redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 342/70019 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9.9/8

Twoja ocena:brak


Bieg Ku Madonnie okiem i sercem organizatorki
Autor: Gaba Kucharska
Data : 2008-09-08

Najpierw był pomysł. Mianowicie po naszym szaleńczym biegu i wygłupach w czasie Pólmaratonu Jurajskiego, poczułam , że chciałabym to przeżyć jeszcze raz...Bieg z przyjaciółmi, bez wyścigów, bez walki o czas...po prostu ciepło, luz i zabawa...
Ponieważ nic takiego w kalendarzu imprez nie znalazłam, przeto wniosek był jeden. Zorganizować własny bieg!!

Pomysł wykluł się i został tak naprawdę obmyślony w zarysie (mocnym zarysie) w czasie jednego treningu. Potem sondażowe rzucenie tematu na forum i po radosnej aklamacji przekazanie wniosków Piotrkowi. Piotrek pierwotnie ustosunkowany był do tego sceptycznie. Ale kiedy już wiedzieliśmy, że to będzie Bartne, że będziemy spać u Pani Krysi, że Piotrek będzie nam dowoził na trasie jedzenie i picie byśmy nie musieli targać tego na własnych plecach, że dzieci będą jeździć z nim, i że ludzie – nasi przyjaciele tego po prostu chcą, wszystko stało się prostsze

A więc rezerwacja całego piętra u Pani Krysi - nie wiedziałam ile nas będzie, ale wiedziałam, że przy odrobinie dobrej woli z naszej strony na pewno się pomieścimy. Potem Grześ Elkanah rzucił hasło, że fajnie by było, gdyby były podkoszulki biegu, a ja jęknęłam w duchu...”skąd wziąć na to pieniądze?”. Nie chciałam, by bieg przyjacielski nakładał na moich przyjaciół konieczność zapłacenia wpisowego.

Potem było wymyślenie medali...chciałam zrobić je sama, ale Piotrek pomysł skrytykował...powiedział, że lepiej byłby je zamówić u profesjonalisty. Więc szukanie po necie i już wiem, że mosiężne odpadają ....więc ceramiczne. Na szczęście koleżanka z podstawówki, nie widziana od jakichś dwudziestu lat, jest ceramiczką...Telefon...jest – mogą być, ale...wciąż zastanawiam się, skąd wziąć pieniądze...z tym, że wiem, że i tak się na te medale zdecyduję. Zamawiam 15 sztuk. Wiem, że muszę jeszcze kupić nagrody. Zwłaszcza, że od samego początku wiem, że regulamin skonstruuję w ten sposób, że będziemy biegnąć wszyscy razem, więc i z takim samym czasem ukończymy bieg. I wiem, że nie będzie wyników OPEN, ale będą w kategoriach, zaś kategorie muszę wymyślić tak, by każdy był w swojej kategorii na pierwszym miejscu.

W charakterze nagród widzę infantylne aniołki z tabliczkami na szyi...tabliczkami, na których będzie napisane „I miejsce w kategorii M-...”. Takie durnostojki, które można postawić gdziekolwiek, albo wyrzucić bez żalu. Szukam takich aniołków bardzo długo i nigdzie nie mogę ich znaleźć...zrobienie ich samodzielne całkowicie odpada, z racji mojego totalnego antytalentu plastycznego

Na forum RGO zaczynają padać pytania o szczegóły, a ja lekkim tonem rzucam, że napiszę stronę internetowa biegu...w ciągu jednego albo dwóch dni... Piotrek patrzy na mnie bardzo dziwnie, ale słowo się rzekło – siadamy do stronki...ja piszę teksty, Piotrek opracowuje szkielet zgodny z moim poczuciem estetyki i przesyła mi to mailem z pracy...wstawiam gotowe teksty, sama sobie się dziwiąc, że nikt mnie nie musiał zmuszać – sama do HTML’a siadłam i w nim dłubię, nie znając go zupełnie. Ale pod koniec drugiego dnia stronka już jest w sieci.
Po lekturze regulaminu i harmonogramu imprezy ludzie zaczynają się zgłaszać...cieszę się...

