redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 234 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Grzmia pod Stoczkiem armaty
Autor: Janek Goleń
Data : 2002-02-24

23 lutego 2002 w Stoczku Łukowskim odbył się II Ogólnopolski Bieg Uliczny "Grzmią pod Stoczkiem armaty" pod patronatem rodziny Dwernickich, mający na celu upamiętnienie 171 rocznicy bitwy pod Stoczkiem. Bitwa miała miejsce 14 lutego 1831 roku i była pierwszym zwycięstwem Polaków w wojnie polsko-rosyjskiej, będącej konsekwencją powstania listopadowego. Generał Józef Dwernicki osłaniał od południa zasadnicze siły polskie stojące na szosie brzeskiej i starł się z wojskami rosyjskimi pod dowództwem gen. F. Geismara. Po obu stronach w bitwie wzięło udział po około 2 tysięcy żołnierzy, głównie jazdy, oraz artyleria (6 dział polskich i 10 rosyjskich). Szarże Polaków rozniosły Geismara. Rosjanie stracili 500 ludzi (w tym 230 jeńców) i te 10 dział, po stronie polskiej straty wyniosły tylko 87 żołnierzy.

O biegu dowiedzieliśmy się od Andrzeja Balcerzaka, który w metrze w drodze powrotnej z Biegu KM Music w Lesie Kabackim wręczył mi regulamin biegu, uzupełniając go o kilka dodatkowych i bardzo zachęcających informacji. Grześ Powałka napalił się na ten wyjazd, bo okolice Stoczka Łukowskiego to jego rodzinne strony. Zmontowaliśmy więc ekipę: Grześ, Ryszard Sawa, Piotrek Jankowski i ja, załadowaliśmy się do mojego auta i ruszyliśmy w stronę Stoczka. Jeszcze w Warszawie mieliśmy pewne perypetie z oponą, które poważnie opóźniły nasz wyjazd, ale udało się jakoś z tego wybrnąć. Gnając na złamanie karku zameldowaliśmy się w Stoczku na kwadrans przed dwunastą, na którą zaplanowany był start biegu głównego na 9 km. Na szczęście dzięki bardzo miłej dziewczęcej obsłudze błyskawicznie dopełniłem formalności zapisowych całej ekipy, znalazła się też szybko dwójka młodych przewodników na rowerach dla Ryśka i Grześka, obiecana wcześniej telefonicznie przez Pana Wiceburmistrza Pazurę. Oboje są bardzo sympatyczni: Ryszarda będzie prowadzić Żaneta zaś Grzesia na oko nieco starszy od koleżanki uczeń drugiej klasy liceum Tomek. Pogoda kiepska, mniej więcej taka jak rok temu w Wiązownie: kropi deszcz, asfalt pokryty jest niezbyt na szczęście głębokimi kałużami, dobrze że za bardzo nie wieje.

Trochę nerwowo i pośpiesznie się przebieramy i stajemy na starcie pod Urzędem Miasta. W sumie jest nas około sześćdziesięciu osób, w tym bardzo wielu znajomych z Warszawy: Dorotka Smarkala, Alina i Jarek Sakwa, Maciek Stańczyk, Jacek Gardener, Szymon Drabczyk, Tadeusz Ruta, Krzyś Przybysz, Andrzej Balcerzak, Anka Wąsowska, Leszek Poławski, Zbyszek Duszyński, Marysia Teichert, Wiesiek Łuksza, Rysiu Szymczak. No i ruszamy. Zaraz po starcie skręcamy w lewo, mijamy kościół po prawej i zaczyna się szeroki łuk w prawo dość stromego zbiegu, na którym nabieramy szybkości. Tym razem biegnę sam, podobnie jak Piotrek Jankowski. Rowery zostają stopniowo z tyłu, dobiegamy do końca zbiegu i droga robi się pozioma, ale dość mokra. Po kilkuset metrach skręcamy w prawo na drogę pokrytą trylinką (sześciokątnymi betonowymi płytami), które po kolejnych stu metrach ustępują piaszczystemu podłożu. Biegniemy obok placu zabaw poniżej zruinowanych domków kempingowych po lewej, po prawej widać dość szeroko rozlane zbiorniki wodne, chyba sztuczne, towarzyszące rzece Świder. Potem trasa biegu wiedzie przez rozmiękłą łąkę, grunt jest bardzo nasiąknięty wodą, polna droga stanowi właściwie ciąg kałuż i błota. Boje się, jak poradzą z tym sobie rowerzyści i ich podopieczni.
Towarzyszy mi trzymająca się razem trójka biegaczy: Ania Wąsowska, Alina Sakwa i komenderujący tempem biegu Leszek Poławski. Mijam Dorotkę Smarkalę, dłuższy czas mi towarzyszy Krysia Igras z Chełma, z którą trochę rozmawiam. Okazuje się, że w Biegu Chińskim na Chomiczówce Krysia była druga w swojej kategorii wiekowej, a trenuje dość intensywnie: codziennie po 17 km. Toż to prawie 10% życia w biegu!

