redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
morito
Jacek Karczmitowicz
zgierz
Tygodnik Zgierski

Ostatnio zalogowany
---
Przeczytano: 401/200486 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9.6/8

Twoja ocena:brak


Bardzo fajny maraton - Gorce Maraton
Autor: Jacek Karczmitowicz
Data : 2009-09-18

Jakie są najpiękniejsze góry w Polsce? Głupie pytanie. Każdy bez wahania wskaże na Tatry. I nawet mając świadomość, że 80% powierzchni Tatr znajduje się poza naszymi granicami, to Tatry są naszym skarbem narodowym, naszą dumą.

Jednak takie stwierdzenie jest lekko oklepane i żeby naocznie przekonać się jak wyglądają Tatry i wyrobić sobie własne zdanie trzeba spojrzeć na Tatry ze szczytu Turbacza. To z grani Gorc można podziwiać piękną panoramę Tatr i przekonać się jakie one są naprawdę ... małe;-)

Doskonała okazją do podziwiania panoramy Tatr i uroków czerwonego szlaku wiodącego główną granią Gorc jest GORCE MARATON. Jednak żeby w nim wystartować trzeba się na niego wybrać.

W moim przypadku termin rozgrywania tych zawodów był największą przeszkodą i przyczyną, że dopiero w tym roku zadebiutowałem w Gorce Maratonie. Zwyczajowo początek września jest dla mnie terminem, gdy nadrabiam zaległości w górach i start w zawodach szczególnie zaś w Gorce Maratonie był niemożliwy. Mając do wyboru włóczenie się po górach czy przerwa na wyjazd na imprezę biegową, włóczęga zwyciężała.

Pomijam przypadki, gdy na początku września wybierałem się na inne imprezy biegowe. Tak czy inaczej jakoś nie było mi po drodze do Gorc na maraton. Nie oznacza to, że omijałem Gorce. Wprost przeciwnie. Mam do Gorce stosunek sentymentalny z silną nutą nostalgii, natomiast sam Turbacz jest bodaj najczęściej odwiedzanym przeze mnie szczytem /częściej bywałem tylko chyba na Czantorii i Banikowie w Słowacji/. Dość powiedzieć, że Gorce były celem mojej podróży poślubnej i miesiąca miodowego;-)

Decyzja o wyjeździe na Gorce Maraton zapadła bodaj jeszcze w maju tego roku. W czasie rozmów z przyjacielem rodziny Krzyśkiem wyraził on powątpiewanie jak można pobiec na trasie między Lubaniem a Turbaczem. A wątpliwości swoje wyraził w Luboniu k/Poznania między 2 a 3 piwem, po kolejnych 3 doszedł do słusznego przekonania, że się nie dowie jak nie spróbuje.

Następnego dnia próbował sprawę obrócić w żart, jednak arbitralnie moja żona potwierdziła, że takie Gorce to dla niego małe piwo przed śniadankiem. I w ramach przygotowań postanowiliśmy zaliczyć lipcowy bieg na Czantorię. Po tym biegu chyba się przekonał, że to jest możliwe i wykonalne.

Zapisaliśmy się. Niezależnie od siebie sierpień spędziliśmy w górach. On obszedł Tatry wzdłuż i wszerz, ja skupiłem się na Beskidzie Żywieckim. W moim przypadku jednym z ostatnich akcentów był Bieg na Pilsko. Wracając do domu stwierdziłem, że dawno tak sumiennie nie trenowałem w czasie pobytu w górach. Co tu dużo mówić ujechałem się tak, że nie mogłem patrzeć na buty do biegania ;-)

Nie minęło 8 dni i czekała na mnie trasa Gorce Maratonu. Przed wyjazdem doposażyliśmy się żeby żadna pogoda nam straszna nie była, oraz zaopatrzyliśmy się w plecaki z bukłakami aby uniezależnić się od zaopatrzenia punktów odżywiania. Gdy uznaliśmy, że jesteśmy gotowi ruszyliśmy. Dojazd z Łodzi do Nowego Targu zajął nam ... 12h. Ale w piątek to chyba nie jest zły wynik, jeśli „po drodze” zjedliśmy kremówki na wadowickim rynku i obiad w Jurkowie. Nawet nie pytajcie, gdzie to jest. Niemniej zaręczam obiady późnym wieczorem w Jurkowie są zaje..., są dobre!


fot.1 Bohaterowie opowieści. Profil trasy na razie w tle.


