W 2004, dokładnie 24 sierpnia.

Ł.P. – To była trudna decyzja? Czym podyktowana?

A.K. – Decyzję podjąłem dosłownie w pięć minut. Było to na czwartym roku studiów. Zrobiłem wcześniej wywiad branżowy i okazało się, że sytuacja z etatami dla nauczycieli historii jest bardzo trudna. A tutaj dostaję propozycję z Uniwersytetu w Arkansas na stypendium sportowe... Otwierały się nowe możliwości – poznawcze, językowe i rozwoju sportowego, postanowiłem z tego skorzystać. Gdybym wtedy nie zdecydował się na wyjazd zapewne zakończyłbym karierę. Po zdobyciu medalu na Młodzieżowych Mistrzostwach Polski w Krakowie okazało się, że mój sukces zupełnie nic nie znaczy. Oznajmiono mi, że nie będzie żadnego wsparcia na szkolenie seniorów, mimo że zdobyłem wtedy dwa razy więcej punktów niż wszyscy inni zawodnicy razem wzięci w klubie.

Ł.P. – Czyli stałeś się klasyczną ofiarą naszego systemu.

A.K. – Dokładnie, systemu punktowego.

Ł.P. – Ile lat spędziłeś w Stanach?

A.K. – Prawie sześć.

Ł.P. – Czy pobyt w USA zmienił Twoje myślenie na temat treningu i inaczej ukierunkował Twoją dalszą karierę sportową?

A.K. – Oczywiście, zmienił diametralnie. Przed tym wyjazdem swoją wiedzę na temat procesu treningowego czerpałem głównie z książki „Lekkoatletyka”. Nie było Internetu, a co za tym idzie wiedzy przekazywanej poprzez portale branżowe. Człowiek czytał stare czasopisma, opracowania i słuchał przekazów od starszych, bardziej doświadczonych zawodników. Przez pierwsze lata prowadził mnie trener Kitliński, później miałem epizod z trenerem Honoratem Wiśniewskim. Trening u pana Wiśniewskiego był bardzo mocny i niestety nie przekładał się w moim przypadku na wyniki sportowe.

Ł.P. – A w Stanach trafiłeś pod jakieś skrzydła trenerskie?

A.K. – Miałem trenera – był nim Stephen Guymon z uczelni, na której studiowałem. Przez cały pierwszy rok stosowałem się ściśle do jego wskazówek. Poza tym była znacznie większa dostępność Internetu co w pierwszych latach XXI wieku nie było takie oczywiste. W dodatku tam trening jest publikowany, czyli trener który osiąga sukces z jakimś zawodnikiem nie widzi problemu w przedstawieniu światu całego procesu, który tego zawodnika na szczyt doprowadził. Zupełnie inna sytuacja jest w Polsce, gdzie szkoleniowcy robią wszystko, żeby się nie podzielić swoją wiedzą z innymi.

Ł.P. – I jak wyglądały Twoje wyniki po pierwszym roku.

A.K. – Wiadomo, pierwszy rok jest zawsze najtrudniejszy. Trzeba się przystosować do nowych warunków pod wieloma względami. Bardzo męczyłem się w tamtejszej pogodzie. W Arkansas jest strasznie wilgotno, w związku z czym wychodziłem początkowo na trening albo o szóstej rano albo o dwudziestej, bo o innych porach się najzwyczajniej nie dało. Później się przystosowałem. Wyniki były słabe, coś koło 3:58 na 1500m i 1:56 na 800m.

Ł.P. – Czyli zdecydowanie poniżej Twoich możliwości i zapewne oczekiwań.

A.K. – Zdecydowanie, ale wiedziałem że potrzeba czasu na przyzwyczajenie. Musiałem oswoić się z nowym treningiem i właściwie przebudować organizm. Po roku odbyliśmy z trenerem długą rozmowę. Stwierdziliśmy zgodnie, że nie można się poddawać i będziemy współpracować na zasadzie partnerstwa, elastycznie bez aptekarskiego trzymania się planów treningowych. Mieliśmy w grupie też trzech chłopaków z Kenii i oni też na tej zasadzie dogadywali się z trenerem. Atmosfera w ekipie była świetna, oprócz mnie i Kenijczyków byli jeszcze Przemek Bobrowski i Maciek Miereczko.

Ł.P. – Czy jesteś w stanie powiedzieć co szczególnie wyróżnia trening amerykański? Jaką widzisz zasadniczą różnicę między tym co robi się tam, a treningiem realizowanym przez naszych, rodzimych szkoleniowców.

