redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 421/301519 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:7.5/13

Twoja ocena:brak


Legenda o turnieju, którego nie było...
Autor: Tomasz Trzaskacz
Data : 2013-06-26

Są na tym świecie rzeczy, które się nawet fizjologom nie śniły - powiedział kiedyś Ferdek Kiepski. Nieliczni z nas mają w swych szufladach przedmioty, które nie mają prawa istnieć, powiedzmy szczebel z drabiny która śniła się świętemu Jakubowi. Macie coś takiego? Ja mam! Medal z biegu, który się nie odbył!

Siądźcie zatem drogie dziatki, gdzie które może, na przypiecku, przy kominku
czy tu na klepisku i posłuchajcie bajki wujka Kolca jak to było...

Dawno temu a może nie, daleko stąd a może nie, było sobie piękne miasto Wrocław. Onego roku, władca Wrocławia ogłosił turniej: kto obiegnie gród najszybciej, dostanie 3000 złotych nie w szczerym złocie oraz o ręce córki nie ma mowy. Na wszystkich śmiałków biorących udział w tym wyścigu czekała natomiast: misterna śnieżnobiała szata z emblematem turnieju, medal za odwagę
oraz miska ciepłej strawy.

Skuszeni tak hojną nagrodą zjechali się śmiałkowie z całego kraju a i z najodleglejszych zakątków świata. A byli to i hałaśliwi Italianie, i opaleni Hiszpańczycy i czarni jak heban Afrykanie a nawet skośnoocy Azjaci! Każdy chciał obiec miasto i udowodnić swe męstwo.

Były też i panie, nie ryzykując niczym bo przecież nikt im córki władcy w razie czego za żonę gaić nie będzie. Wielki ten turniej odbyć się miał porą wieczorową, w noc Kupały, gdy słońce krótko jeno śpi a niewiasty puszczają, a nie które i tracą swe wianki.

Wszyscy śmiałkowie zebrali się na starcie i z niecierpliwością oczekiwali na sygnał. Lecz sygnału nie było. Herold ogłosił że nie wszystkie wozy usunęły się z drogi, trza czekać a halabardnicy pospołu ze strażą uczynią porządek. Tłum zafalował niczym piersi Pameli lecz karnie rozlazł się po okolicznych krzaczorach i trawnikach, rychtując obuwie, napitek i przekąski. U okolicznego kupca banany, batoniki i napoje wspomagające zniknęły w oka mgnieniu, tak że wielu którzy przyszli, odeszło z pustymi rękami.

Po godzinie oczekiwania cały tłum, a był to tłum nie lada - 4000 duszyczek jak nic, zebrał się na starcie. I tym razem herold ogłosił, że rozpocząć turnieju nie może a straż grodowa robi co może ale zgodzić się na start nie chce. Tłum śmiałków zamruczał ze zniecierpliwieniem lecz czekał co dalej będzie. Przecie to już mrok zapada, a cudowne medykamenty które przez wielu było użytych powoli tracą swoją moc!

Minęło wiele - nie wiele czasu, gdy herold wyszedł kolejny raz i uroczyście lecz cicho ogłosił że turnieju nie będzie:

– Wracajcie dobrzy ludzie do domów ale gorącą strawę i order dostaniecie!

Tłum mruknął z niezadowoleniem niczym smok któremu zaburczało w brzuchu i począł szemrać miedzy sobą. Dały się słyszeć głosy: hańba, zdrada, wstyd i sromota a i gorsze "ku" i "hu" się zdążały, których tu nie zacytuję. Koniec końców, najpierw dało się słyszeć huk jak z armaty a potem gromkie głosy: 3, 2, 1, biegniemy. I pobiegliśmy!

Ach co to był za bieg. Stojący przy bramie spartakionu gwardzista, rozdziawił gębę ze zdziwienia niczym wrota od stodoły i krzyczał jeno do tuby nadawczo odbiorczej: pobiegli, ku...., pobiegli! Dziki tłum pędził tymczasem cienistą aleja wzdłuż parku by skręcić w trakt prowadzący do centrum kupieckiego zwanego Korona. Zaskoczeni woźnice i kierowcy omnibusów pełnych ludzi zatrzymywali się zadziwieni. Tymczasem 3000 luda gnało głównymi ulicami grodu, zawróciło przy
centrum kupieckim i popędziło z powrotem zgodnie z trasą wyścigu.

Dzielni junacy i dziewoje rozdawały biegnącemu tłumowi napoje - bo tam jeszcze były. Następnie szalony korowód harcowników wparował na plac zwany Grunwaldzkim, witany entuzjastycznie przez żaków wszystkich wrocławskich uniwersytetów. A najgłośniej krzyczeli z Polibudy! I dalej i dalej przez most, a za mostem po torach ,trawnikach, przez płot aż do prześwietnej dzielnicy Wrocławia, Trójkątem zwanej. Mieszkający tam tubylcy przyjaźnie biegaczy przyjęli, wykrzykując przy okazji wielce niepochlebne hasła do gwardzistów obstawiających ulice grodu.

