redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Antoni
Paweł Antoni Pakuła
Wisznice
MKS ŻAK Biała Podlaska

Ostatnio zalogowany
2020-12-13,10:52
Przeczytano: 237/61848 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9/1

Twoja ocena:brak


A może biegi na orientację?
Autor: Paweł Pakuła
Data : 2008-07-08

X Długodystansowy Rajd na Orientację DYMnO 2008)

Bieganie, bieganie, bieganie. Któż z nas tego nie lubi? Zaczęliśmy biegać, bo namówił nas znajomy, bo chcemy być zdrowsi, sprawniejsi fizycznie. Mieć ładniejszą sylwetkę. Możemy wymienić jeszcze dziesiątki innych powodów. Z czasem przychodzi myśl by stanąć do jakichś zawodów. Dlaczego nie? Najpierw nieśmiały start na 10 km, potem półmaraton a w końcu „wielki wyczyn”: maraton. Wracamy do domu cali obolali, ale z dumą wypinamy pierś pokazując rodzinie pamiątkowy medal. Równocześnie odgrażamy się pobiciem „życiówki” przy następnym starcie. Wpadliśmy w ten sposób w biegowe sidła, z których nie łatwo będzie się wyplątać.

I można sobie w ten sposób startować w kolejnych dłuższych lub krótszych biegach ulicznych jeżdżąc po Polsce i świecie. Niektórym to wystarcza a niektórzy po jakimś czasie zaczynają szukać urozmaiceń. Zamiast biec przed siebie po asfalcie i z góry wytyczonej trasie można przecież skręcić w polną drogę, nieskrępowanie pobiegać po lesie. Teren bardziej urozmaicony, trzeba tylko uważać, by się nie zgubić. Na wszelki wypadek warto zabrać mapę i kompas. Jeśli podoba nam się taka forma aktywności może warto zwrócić uwagę na pokrewną dyscyplinę: biegi na orientację (BnO).



Rys.1 - autor artykułu na trasie



W moim przypadku tak właśnie było. Nie mam, co prawda wielkiego doświadczenia biegowego, dopiero niedawno przebiegłem maraton z czasem poniżej 3:30. Równocześnie od początku pociągały mnie piesze maratony na orientację. 100 km w 24 h pokonane częściowo nocą budziło respekt i pachniało przygodą przez wielkie „P”. Dwa pierwsze starty nie okazały się udane głównie z powodu słabego doświadczenia w nawigacji. Dopiero trzeci (Kierat 2008) został ukończony. Jak to zwykle bywa w przypadku niewielkich nawet sukcesów apetyt rósł w miarę jedzenia. Zaraz po powrocie z Limanowej rozglądałem się gdzie by tu jeszcze wystartować.

Wybór padł na X Długodystansowy Rajd na Orientację DYMnO 2008 rozgrywany w Pułtusku. Organizatorem imprezy jest harcerski klub „Trep” oraz Komisja Imprez na Orientację Oddziału PTTK z Warszawy. Termin tegorocznego rajdu 13 – 15 czerwca 2008. Przeglądając regulamin zawodów odniosłem wrażenie, że ich twórcy starali się zadowolić nawet najbardziej wybredne gusta. Można było przykładowo wybrać pięćdziesięciokilometrowy marsz na orientację w 12 godzin. Jeśli ktoś woli biegać mógł zrobić tę samą trasę z limitem o dwie godziny krótszym. 50 kilometrów to dla ciebie za dużo? Nie ma sprawy, możesz przejść (przebiec) tylko jeden z trzech etapów, na które podzielona była całość. Wolisz rower? Proszę bardzo, przed tobą 100 km trasa po ulicach, drogach leśnych i polnych. Na ukończenie całości masz 10 godzin. Nie możesz się zdecydować czy wolisz rower czy bieganie? Dla ciebie też coś mamy: rajd na dystansie 85 km, którego część pokonuje się pieszo, część rowerem, część kajakiem a na części wykonuje zadania specjalne.

Jak widać każdy mógł wybrać coś dla siebie. Jako biegacz stroniący zwykle od roweru (bo go po prostu nie mam) wybrałem bieg na orientację na 50 km w limicie 10 godzin. Wysyłając swoje zgłoszenie byłem raczej pewny siebie. Czułem się silny po świeżo ukończonej stówce w górach; biegam ponadto maratony, dlatego limit 10 godzin na 50 kilometrów wydawał mi się niezbyt wyśrubowany. Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że trudność będzie tkwiła nie w dystansie a w umiejętności odnalezienia dużej liczby punktów kontrolnych, limicie czasu i wybraniu optymalnej drogi.

