redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Admin
Michał Walczewski
Toruń
WKB META LUBLINIEC
MaratonyPolskie.PL TEAM

Ostatnio zalogowany
2024-04-20,07:57
Przeczytano: 835/41734 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9.9/16

Twoja ocena:brak


Parszywa Dwunastka
Autor: Michał Walczewski
Data : 2008-03-05

Choć 12-godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy odbywał się w sobotę, Kopalnia Soli w Bochni zapełniła biegaczami się już w piątkowy wieczór. Pięćdziesiąt trzy czteroosobowe drużyny zjechały się z całego kraju stawiając przed sobą dwa podstawowe cele – walkę lub przygodę.

Wśród zgromadzonych drużyn najliczniej stawił się jeden z najmłodszych klubów – MaratonyPolskie.PL TEAM. Udało nam się wystawić aż trzy drużyny, co wbrew pozorom było zadaniem bardzo trudnym do osiągnięcia. Podzieliliśmy się na trzy zespoły: ścigaczy, dziewczyny oraz obiboków. Każda z drużyn otrzymała swoje zadanie do realizacji – ścigacze mieli walczyć, dziewczyny miały dobiec, a obiboki mieli się obijać :-)


Imprezujemy, tzn. integrujemy :-)



Piątkowy wieczór spędziliśmy na wesoło – jako osoba odpowiedzialna za morale drużyn uznałem, że nic tak nie przygotuje zawodników do jutrzejszego startu jak porządne odstresowanie. Dlatego też jedną z moich pierwszych decyzji było sprawdzenie, czy podziemny bar jest odpowiednio zaopatrzony w... piwo :-)

Taaaak... bar był zaopatrzony... niemniej okazało się szybko, że członkowie zespołu obiboków byli na tyle przewidujący, że... odpowiednie zapasy przywieźli już na dół ze sobą – nie ma to jak plany awaryjne i przewidywanie na zapas :-) Dodając do tego podręczny zestaw paliwa odnaleziony w torbach Tarziego (Tomasz Pokorniecki) – mogliśmy spokojnie oddać się kontemplacji piękna okolicy!

A okolica tradycyjnie już była piękna...

Po mniej więcej dwóch godzinach takiego podziwiania doszliśmy do wniosku, że niezbędna jest bardziej intensywna rozgrzewka. Zwłaszcza, że rozmowy nad przyjęciem taktyki biegu jakoś nie chciały zakończyć się ustaleniem jak mają biegać uczestnicy poszczególnych sztafet. Ofiarą naszej żądzy sportu padły takie dyscypliny jak tenis ziemny i piłka nożna w odmianie halowej...


Ping-pong, Ping-pong.. jednym słowem nuuuda !



Okazało się, że nasze obiboki to bardzo ruchliwe i aktywne chłopaki. Naprawdę nie spodziewałem się, że poznam bratnie dusze! I co niezwykłe – chłopaki byli niesamowicie odporni psychicznie na przedstartowy stres :-) Tak więc Treborusie (Robert Korab), Kubku (Jakub Chojnacki), Adamusie (Mirosław Dyk) oraz Fixu (Rafał Kołodzik) – oficjalnie mianuję Was Kierownikami do spraw Integracji Kolektywu MaratonyPolskie.PL TEAM – należy Wam się ta fucha :-)

W międzyczasie do podziemi dołączyli kolejni nasi zawodnicy – do kopalni zjechał Bzium (Darek Laksa) oraz weteran zmagań w Bochni – Jans (Jan Stasiczek), jedyny, dla którego był to już trzeci start w kopalni soli. Chwilę potem pojawiła się Moniq (Monika Szelc) z obstawą (Radek Szelc). Szefowi teamu zadaliśmy pytanie co sądzi na temat wymyślonych przez nas taktyk. Chwilę się zastanowił, przemyślał, po czym kulturalnie wyrzucił nasze pomysły do śmietnika i przedstawił własną wizję taktyki. To było pouczające – nikt nawet mruknięciem nie zaprotestował – prestiż trenerski jak widać czyni cuda. Powiem tylko jedno – taktyka obowiązywała do końca zawodów i w dużej mierze pomogła w odniesieniu końcowego sukcesu... ale nie uprzedzajmy faktów :-)


Oto nasza drużyna



Dziewczyny tymczasem zajmowały się własnymi sprawami. Myśleliśmy, że – jak to dziewczyny, pewnie przygotowują nam jakąś kolację... Ale byliśmy w błędzie... one coś knuły... za sprawą Sabiny (Sabina Jachnik) namawiały się by pobiec dzielnie i nie dać się rzucić rekinom na pożarcie...