Tymczasem biegnący tłum nieco już ochłonął z entuzjazmu lecz pędził dzielnie dalej Puławskiego ulicą by skręcić na dworzec przecudnej urody. Napitków i jadła po drodze nie było, choć być miały, a że drogi kawałek już było, ze 13 km jak nic, zatem biegaczom w kniapach pozasychało i każdy jeno za czymś do picia się rozglądał.

Szczęśliwie mieszkańcy grodu życzliwi są bardzo i co kto miał to biegaczom dawał: i wodę i soczek i napój złocisty się zdarzał. Szczęściem dla tych, co nie złapali napitku żadnego hydrant na placu Legionów byłże roztwarty i woda szerokim strumieniem lała się z niego, tak że każdy kto przebiegał tamtędy swój łeb mógł w strugę wytryskującą wrazić i w tenże sposób ulgę znaleźć. Okrążając najstarsza część grodu i gnając wzdłuż fosy, na plac papieski się trafia,
majowym również zwyczajowo zwanym.

Tam czekali już gwardziści, którzy uśmiechając się radośnie i machając swymi świetlistymi pałeczkami skierowali nas podziemną drogą na drugą stronę placu. I znowu szalona gonitwa po schodach. A wszędzie kupa narodu, wiwatuje i ryczy, nie
skąpiąc podziwu dla śmiałków. Mijaliśmy mosty i ulice, docierając wreszcie do prześwietnego Uniwersytetu. Mijaliśmy zaskoczonych mieszczan, biegnąc trotuarami miasta, aż okrążając wreszcie halę, targową zwaną i wbiegając na Dominikański plac, odkryliśmy że nic nas już nie powstrzyma, że się udało, że damy rade!

Bo oto już łuki estakad niczym akwedukty i starożytny most grunwaldzki, gdzie ino na pojazdy uważać trza było i już nabrzeże rzeki gdzie kierujemy swe kroki na Polibudę i karczmę Tawerną zwaną. A tam? O święty Barnabo! Żacy z napitkiem stoją. A czego tam nie było! Istna skarbnica: woda, izotonik, napój złocisty a dla wycieńczonych i słaniających się na nogach cukier w kostkach! Ułapiłem go niczym koń i pognałem dalej.

Mijaliśmy przesławne budynki wydziałów Mechanicznego i Chemicznego, by biorąc luk w prawo na Rolniczą swe obolałe nogi skierować. I znów, szalona gonitwa szerokim trotuarem wśród zacnych mieszczan, wyścigi na moście z pojazdem szynowym, by wpaść na cienistą aleję prowadzącą wprost na spartakion. Już żem był całkiem z sił opadły i stopy jeno człapały bo to 20 kilometr nastał, gdy wtem ktoś z obserwatorów krzyknął:

Ej gościu, co się opierda..., do mety blisko!

A biegnący obok rzekł: mam wodę, i poczęstował mnie swym bukłakiem który w dłoni
dzierżył. Polałem skronie i poczułem jak nowy duch i moc me ciało wypełnia. I przyspieszyłem, bo oto już bramy spartakionu i gwardzista stojący z nadal rozdziawioną gębą. A w alei spartakionu prowadzącej do mety, tłum gapiów. Szpaler z ludzi, tak ze ino jeden śmiałek może się zmieścić.

I biegłem tym szpalerem, co i rusz ktoś mnie pozdrawiał i ręce mi ściskali i śmiali się i krzyczeli. I wtedy ujrzałem metę, a był to widok zaiste cudowny. I gdy już ją przekroczyłem to białogłowa, która mą żoną jest, święta kobieta, z napitkiem do mnie i ze strawą podeszła, i ręcznikiem me skronie otarła i nawet buziaka w mą okrutnie spoconą twarz dała. A strawa, choć zimna, to tak cudowny smak miała jak anielskie małmazyje! I dziewoje przecudnej urody medal na mej umęczonej szyi powiesiły, niczym walkirie witając strudzonego woja w walhalli.

A gdy oddechu nieco złapałem i dokoła się rozejrzałem, ku mej radości dostrzegłem że ludzie radują się, tańczą i śpiewają a napitku i jedzenia nie brakuje. Niebawem też druh mój serdeczny z biegu powrócił, również wielka chwałą się okrywając. I wspólnie udaliśmy się świętować złotym pienistym napojem, bo niewiasta moja najmilsza, zgodziła się nas utrudzonych do domu odwieźć. A i tego mało było, bo wnet się okazało, że co bardziej strudzeni, ukojenia w rękach masujących mogą znaleźć. I ja się zastanawiałem czy się w ich ręce nie oddać, lecz spostrzegłszy dziki wzrok mej najmilejszej patrzący na dziewoje masujące, żem był zrezygnował, nie chcąc jej zanadto rozsierdzić.