Po przyjeździe do Pułtuska na dzień przed imprezą zostałem wraz z innymi zakwaterowany w jednej z tamtejszych szkół. Odbiór pakietów startowych odbywał się trochę ślamazarnie, ale warto było czekać. Wewnątrz estetycznej torby znajdowała się koszulka, jakieś dodatkowe drobiazgi (długopis, pamiątkowa naklejka, smycz), mapa Pułtuska oraz ładnie wydane broszury na temat atrakcji miasta i okolic. Przewodniki przybliżały historię Pułtuska oraz zapoznawały ze specyfiką terenu.

Sam Pułtusk nad Narwią jest jednym z najstarszych miast Mazowsza. Szczyci się brukowanym rynkiem, który jest ponoć najdłuższym (400 m) w całej Europie. Już od czasów średniowiecznych był siedzibą płockich biskupów, po których zachował się zamek (obecnie luksusowy hotel - Dom Polonii) stojący na wzgórzu w centrum miasta. Inne znane zabytki to XV-wieczna kolegiata oraz gotycko renesansowa wieża ratuszowa usytuowana w centrum rynku. Obecnie mieści się tam muzeum prezentujące interesującą kolekcję zbiorów archeologicznych oraz pozostałości meteorytu, który w XIX wieku spadł w okolicach Pułtuska.

Za rzeką na wschód od miasta rozciąga się Nadbużański Park Krajobrazowy. Na jego terenie znajdziemy liczne starorzecza, mokradła i rozległe lasy, w których występuje wiele rzadkich dziś gatunków roślin i zwierząt. Zarówno miasto jak i lasy rozciągające się na wschód od niego miały stanowić teren naszych przyszłych zmagań.



Rys.2 - Pułtusk w całej okazałości (źr.: yama02.enetia.pl)



W sobotę rano udałem się na pułtuski rynek, miejsce będące zarówno startem jak i metą zawodów. Po drodze wahałem się, co zabrać; czy wystarczy nerka z bidonem czy też lepiej wziąć niewielki plecak z camelbakiem. Zdecydowałem się w końcu na lżejszy wariant gdyż każdy etap kończył się przepakiem, na którym można było w razie potrzeby uzupełnić wodę i wyposażenie. Uzbrojony w bidon, niewielką apteczkę, komórkę i kompas wraz z kilkunastoma innymi osobami czekałem na rozdanie map i sygnał do startu.

O 9 rano dostaliśmy mapy i mogliśmy ruszyć na pierwszy etap: scorelauf po mieście. Była to w zasadzie rozgrzewka: 5 kilometrowy bieg, w którym należało znaleźć 7 punktów kontrolnych (PK) w wybranej przez siebie kolejności. Plan miasta w skali 1: 5.000 był na tyle dokładny, że zaliczenie tego etapu nie sprawiało większych problemów. Dłuższą chwilę szukałem tylko PK A ukrytego w krzakach nad kanałem oraz PK H ukradzionego przez tubylców. Na szczęście rozrzucone confetti informowało nas, że jesteśmy we właściwym miejscu.

W niewiele ponad 0,5 godziny powrót na rynek, nowa mapa i przejście do właściwej części zawodów: 25 kilometrowy bieg; po drodze 12 punktów kontrolnych (lampionów) rozrzuconych za mostem na wschód od miasta, przeważnie w lesie i w okolicach starorzeczy Narwi. Mapy 1:25.000 i 1:10.000 a więc już w nieco większej skali. Z 5 godzin przeznaczonych teoretycznie na etap pierwszy po scorelaufie pozostało mi jeszcze 4,5. Powinno się udać pod warunkiem, że nie będzie nawigacyjnych pomyłek. A niestety były i to już na początku. Biegnąc do PK 1 (stara ambona w lesie) skręciłem w niewłaściwą dróżkę, przez co straciłem cenne 0,5 godziny. Spocony błąkałem się po lesie w parny, gorący poranek atakowany przez chmary zajadłych pułtuskich komarów. Już na wstępie przekonałem się, że tak łatwo to nie będzie. W końcu cofnąłem się do punktu wyjścia i odkryłem, że 10 kroków dalej była właściwa droga, której początkowo nie zauważyłem. Jasna cholera.