Wtedy zdarza się cud!!! Telefon od Andrzeja Bukowczana zapraszający mnie z rodziną na 30 sierpnia na jakąś imprezę dziecięcą. Odpowiadam mu, że nie mogę , bo mam wtedy własny bieg...zaczynam o tym biegu opowiadać, a następnie przesyłam Andrzejowi link do strony biegu.

Następnego dnia dostaję odpowiedź od Andrzeja...K.K.S. Moto Jura Sport z własnej, nieprzymuszonej woli przyznaje mi na organizację imprezy konkretną (z mojego punktu widzenia) sumkę. Warunek: mamy wypić za ich zdrowie
Zaczynam poważnie myśleć o propozycji Grzesia dotyczącej podkoszulków biegu...więc grzebanie w internecie i jedyna słuszna decyzja – podkoszulki będą, ale wymaluję na nich napisy sama. Inaczej tego nie udźwignę, choćbym padła...
Kupuje podkoszulki...trafiam na nieuczciwego sprzedawcę , który sprzedaje mi cztery podkoszulki w jakimś fantastycznie maleńkim rozmiarze...o reklamacji pierwotnie nie ma mowy, ale nie wie jeszcze, ze jestem zdesperowana...w końcu staje na polubownym załatwieniu kwestii...dostaję nowe koszulki....czekam aż Piotrek wyjedzie z Jerzykiem do Zielonej Góry, by móc je spokojnie wymalować... W międzyczasie okazuje się, że Kowal przyjedzie z żoną i córkami...SUPER!! Zapada decyzja o zorganizowaniu biegu dla dzieci – moim nie jest to niezbędne, ale jeżeli dzieci jest już siedmioro, to bieg zorganizować trzeba. Dokupuję dla dzieci koszulki i nagrody. Już wtedy wiadomo, że kiedy dorośli będą się integrować na biegu, dzieci będą się integrować na miejscu pod opieką Justyny i żony Darka.

Wtedy zaczynają się schody...z powodów zawodowych z biegu rezygnuje Mirek...potem wiem już, że nie będzie też Grzesia...jeszcze trzy osoby odpadają ze składu....Piotrek zaczyna wątpić, czy to w ogóle ma sens...ja też, ale na zewnątrz prezentuję stanowisko, że jak najbardziej warto!!
Tusik zamieszcza zawody w kalendarzu imprez na Maratonach Polskich.
I wtedy...pada mi net....

Zaczynam myśleć o przyspieszeniu momentu mojego zejścia z tego świata... Piotrek jedzie z Jerzem do Zielonej Góry...ja robię bieg dla ludzi, z którymi kontaktuję się przez internet, będąc odcięta od internetu. Robert z całej siły podtrzymuje mnie na duchu...

Wtedy fatum się odwraca... swój akces zgłaszają Lidka, Ciutek, Tytus, Straszek...starszek swoim zgłoszeniem napędza mi stracha...nie wiem, kto to jest, ale na szczęście zdolność kojarzenia nie zdechła mi tak całkowicie, piszę do Roberta – on potwierdza – ten człowiek to straszek...i wystawia mu najlepszą z możliwych rekomendację.

Jednocześnie w ciągu czterech dni maluję napisy na dwudziestu jeden podkoszulkach...obłęd
Nad którymś tam podkoszulkiem 26 sierpnia kończę 36 lat... z Anną Marią Jopek w tle i telefonem w ręce...jest miło- bardzo miło nawet...

W środę w nocy wraca Piotrek, a w czwartek przed południem wyjeżdżamy do Bartnego. Po drodze, w Brzesku robimy zakupy spożywcze. Od tego momentu aż do Bartnego jadę z nogami na desce rozdzielczej, bo moje nogi już się w aucie nie mieszczą. Dzwoni do mnie Mateusz...mówi, że przywiezie medale dla dzieci...cieszę się jak dziecko....przyjeżdżamy do Bartnego...i w tym momencie.....

