redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 396/249468 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/2

Twoja ocena:brak


34 Amsterdam Marathon
Autor: Paweł Jarzębowicz
Data : 2009-10-26

Po wnikliwej analizie szkockiego kalendarza biegowego, znalazłem tylko dwa jesienne biegi, godne większej uwagi. Pierwszy to Great North Run w Newcastle a drugi to Maraton nad Loch Ness. Jednak zapisy na obydwa biegi skończyły się gdzieś na początku roku.

Po za tymi biegami nie ma w Szkocji już nic godnego uwagi, wiec rozejrzałem się za jakimś większym biegiem w Europie (niektórzy Brytyjczycy uważają W.Brytanie za kontynent). Po długim przeglądaniu kalendarza (42.195) wybór padł na Maraton w Amsterdamie.

Bo blisko wysp, bo w miarę tanio, bo Holandia, bo profil trasy będzie plaski i pogoda bezwietrzna. Jedyną przeszkodą będzie podwójny przelot samolotem, czego bardzo nie lubię. Dla maratonu gotowy bylem jednak na największe poświecenie i po zaledwie miesięcznym przygotowaniu, zaleciałem naładowany adrenaliną na ogromne lotnisko Schiphol w Amsterdamie.

Holendrzy rozmawiają płynnie po angielsku, dzięki czemu bez większych problemów dostałem się autobusem pod stadion i wraz z Duńczykiem oraz Niemką, którzy nie bardzo wiedzieli dokąd się udać, dotarliśmy na Expo, gdzie odebraliśmy pakiety startowe (pakiety bardzo liche, tylko koszulka i numer startowy). Po zakwaterowaniu się w hotelu (zapłaciłem za tańszy pokój 5 osobowy a dostałem “jedynkę” z wszelkimi wygodami za te samą cenę) udałem się na zwiedzanie miasta.

Już na pierwszy rzut oka wiemy, ze jesteśmy w kraju wysoko rozwiniętym kulturowo. Ulice wyposażono w drogi rowerowe (gdzieniegdzie o dwóch kierunkach jazdy) po których nie porusza się pieszo żaden człowiek. Jako turysta musiałem zwracać uwagę, by nie wpaść pod kola...roweru).

Tamtejsi mieszkańcy jeżdżą tylko na swoich śmiesznych rowerach tzw.“Holendrach” i tylko po wyznaczonych do tego drogach. Centrum miasta robi bardzo mile i przyjemne wrażenie. Będąc tam po raz pierwszy, nie czołem się obco. Wokoło widać zadbane elewacje budynków, nie zdewastowane sprayami (We Francji, Hiszpanii, Szwecji i Holandii nie tynkuje się domów, dzięki czemu nie widać zaniedbanych kamienic), dziesiątki ulic usianych sklepami, poprzedzielane kanałami z nie najczystszą wodą sprawiły, iż do Hotelu powróciłem późno w nocy.

Jak się okazało zbyt późno. Wrażenia z miasta uspokoiły mnie jednak i dodały wiary na następny dzień.

Dzień drugi.

Rankiem, po spakowaniu bambetli rozrzuconych w pokoju, udałem się na stadion. Pogoda na dworze wymarzona do maratonu. Jest góra 12 stopni, świeci słonce i nie ma krzty wiatru. Pod stadionem olimpijskim było jak w rozjuszonym mrowisku. Napotkałem tłumy kilkunastu tysięcy biegaczy, poruszających się w niebywale wolnym tempie. Na dojście do depozytu i oddanie ciuchów, straciłem ok. pól godziny, następne tyle na dojście do bramy stadionu i dotarcie po bieżni w okolice linii startu.

Rozgrzewka była...a właściwie jej nie było z braku czasu. Na trybunach pełen entuzjazmu kilkotysięczny tłum, wyzwolił we mnie dodatkową adrenalinę. Jeszcze chwila, kilka minut i rozpocznę swój 10-ty maraton. Obawiałem się jedynie o uda, które zanadto przemęczyłem treningami. Dziś jednak nie czuje ze są osłabione, wiec mogę dać z siebie wszystko.

10:30 start!