Po podbiciu PK 1, kieruję się do PK 2 - pagórek nad brzegiem Narwi. Punkt mieści się już na dokładniejszej mapie, więc nie ma problemów z jego znalezieniem. Podobnie łatwo podbijam PK 3 położony w zakolu dawnego koryta Narwi. Przy kolejnym punkcie znowu problemy: długo szukam PK 4 podobnie jak dwóch innych zawodników. Gdzieś tu powinien być a nie ma. Klnę pod nosem. W końcu jest - budowniczy trasy ukrył go perfidnie w niewielkim zagłębieniu widocznym dopiero z bliskiej odległości. Spoglądam jeszcze raz na mapę i rzeczywiście, powinienem był szukać takiego zagłębienia. Czuję, że straciłem już sporo czasu, więc śpiesznie biegnę w stronę następnych punktów położonych w lasach i u bagnistych brzegów starorzeczy. Dzięki precyzyjnym mapom w miarę sprawnie je znalazłem, ale po drodze zdałem sobie sprawę, jaka jest rzeczywista długość dystansu, który trzeba pokonać. Te 50 km na całą trasę liczone było w linii powietrznej pomiędzy punktami. Nie uwzględnia przeszkód terenowych (najczęściej wspomniane starorzecza), które warto lub należy omijać. Gdy uwzględni się dodatkowe kilometry poświęcone na obejścia i błądzenie trasa znacznie się wydłuży i nabierze ekstremalnego charakteru.

Kolejne punkty pierwszego etapu odnajdywały się w miarę łatwo. Dopiero biegnąc do PK 12 tuż przed przepakiem zasugerowałem się wygniecionymi trzcinami (ktoś tamtędy szedł to pewnie jest przejście) i wpakowałem po kostki w bagno. W mokrych butach dotarłem końca etapu gdzie uzupełniłem wodę, wymieniłem skarpety na suche i przekąsiłem coś naprędce. Ukończyłem etap po pięciu godzinach a więc miałem jeszcze szansę na ukończenie zawodów.

Nie tracąc zbyt dużo czasu wyszedłem na etap drugi: 15 kilometrów, 8 punktów kontrolnych. Znowu cześć na mapie 1:25.000 zaś część na 1:10:000. Limit czasu 3 godziny. Tu już na początku popełniłem błąd kierując się do PK 1. Był on położony daleko od bazy, głęboko w lesie. Najkrótsza droga była stosunkowo trudna gdyż po drodze należało przeciąć szereg dróg i ścieżek. Łatwo było skręcić w niewłaściwą, co ja przy swoim miernym doświadczeniu nawigacyjnym oczywiście zrobiłem. Nie mogąc znaleźć punktu i będąc niepewnym swojego położenia skierowałem się najpierw do ulicy, stamtąd do zabudowań po przeciwnej stronie punktu i dopiero wtedy odnalazłem właściwą drogę. Niestety straciłem w ten sposób około godziny a więc trzecią część czasu przeznaczonego na 8 punktów kontrolnych. Powoli ogarniał mnie pesymizm, ale postanowiłem walczyć do końca i znaleźć jak najwięcej lampionów. Niestety w parze z kłopotami nawigacyjnymi szło stopniowe wyczerpanie. Podbiegałem tylko od czasu do czasu, większość etapu przeszedłem. Nie odważyłem się jednak zatrzymywać na dłużej, zwłaszcza przy punktach kontrolnych. Czaiły się tam chmary rządnych krwi komarów czekające na Bogu ducha winnych uczestników rajdu.



Rys.3 - widoki z trasy (źr.: yama02.enetia.pl)



Po trzech godzinach pozostały mi jeszcze dwa punkty, znacznie zresztą oddalone. Nie było już czasu, dlatego postanowiłem ich nie zaliczać godząc się z dwoma godzinami kary (za każdy niezliczony punkt groziła dodatkowa godzina doliczana do końcowego czasu). Pobiegłem do bazy gdzie ponownie wymieniłem skarpety i uzupełniłem wodę. Okazało się, że znaczna część uczestników nie potrafiła zmieścić się w limicie przewidzianym przez organizatorów rajdu. Sędzia Główny postanowił zatem wydłużyć limit o dodatkową godzinę. Cieszyłem się bardzo, bo miałem szansę ukończyć trzeci etap pomimo, że byłem już spóźniony.

Ostatnia część to ponownie 10 kilometrowy scorelauf podczas którego należało odnaleźć 10 punktów kontrolnych. Pozostało mi na to 2,5 godziny. Dokładna mapa 1:10.000 sprawiła, że z odnalezieniem lampionów w zasadzie nie było kłopotów. Chodziliśmy po lesie tylko sporadycznie wybiegając na polany. W pewnym momencie przypadkowo przeszedłem do zupełnie innego świata. Wybiegając z lasu na polanę w pobliżu jednego z punktów trafiłem na jakiś piknik: dużo ludzi, pieczone kiełbaski, piwo, jakiś zespół śpiewający „Cyganeczkę”. Ludzie ładnie ubrani, niespoceni, nigdzie się nie śpieszą, bawią w najlepsze. Poczułem się jak Alicja, która przeszła na drugą stronę lustra. Wyobrażam sobie myśli tamtejszych biesiadników, gdy patrzyli na zasapanych dziwaków z mapą w ręku wybiegających znienacka z lasu by chwilę później zniknąć w nim ponownie. Po zaliczeniu ostatniego punktu, którego szukałem dosyć długo (znowu ukryty w niewielkim zagłębieniu)