CZAS ZWALNIA

Spokojnie biorę się za sparzenie maku na tort. Pogaduszki z Panią Krysią, ostatnie ustalenia i spokojnie idę spać.....

Rano wstaję i biorę się do pracy. Jeden placek, drugi placek, trzeci, placek, tort, leczo...wszystko dla dwudziestu dwóch osób. Przyjeżdżają Janusz z Grzegorzem, którzy do drodze zabrali z Gorlic Mateuszów i Justynę...czas zwalnia wydatnie.

Potem przyjeżdża Darek z rodziną. Lokują się w pokoju. Idziemy wszyscy na spacer. Po powrocie zamiast ogniska rozpalamy grill – wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że zaraz lunie deszcz. I tak też się dzieje...wtedy przenosimy się do pokoju do chłopaków...gadamy, śmiejemy się, zaczynamy się bawić w łańcuszkowe opowiadanie surrealistycznych bajek... W odpowiednim momencie wystawiamy zapaloną pochodnię przed dom – to ma być znak rozpoznawczy dla Roberta i Lidki z Maćkiem, którzy mają przyjechać później.

Zamiast nich przyjeżdża Tytus...cieszę się i jestem zaskoczona jednocześnie, bo Tytus miał przyjechać w sobotę i zostać do niedzieli – zmienił plany i dobrze zrobił Potem pojawia się Robert. Ponieważ nie mam pojęcia, o której pojawią się Lidka z Maćkiem, a dzieci pewnie już niedługo będą musiały iść spać, decyduję, że to najlepszy moment na wręczenie podkoszulków. Chwile później wszyscy wyglądamy jak banda nawiedzeńców w czarnych koszulkach z pomarańczowymi napisami na piersiach...Żegnamy dzieci, które idą do swoich pokojów i moi przyjaciele zaczynają wznosić toasty za moje zdrowie...ALEŻ TO JEST MIŁE...

Potem pojawiają się Lidka z Maćkiem, dostają koszulki, które ubierają i już niedługo nadchodzi ten moment kiedy idziemy spać...
Ja jeszcze idę z Tungą na spacer...i do łóżka...w okolicach pierwszej w nocy...
Rano emocje nie pozwalają mi spać i budzę się przed piątą.
Idę na spacer, zostawiam kilka łez na drodze do Wołowca, chwilkę rozmawiam z tą kobietą we mnie, która jakiś czas temu umarła i...wracam po psa. Następny spacer, i wracam do kuchni na kawę...pojawia się Justyna, mówi, że oni już w zasadzie nie śpią.

Wkraczam więc mocno energicznym krokiem do ich pokoju śpiewając „вставайте, вставайте, братя моі міли”. I kiedy już w moim kierunku mają polecieć ciężkie przedmioty, pytam ze słodyczą w głosie, kto chce kawę...to ratuje mi życie. Wracam z wrzątkiem i zaczynam tę kawę robić. Wtedy Tusik zgłasza pretensje, że miało być budzenie pocałunkami, a nie ma.... No to...zaczynam ich po kolei w te czółka i nosy całować i od razu robi się cieplej i weselej...Potem rozmowy, żarty, śniadanie, dogorywanie poranne na monstrualnym łożu, moje brzdąkanie na gitarze i podśpiewywanie Okudżawy pod nosem.





Kiedy, zupełnie się nie umawiając, śpiewamy razem z Lidzią „Czas relaksu” i robi się tak relaksacyjnie, że aż nie dałoby się bardziej, w pokoju pojawiają Staszek z Krysią. Szybkie zerwanie się na nogi, ubieranie i w drogę. Osobliwie, że pojawił się oczekiwany również Janusz z Rabki – ergo – jesteśmy w komplecie.
Najpierw wyczuwamy wzajemnie swoje tempo...potem, kiedy widzę, że niektórzy maja ochotę nieco wypruć do przodu, powiadamiam ich o wprowadzeniu nowego punktu do regulaminu. A punkt ten mówi, że każdy kto wpadnie na metę przede mną lub po mnie, zostanie zdyskwalifikowany. RGO pokwikuje radośnie, na obliczach Janusza, Staszka i Krysi widać lekkie zdziwienie, ale dopasowują się do woli organizatora biegu.