Kiedy starter zaczął odliczać od 10-ciu sekund w dól, kibice w równym rytmie zaczęli klaskać, co przyprawiło nie jednego biegacza o szybsze bicie serca. Linie startu przekroczyłem po 17 sekundach i biegnąc w pierwszej setce (na ok 7000 biegaczy) szybko wybiegliśmy ze stadionu na ulice miasta. Już na pierwszych kilometrach czuje dobrą dyspozycje. Nic mi nie dolega, oddech mam płytki a nogi pośród tłumu zawodników niosą mnie jak na fali.

Mijam kolejne ulice, usiane kibicującymi przechodniami i na pierwszej “piątce” mam czas 19:54. Na 7 km dołączam do grupki kilku biegaczy (w tym dwie kobiety) i trzymam się ich tempa. Momentami biegniemy ponizej 4min/km a prowadzący te mała grupkę, nieoficjalny peacemaker podaje swoim kolegom izotonik w butelkach, w tym także i mnie. “Dyszkę” także udaje mi się złamać poniżej pełnej (39:31) i podobnie jest z “piętnastka” (59:26) Nic nie zapowiadało zbliżającego się kataklizmu, gdyż z każdym kolejnym kilometrem czołem się coraz mocniejszy psychicznie.

Kiedy na polówce zobaczyłem 1:23:59 za bardzo uwierzyłem w to, ze jestem w stanie osiągnąć 2:48. Do 25 km wszystko szlo jak w zegarku. Z łatwością zjadałem kolejne kilometry (od 15km do 20 w 20:04 i od 20 do 25 w 20:05) Nasz prywatny peacemaker utrzymywał równiutkie tempo a ja zacząłem się zastanawiać, na jaki oni właściwie biegną czas? Już kilka kilometrów wcześniej, moje łydki zrobiły się zbyt sztywne ale nie przeszkadzało mi to dotąd w moim dziele samozniszczenia.

Tuz po minięciu 25 kilometra “wycofałem” się na tył kilkunastu osobowej teraz grupy, której dotąd na zmianę przewodziłem. To był pierwszy znak ze coś jest nie tak. Utrzymywałem jeszcze przez chwile ogon grupy, po czym stwierdziłem ze moi kompani chyba przyspieszyli, wiec muszę nieco zwolnic. Nic bardziej mylnego, bo oczywiście to ja wyraźnie zwolniłem. Moja grupa zaczęła szybko ode mnie odchodzić a ja czołem ze moje nogi robią się co raz bardziej ołowiane.

Wraz z utratą sil, siada także psychika a kiedy widzisz, ze pomimo całej swojej mocy biegniesz żółwim tempem i mijają Cie inni zawodnicy, masz już dość. Radosny dotąd bieg, zamienia się z każdym kolejnym kilometrem w gehennę. Myślę “Aby tylko dojść do 30-stki a potem jakoś to będzie” Pozostanie tylko dwunastka, aż dwunastka! Faktycznie, kiedy doszedłem do trzydziestego km, gdzie miałem czas o półtora minuty gorszy od pozostałych pokonanych “piątek” miałem już kompletnie dość.

Ważniejsze od wyniku jest jednak to, by dotrzeć cały i zdrowy do domu. Wymijali mnie już nie tylko pojedynczy zawodnicy ale cale grupy, które wbrew pozorom nie biegły szybko. To ja z ledwością truchtałem spoglądając na oddalających się rywali. Ani żaden energetyczny żel, ani izotoniki już nie pomogą. Nie pomogą także przymusowe przejścia do marszu, podczas picia wody i izotoników ani doping kibiców skierowany (z litości?) tylko w moją stronę! Poległem na całego i to jeszcze na długo przed startem.

Zbyt dużo drobnych błędów, usypało wielkoluda z waty :( Teraz pozostało mi tylko jedno, by dobiec do mety, zdobyć medal i wracac do domu. Przed biegiem ciążyła na mnie presja, gdyż pokonanie trasy w ciągu trzech godzin, dawało mi zaledwie 40 minut na dotarcie ze stadionu do lotniska. To sprawiło, ze nie moglem sobie odpuścić ani na moment, gdyż w przeciwnym razie siedziałbym na lotnisku przez 6 godzin do następnej odprawy i musiałbym kupić nowy bilet.