Wśród śmiechów i chichów dopadł nas sen...

W sobotę obudziłem się chyba jako ostatni. W naszej strefie piętrowych pryczy, które przerobiliśmy na tymczasowy obóz wojenny, panował wesoły gwar, ale wyczułem subtelną różnicę – wczorajszy nastrój nonszalancji zastąpiła przedstartowa mobilizacja. Sortowanie odżywek, ostatnie przegląd rynsztunku biegowego, sznurowanie obuwia i zapisywanie na karteczkach ostatniej woli dla bliskich... Tak właśnie musiały wyglądać ostatnie godziny rycerzy szykujących się do bitwy... brakowało jedynie odgłosów ostrzenia mieczy...

W tym momencie po raz pierwszy poczułem, że moją armię ochotników, moich teamowiczów czeka ciężki dzień. Jako oficer zdałem sobie sprawę, że będą walczyć...


rozgrzewka... może nietypowo, ale za to wesoło :-)



Punktualnie o 10:00 ruszyły pierwsze składy. Starty sztafet obserwowałem już dwukrotnie – w 2005 i 2006 sam byłem ich uczestnikiem. Bardzo ważne jest, by nie dać się ponieść emocjom i rywalizacji już na starcie. Zawody trwają przez 12 godzin, i zwycięża ta drużyna, która przebiegnie w tym czasie najdłuższy dystans. Trasa wiedzie podziemnym tunelem długości 2.5 km – tzw. agrafką, co powoduje, że praktycznie na całej jej długości zawodnicy widzą się nawzajem. Pomaga to w dopingowaniu się zaprzyjaźnionych sztafet, ale też podnosi na kosmiczny niemal poziom rywalizację i adrenalinę... Biegniesz, i co chwilę widzisz uciekających przed Tobą, lub goniących Cię rywali. Mówisz sobie „dam radę, mogę przycisnąć, do końca zmiany tylko kilometr...” – i ciśniesz, finiszujesz, zapominając, że czeka Cię jeszcze wiele, wiele godzin walki. Naprawdę trudno w takiej sytuacji utrzymać w ryzach swoją naturę, chęć kończenia finiszem każdej zmiany. Tymczasem świetne wyniki robią Ci, którzy odpowiednio rozłożą siły i przez pierwsze godziny będą trzymać się obranej taktyki...

Faza pierwsza

Wszystkie nasze sztafety ruszyły ostro. Ścigacze od samego początku trzymają się czuba, dziewczyny szokują – miały biec spokojnie, tymczasem mimo tego, że są jedyną w historii w całości damską sztafetą – tłuką połowę męskich rywali i plasują się w połowie stawki. Wbrew nazwie nie obijają się także obiboki – są na początku drugiej dziesiątki. O ile ścigacze robią to, czego po nich oczekiwaliśmy, o tyle pozostałe teamy moim zdaniem dały się ponieść emocjom... Po dwóch godzinach ścigacze są na miejscu 2-5, obiboki na miejscu 8-21, dziewczyny na 22-34

Tutaj miejsce na krótką dygresję – pomiar czasu realizowała firma ChampionChip z Maciejem Kwiatkowskim na czele. Maty zaczytujące chipy, w które wyposażeni byli zawodnicy znajdowały się na obu końcach pętli oraz w strefie zmian. Dzięki temu co godzinę otrzymywaliśmy raport z informacją o liczbie okrążeń pokonanych przez każdą z 53 sztafet. Pozwalało to śledzić rywalizację z dokładnością do jednego okrążenia. Raport zawierał także czas (godzinę, minutę i sekundę) minięcia przez sztafetę po raz ostatni punktu kontrolnego, dzięki czemu można było sobie także policzyć dokładne różnice czasowe między sztafetami z dokładnością do sekund.