Poranek w Nowym Targu utwierdził nas w przekonaniu, że dobrze się doposażyliśmy. Aura była pod psem. Biuro zawodów ulokowano w baraku przy dolnej stacji wyciągu narciarskiego w Kowańcu.

Odebraliśmy numery startowe i z braku innego zajęcia zrobiliśmy sobie sesje zdjęciową. Tak nam minął czas do rozpoczęcia odprawy technicznej przed biegiem. Po uważnym wysłuchaniu uwag organizatora zasiadłem w pierwszym rzędzie siedzeń w autobusie i bacznie przyglądając się pracy kierowcy ruszyliśmy do Krościenka. Jak się okazało uczestników było troszkę ponad setka. Ja postawiłem sobie ambitny plan zakończyć zawody w pierwszej setce.


fot.2 i 3 Pakiet startowy i chwile zadumy w autobusie jadącym na start.






Wbrew nadziei w Krościenku pogoda była taka sama i nic nie wskazywało na rychłą jej poprawę. Z obozu GOPR-owców również dochodziły nas hiobowe wieści dotyczące aury. Pocieszałem się tylko tym, że po takim poligonie łatwiej mi będzie napisać uczciwą recenzję posiadanej kurtki BERGHAUS.

Do startu pozostało 40 minut o czym uczciwie co 5 minut informował wrzaskun-organizator. Żeby nie on pewnie całkowicie oddał bym się słodkim rozmyślaniom o łóżku, które pozostawiłem w Zgierzu. Ale cóż dla własnej przyjemności czekała na mnie trasa wiodące gdzieś tam w pokryte mgłą wzgórza i przełęcze Gorc z Turbaczem w roli dania głównego.

Przed startem wciągnąłem chomikowanego Grześka /chyba pozostał mi po wakacjach/ i dodając sobie nawzajem otuchy czekaliśmy z Krzyśkiem na strzał startera. Ten okazał się nadzwyczaj punktualny i zakończył mękę oczekiwania w mżawce na start. Od pierwszych metrów rozpoczął się podbieg. Ale przecież to jest bieg górski więc jak miał się zacząć.

Chciałbym coś mądrego napisać o trasie ale nie przychodzi mi nic do głowy poza tym, że było bardzo błotniście. Krajobraz był taki jaki zwykle widać w promieniu 10 metrów i to tyle. Dobrze, że było widać pnącą się ku górze drogę. Docierając do szczytu Lubania mgły pozostawały w dole i widoczność wokoło biegaczy diametralnie się poprawiła.

Jednak nic za darmo. Jeśli w górach nagle poprawia się widoczność jest to skutkiem pojawienia się wiatru. Na szczycie dmuchało już jak przystało na góry. Tym większe brawa dla obstawy punktu z napojami. Potem już trasa prowadziła „siodełkami” jednak zdecydowanie w dół.

Z każdym pokonanym siodełkiem widoczność się poprawiała. Dobiegając do Punktu na Przełęczy Kutnowskiej widoczność była już doskonała. Punkt na Przełęczy zaopatrzony był doskonale, nie zabrakło nawet Coca Coli. A smak jej potrafią docenić tylko biegacze górscy. Na takiej przełęczy, na półmetku rywalizacji ma ona smak ambrozji i jakby nie patrzeć „dodaje skrzydeł” i co nie pozostaje bez znaczenia „robi dobrze” żołądkowi.


Fot. 4 i 5 Zaopatrzenie punktu odżywiania z lotu ptaka.






Po opuszczeniu punktu trasa wiodła już ku górze jednak nie był to odcinek zbyt wymagający i zbytnio angażujący zmysły więc tym chętniej rozglądałem się po przepięknych krajobrazach. Będąc mieszczuchem spragniony każdym zakończeniem nerwowym jestem piękna przyrody górskiej.

W pewnym momencie spoglądając w lewo na horyzoncie majaczyły się zarysy Tatr. Tak mnie ten widok wzruszył, że nie wiem jak to się stało ale szlakiem rowerowym zlazłem z trasy biegu i coś mnie ocuciło dopiero jak rozpoczęły się zabudowania zamiast szczytu Kiczory. O ile mnie pamięć nie myli to mogły to być zabudowania Łopusznej. Oto zgubne skutki znajomości terenu.

Tą drogą wielokrotnie podążałem, o ile mnie pamięć nie myli to nawet kilka razy w Łopusznej nocowałem. Na pocieszenie pozostał mi fakt, że nie tylko ja zakręciłem w tą drogę. Jednak jakby nie patrzeć czekało na mnie około 20 minut wspinania się w górę żeby wrócić na trasę biegu.