Biegniemy radośnie, robimy zdjęcia, co jakiś czas zatrzymuję ich, bądź w biegu informuję, co właśnie mijamy. Będę to robić do samego końca, jednakże staram się być w swoich pedagogicznych zapędach na tyle dyskretna, by nie musieli tych moich objaśnień słuchać ci, którzy nie maja na to ochoty...Chyba mi się to udaje.

Docieramy do pierwszego popasu. Piotrek, który chwilę wcześniej nas mijał na drodze, już czeka z otwartym bagażnikiem, w którym aż piętrzą się produkty spożywcze, woda i izotoniki.
Zjadamy i...no, nie biegniemy...ściągamy buty, bo właśnie teraz jest przed nami jedna z licznych przepraw przez potok. Na drugim brzegu zakładamy buty i biegniemy dalej... Tak będzie aż do Rozstajnego...bieg, ściąganie butów i przeprawy przez potok...




Na szczęście nikomu to nie przeszkadza...tak jak pierwsza przeprawa wywołała zdumione spojrzenia, tak kolejne wywołują już tylko uśmiech
Za którąś kolejną czeka na nas Madonna. Niektórzy zorientowali się, że to ona, niektórzy nie...Więc wołam „No to...Bieg Ku Madonnie” i gnam co sił przed siebie...reszta gna za mną. Układamy się wdzięcznie pod moją ukochaną figurką i robimy sobie liczne zdjęcia ze wszystkich obecnych aparatów...także z użyciem samowyzwalaczy...Ogarnia nas błogostan...polegujemy tam leniwie...nie chce się nam wstać...wychodzi na moment słoneczko.......

Trzeba biegnąć dalej....biegniemy... kolejny popas...biegniemy...potem asfalt...potem w Świątkowej asfalt się kończy, kolejny popas – tym razem w miejscowym barku z łowiskiem pstrągów, gdzie wszyscy korzystamy z.... no nie z toy-toy’a

Wtedy postanawia opuścić nas Grzegorz i wracać z Piotrkiem – jest zmęczony – nie biegał od dwóch lat...był naprawdę niezły przez całą dotychczasową drogę...no i przeprowadził mnie przez potok tam, gdzie śliskie kamienie uniemożliwiły mi przejście samodzielne. On wraca, my biegniemy dalej przez Świerzową Ruską.

Ja zostaję z tyłu, bo potrzebuję uspokojenia. Gdzieś tam czeka na mnie Mateusz z Ciutkiem... Potem dołączam do reszty chłopaków...rozmawiam z Robertem, a że to rozmowa bardzo osobista, przeto wypruwamy do przodu i w ten sposób udaje nam się żwawym biegiem osiągnąć przełęcz Majdan.




Tam spotykamy rowerzystów. Chwilką pogawędki – wspólne zdjęcie i lecimy dalej...jesteśmy już bardzo blisko mety.
Przed metą przypominam o osiągnięciu jej razem w celu uniknięcia dyskwalifikacji i zaczynam śmiać się w duchu. Mianowicie wszyscy zwalniają bardzo i nikt nie chce się wysunąć przede mnie. Przed sama metą łapiemy się za ręce i biegnąc w kółeczku tę metę przekraczamy.

Janusz S. musi się już z nami pożegnać. Dekoruję go medalem, wręczam nagrodę i żegnamy się... Potem chwila relaksu i zapraszam na leczo. Po posiłku Krysia ze Staszkiem i Ciutkiem muszą już jechać. Oni też zostają udekorowani – w ciemnym kąciku, by nikt nie widział przed czasem medali i nagród?