Do dnia zawodów Kopalnia Soli w Bochni – a raczej nie tyle sama kopalnia co jej podziemna część - nie doczekała się niestety podłączenia do internetu. Oczywiście na głębokości ponad 200 metrów nie ma zasięgu w telefonach komórkowych, dlatego też kontakt z powierzchnią jest bardzo utrudniony. Jedynym sposobem na przesyłanie raportu z rywalizacji była zainstalowana na dnie kopalni budka telefoniczna TPSA przez którą dzwoniłem na komórkę naszego redaktora Piotrka Bętkowskiego i podawałem co 2 godziny wyniki. Impulsy z karty uciekały w strasznym tempie i trzeba było je oszczędzać skracając relację do niezbędnego minimum. Dlatego też w wynikach podawanych na powierzchnię podawałem tylko miejsca pierwszych 30-stu sztafet bez informacji o stracie czasu do poprzedników.

Faza druga

Kolejne 5 godzin to uporczywa walka o pozycję. Ścigacze trzymają się w czołówce zajmując 3-4 miejsce, dziewczyny niespodziewanie wciąż 30-33. Największą niespodziankę sprawiają jednak obiboki – wbrew swojej nazwie nie zamierzają tanio sprzedać swojej skóry. Zauważam, że z każdą następną zmianą zachodzi w nich fascynująca przemiana – to, co miało być zabawą przeradza się w twardą walkę z samym sobą. Przyjechali do Bochni bawić się i przeżyć przygodę, bez wyśrubowanego, sportowego celi. Czterech facetów, którzy dzień wcześniej nawet się nie znali. Tymczasem każdy z nich daje z siebie więcej, niż można by oczekiwać. Jeszcze nie wierzą w to co się dzieje dookoła, nie wierzą w siebie nawzajem, ale jestem świadkiem jak nabierają zaufania i woli walki. Nuta rywalizacji kiełkuje – jeszcze nic nie mówią, ale nakręcają się nawzajem z każdym pokonanym okrążeniem...


Drużyna obiboków w pełnym składzie



W połowie dystansu, po 6 godzinach biegu, powoli klaruje się sytuacja. Daleko w przodzie jest prowadząca sztafeta Chemia Hurt Rybnik, na której uczestników już w tej chwili wszyscy w kopalnianym chodniku zaczynają mówić KOSMICI. Faceci rzeczywiście są z innego świata, mając ponad 5 km przewagi nad drugą sztafetą nie odpuszczają ani na centymetr i na każdej zmianie dają z siebie wszystko goniąc jakiś niewidzialny dla wszystkich innych cel. Jak ktoś napisał – gdy ONI ruszają na zmianę, to płyty chodnikowe uginają się pod nimi, a wiatr zwiewa z trasy pozostałych biegaczy... To ludzie z innej planety, przyglądamy się im z otwartymi ustami, mijają godziny, a po nich nie widać żadnego zmęczenia... Pamiętacie film „Uniwersalny Żołnierz”, w którym to zaprawieni w bojach żołnierze zostają zastąpieni bio-robotami? Jest tam taka scena, w której grający żołnierza Jean-Claude Van Damme zmuszony jest w ramach testu ścigać się z takim cyborgiem. Mimo niezwykłego hartu i wytrenowania zostaje rozbity w puch, gdy taki bio-robot mija go na dystansie półmaratonu nawet nie przyśpieszając oddechu... Taka właśnie jest różnica między chłopakami z Chemii Hurt Rybnik a resztą walczących sztafet. Ludzie kontra roboty...

Po 12 godzinach kończą sztafetę z niezwykłym wynikiem 210 km 855 metrów aż o 9 km pokonując dotychczasowy rekord trasy. Chłopaki – jesteście ko-smi-czni !!! Z dziennikarskiego obowiązku podam ich nazwiska: Damian Zawierucha, Jerzy Zawierucha, Mirosław Gołębiewski oraz Wojciech Baczyński.

Faza trzecia

Podróże są fascynujące same w sobie. Tak zwane amerykańskie kino drogi przedstawiające bohaterów podążających dzień po dniu do obranego celu opiera się nie na tym, co czeka ich na finiszu, ale na tym, co przydarza im się w trakcie podróży...


Zbiorowe zdjęcie części uczestników Podziemnych Sztafet 2008



Po ośmiu godzinach biegu podróż ponad 200 biegaczy zbliża się do finałowej rozgrywki – do mety jest już bliżej niż dalej. Rywalizacja nabiera rumieńców. Do rozstrzygnięć jest jednak jeszcze daleko. Kosmici są poza zasięgiem, drugie miejsce wydaje się też już przyznane – jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego przypadnie drużynie Europolit Ltd (Marek Swoboda, Edward Baczewski, Mirosław Kaczuga oraz Arkadiusz Janicki). Jednak niezwykłe rzeczy zaczynają dziać się na trzecim i czwartym miejscu...