A.K. – Przede wszystkim niższe prędkości na treningach tempowych, ale przy krótszych przerwach wypoczynkowych. Bazowanie na prędkościach startowych bez przekraczania ich jak to przesadnie robi się w szkole polskiej. Czyli powiedzmy chcę pobiec 3:45 na 1500m, gdzie każde okrążenie wychodzi równo w sześćdziesiąt sekund, to biegam na treningu odcinki czterystumetrowe po te 60 sekund. Nie po 57 czy 56 jak to robią zawodnicy u nas w kraju wypoczywając na przerwach dwu i pół czy trzy minutowych.

W USA biegasz 10x400m po 60 sekund ale na minutowej przerwie. Poza tym w USA niezależnie od tego pod jaki dystans się trenuje obowiązkowym punktem tygodniowego planu treningowego jest „Long run” czyli długie, mocne wybieganie w niedzielę. To jest tak oczywiste jak wizyta w kościele tego dnia. Trener w niedzielę pakował nas w busa i wiózł jakieś 30km od miejsca, w którym mieszkaliśmy. Biegliśmy drogami szutrowymi, pagórkowatą trasą. Nazywaliśmy ją „Simba Run”, dlatego że przypominała ona okolicę w Kenii którą biegali nasi kenijscy partnerzy treningowi.

Ł.P. – A jak wyglądała objętość treningu?

A.K. – Standardem jest 100 mil tygodniowo właściwie bez względu na biegany dystans, z wyłączeniem biegów średnich.

Ł.P. – Czy polityka startowa, którą realizowałeś była intensywna?

A.K. – W sporcie uniwersyteckim jest tak, że jesienią biega się przełaje. Finał jest w listopadzie. Później jest przerwa i od grudnia zaczyna się trening pod halę. Na hali stratuje się mniej więcej do połowy marca, a już w kwietniu zaczynają się starty na stadionie, które kończą się w czerwcu albo maju w zależności od dywizji. Sezon kończy się w czerwcu lub pod koniec maja i następuje roztrenowania. A w lipcu rozpoczyna się pracę znów pod przełaje.

Ł.P. – Hala, zatrzymajmy się przy hali! Przecież jesteś aktualnym halowym rekordzistą Polski w biegu na 5000m! Skąd pomysł na bieganie niezbyt popularnej w Europie „piątki” pod dachem? Czy to był świadomy atak na rekord kraju, czy wyszło do przy okazji zwyczajnego startu?

A.K. – To był zamierzony plan. Ówczesny rekord Polski 14:22 miał Tomek Bagiński. Ja czułem się w hali nieźle. Pobiegłem w tamtym sezonie 8:06 na 3000m. Ten wynik przekładał się przynajmniej teoretycznie na szybsze bieganie „piątki” niż 14:22. Trzeba dodać, że 5000m w hali w USA jest jednym z dystansów podstawowych i tak oczywistych jak u nas „trójka”.

Ten rekord Polski biłem dwukrotnie, bo najpierw poprawiłem go na 14:17.37 w Fayetteville, a 3 czy 4 tygodnie później w Bostonie urwałem z tego wyniku jeszcze 8 sekund i ostatecznie jest do dziś 14:09.89. Uważam, że mógłbym ten rekord jeszcze poprawić.Na jakiejś dobrej hali – czemu nie? Ostatnio w USA ktoś przeprowadził analizę na podstawie wyników Ruppa, że w hali można biegać nawet szybciej niż na stadionie. Ale w Polsce czy nawet w Europie ciężko o miting z „piątką” w programie.

Ł.P. – A czy było jakiekolwiek echo tego rekordu u nas w kraju? Czy do PZLA dotarły sygnały zza oceanu, że Kern wpisał się na rekordową listę?

A.K. – Skontaktował się ze mną pan Janusz Rozum i gratulował. To była bardzo miła korespondencja, wymieniliśmy kilka maili. Ukazał się wówczas ze mną wywiad na stronie PZLA. Przed dwoma tygodniami podczas biegu na 5km w ramach Maratonu Warszawskiego miałem przyjemność z panem Januszem rozmawiać i nawet wspominaliśmy tamto wydarzenie.

Ł.P. – Dobrze, że mamy pana Janusza Rozuma, który skrupulatnie wychwytuje wszelkie wyniki i nagłaśnia w środowisku.

A.K. – To był taki czas, że często i bardzo regularnie pojawiały się na stronie PZLA informacje o zagranicznych startach Polaków, zwłaszcza że sporo nas wówczas było w Stanach.

Ł.P. – Powiedz na czym polega fenomen Artura Kerna, który w wieku 34 lat nadal potrafi biegać szybko? Przecież raptem 2 lata temu pobiegłeś w hali 8:06 na 3km! Dodatkowo trzeba zauważyć, że miałeś już w nogach za sobą kilka maratonów...