Chwila odpoczynku - stanowczo zbyt krótka - i idziemy na bieg dziecięcy. Dzieci, jak to było łatwo przewidzieć, do biegu podchodzą ze śmiertelną powagą i wylosowane zadania wykonują sumiennie. Gratulacje, oklaski i wracamy do domu...Czas się przebrać i na ognisko...tak też robimy...
Chłopcy zanoszą w pobliże ognia stół a na nim lądują rozmaite smakołyki z tortem urodzinowym włącznie.

Potem dekoracja zwycięzców w kategoriach, która subtelnie przechodzi w siedzenie przy ogniu i zajadanie się pysznościami, śpiew...
Sama dekoracja, zgodnie z moimi przewidywaniami, budzi wielką wesołość. No bo jak ma nie budzić, jeżeli na podium staje absolutnie każdy i każdy jest zwycięzcą w swojej kategorii...




Kolejno wręczamy sobie wzajemnie medale i nagrody, a ja nawijam...o każdym dwa słowa...przy każdym chwila zdrowego śmiechu i już spokój...chwilę później córki Darka z mamą idą spać...my zostajemy...stopniowo będziemy się wykruszać przez cały wieczór...i coraz słabiej będzie słychać gitary i śpiew...
Rano wstaję i kiedy wracam z Tungą ze spaceru, zastaję już w kuchni Lidkę, która zmywa wczorajsze naczynia i Tusika, który jej dzielnie towarzyszy...pytam, czy chcą kawę – chcą – siadamy przy stole, po chwili dołącza do nas Robert (przebóg!! Czemu on wstał po szóstej?!), potem Mateusz, a kiedy zaczyna się robić naprawdę tłoczno i głośno, idziemy „do siebie” na górę...tam kontynuujemy kawkę i śniadanko

Część z nas idzie na mszę do cerkwi..
Zanim wrócą, pożegna się z nami Darek z rodziną i Janusz z synem...szkoda...
Reszta wraca, pomału zbieramy się, by iść na Magurę. Zakładamy nasze „biegowomadonnowe” podkoszulki i idziemy. Jest przepiękna pogoda, ani jednaj chmurki na niebie, a my spowici w czerń, idziemy przez wrzosowisko na górę...




Po drodze spokojne rozmowy, zdjęcia, błogi, spokojny nastrój...już niczego nie objaśniam, już osiągnęliśmy ten etap, kiedy dobrze nam się razem milczy i to milczenie nie ciąży.
Na górze podziwianie widoków i zdjęcia...

Zdjęcia...zdjęcia...zdjęcia...bardzo dużo zdjęć wróciło z nami z tamtego wyjazdu
Potem spacer na Kornuty, zejście do Bartnego i powrót do domu..
Wiemy, że trzeba już jechać...już jesteśmy spakowani...już czekają na nas auta...a my siedzimy przy stole i „tak się trudno rozstać”..
W końcu, na granicy zmierzchu, rozsądek zwycięża, wsiadamy do samochodów i wracamy do codzienności...
Ale wracamy z bardzo porządnie naładowanymi akumulatorami...

Chcemy się tu spotkać za rok i pobiegnąć przyjacielski „Maraton Ku Madonnie”... i pewnie to zrobimy...któż nam zabroni?

Chciałam bardzo serdecznie podziękować wszystkim uczestnikom tego mocno integracyjnego spotkania...

Pani Krysi – za lokum
K.K.S. Moto Jura Sport i wszystkim , którzy wiedzą – za sponsoring
w rozmaitych formach
Piotrkowi – za nieocenioną pomoc i całokształt
Lidzi – za kobiece ciepło
Grzegorzowi – za oprawę muzyczną
Krysi, Staszkowi, Januszowi S., Tusikowi, Mateuszowi, Januszowi, Ciutkowi, Tytusowi, Robertowi, Darkowi i Kasi oraz Justynie za to, że byliśmy tam razem.
Wszystkim dzieciom za entuzjazm.
Marysi i Robertowi za skuteczne podtrzymywanie na duchu i oparcie.



Komentarze czytelników - 64podyskutuj o tym 
 

mamusiajakubaijasia

Autor: mamusiajakubaijasia, 2008-09-09, 06:55 napisał/-a:


Grażynko...
Radek...