Na osiem godzin przed końcem nasza sztafeta ścigaczy ma stabilną i wydawałoby się bezpieczną przewagę nad drużyną z czwartego miejsca – TKKF Trucht Wspólny Dom Jarocin Młodzi Gniewni – 3 minuty. Jednak w pewnym momencie coś się zaczyna dziać – rywal atakuje... Przewaga spada do dwóch minut, półtorej, do minuty...

Akurat w momencie, gdy nasi rywale zrywają się do ataku, chłopaki przechodzą kryzys. W ich oczach widzę już lekki obłęd i wyczerpanie – są zajechani. Tymczasem przeciwnik naciska i zbliża się do nich nieubłaganie. Szybka zmiana taktyki pomaga tylko trochę – zaczynamy zmieniać się co 1 okrążenie w pełnym cyklu czterech zawodników. Pozwala to utrzymać tempo, ale nie możemy odskoczyć na bezpieczny dystans. Walka idzie o każdą ulicę, każdy budynek, każde piętro domu – niczym w Stalingradzie. Każda zmiana to bitwa jeden na jeden. Liczymy sekundy, ale ich zapas wciąż nieubłaganie się zmniejsza. Wyobraźcie sobie że atakujecie, wychodzicie na swoja zmianę z postanowieniem „dam z siebie wszystko, pobiegnę te 2.5 km na maksa, musimy im odskoczyć” – biegniecie na 100%, wpadacie na metę całkowicie wyczerpani, daliście z siebie wszystko, a rywal... urwał kolejne 5 sekund...

Mijają godziny, chłopaki sięgnęli granic swoich możliwości. Wciąż są na trzecim miejscu, do końca zawodów zostaje już tylko jedna godzina, ale rywale są o 36 sekund za nimi... 11 godzin walki, i to wszystko na nic? Czuję, że morale zaraz upadnie i drużyna się rozsypie. Jak wykrzesać z nich siły na ten jeden, jedyny, ostatni zryw? Jak zmusić czterech dorosłych mężczyzn, którzy od kilku godzin walczą z wydawałoby się niesłabnącym przeciwnikiem, do przyśpieszenia? Jak zmobilizować kogoś, kto ledwo stoi na nogach, by sięgnął najgłębszych pokładów rezerw?

Rozmawiamy. Wczujcie się chłopaki w rywali. Gonią Was od 4 godzin i nie mogą dogonić. Gonić jest łatwiej niż uciekać, gdybyście byli na ich miejscu dawno byście nas doszli. Oni nie mają siły tego zrobić, a to znaczy, że maja już dość. Gdyby mieli choć trochę więcej sił niż my, już dawno by Was zjedli. Wczujcie się w nich – muszą być na skraju załamania, dają z siebie wszystko, ale to nie przynosi efektu – walczcie, a nigdy Was nie dogonią !!!

Całe szczęście nie jestem sam. Nasze trzy zespoły mają wspaniałych pomocników, których rolę docenić mogę dopiero teraz. Z perspektywy czasu wiem, że bez nich nie byłoby sukcesu. Andżelika dzielnie motywuje Tarziego – dla młodego chłopaka nie ma silniejszego bodźca niż kochająca go dziewczyna. Kaja wspiera niemal nieprzytomnego Giżę. Stasiar motywuje się sam rozpaczając, że jest najsłabszy w teamie i to wszystko przez niego – patrzę na tego wysokiego chłopaka, i wiem, że nie zwolni nawet na krok – nie chce być tym najwolniejszym, szybciej padnie...


Andzelika i Tarzi, Tarzi i Andzelika



A Bzium? Bzium jest tak nieprzytomny, że żadnego dodatkowego motywowania nie potrzebuje, on już jest w niebie, i śpiewają mu hymny chóry niebiańskie :-) Dookoła tego wszystkiego biega mąż Moniq – Radesz. Dwoi się i troi, spełniając niezmordowanie zachcianki i potrzeby całej biegnącej dwunastki – kawa, herbata, pot z czoła, koce, śpiwory, pilnowanie zmian – wszystko na jego głowie. Kobieca sztafeta albo biegnie, albo leży – nic innego nie musi robić... Na minutę przed zmianą przychodzi Radesz, niczym Charon, mityczny przewoźnik przez rzekę zmarłych i mówi – „mała, teraz Twoja kolej...”. Jest ostatnim, którego widzi ruszająca na zmianę każda z dziewczyn, i pierwszym, w którego ramiona wpada kończąc swoje okrążenie...