A.K. – W Polsce zakodowało się przekonanie, że zawodnik przekraczający trzydziesty rok życia powinien się przedłużać. Mam na ten temat zupełnie inne zdanie. Uważam, że wciąż jestem w stanie poprawić swój rekord życiowy na 1500m. Poza tym specyfika treningu amerykańskiego polega m.in. na tym, że realizujesz trening bardzo wszechstronny i masz większy wachlarz możliwości jeżeli chodzi o wybór dystansu. Biegasz i szybko i dużo. Przykład z najwyższej półki. Zauważ co zaczął wyprawiać Mo Farah po przejściu do Salazara – potrafił pobiec połówkę w 60 minut, a w sezonie 1500m w 3:28!

Oczywiście to najwyższy poziom z możliwych, ale analogię można dostrzec u biegaczy o zupełnie różnych zdolnościach. W USA to się sprawdza, wystarczy spojrzeć na ich wyniki i indywidualne rekordy życiowe. A u nas oprócz ośmiuset metrów nie istniejemy. No i może oprócz maratonu ostatnimi czasy. A pomiędzy tymi konkurencjami jest pustynia.

Ł.P. – A dlaczego tak rzadko biegasz maratony? Pobiegłeś 2:17 w Poznaniu przed trzema laty. Wynik dający pewne perspektywy, ale od tego ,momentu startowałeś dopiero w tym roku na ciężkiej trasie w Wilnie. Dlaczego?

A.K. – Do maratonu trzeba mieć komfort przygotowań. W 2011 roku takiż miałem, a w momencie kiedy zaczęła się praca i przyszło więcej obowiązków niełatwo jest zrealizować pełnowartościowy trening. A w przygotowaniu maratońskim ważna jest regeneracja. Człowiek po treningu powinien iść spać, albo leżeć wygodnie i czytać książkę. A jeżeli pracujesz po 10 godzin dziennie to na takie udogodnienia nie możesz sobie pozwolić.

Ł.P. – Według Ciebie jakim potencjałem dysponujesz? Ile przy zachowaniu odpowiedniej oprawy przygotowań byłbyś w stanie maraton pobiec?

A.K. – Myślę, że wynik w okolicach 2:14 – 2:13 jest bardzo realny.

Ł.P. – Podejmiesz jeszcze próbę przygotowań pod wynik adekwatny do Twoich możliwości czy będziesz raczej wybierał mniejsze maratony?

A.K. – Wszystko zależy od okoliczności. Jeżeli będę miał stabilną sytuację finansową to niewykluczone, że przygotuję się na mocniejszy wynik. Maraton jest specyficznym, bardzo loteryjnym dystansem. Może harować 10 tygodni, przyjdzie ten konkretny dzień i może zupełnie nic nie wyjść. Spójrz np. na Błażeja Brzezińskiego, oddał całe serce, zostawił masę zdrowia po to żeby jak najlepiej zaprezentować się na Mistrzostwach Europy i niestety nic z tego nie wyszło.

Skupianie się na jednym starcie i odpuszczanie szeregu innych jest bardzo ryzykowne. Jeżeli nie masz bezpiecznej sytuacji finansowej to zapewnienie sobie komfortu przygotowań jest trudne. Przygotowując się pod maraton odcinasz sobie możliwość innych startów, a jakby nie było bieganie jest jednym z moich źródeł utrzymania i nie mogę sobie pozwolić na jego pozbawienie i tygodniami nie startować.

Ł.P. – W tym roku miałeś epizod z biegiem ultra. Wystartowałeś rekreacyjnie w Comrades Marathon. Skąd ten pomysł?

A.K. – O tym biegu usłyszałem pierwszy raz będąc w USA. Od tego momentu zaczął mi się marzyć udział w nim. Udało się w tym roku dzięki New Balance Polska. Musiałem podjąć błyskawiczną decyzję. Zadzwonił kolega i dał mi pół godziny czasu do namysłu. Nie żałuję, bo uczestniczyłem w nieporównywalnym z niczym dotąd widowisku. To jest takie biegowe Tour de France pod względem medialności w RPA. Kibice stoją dosłownie wszędzie i żyją tym biegiem bardzo intensywnie. Atmosfera jest niesamowita.

Ł.P. – Będziesz chciał wrócić na Comrades na poważne bieganie czy traktujesz ten start jako jednorazową przygodę?

A.K. – Myślę, że trudno byłoby mi się tam ścigać o jakieś laury. Należę do zawodników, którzy preferują płaskie trasy, a Comrades jest bardzo pofałdowany i ciężki.

Ł.P. – Jakie plany na przyszłość ma Artur Kern?

A.K. – Moim niezrealizowanym celem jest zejście poniżej ośmiu minut na 3000m. Ta ósemka z przodu uwiera mnie ambicjonalnie. Myślę tu o starcie w hali. Moim problemem jest jednak to, że zawsze w lutym choruję.To wieloletnia reguła. W 2012 roku na przełomie stycznia i lutego oczywiście rozchorowałem się. Tylko dzięki temu, że Halowe Mistrzostwa Polski były miesiąc później zdążyłem się jeszcze przygotować i pobiegłem 8:06.

