redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Marowar
Marek
KB CASTELLANUS

Ostatnio zalogowany
2019-11-22,13:52
Przeczytano: 344/197150 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/6

Twoja ocena:brak


II Maraton Karkonoski
Autor: Marek Podbielski
Data : 2010-08-18

Wszystko zaczęło się 1 marca 2010 roku. Około 07:00 rozbrzmiał wesoło dźwiękami Sabatonu 40:1 mój telefon. Maciek podekscytowanym głosem rzucił - To już dziś, zapisałeś się? Opłaciłeś? Cholera, co to niby miało być? Dzień wcześniej biegliśmy Wiązowną. Później długie nocne z Darem rozmowy... Chyba miałem o czymś pamiętać. I nagle trybiki zaczynają opornie ale zazębiać. Zębatka z chrzęstem, ale jednak, obraca się do przodu. Żarówka jak u Dobromira - tego pomysłowego - jaśnieje. To dziś, a właściwie wczoraj! Zapisy na Karkonoski ruszyły. Dobrze, że Maciek czuwał.

Blisko pół roku później siedzimy razem z Pawłem (KB Maniac Poznań) w pociągu do Szklarskiej Poręby. Start o północy z czwartku na piątek. O dwunastogodzinnej podróży nie ma co się rozpisywać. Dość powiedzieć, że łapiemy niecałe dwie godziny snu i, przecierając przekrwione od zmęczenia oczy, lądujemy około południa razem z poznanym w przedziale biegaczem, też Pawłem, w knajpie w Szklarskiej. Dziwne jest nasze śniadanie - rosół lub żurek, jajecznica lub jajka sadzone - rewelacja. Szklarska wita nas, oprócz suto zastawionych stołów, deszczem, gęstniejącą mgłą i chłodem. Nie wróży to dobrze. Ale jako że wszyscy trzej wyznajemy zasadę, że nie ma złej pogody do biegania, ruszamy dziarsko do wyciągu na Szrenicę. Paweł ma przyklepany nocleg na Hali Szrenickiej. Ja i Paweł Maniac liczymy na fart. W miarę jak zdobywamy wysokość, mgła gęstnieje i robi się coraz chłodniej. Dawno nie poruszałem się tak powolnym wyciągiem.





W biurze zawodów, usytuowanym w Schronisku na Szrenicy (1362m n.p.m.), dopełniamy formalności i schodzimy w dół do Schroniska na Hali Szrenickiej (1195m n.p.m.). Szczęście nam dopisuje. Dostajemy dwójkę. Jeszcze na dole ustalamy, że po znalezieniu noclegów robimy małe rozbieganie w stronę schroniska po czeskiej stronie. Pech chce, że schronisko jest za blisko, a piwo zbyt smaczne.

Przynaglani przez zdrowy rozsądek opuszczamy ten piwny przybytek i w strugach deszczu wracamy do schroniska. Na start już dawno nie mieliśmy tak blisko, dlatego pozostawiamy przygotowania na jutrzejszy poranek i udajemy się na wczesny, ale w pełni zasłużony odpoczynek. Poranek nie przynosi niestety poprawy pogody - po prostu leje. Była jedna dobra strona deszczu - całkiem znośnie się spało. Po odprawieniu wszystkich przedstartowych guseł i czarów, udajemy się w trójkę po raz kolejny na Szrenicę. W tak zwanym międzyczasie melduje się Maciek, który wraz z rodzinką w składzie Ania i Benio są już na starcie.

Schronisko na Szrenicy pęka w szwach. Blisko trzystu biegaczy oraz osoby towarzyszące tworzą konkretny, hmm – falujący i zbity motłoch. W powietrzu unosi się wszechobecny zapach bengaja. Mimo wszystko sprawnie odnajdujemy Macka z rodziną. Najpierw grucha informacja, że nie biegniemy na Śnieżkę - jestem zrozpaczony, miotam przekleństwa na los zły, a spojrzenie może konkurować z błyskawicami, pojawiającymi się raz po raz nad nami. Oswajam się w końcu z myślą, że nie będzie maratonu, tylko jakieś 36-38km, nikt do końca nie jest w stanie powiedzieć ile i dlaczego. Widzimy, że są złe warunki, a w tym wzbierającym tłumie nie sposób się czegoś dowiedzieć.




Później pada kolejna informacja - startujemy razem - bez podziału. Dziwi trochę ta decyzja. Skoro jest ciężko, to może lepiej jednak puścić ludzi w mniejszych grupach? Sam nie wiem. Nie mając jednak wpływu na podejmowane decyzje, cieszę się w duchu, że bieg się w ogóle odbędzie. Pamiętam, że jakiś punkt regulaminu mówił o możliwości przeniesienia biegu na dzień następny. Kolejne info, które do nas dociera - akurat byliśmy w biurze - to informacja, że start będzie o godzinie 09:45. Ostatnie foto i, przeciskając się przez tłum biegaczy, brniemy na start. Pogoda nas niczym już nie zaskakuje - pada i grzmi.

W tych okolicznościach przyrody pozostanie nam zmierzyć się z dystansem - jak przypuszczam - 36-38km. Dziwne, ale na 5 minut przed startem tłum wcale nie gęstnieje na kresce. Przyklepujemy piątki i ruszamy ostro do przodu. Gdzieś tam zgubiliśmy Maćka. Paweł wyciął do przodu i tyle go widzieliśmy. Razem z Pawłem (KB Maniac) dolatujemy wspólnie do Trzech Świnek, później biegnę trochę szybciej i rozdzielamy się.