Wojownik Tarzi

Na 2 godziny przed końcem, schodząc ze zmiany Tomek Pokorniecki jest nieprzytomny. Jedyne co jest w stanie wyszeptać, to „Cukru, tato, chcę cukru...” – biegnę po schodach na dół i przynoszę mu pół szklanki cukru. Zjada go na raz...


Tarzi vel Tomek Pokorniecki



Niektórzy ludzie powinni urodzić się kilkaset lat temu i szaleć na polach bitew z olbrzymim toporem w ręku rąbiąc na lewo i prawo wrogów. Taki jest Tarzi – nieustępliwy, niepokonany, przerażający rywali szaleńczym okrzykiem który wydaje ruszając na każdą kolejną zmianę. Jak mitologiczny berserker – czym bardziej zmęczony, czym bardziej ranny, tym niebezpieczniejszy... Jak ranne zwierze ryczy, i chociaż ledwo żyje, to rozszarpie każdego kto się zbliży. Nie podda się dopóki oddycha...

Milczący demon Giża

Przemek Giżyński jest przeciwieństwem Tarziego. Walczy i umiera w ciszy. Mimo tego, że już ponad trzy godzin temu przekroczył próg własnych możliwości nie zwalnia ani na krok. Tak właśnie wyobrażam sobie wikingów – milczących bohaterów stojących niewzruszenie na górskiej przełęczy, w których oczach czai się niewypowiedziana groźba i przestroga zarazem: „tędy nie przejdziecie”. Spotkać takiego na swojej drodze to jak zobaczyć śmierć – nie usłyszysz jego głosu, nie poczujesz zapachu, nie usłyszysz słowa wyjaśnienia. Ale będziesz wiedział, że to już Twój koniec... „Zawróć, tędy nie przejdziesz, ja bronię tej ścieżki..."


Giża vel Przemek Giżyński



Giża nic nie mówi. Kończy swoją zmianę i pada w ramiona swojej dziewczyny Kai (Karolina Borowiak). Robi na mnie wielkie wrażenie - nie skarży się, nie narzeka ani słowem... I tylko postronne osoby mówią do mnie „Widziałeś na trasie Giżę? Wygląda jak śmierć...”

Płaczący Stasiar

Wiele lat temu trenując kolarstwo miałem kolegę, który gdy był już naprawdę zmęczony zaczynał płakać. Nie był to płacz mięczaka, po prostu łzy same kapały mu z oczu. Nasz trener zawsze wtedy powtarzał „ Jeśli masz siłę płakać, to masz jeszcze siłę pedałować”...

Jan Stasiczek – weteran bocheńskich sztafet zaczął płakać na jakieś 3 godziny przed końcem. Płakał każdemu, kto miał choć chwilę, by jego płakania wysłuchać.


JanS vel. Jan Stasiczek



„Przeze mnie przegramy, jestem najsłabszym ogniwem, nie potrafię już szybciej, zmarnuję to, co chłopaki zrobili...” Płakał, i biegł dalej wcale nie gorzej niż na początku ;-) Niektórzy już tak mają, że potrzebują specyficznych środków pobudzających – Janek musi się wypłakać po to tyko, by się zmobilizować. Na głos wypowiedziane obawy podnosiły mu ciśnienie. Nie masz siły ? To do ataku :-) Jansie - może nie byłeś najsilniejszym elementem sztafety, ale składała się ona z czterech ogniw, i żadne z nich nie pękło! Przyznam Ci się jednak przyjacielu do czegoś – ja też czasem płaczę... mówię „już nie mogę więcej, nie piję, opuszczam kolejkę” po czym... piję dalej :-) Do góry uszy chłopie, jesteś teraz BOHATEREM !

Golem Bzium

Kolejna mitologiczna postać... Darek Laksa... Golemy to istoty zbudowane z kamienia, gliny lub żelaza, w które ktoś tchnął energię. Golema nie zatrzymasz, nie pokonasz inaczej, niż niszcząc go doszczętnie. Obcinając golemowi ręce, nogi, głowę, tylko w nieznacznym stopniu zmniejszasz drzemiący w nim bojowy potencjał...


