redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Marysieńka
Maria Kawiorska
Borowy Młyn

Ostatnio zalogowany
---
Przeczytano: 242/115025 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/20

Twoja ocena:brak


Biegać każdy może jeden lepiej, drugi gorzej.
Autor: Maria Kawiorska
Data : 2008-12-17

Każdy z nas, biegających ma swoje powody dla których zaczął biegać. Dla jednych była to ucieczka przed nudą, dla drugich ucieczka przed stresem, a dla jeszcze innych, takich jak ja, sposobem do pozbycia się nadwagi, sporej nadwagi.

Tego dnia, choć minęło już ponad 26 lat nie zapomnę nigdy. Wówczas to mój 6 letni syn Daniel, z powagą w głosie zapytał mnie MAMO DLACZEGO JESTEŚ TAKA GRUBA? Synku mama nie jest wcale gruba odpowiedziałam, na co syn z jeszcze większą powagą MAMO JESTEŚ GRUBA MASZ TAKĄ DUŻĄ PUPĘ.




Składanie wieńca pod pomnikiem łuczniczki..Obok mnie po lewek Wiesiu Perszke Tadziu Rutkowski a po prawej P.Milecarek


O Boże! Dzieci w tym wieku są szczere, szczere do bólu. Minęło kilka dni, a mi w uszach wciąż słowa syna brzmiały. W końcu zdecydowałam się wskoczyć (czytaj wtoczyć) na wagę. A, że pracowałam w sklepie spożywczym, więc dostęp do wagi, całkiem dokładnej wagi miałam.

Nie! To nie może być prawda. Ta waga musi być zepsuta. Ta waga jest zepsuta.! Waga wskazywała 84 kilogramy. Tak 84 kilogramy! I wcale nie była popsuta. To po prostu ja ważyłam niemalże tyle co całkiem spory opas( dla nie wtajemniczonych ... opas, to świnka całkiem spora świnka) Kurczę, jak mogłam się tak zaniedbać?

Jak mogłam tego nie zauważyć? Właściwie jak to się mogło stać? Przecież nie siedziałam całymi dniami z tyłkiem na fotelu, ale naprawdę "zapieprzałam", solidnie "zapieprzałam". No bo jak można nie zaiwaniać, kiedy się pracuje zawodowo, tacie w gospodarstwie rolnym pomaga (mama już nie żyła), ma się dwóch synów 6-cio i 4-ro letniego, dom na głowie(mąż w delegacji pracował).




To jak jeszcze byłam słusznych rozmiarów.


W naiwności, swej sądziłam, że przytyć tylko mogą Ci co to nic nie robią. W głupocie, swej nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że jak się jada byle co, byle jak byle gdzie i na dokładkę najczęściej tuż przed położeniem się do łóżka, że nawet jak się ciężko pracuje można przytyć.

Nie żebym uważała się za bardzo grubą, ale sama przed sobą musiałam przyznać, że 84 kilogramy to sporo za dużo. Przydałoby się choć kilka kilogramów zgubić. Ale nie zamierzałam ciała swego umęczyć jakimiś wymyślnymi dietkami cud, albo co gorsza głodówką. Jako terapię odchudzającą wybrałam bieganie.

Bieganie dla odchudzanie spodobało mi się. Sprawiało wielką przyjemność, dawało satysfakcję. Dawało mi przekonanie, że tutaj wszystko zależy ode mnie, że ja decyduję. Nawet się nie "obejrzałam" a bieganie weszło mi w "krew", stało się , jak zwykłam mówić moim NAŁOGIEM.




Fotka to z kaliskiej setki z 1983 roku.


Nieszkodliwym nałogiem. Pomimo sporej nadwagi biegając czułam się niezależna, wolna, wolna jak ptak. Ciało cierpiało, ale "głową" w chmurach byłam. Najzwyczajniej w świecie pokochałam bieganie, ale gorzej było z aprobatą sąsiadów. Nie ma co ukrywać, 26 lat temu bieganie nie cieszyło się taką popularnością jak dziś.

Trudno było z akceptacją środowiska. W wielkim mieście było łatwiej. Tam człowiek bardziej anonimowy był. A na wsi? Takiej małej wsi jak Pszczew? Tutaj wszyscy znali się jak "łyse" konie. Tutaj wszyscy, wszystko o wszystkich wiedzieli. Tutaj nie można było wyrastać ponad przeciętność.

Każdy nawet najmniejszy "wyłom" uznawany był za wariactwo, a cóż dopiero mówić o matce dwójki małych dzieci, co za bieganie się zabrała. Od samego początku towarzyszyły mi uśmieszki, złośliwe uwagi ... typu "Niech prosi Boga o zdrowie, bo o rozum za późno", albo wymowne pukanie się w czoło.