Skierowałem się w końcu do mety. Ostatnie kilka kilometrów przebiegłem ostatkiem sił. Ktoś chciał mnie po drodze rozjechać dla zabawy, ale nie miałem nawet siły pokazać mu, co o tym myślę. W ostatniej minucie przed upływem granicznych 11 godzin wbiegłem na pułtuski rynek meldując się na mecie. Odebrałem pamiątkowy dyplom, kilka szklanek wody i zasłużoną drożdżówkę.

Cały bieg, łącznie z dwoma godzinami kary zajął mi około 13 godzin. Nie ukończyłem zatem tych pozornie niezbyt trudnych zawodów. Mało tego, muszę się przyznać, że zająłem haniebne, przedostanie miejsce. Z dwunastu startujących bieg ukończyło ośmiu. Dostałem nauczkę i przekonałem się, że mądra nawigacja w takich zawodach ważniejsza jest niż mocna „łydka”. Chylę czoła przed moimi konkurentami, których widziałem tylko plecy zaraz po sygnale startu. Później zobaczyłem kilku z nich relaksujących się na mecie; zwycięzca zabrał puchar i dawno gdzieś zniknął. Zrobił trasę w nieco ponad osiem godzin. Okazuje się, że limit 10 godzin na 50 km w linii powietrznej i 37 punktów kontrolnych to wcale nie tak dużo jak początkowo myślałem.

W sumie jestem jednak zadowolony. Zabawa była przednia, pogoda dopisała, tereny zawodów ładne. Wszystkie lampiony odnalazłem samemu, licząc tylko na siebie. Zupełnie inna jest satysfakcja, gdy ktoś cię zaprowadzi na punkt a inna, gdy odnajdziesz go samodzielnie. Błędy nawigacyjne, które popełniłem denerwują i wydają się dziś banalne, ale z pewnością czegoś się na nich nauczyłem. Nietrafiona decyzją było zabranie nerki z bidonem zamiast plecaka z camelbakiem. Było dosyć gorąco i na dłuższych etapach brakowało mi wody. W końcu z samym bieganiem wyszło nie tak jak planowałem. Miałem przebiec większość a pobiegłem góra połowę dystansu. Bieganie po lesie w pagórkowatym terenie to jednak nie to samo, co ulica z rozstawionymi co kilka kilometrów punktami odżywiania.

Imprezę uznaję za bardzo udaną i wszystkim polecam. Była dobrze zorganizowana a atmosfera na takich zawodach jest jak zwykle bardzo fajna. Szkoda, że liczba biegaczy była stosunkowo niewielka biorąc pod uwagę fakt, że to dziesiąta edycja zawodów. Dużo większą popularnością cieszyła się wersja rowerowa rajdu. Zawody DYMnO polecam wszystkim chcącym spróbować biegania na orientację, ale obawiającym się dłuższych dystansów lub bardzo trudnej nawigacji. Warto przyjechać do Pułtuska za rok i spróbować przebiec choćby 15-to lub 25-cio kilometrowy etap. Zainteresowani rajdem powinni być zwłaszcza biegacze ze nieodległej stolicy, którzy mają do Pułtuska wygodne połączenie.

Paweł Pakuła (www.pawel-antoni.blogspot.com)



Komentarze czytelników - 4podyskutuj o tym 
 

akroch

Autor: akroch, 2008-05-10, 08:36 napisał/-a:
Na stronie organizatora pojawiło się kilka fotek na http://yama02.enetia.pl/Dymno/2008/index.html przybliżających teren rajdu oraz miejsca gdzie będzie przebiegała trasa piesza, rowerowa i kajakowa.

 

Admin

Autor: Admin, 2008-07-08, 08:31 napisał/-a:
Zamieściliśmy artykuł z tegorocznej edycji pióra Pawła Pakuły.

 

Antoni

Autor: Antoni, 2008-07-11, 18:13 napisał/-a:
Już po wysłaniu tekstu zauważyłem, że DYMnO organizowany jest co roku w innym miejscu. Wobec tego za rok będzie to nie Pułtusk a inne, zapewne równie interesujące miasto Mazowsza.

 

jtroins

Autor: jtroins, 2008-07-16, 12:45 napisał/-a:
bardzo fajny opis - gratuluje autorowi hartu ducha! pewnie niedlugo tez mi sie "zwykle" bieganie znudzi i siegne po mape :)

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768