Rok później byłem w znacznie wyższej formie. Pobiegłem kontrolne 2km w 5:15 i byłem niemal pewien że „rozmienię” te osiem minut na „trójkę”. Niestety złapałem zapalenie oskrzeli i już nie miałem czasu żeby się pozbierać. Po chorobie wyszedłem na trening i po dwóch kilometrach po 5:00 dałem sobie spokój, bo byłem po prostu tak wyczerpany.

Ł.P. – Rzeczywiście coś w tym jest, bo w bieżącym roku widziałem Cię na HMP w Sopocie jeszcze w czasie choroby…

A.K. – Dokładnie. Końcówka zapalenia oskrzeli. Pobiegłem 8:18. Byłem wściekły, bo ktoś tak rozstawił serie, że trafiłem do słabszej mimo rekordu życiowego 8:06. To podcięło mi skrzydła, a sądzę że w serii mocniejszej byłbym w stanie pobiec w okolicy rekordu życiowego. Wcześniej ustanowiłem nawet życiówkę na 1500m o sekundę. Bardzo lubię startować w hali, łapię wtedy szybkość, co procentuje mi później kiedy przechodzę na ulicę. Tak więc na hali nie jest moim celem bicie rekordów życiowych, a przygotowanie organizmu do późniejszego ścigania się w biegach długich.

Ł.P. – A wiek? Ustaliłeś sobie jakąś granicę, do której zamierzasz uprawiać sport.

A.K. – Nie, nie myślałem o tym w ten sposób. Dopóki będę w stanie walczyć o czołowe miejsca na pewno będę biegał, a zastanowię się dopiero przy jakimś znacznym obniżeniu poziomu. Sądzę jednak, że po 20-tu latach biegania mentalnie jestem gotowy aby to zakończyć. Nie jest łatwe znoszenie przez tyle lat obciążeń psychicznych, które niesie ze sobą sport. Człowiek regularnie wystawiany jest na próbę. Stres startowy zawsze jest taki sam i w ten sam sposób trawi zasoby psychiczne. Po tylu latach człowiek ma czasami dosyć tej karuzeli.

Ł.P. – Życzymy zatem za metą jakiegoś biegu na 3000m siódemki z przodu i jeszcze wielu lat owocnego biegania!

A.K. – Dziękuję!

Artur Kern
Ur. 12.07.1980
Rekordy życiowe:
800m – 1:51.85 (2002)
1000m – 2:26.09 (2002)
1500m – 3:47.39 (2002)
2000m – 5:15.96 h (2013)
3000m – 8:06.25 h (2012)
5000m – 14:09.89 h (2007)
10000m – 29:23.80 (2012)
Półmaraton – 64:50 (2012)
Maraton – 2:17:15 (2011)

Halowy rekordzista Polski w biegu na 5000m – 14:09.89 – Boston 2007
Brązowy medalista Mistrzostw Polski Juniorów w biegu na 1500m – Białystok 1999
Brązowy medalista Młodzieżowych Mistrzostw Polski w biegu na 1500m – Kraków 2002
Brązowy medalista Mistrzostw Polski Seniorów w biegu ulicznym na 5km – Warszawa 2012
Brązowy medalista Mistrzostw Polski Seniorów w biegu ulicznym na 10km – Gdańsk 2012
Brązowy medalista Mistrzostw Polski Seniorów w biegu ulicznym na 5km – Warszawa 2013



Komentarze czytelników - 5podyskutuj o tym 
 

adamus

Autor: adamus, 2014-10-18, 22:34 napisał/-a:
LINK: http://w.sts-timing.pl/pliki/RZESZOW5KM2


Tak na marginesie: Artur pobiegł dzisiaj w Rzeszowie na 5 km w czasie 14:21. Przegrał tylko a może i aż z 3 czarnoskórymi biegaczami..............

 

Arti

Autor: Arti, 2014-10-19, 02:26 napisał/-a:
Trzymamy kciuki Artur !

 

Isle del Force

Autor: maniak1984, peacemaker, 2014-10-19, 08:18 napisał/-a:
Widać bardzo przemyślane podejście do treningu. I się facet nie rozmienia na drobne, jak wie, że pomimo 3 z przodu może szybko biegać to to robi. Jeśli przetrwa zimę bez choroby to w 2015 nas jeszcze mile zaskoczy. Bardzo dobre podejście do startów, wszechstronność i wiara w siebie.

 

zbigniewwiniarski

Autor: zbigniewwiniarski, 2014-10-20, 16:00 napisał/-a:
świetny gościu :)

 

darwojt

Autor: darwojt, 2014-10-24, 15:23 napisał/-a:
Świetny przykład na to,że o metryce można zapomnieć. Podziwiam i nadal będę śledził karierę.

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768