Z biegu w Kostrzyniu z 1988r.


Nie, żebym uważała się za stukniętą, ale na wszelki wypadek wolałam zniknąć sąsiadom z oczu. Zaczęłam więc biegać po lasach, których w okolicach Pszczewa całe multum. Po jakimś czasie dołączył do mnie kolega, który również zaczął biegać. Szybko pojawiły się więc plotki, że owe "wariactwo", znaczy bieganie, jest tylko pretekstem, do bycia sam na sam w lesie.

Może niektórych zniechęciłoby takie gadanie, ale nie mnie. Mnie nie złamało, wręcz przeciwnie. Dodawało sił i motywację w dążeniu do celu, jakim było schudnięcie. Takie gadanie czyniło mnie silniejszą i "mówiło" mi, że nie mogę zrezygnować, bo potwierdzę, tylko sąsiedzkie ploteczki.

Czas mijał, a ja z coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że bieganie, daje mi tyle satysfakcji, tyle radości, że nie zrezygnuję z niego. Byłam z siebie dumna, że potrafiłam w tym natłoku zajęć wygospodarować godzinkę na bieganie. Była to tylko moja godzinka. Była to godzinka dla relaksu i odprężenia, godzinka dla luzu "psychicznego".




Ze zwycięskiego maratonu we Francji z 1995.


Często koleżanki pytały że też chce Ci się tak męczyć? Ja się nie meczę ja odpoczywam, odpowiadałam. Jak odpoczywasz, skoro mokra jak "szczur" z biegania wracasz? Ja odpoczywam psychicznie. Zmęczenie fizyczne mniej boli jak zmęczenie psychiczne. Na zmęczone ciało czasami wystarczy godzinka snu, na zmęczoną głowę ... nie tak łatwo znaleźć lekarstwo.

Nigdy też nie zapomnę ile odwagi kosztowało mnie by ubrać się w krótkie spodenki. No bo przecież widok biegnącej "grubaski" do przyjemnych chyba nie należał? No bo i nie mógł? Jak może ładnie wyglądać, ktoś kto waży ponad 80 kilogramów, rozebrany prawie jak do "rosołu" i jeszcze stara się biec?

Ale miałam to gdzieś. Nie obchodziło mnie to co pomyślą inni. Ważne, że ja siebie akceptowałam, że samej sobie się podobam. Powiedziałam sobie to jest moje ciałko, prawda, duże ciałko, ale moje. Jak się komuś nie podoba, niech nie patrzy. Nikogo nie zmuszałam by podziwiał moje "kształty".




Z maratonu w Berlinie Wschodnim też z 1983 roku..wygranym maratonie Ja z nr 584.


Ileż radości sprawił mi pierwszy zwycięski bieg. I nawet wygrana, nie była dla mnie tak wielkim zaskoczeniem, co odkrycie, że nie tylko ja jestem pozytywnie "zwariowana". Przekonałam się, że na biegu nie ważne czyś mechanik, czy lekarz.

Ważne, że połączyła nas wspólna pasja, wspólne hobby- bieganie. Intelektualnie dzieliło nas wiele, ale wspólna pasja sprawiała, że godzinami mogliśmy "gadać" O czym? O bieganiu oczywiście. I to się nie zmieniło do dziś. Dziś biegać jest łatwiej, o wiele łatwiej.




Z finiszu maratonu w Toruniu..byłam 2.


Dziś na widok biegnącej osoby nikt nie puka się znacząco w czoło. Dziś biegnąca osoba nie jest postrzegana jako potencjalny pacjent "psychiatryka". Dziś imprez biegowych jest dużo więcej jak wówczas gdy ja stawiałam pierwsze kroki. Dziś łatwiej o dobry sprzęt, o dobre odżywki. W ogóle dziś o wiele łatwiej jest zacząć. Ale jedno jest tak jak za moich początków.

Biegać każdy może, jeden lepiej drugi gorzej. Ale ani odżywki, ani najlepsze buciki za nas nie pobiegają. I tak jak kiedyś wiele od naszej zawziętości zależy, od nas samych. To my decydujemy kiedy i ile biegać mamy. Czasami wystarczą czyjeś słowa a czasami stres "zmusza" nas by ubrać buty i ... biec, biec jak najdalej, biec by znaleźć ukojenie dla "zmęczonej" duszy.