Dziekuję Wam za ciepłe słowa:))

Przyjedźcie za rok:)

( Radek...za rok też będzie bieg dla dzieci, a czytałam, że Jacuś stworzony do takich wyczynów:))

 

mamusiajakubaijasia

Autor: mamusiajakubaijasia, 2008-09-09, 21:23 napisał/-a:
LINK: http://www.biegkumadonnie.za.pl/index.ht

Zapraszam Was (znów!) na stronę pewnego biegu...duże zmiany tam są...między innymi WSZYSTKIE galerie zdjęć...również moja, linki do wszystkich artykulików, wyniki, słówko ode mnie...chcecie - odwiedźcie:)
Nie chce się Wam - nie odwiedzajcie:)

Kolejne zmiany na stronie przewiduję w czasie przyszłych wakacji, w trakcie przygotowań do kolejnego Biegu Ku Madonnie - oczywiście, jeżeli będziecie w ogóle chcieli, by ten bieg miał drugą edycję...

 

golon

Autor: golonbiegaj, 2008-09-09, 21:29 napisał/-a:
ja chcę obowiązkowo żeby była II edycja Gabi :-)

 

Tusik

Autor: Tusik, 2008-09-09, 21:59 napisał/-a:
Mati, jak nie będzie, to wymusimy na Gabi. ;-)

 

janusz

Autor: janusz, 2008-09-09, 22:02 napisał/-a:
Myślę,że nie trzeba wymuszać

 

ciutek

Autor: ciutek, 2008-09-09, 22:11 napisał/-a:
Wydaje mi się, że w przyszłym roku jeden pokój nie starczy, by nas pomieścić.
Gabrysiu! Super artykuł! Dopiero czytanie tego wszystkiego uzmysławia ile się trzeba napracować, by przygotować bieg! Tym mocniej dziękuję!!!

 

Renia

Autor: Renia, 2008-09-11, 23:28 napisał/-a:
Gaba! Jestem pod wrażeniem! Ogarnąć to organizacyjnie - to jedno, ale stworzyć atmosferę - to coś zupełnie innego. I Tobie się to udało!

 

mamusiajakubaijasia

Autor: mamusiajakubaijasia, 2008-09-12, 07:03 napisał/-a:


Reniu..

To nie moja zasługa...po prostu byliśmy tam w gronie przyjaciół - ludzi, którzy się wzajemnie lubią...i wykorzystaliśmy ten czas maksymalnie:)

Taki wierszyk infantylny był kiedyś:
"złap szczęście za rękę i duś jak cytrynkę":))

I chyba właśnie to robiliśmy w Bartnem:))))

 

Tusik

Autor: Tusik, 2008-10-07, 22:17 napisał/-a:
Dostałem taki oto list od naszego dobrego znajomego, Janusza:

"Witam!
14 października /niestety wtorek/, w miejscowości, przez którą przebiegaliśmy - Wołowcu odbędzie się łemkowski Kermesz, czyli obchody świąt patrona miejscowej cerkwi. Głównym organizatorem uroczystości jest mój znajomy narodowości łemkowskiej.
Pomyślałem, że może to być dodatkowy powód aby odwiedzic piękny o tej porze Beskid Niski, dojść lub dobiec do oddalonej o 2 km Madonny lub do położonej jeszce bliżej, remontowanej na tą uroczystośc w naszej wtedy obecności kapliczki - obok której przebiegaliśmy.
W imieniu mojego znajomego informuję o tym fakcie i zapraszam wszystkich uczestników Biegu do Madonny do Wołowca.
W przypadku zainteresowania tą informacją podam więcej szczegółów.
Pozdrawiam. Janusz Staroniewicz"

- CO WY NA TO?

 

adamus

Autor: adamus, 2008-10-07, 22:21 napisał/-a:
bardzo fajny pomysł, ale we wtorek to ja będę miał najwięsze zakwasy po Poznaniu jakie można sobie wyobrazić!!!

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768