Jeszcze trochę błota i wbiegamy na asfaltową drogę, skręcając w prawo, w stronę Stoczka. Zaczyna się stromy podbieg, który trochę łagodnieje po kolejnym skręcie w prawo, już w miasteczku. Zamykamy pierwsze trzykilometrowe kółko przy dopingu niezbyt licznych, kryjących się pod daszkami przed deszczem lub moknących kibiców. Znowu zbieg, na którym wydłużam krok, na trochę wyprzedza mnie Krysia. Trylinka, piach, błoto i asfalt. Jeszcze raz podbieg, jest już ciężkawo. Trzymam się Ali, Ani i Leszka. Leszek komenderuje ostro dziewczynami, bo są na początku kobiecej stawki. Krysia została trochę z tyłu, ale walczy o miejsce na kobiecym pudle. Koniec drugiego okrążenia, początek trzeciego, cały czas w towarzystwie damskiej czołówki. Finisz jest pod górę, na ostatnich stu metrach odrywam się od zwalniających pań i Leszka, skręt w prawo i meta z fotokomórką zamiast sędziego ze stoperem.

Deszcz zmienił się w gęsty śnieg, który w zetknięciu z mokrym podłożem natychmiast topnieje. Dopinguję kolejno docierających do mety zawodników, kilka minut po mnie dojeżdża do mety Żaneta na rowerze z Ryszardem biegnącym obok, a po kolejnych kilku jest też Tomek z Grzesiem. Tylko Piotrka Jankowskiego ciągle nie widać. Pytam o wrażenia, chłopaki są umęczone ale zadowolone. Ryszard na największej stromiźnie podpychał trochę Żanetę trzymając siodełko roweru, ale chyba obyło się bez wywrotek. Za to Grześ w największym błocku dwukrotnie się wyłożył, co widać na spodniach. Najlepiej mu się biegło na asfalcie, w Wiązownie pokaże na co go stać. Dziękujemy przewodnikom na rowerach i idziemy do samochodu. Po drodze widzimy finiszującego Piotrka, okazało się, że trochę się po drodze pogubił, ale zaczekał na kolejnego biegacza i kontynuował bieg w towarzystwie. Jest 13.00, od strony pobliskiego kościoła słychać coś jakby hejnał grany na trąbce.

W czasie krótszych biegów młodzieży szkolnej przebieramy się i jedziemy do oddalonego o pół kilometra internatu, gdzie mamy mieć posiłek i ceremonię zakończeniową. Kiedy tam trafiamy dosiada się do nas Szymon Drabczyk i prosi, żebyśmy cofnęli się do Urzędu Miasta, bo zostawił tam notatki do relacji z biegu do "Biegania w Warszawie". Robimy więc jeszcze rundkę: internat-urząd-internat i idziemy na obiad, który okazuje się obfity i smaczny. Andrzej Balcerzak przynosi nam wazę rosołu i kompoty, chyba każdy z nas repetuje bo rosół jest pyszny. Potem w okienku dostajemy jeszcze po udku kurczaka z ziemniakami i surówką, jak ktoś chce to załapuje się na dodatkowy kompot. I czekamy w na ceremonię zakończeniową. W międzyczasie rozdaję otrzymane pocztą karty informacyjno-zgłoszeniowe do półmaratonu we Wrześni 7 kwietnia, na który sam niestety się nie wybieram. Na pierwszej stronie tych kart figuruje oczywiście logo Złotego Biegu, a karty są wykonane całkiem profesjonalnie na wzór tych zapraszających na maratony krakowski i poznański.

Wreszcie do internatu dojeżdża kierownictwo biegu z wynikami, nagrodami, medalami i dyplomami. Przez chwilę trwa wypisywanie dyplomów i następuje rozdanie wyżej wymienionych trofeów. Pierwsza szóstka w kategorii open oraz pierwsze trójki kobiet i poszczególnych kategorii wiekowych mężczyzn zostają nagrodzone medalami, a część z nich także

nagrodami rzeczowymi. Dekoracja następuje sprawnie, biegacze brawami nagradzają organizatorów za gościnne i ciepłe przyjęcie. Żadnego rozstawiania po kątach, znanego mi z niektórych uroczystości zakończeniowych. Pod koniec ceremonii dyplomy, medale i upominki dostaje też trójka przywiezionych przeze mnie zawodników, dla których organizatorzy stworzyli osobną kategorię. Pierwszy w niej był Rysiek, drugi Grześ a trzeci Piotrek. Przy wręczaniu nagród dziękują przewodnikom, a Żaneta dostaje od Ryśka otrzymaną właśnie nagrodę: aparat fotograficzny. Z boku stoi mniej więcej dziesięcioosobowa grupa ślicznych dziewczyn, bardzo zresztą do siebie podobnych (długie ciemne włosy i nieco wschodnie rysy twarzy), które bezinteresownie pomagały w organizacji biegu. Także dostają gromkie brawa za sympatyczne zapisy.

Około 16.00 wyruszamy w drogę powrotną, zajeżdżając na chwilę do rodzinnej miejscowości Grześka, by w okolicach 18.00 dotrzeć do Warszawy. Bieg bardzo fajny mimo różnych warunków na trasie, organizatorzy bardzo zaangażowani i gościnni, a okazja do imprezy także znamienita.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768