Po zwycięskim maratonie warszawskim w 1986 roku czas 2.46.48. Ja jestem po prawej stronie. Obok mnie to moja młodsza siostra…


Biec by uciec przed tym co nas przytłacza, co jak "głaz" do ziemi przygniata. Ja dzięki słowom syna i "zadziorności wiejskiej" dziewczyny trafiłam na 6 latek do kadry narodowej maratonek. Nawet gdyby tak się nie stało nie żałuję, że zaczęłam biegać. Bieganie było i jest moją najlepszą przygodą w życiu.

Dzięki bieganiu poznałam wielu wspaniałych ludzi, nawiązałam szereg przyjaźni, które przetrwały lata. Przyjaźni, które do niczego nie zobowiązywały. Dzięki bieganiu zwiedziłam całą Polskę i niemalże całą Europę.

Dzięki bieganiu poczułam co znaczy być kimś. Kimś ważnym. Bo w chwilach kiedy stałam na podium czułam się jak KTOŚ, ktoś ważny. Dzięki bieganiu zaczęłam siebie samą doceniać. Zaczęłam wierzyć, że jeżeli bardzo się pragnie, dużo pracuje to spełnić się mogą wszystkie marzenia.

Dzięki bieganiu mam wspaniałe wspomnienia, po prostu mam "bogatą" duszę. Dlatego tak "usilnie walczę" o swój powrót. Nie ważne kim jesteś , jaki jesteś, gruby czy chudy. Biegać, każdy może wystarczy chcieć... Wystarczy być cierpliwym w tym co się robi... Wystarczy tylko bardzo chcieć.



Komentarze czytelników - 127podyskutuj o tym 
 

Marysieńka

Autor: marysieńka, 2009-01-02, 13:56 napisał/-a:
Andrzeju
Trzymam kciuki by tak już zostało i trwało jak najdłużej:)))

 

erif

Autor: erif, 2009-01-02, 20:47 napisał/-a:
Oby się sprawdziło :) Właśnie tacy ludzie jak Marysia są dla wielu największym motorem napędowym. Pisz i biegaj Marysiu jak najwięcej i jak najdłużej a zarazisz swoją pasją jeszcze wiele wiele osób... kto wie może wśród nich będą kolejni mistrzowie:)

 

Marysieńka

Autor: marysieńka, 2009-01-02, 21:40 napisał/-a:
Pawle...
Mam nadzieję, że jednym z nich będziesz Ty...że na tyle wciągniesz się w bieganie iż sam będziesz również innych zachęcał:))

 

borowion

Autor: borowion, 2009-01-11, 16:27 napisał/-a:
Uważam Heniu, że sama godzinka biegania jednak nie wiele da aby schudnąć, według mnie oprócz biegania potrzebna jest jeszcze bardzo silna wola w ograniczeniu przyjmowania OBJĘTOŚCIOWYCH posiłków a najlepiej kategorycznie odmówić przyjmowania tych że.

 

Tusik

Autor: Tusik, 2009-01-11, 20:46 napisał/-a:
/i ja to wiem.../ oj tak!... ale jakże (tych że!...) wcielać to w życie na co dzień /teraz chcę znowu schudnąć i nie mogę.../ trudno!... :-/ ;-))

 

Marysieńka

Autor: marysieńka, 2009-01-12, 11:51 napisał/-a:
A ja uważam, że powinniśmy jeść to wszystko na co nam przyjdzie ochota..
Ja tak robię od wielu już lat i udaje mi się trzymać wagę..
Szczególnie zajadam się słodyczami....
Każdy organizm jest inny.
Wiadomo, że nie powinno się "obżerać"...

 

Tom

Autor: Tom, 2009-01-12, 12:29 napisał/-a:
Marysieńko... Zajadasz się słodyczami a jesteś bardzo szczupła. To jest niesprawiedliwe.... Ja też bym tak chciał !

 

Marysieńka

Autor: marysieńka, 2009-01-12, 12:39 napisał/-a:
Tomku
A wiesz dlaczego??
Bo zmieniłam nastawienie..
Kiedyś jak miałam ochotę na czekoladę albo jakiś placek..przez kilka godzin walczyłam z samą sobą by tych słodkości nie jeść.
"Zapychałam" swoją ochotę czym innym by w końcu i tak zjeść tę czekoladkę, albo serniczek.
Teraz jak chcę placuszka..bez chwili zastanowienia...jem go...:))

 

Tom

Autor: Tom, 2009-01-12, 12:47 napisał/-a:
.... A potem 20km na bieżni. :)))

 

Marysieńka

Autor: marysieńka, 2009-01-12, 12:48 napisał/-a:
Tom...
Zgadza się tyle tylko, że w odwrotnej kolejności:)))

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768