Od 35 km mijało mnie już wszystko, co się rusza. Nawet doping kibiców, krzyczący “Go! Polska!” nie dodawał mi sil. Do 40 km (2:51) wciąż miałem szanse na życiówkę, ale juz tylko na papierze. Kompletnie ołowiane nogi, które z trudem pozwalały mi truchtać na przemian z marszem, zaczęły nawiedzać niewielkie skurcze. Na 41 km poczułem napływ adrenaliny.

Znów przypomniałem sobie o samolocie, który odlatuje za niespełna 40 minut. Przyspieszyłem z tego powodu i minąłem kilku wykończonych zawodników. Jeszcze dwa zakręty i będę na stadionie, nareszcie koniec dramatu :) Czuje jakieś lekkie skurczyki w nogach i prawej ręce. Wpadam na ostatnia prostą do bramy stadionu, niesiony dopingiem setek kibiców i...dopadają mnie kosmiczne, niewyobrażalne dla chińskich uczonych skurcze. Najpierw tyły obydwu ud i natychmiast łydki.

Zatrzymałem się jak postrzelony z pistoletu i krzyknąłem z bólu. Pomyślałem tylko “ ku..na 300 metrów przed metą! Ale jaja”. Schylam się i podczas naciągania tylnych partii nóg, łapią mnie dodatkowo skurcze przednich części ud. Stoję zupełnie bez ruchu, ze “ślicznym” grymasem bólu na twarzy i nikt ze stojących kibiców nie kwapi się, by mi pomóc.

Nikt nie wie co jest grane? Widzę jakiegoś mężczyznę ubranego w dres, który biegnie w moja stronę. Kładę się na plecy, na asfalt i wołam, by pomógł mi naciągnąć skurczone mięśni. Nie bardzo wie o co chodzi, a ja nie wiem jak po angielsku brzmi słowo skurcz (Cramp na przyszłość). Pyta czy wezwać pomoc, wiec mówię mu w bólu, ze nic mi nie jest, ze to tylko skurcz (pokazuje rekami ścisk) Myślę “Jeszcze by mnie gdzieś znieśli z trasy i nici z medalu.

Nie ma mowy o pomocy!” Zorientował się o co chodzi i zabrał się do naciągania. Jak popuszczały mi skurcze z tylu, to łapały boleśnie za przód i tak na zmianę. Podginam uda, czuje ulgę bo popuszczają te skurcze nad rzepkami ale atakują kolei z tylu! Nie wiedziałem jak się tego cholerstwa pozbyć. Z tylu słyszałem odgłosy ludzi, stojących wzdłuż trasy. Jedni na mój widok żałośnie lamentowali, inni głośno dopingowali bym się nie poddawał. W końcu, po ok.3,4 minutach skurcze popuściły.

Mój wybawiciel pomógł mi wstać i dla pewności poczekałem jeszcze kilka sekund. Wszystko w porządku, mogę biec po wymęczony medal :) Kiedy tylko ruszyłem z miejsca, ludzie zgotowali mi taki doping, jakiego jeszcze w życiu nie miałem. Wbiegłem na stadion jak nowo narodzony. Na bieżni wyprzedziłem jeszcze kilku zawodników i już bez problemu zakończyłem swój 10-ty maraton. (3:06:45) to mój trzeci najlepszy czas. Upragniony medal zawisł na mojej szyi. Po biegu idę pokrzywiony, po odbiór rzeczy. Spotykam Norberta J. z Jaworzna. Mówi z uśmiechem “Biegnę i patrze a tam jakiś chłop leży. Podbiegam a tam Ty leżysz. Coś ty tam odpierd... na tym asfalcie?”

Norbertowi tez specjalnie nie poszło. Za słabo się rozgrzał, jak ja. Zegnam się szybko i ruszam “pędem” na autobus. “Pędem!” kulejący, z torbami na ramieniu, spocony i z numerem na koszulce. Po drodze trafiam na budę z Hot dogami i nie mogę sobie odmówić tej przyjemności. O busie nie ma mowy gdyż trasa jest zablokowana. W nagrodę za cierpeinia, natrafiam na taksówkę i ekspresowym tempem dojechałem na lotnisko.