Zerknąłem na swój czasomierz i ku radości swej stwierdziłem, żem się hańbą nie okrył i w mej klepsydrze zbyt wiele piasku się nie przesypało. Jedna godzina zaledwie i minut 46. I tak siedzieliśmy we trójkę przy trzaskającym ognisku, rozpamiętując tę wielką chwilę. A ludu kupa z nami. I wielu było jeszcze którzy przybiegali po nas. Śpiewom, zabawie i hulankom końca nie było.

Tymże sposobem odbyłem turniej którego nie było. I choć sromota dla grodu na cały kraj, to uciechy kupa była. Drogie dziatki, tak to się darzyło we Wrocławiu roku Pańskiego 2013. I ja tam byłem, izotonik piłem, mieszczan pozdrawiałem i na nielegalu startowałem a com przeżył i widziałem w baśni tej
opisałem!



Komentarze czytelników - 17podyskutuj o tym 
 

Keicam

Autor: Keicam, 2013-06-26, 14:43 napisał/-a:
I jam tam był i cuda te widział :)

 

MRaf

Autor: MRaf, 2013-06-26, 14:45 napisał/-a:
LINK: http://www.policja.pl/portal/pol/38/1178

Witam,

Myślę, że nie tylko ja mam mieszane odczucia w kwestii zwrotu wpisowego. Impreza się odbyła i była niezapomniana. Kasa nie należy się organizatorom, którzy dali ciała, ale też nie chcę jej spowrotem.

Kto zamiast próbować nas zatrzymał, zabezpieczył trasę tak, że bezpiecznie ukończyliśmy bieg? Kto odpuścił próby karania (czy choćby groźby w tej kwestii)?

Ja już wybrałem fundację, na którą trafi moje zwrócone wpisowe, bo to dzięki nim bieg nieoficjalny odbył się i był bezpieczny.

P.S. Medalu nie oddam :)

 

ROCKMEN

Autor: ROCKMEN, 2013-06-26, 14:55 napisał/-a:
TRZYMAM CIĘ ZA SŁOWOOOOOOOOO !!!!!!!!!!!!!!!!!!

 

madawydar

Autor: powolniak, 2013-06-26, 18:47 napisał/-a:
A mnie pomaszerować się zachciało z kijami Nordic - Walking przez miasto nocą. Stałem na starcie, a po starcie zszedłem z trasy i zamieniłem się w kibica.

 

Tomisław

Autor: Tomisław, 2013-06-26, 19:12 napisał/-a:
Zaiste waść dobrze prawi.

 

tata_leny

Autor: tata_leny, 2013-06-27, 00:17 napisał/-a:
Jakbym Narrenturm czytał.....dobre!!!!

 

kolczasty

Autor: kolczasty, 2013-06-28, 07:49 napisał/-a:
Drodzy Czytelnicy moich wypocin. Dziękuję za wszelkie komentarze, te pochlebne i te krytyczne. To był mój debiut jako komentatora i wypadł jak widzę chyba nie najgorzej. Za wszelkie błędy i nieścisłości przepraszam. Ponadto:
- Medal nie na sprzedaż ;)
- Medal oddam Organizatorom jeśli o to poproszą
- Imć Kazimierza Pułaskiego znam, jeno palec mnie się na klawiaturze omsknął i "w" nieopatrznie wcisnął ;)
- Do waćpana Sapkowskiego proszę nie porównywać, bom pióra mu niegodzien podawać.
Do zobaczenia na kolejnych mniej dramatycznych lecz równie ekscytujących sportowo biegach!!!

 

Kaszubka

Autor: Kaszubka, 2013-06-28, 09:23 napisał/-a:
Nie lubię takich akcji i chociaż mnie na tej imprezie nie było, to w przeszłości podobne sytuacje się zdarzały. A co do wpisowego, to naprawdę nie macie tam domów dziecka?! Z całym szacunkiem do wdów po policjantach, ale one są mniej poszkodowane pod kątem finansowym, mają renty, zazwyczaj mają jakieś rodziny, a pooglądajcie sobie jak żyją dzieciaki w domach dziecka. Już bym wolał kupić wór słodyczy i im zawieźć, bo jak wpłacisz na fundację, to zobaczą te pieniądze... dzieci dyrektora.

 

Admin

Autor: Admin, 2013-06-28, 09:34 napisał/-a:
Myślę, że nie ma co się licytować komu bardziej pomoc potrzebna, bo nie o tym jest ten temat i donikąd nie prowadzi. Tak jak bym skomentował co bardziej pomoże - wpłata pieniężna czy cukierki. I jedno nieidealne i drugie nieidealne, ale najważniejsze żeby coś.

 

Mars

Autor: Mars, 2013-06-29, 18:49 napisał/-a:
BRAWO! Za tak piękną legendę o turnieju którego nie było należy Ci się od zarządcy Wrocławskiego grodu garniec pełen miodu wybornego i dziewka co na grodzie zarządcy wysokie stanowisko piastuje. A też jeśli zarządca sknerą nie jest to sakiewkę srebrników dorzucić powinien :-)


Naprawdę super tekst. Przypomina mi on "Starą baśń" Ignacego Kraszewskiego, powieść z IX wieku, w której aż roi się od staropolskiego słownictwa.

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768