Po powrocie na trasę biegu duch bojowy powrócił co w sumie na niewiele się zdało. Ale zawsze lepiej biec z duchem niż samotnie. Nawet jeśli jest to tylko własny wyimaginowany duch walki /choć lepiej byłoby go określić mianem duszka waleczki/.

No i w końcu ukazała się w pełnej krasie droga wiodąca do schroniska pod Turbaczem. Jakoś zawsze, gdy widzę to schronisko mój grzbiet staje się atakiem jakiś dreszczy. Ot wspomnienia z młodości. Nieważne. Jednak po Gorce Maraton ad"2009 dreszcze będą jeszcze większe.

Zmierzając do punktu z napojami umiejscowionego opodal schroniska czułem się jak Marek Perepeczko w ostatniej scenie kultowego już dziś „Janosika”. Zewsząd otaczała mnie rogacizna w jeszcze nie zdartych kożuchach i pobekiwała pilnowana przez psy. Wśród tego stada bez sensu pałętały się jakieś kozy co psuło ogólną sielankę oscypkowo – kożuchową. Nie spodziewałem się takiego spotkania w tym miejscu.


Fot.6 Janosikowe klimaty w drodze na Turbacz



Od punktu z napojami trasa wiodła w dół czyli jak dla mnie jej trudność znacznie wzrosła. Wbrew zapewnieniom organizatorów odcinek wiodący do mety wspinał się prze ostatni kilometr. I dobrze.
Na mecie miła niespodzianka, przeźroczysty medal.


Fot.7 Medale i buty, które na nie pracowały.




Fot.8 Człowiek szczęśliwy. Są góry, jest piwo, jest pełna micha. Jest wszystko!!!



Natomiast za otrzymany talon otrzymałem pełny talerz klusek – gorących!!! Po zapoznaniu się z wynikami już mieliśmy się zwijać ale, napotkany kolega zapewnił mnie, że będzie losowanie nagród i na pewno coś „trafię”. Kurde nie kłamał. Trafiłem trekingowe kije. A właśnie się przymierzałem do zakupu takowych. Warto posłuchać dobrych rad;-)

Na koniec zostawiłem sobie coś co nazywał „Traktatem o rzeczy nazywaniu”.
Rozgrywający się spór czy Gorce Maraton ma prawo używać terminu „maraton” jest z gruntu rzeczy błędny już w momencie jego rozpoczęcia. Jestem zdania, że zbyteczne są tłumaczenia organizatorów o stosowanym cudzysłowie czy innych takich. Rzeczą nie podlegającą dyskusji jest, że maraton to 42195 metrowy bieg! Taką definicję znajdziemy w „Słowniku Języka Polskiego”.

Tym małym i całkiem dużym. Stąd maratończycy tłumnie uczestniczą w „Wrocław Maraton”, „Poznań Maraton”. Wyczerpują one w pełni definicję „maratonu”. Jednak puryści językowi, aż trzęsą się na takie zapożyczenia z języka angielskiego.

Zgodnie z prawidłami językowymi biegi te powinny się nazywać: „Maraton Wrocławski”, „Maraton Poznański” czy „Maraton Krakowski”. Jednak nikt jakoś nie prezentuje swojego oburzenia w takich przypadkach. A i co rok rozgrywa się atak na biednych „Gorcowych” organizatorów za deptanie świętej nazwy czy wręcz oskarża się ich o świętokradztwo. A więc może podpowiem z czystej sympatii organizatorom linię obrony na przyszłość.

Rozróżnia się dwa rodzaje nazw: generalne i indywidualne. Nazwy indywidualne to takie nazwy, które nadano tym a nie innym przedmiotom , nie przypisując przez to samo danemu przedmiotowi takich czy innych właściwości wyróżniających go. Poznałem kiedyś dziewcze „Barbarę Górka” a po jakimś czasie pojawiła się w moim życiu „Barbara Karczmitowicz”. Czy może to inna osoba? Nie. Po prostu ożeniłem się a jej się spodobało takie długie nazwisko /teraz żałuje bo ma długi podpis/. Więc może z biegowego podwórka był „Maraton Sobótka-Wrocław” potem był „Wrocław Maraton” a teraz jest „Hasco Maraton” - rozgrywany we Wrocławiu. Czy coś się zmieni? Przecież będzie to ciągłość tego samego wydarzenia dla Wrocławia. I to są nazwy indywidualne.