Bzium vel Darek Laksa



Golema Laksę rywale, by się go pozbyć, musieliby zdezintegrować lub teleportować na inna planetę. Na dwie godziny przed końcem zawodów przyszedł na niego kres. Odmówiły mu posłuszeństwa ręce, nogi, plecy... Ale nie zwolnił. Zabierzcie mi wszystko, ale to i tak mnie nie powstrzyma – zdawał się krzyczeć. Ale nie krzyczał – przeniósł się do Valhalli i tam, wśród bujnych zielonych trwa skandynawskich zaświatów toczył swą walkę. W kopalni biegło tylko jego ciało, dusza rozmawiała z Odynem.

To rzadka u sportowców, niebezpieczna ale i niezbędna wśród prawdziwych mistrzów cecha – oddzielić się od swojego ciała, i wbrew możliwościom walczyć, przekraczając kolejne granice. Jak napisałem – cecha niebezpieczna. Rozmawiając z bogami można zatracić duszę i zerwać kontakt ze swoim ciałem... Można nie umieć znaleźć powrotnej ścieżki, zagubić się w tym innym świecie i pozostać tam na zawsze... Darek dobiegł do końca swojej ostatniej zmiany, i padł... Nie było go z nami gdy triumfalnie na mecie biegu pozowaliśmy do zdjęć... Wołaliśmy go ale nie odpowiadał... Znaleźliśmy go po 15 minutach leżącego nieprzytomnie w okolicy strefy zmian w otoczeniu pielęgniarki i osób z naszej obsługi.

Znieśliśmy go po schodach, nakarmiliśmy jak dziecko... Darek – jesteś NIEZNISZCZALNY.

Faza czwarta – finisz

Na czterdzieści minut przed końcem, po koszmarnych 11 godzinach nastąpił przełom. Nagle, w ciągu jednej chwili w goniącym nas zespole chłopaków z Jarocina coś pękło... Przewaga zaczęła rosnąć – z 36 sekund zrobiła się minuta, po chwili 1:43, dwie minuty... Wytrwaliśmy, i nic już nie mogło odebrać nam trzeciego miejsca. Chłopaki z TKKF Trucht Wspólny Dom Jarocin odpuścili, i stracili do nas 7 minut – wszystko w ciągu ostatnich 30 minut biegu!


to My na mecie !!!



Pragnę tu i teraz uroczyście podziękować im za to, że walczyli z nami jak lwy. Przez trzy godziny atakowali, a ich szarże przypominały naloty dywanowe na talibską twierdzę Tora-Bora. Byli nie do zatrzymania... ale tego dnia nasi ścigacze byli lepsi, żadne bombardowanie nie mogło ich pokonać...

Dziękuję im. Zwycięstwo odniesione po fascynującej walce, po bitwie z niezłomnym przeciwnikiem smakuje niezwykle. Bez nich nie zapamiętalibyśmy tych dwunastu godzin, a teraz, dzięki walce jaką wspólnie stoczyliśmy, zapamiętamy je do końca życia...

Obiboki-Nie-Obiboki

I kto by pomyślał... jedziesz sobie na wakacje z myślą, że nocować będziesz na polu namiotowym, a trafiasz do 3-gwiazdkowego Hotelu... Drużyna Obiboków – jak ich nazwałem nieświadom ich charakterów – okazała się... drużyną przez wielkie D. Obiboki nie były Obibokami... Pole namiotowe okazało się kompleksem wypoczynkowym o najwyższym standardzie obsługi gości :-)


Jakub Chojnacki - dop mety juz tylko 10 i pół godziny



Po pierwszych 6 godzinach biegu ze zdziwieniem uwierzyli, że mogą dowieźć swoje wysokie miejsce do samego końca. Z przygody wyłoniła się walka, do której włączył się każdy z nich... i nie przeszkodziły im w tym piwa wypite integracyjnie dzień wcześniej :-) Chłopaki – jestem z Was dumny, pokazaliście, że nawet amator może walczyć z zacięciem i nie sprzedać tanio swojej skóry. Przeszliście samych siebie, i myślę, że sami jesteście pod wrażeniem – nie tego się spodziewaliście po tym starcie... Nie ma to jak poznać nagle swoja nową, ukrytą naturę.. ścigaczy :-)


Starczy tego biegania Panowi, czas do domu :-)))