Dopiero tam ściągam numer startowy z koszulki i ubieram sweter. Zarówno stewardessy jak i pozostali pracownicy lotniska pytali jak mi poszło na biegu? Nie ważne. Najważniejsze ze zdążyłem na samolot.

Bieg posiada wnikliwą statystykę a także wykres z jaką szybkością poruszał się zawodnik. W poszczególnych miejscach na trasie, rozmieszczono kamery, filmujące biegaczy.

Name Jarzebowicz Paweł
City Glasgow
Country GBR
Distance Marathon
Category Msen
Overall place 559 / 6902
Category place 161
Speed 13,557 Km/Hour
Gross time 3:07:02
Net time 3:06:45
Net split times (difference)
5 Kilometer 19:54 (19:54)
10 Kilometer 39:31 (19:37)
15 Kilometer 59:26 (19:55)
20 Kilometer 1:19:30 (20:04)
Half marathon 1:23:59
25 Kilometer 1:39:33 (20:03)
30 Kilometer 2:01:13 (21:40)
35 Kilometer 2:24:24 (23:11)
40 Kilometer 2:51:23 (26:59)



Komentarze czytelników - 13podyskutuj o tym 
 

Simon

Autor: Simon, 2009-07-09, 22:13 napisał/-a:
No wyjątkowo szeroki opis, rozumiem, że MOJAHOLANDIA lobbuje bieg;)

 

mojaholandia

Autor: mojaholandia, 2009-07-12, 15:40 napisał/-a:
LINK: http://www.mojaholandia.nl

Zapewniam,ze na mojaholandia.nl jest dużo więcej info na temat biegu niż na forum ;). pozdrawiam

 

Simon

Autor: Simon, 2009-09-13, 11:38 napisał/-a:
Jakie wyniki spodziewacie się uzyskać w Amsterdamie?

 

Paweł II Yazomb

Autor: Paweł II Yazomb, 2009-09-13, 16:30 napisał/-a:
Równiez mam na celu Amsterdam marathon, tyle ze musialbym przyleciec z drugiej strony Europy. Niestety czasowo nic nie pasuje i bez noclegu sie jednak nie obejdzie. Cieszy to, ze nie zabraknie w Holandii Polaków:>
Pozdrawiam!!

 

Paweł II Yazomb

Autor: Paweł II Yazomb, 2009-09-13, 16:47 napisał/-a:
Ja na 2:56:59 ale najpierw trzeba zebrac checi i tam doleciec:>

 

Norbert

Autor: Norbert, 2009-09-13, 21:43 napisał/-a:
Bądz to powalczymy.

 

Paweł II Yazomb

Autor: Paweł II Yazomb, 2009-09-14, 00:19 napisał/-a:
O! Norbert atakujesz Amsterdam? Super sprawa! Twoje 2:56:47 jeszcze "zgrzeje":>
Chcialbym jeszcze raz w tym roku zawalczyc w maratonie bo sezon mialem calkiem do d..niczego. Musze przemyslec sprawe, bo mam problem gdzie pojechac:<
Pozdrawiam !

 

Simon

Autor: Simon, 2009-09-14, 20:08 napisał/-a:
No to ja raczej za wami będę człapał. Planuję jakieś 3:09.

 

Paweł II Yazomb

Autor: Paweł II Yazomb, 2009-09-18, 00:29 napisał/-a:
Maraton juz zaklepany:>
Teraz czekam na korzystniejsze ceny lotów. Szymon dziekuje za pomoc w sprawie Amsterdamu! Te bilety busowe to wazna sprawa. Ja jednak przylatuje z wysp (mam nieco blizej niz z Polski)
Na szczescie lotnisko jest w miare blisko stadionu, wiec nie trzeba bedzie jezdzic gdzies na druga strone miasta. Jestem ciekaw tego biegu i samego miasta, bo kanalów wodnych jescze nie widzialem:>
Widze ze spora grupka wybiera sie do stolicy "czerwonych latarni":>
Znacie swoje numery startowe? Wiem z maila ze sa do odebrania obok stadionu, ale jaki bede mial, jeszcze nie wiem.

 

Zulus

Autor: Zulus, 2009-09-18, 06:02 napisał/-a:
...a także lwa(Jurku,tak mi się z tą grzywą skojarzyło;))

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768