Natomiast nazwy, które nadajemy przedmiotom ze względu na jakieś cechy, które tym przedmiotom przypisujemy, nazywamy nazwami generalnymi. /Np. „maraton”, „but do biegania” czy „piwo”/.


Fot.9 Rzut oka, jakby nie patrzeć, na wyniki Gorce Maratonu.


I problem w tym, że wbrew woli organizatorów wyrywa się słowo z nazwy biegu w Gorcach i się kombinuje. Aby to zobrazować proponuję wymazać jedno słowo z następującego zdania: „Karczmitowicz jest niezbyt mądry”. Wycinając słowo „Niezbyt” i czytając taką opinię o mnie może mi woda sodowa uderzyć do głowy. A jednak pierwotnie zdanie brzmiało inaczej.

I z „Gorce Maratonem” jest podobnie to nie jest bieg maratoński na maratońskim dystansie. Organizatorzy rzetelnie informowali, że dystans wynosi około 40km i coś tam! Nigdy nawet nie próbowali wmówić uczestnikom, że zmierzą się z dystansem maratońskim a jedynie czeka na nich czterdziści kilometrów.

„Maraton Gorce” to nazwa indywidualna określająca ten a nie inny bieg granią Gorc na dystansie około 40 kilometrów i Basta. Ostatecznie nikt się nie boczy na cwaniaków produkujących batoniki i nazywających je „MARS”. Natomiast „mars” to m.in.: Bóg wojny, planeta obok nas. Czy kupując ów batonik oczekujemy, że napadnie na nas Bóg Wojny albo spadnie nam na głowę planeta?

Producent ma prawo swój produkt nazwać jak mu się podoba. Nazwanie biegu na 10km mianem „Maraton” było by naciąganiem. Nazwanie imprezy biegowej na dystansie 40km „Gorce Maraton” jest z logicznego oraz językowego punktu widzenia poprawne i nie ma o co kopii kruszyć.

Jakby nie spojrzeć na sprawę Gorce Maraton fajny jest i nic, i nikt nie może tego podważyć. Do zobaczenia za rok.



Komentarze czytelników - 7podyskutuj o tym 
 

wojtek kasiński

Autor: wokasi, 2009-08-13, 22:27 napisał/-a:
Do organizatora:
Czy będą takie fajne koszulki termoaktywne jak w ubiegłym roku?Tą którą mam jest fantastyczna do treningów letnich.
Poza tym sam bieg jest super klimatyczny.Polecam

 

szpaq

Autor: szpaq, 2009-09-06, 19:33 napisał/-a:
LINK: http://picasaweb.google.pl/fotomotylek/2

miło mi zakomunikować, że zdjęciamojego autorstwa i FotoMotylka są już dostępne


w internecie pod adresem http://picasaweb.google.pl/fotomotylek/20090905MaratonGorce












 

pawroe

Autor: pawroe, 2009-09-06, 23:07 napisał/-a:
bieg rzeczywiście ekstra; zamiast koszulki była bandanka (chyba że coś przeoczyłem)

 

Admin

Autor: Admin, 2009-09-07, 01:12 napisał/-a:
Wyniki w serwisie. Przekazał Sebastian Szpak.

 

quick

Autor: quick, 2009-09-08, 10:09 napisał/-a:
Przepraszam za skrót myślowy w artykule - zwycięzcą dla mnie był każdy kto ukończył bieg a więc każdy otrzymał medal. Pozdrawiam

 

Jans

Autor: Jans, 2009-09-08, 21:51 napisał/-a:
ostatnio tam zabawiłem na 2 tygodnie zdobywajac Turbacz, Lubań i Gorc- miejsce nie skazonke komercją gdzie ... czasem w ciagu 1 dnia nie zobaczy sie turysty a widoki przecudne na Pieniny i Tatry, jezioro Czorsztynskie przy dobrej pogodzie!
GRATULACJE ZA POMYSL i dla FINISHEROW!!!
ps. Kiczora daje sie we znaki mimo ze to raptem 150-200 m przewyzszenia od bazy namiotowej, ale mocno pod gore skrajem lasu ...

 

morito

Autor: morito, 2009-09-21, 18:12 napisał/-a:
W tekst wkradła się literówka. Przełęcz w rzeczywistości nazywa się Knurowska. Przepraszam i dziękuję za zwrócenie uwagi.

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768