MaratonyPolskie Women Team

Na zakończenie deser. Deser powinien być słodki, ładny, i wesoły... I takie właśnie były dziewczyny z naszej kobiecej sztafety. Ale niech nie zmyli to nikogo, kto chciałby wysnuć jakieś błędne wnioski... Bez żadnej taryfy ulgowej, licząc tylko na siebie, pokonały ostatecznie 25 sztafet lokując się na 28 miejscu z wynikiem 151 km 221 metrów. Dziewczyny jesteście wielkie, pokazałyście pazury! Wiedziałem że tak będzie, wiedziałem że nie wytrzymacie by się nie ścigać! Adoptowałem już trzech synów – Tarziego, Benka i Laksę, więc chętnie adoptuję i Was wszystkie :-)))


NDD - Nasze Dzielne Dziewczyny !!!




Komentarze czytelników - 317podyskutuj o tym 
 

KRIS

Autor: KRIS, 2008-03-09, 12:01 napisał/-a:
Zagadka nowego przydomka Kapitana drużyny META MIX "Włodzimierz Iljicz" została wyjaśnmiona!
Zresztą zobaczcie sami ;)

 

TREBI

Autor: TREBORUS, 2008-03-09, 16:11 napisał/-a:
Rzeczywiście:)
Dodatkowo ,nieżle zakonserwowany.
To pewnie dzięki dużej liczbie przedstartowych izotoników :)))

 

Autor: BZIUM, 2008-05-30, 23:36 napisał/-a:
Drodzy koledzy....(Parszywa Dwunastko)...dzis wróciłem pamiecia do tych jakże pięknych chwil spędzonych z Wami pod ziemią. ODświerzyłem sobie w pamieci wszystkie chwile euforii i zwątpienia , które nas dopadały...

....mimo wszystko czekm juz na kolejną edycje biegu...mam sobie coś do udowodnienia..myśle, ze każdy z nas ma coś do udowodnienia w Bochni....że po tak Cieżkim biegu..pomomo tego ze pwoiedziałem sobie że raz i nigdy wiecej....chce tam powrócic i znów walczyc do upadłego..pokonać przeciwności, rywali i własne słabości....

Czytajac Artykuł michała po raz N-ty...powiem ze wszyscy jesteśmy jak...GOLEMY....NIEZNISZCZALNI !!!!!!!!

Dziękuje ze jesteście!

Lena
Moniq
Sabina
Skawka

Adamus
Fixu86
Giża
Jans
Kubek74
Tarzi
Treborus

 

TREBI

Autor: TREBORUS, 2008-05-31, 09:20 napisał/-a:
No, Zgredziku widzę że powoli wracasz do formy:))
Jak OBIBOKI będą miały farta i załapią się na ten podziemny start w przyszłym roku, to też powalczą.
Masz rację Impra bocheńska była super. Orginalna i klimatyczna. Trzeba ją koniecznie powtórzyć. Szkoda że udział w niej uzależniony jest od Opatrzności:)
Ale mam nadzieję że będzie Nam jednak Ona nadal sprzyjać i ponownie spotkamy się pod ziemią:))) Faktycznie było super.
No i te słupki Admina z jednego metra, o północy - bezcenne:)))))))))

 

Koba

Autor: Koba, 2008-06-06, 15:12 napisał/-a:
mała filmowa przeróbka poprzedniego filmu, szczególnie polecam oglądnąć fragment po 1,5 minuty filmu

 

adamus

Autor: adamus, 2008-06-06, 16:20 napisał/-a:
LINK: http://once again:)

przeżyjmy to jeszcze raz!!!!!!

 

tarzi

Autor: tarzi, 2008-10-10, 18:13 napisał/-a:
przeczytałe z setny raz art. michała... BIEGAMY W BOCHNI w 2009r.:)

 

Koba

Autor: Koba, 2008-10-10, 22:48 napisał/-a:
tak ? kiedy?
ja może też wystartuje :)

 

kryz

Autor: kryzner, 2008-12-17, 21:23 napisał/-a:
LINK: http://www.onet.pl

Bardzo chciałbym wystartować w 12 godzinnym biegu w Bochni. Poszukuję osób, które chciałyby mnie w swojej drużynie.
Z góry dziękuję.

 

Koba

Autor: Koba, 2008-12-30, 14:22 napisał/-a:
w Kalendarzu Imprez oraz na stronie biegu pojawił się regulamin biegu na 2009 rok.

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768