Droga jest równa i szeroka, gdzieniegdzie tylko stoją głębokie kałuże, których nie warto już omijać. Przyśpieszam na prostych i łagodnych zbiegach, niewiele tracąc na podejściach. Po drodze zdobywamy Łabski Szczyt (1472m n.p.m.). Dopiero, gdy mijamy Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze, nawierzchnia zmusza do zwolnienia nieco tempa biegu. Szlak wygląda jak ćwiekowana ostrymi kamieniami pieszczocha. W rozpadlinach tworzą się głębokie kałuże z nieprzyjemnie zimną wodą. Niedługo potem czeka nas przeprawa po trawersującej zboczem Wielkiego Szyszaka (1509m n.p.m.) drodze z kamiennych płyt, z których opad deszczu uczynił nielichą pułapkę. Widok ostrych kamieni sprawia, że zwalniam nieco - wyobraźnia sobie folguje, podsuwając obrazki rozbitej głowy.

Po pokonaniu tego osobliwego odcinka dopadam Przełęczy pod Śmielcem (1390m n.p.m.) Szlak na odcinku około 100-150 metrów zmienia się w spływający w dół potok. Brodzenie jest nawet ciekawym doświadczeniem - nigdy jednak nie wiesz, co czeka pod taflą zmąconej wody, sięgającej niekiedy do kolan. Brodzenie kończy się z chwilą, gdy ścieżka zaczyna wspinać się na kolejne wzniesienie - Śmielec (1424m n.p.m.) Po jego zdobyciu droga jest względnie pozioma - takie górki, dołki, można spokojnie biec. Nie odczuwam specjalnego zmęczenia, gdzieś tam po drodze wciągam żel i popijam izo z camela. Czekam na jakieś oznaczenie trasy bo słabo pamiętam tę część głównego szlaku sudeckiego. Dopadamy schroniska po czeskiej stronie - od tego momentu lecimy ostro asfaltówką w dół. Góry i asfalt - super.




Zupełnie niespodziewanie z przeciwka dostrzegam sylwetki biegaczy, napierających pod górę. Co jest? 36 czy nawet 38 km, a oni już tutaj? Minęła godzina biegu, cyborgi jakieś? Co ja tu robię? Chwilę później mijam oznaczenie 10km. Zaczynam coś tam kalkulować w głowie - nijak nie wychodzi mi, że Ci napierający kolesie byliby zdolni do zrobienia 26-28 km w godzinę?! Kolejna myśl jak obuchem wali w głowę - skrócona trasa - zawracamy jeszcze wcześniej... Kurwa mać - tyle tytułem komentarza i biegnę dalej. Na Przełęczy Karkonoskiej (1198 m n.p.m.) jest nawrotka, nawet nie mam ochoty na serwowane tam izo i jakieś ciastka. Zawracam i biegnę dalej.

Teraz nie ma się już co oszczędzać - wyjdzie jakieś 22 km kalkuluję. Szkoda, że nie miałem tej wiedzy wcześniej. Po nawrocie łapię Pawła Maniac"a z Poznania informując, że może odkręcać co tam ma pod maską. Później spotykam Maćka, który w dobrej kondycji zbiega właśnie w dół. Z drogi powrotnej warto odnotować fakt, że w końcu się przejaśnia i będąc na drodze pod Wielkim Szyszakiem pozwalam sobie na sesję zdjęciową. Po osiągnięciu Centrum Nadawczego droga opada w dół i można wrzucić piątkę, a nawet szóstkę. Tak też czynię. Dopadam miłych panów, którzy wykorzystali moment zagapienia pod Szyszakiem, później kolejne trzy sylwetki majaczą mi na horyzoncie.

Jeszcze sporo przed Świnkami padają moim łupem. Zaraz za Trzema Świnkami przesuwam się o jedno oczko wyżej. Około 100 metrów dalej majaczą we mgle kolejne sylwetki. Na podbiegu pod Szrenicę udaje się wyprzedzić jeszcze jedną osobę. Tak jak sobie zaplanowałem mam z kim powalczyć na ostatnich 50 metrach. Rywal jednak okazuje się silniejszy i mocno przebierając pod górę odpiera atak. Dziękujemy sobie za walkę po minięciu linii mety. Czas 02:25:20 - miejsce 98. Odbieram worek z ciuchami i zasiadam razem z Anią do piwa. Nie jestem zmęczony, raczej jakiś taki rozczarowany. Paweł Maniac melduje się na mecie z czasem 02:48:17 (197), później mety dopada Maciek 03:17:10 (269). Bieg ukończyło 292 zawodników i tu ciekawostka - prawdopodobnie czterech ostatnich zrobiło pełny maraton wbiegając na Śnieżkę.




Pozostała część relacji może się zamknąć w jednym słowie - NAWADNIANIE. Warto nadmienić, że wylosowałem (dzięki Pawłowi Maniac"owi się o tym dowiedziałem) całkiem fajny plecaczek oraz zestaw podróżnika: mapnik, mapę, przewodnik oraz karty do gry. Następnego dnia czekało nas zejście do Szklarskiej. Wyciąg, niestety, ruszał zbyt późno. Ponownie 12 h w pociągu i łóżko w domu. I wiecie co? Będzie tam trzeba wrócić za rok, bo TEN maraton warto przebiec!
Warunki były trudne - ale nie AŻ TAK. Rozumiem decyzję organizatora (czasem trudniej jest powiedzieć dość i zawrócić niż napierać dalej), ale gdzieś w sercu mam żal, że się nie udało, że góry nas pokonały.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768