redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
rewo
Wojciech Biliński
Warszawa/Kołobrzeg
POLITOLOG TEAM

Ostatnio zalogowany
2010-09-02,22:57
Przeczytano: 269/35349 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/3

Twoja ocena:brak


Maraton Pucki na debiut
Autor: Wojciech Biliński
Data : 2007-08-06

4 lata biegania, 4 lata snucia planów i marzeń o starcie w maratonie, 2-krotne przymiarki do posiadającego mistrzowską rangę i najszybszego Dębna, 2-krotne przymiarki do największego i świetnie zorganizowanego Poznania zawsze ostatecznie kończyły się w sferze planów, aż wreszcie nadszedł początek lipca 2007, a los sprawił, że byłem żywotnie zainteresowany jakimś biegiem rozgrywanym w okolicach Mierzei Helskiej. Biorąc pod uwagę swą aktualną formę najodpowiedniejszy wydawał mi się dystans pólmaratonu, jednakże w interesującym mnie okresie i miejscu jak na złość nic takiego nie było rozgrywane.

W kalendarzu natrafiłem natomiast na informację o XXIV Maratonie Ziemi Puckiej. Lokalizacja i termin wyborne pomyślałem, ale… No właśnie było jedno ale – dystans! Czy dam radę? Biegam regularnie, jakaś kondycja jest, ale to niewiele ponad 3 tygodnie na ukierunkowane przygotowania, podczas gdy wcześniej rezygnowałem ze startu przygotowując się znacznie dłużej i solidniej. Co robić? Determinacja co do wyjazdu akurat w rejon Zatoki Puckiej i coraz bardziej irytująca mnie myśl o kolejnym ustąpieniu przed tym królewskim dystansem tym razem wzięły górę. Jadę! Najwyżej nie ukończę, przynajmniej poczuję tę atmosferę, w końcu to ma być przede wszystkim dobra zabawa, próbowałem sobie tłumaczyć.

Szybkie sprawdzenie połączeń kolejowych, rezerwacja noclegu(co już nastręczyło pewnych trudności w samym środku sezonu), namówienie kolegi(również debiutanta – jednak znając akurat jego możliwości byłem spokojny o to iż dotrze do mety) i nie pozostawało nic więcej jak dobrze przepracować te 3 tygodnie.

Dni mijały dość szybko, zrobiłem 2 dłuższe wybiegania. W chwilach, gdy odzywał się tzw. zdrowy rozsądek mówiłem sobie, że przecież połówkę w 2h powinienem zrobić bez większych problemów, a potem w najgorszym razie będę szedł do mety, przecież limit to aż 5,5h. Poza tym ten spontaniczny, dość szaleńczy plan i wynikająca z tego praktycznie całkowita nieprzewidywalność rezultatu zaczynała mi się na swój sposób podobać.



Rys.1 - Puck zdobyty - po zawodach buty na kołek :-)



Kiedy wydawało się, że wszystko jest ok, a plan może mieć szanse powodzenia, na 6 dni przed startem musiałem przywitać się z przeziębieniem! Cudownie! Katar, kaszel, stan podgorączkowy tylko tego było mi teraz trzeba. Większość rozsądnych ludzi zapewne stwierdziłoby w tym miejscu, trudno siła wyższa to nie ma sensu. Jak widać rozsądkiem pewnych sytuacjach nie grzeszę, bo tak mnie to rozsierdziło, że postanowiłem tym bardziej wystartować mimo wszystkich przeciwności. Z tego wszystkiego wypływał na szczęście choć jeden plus – żadnych wariactw na trasie, cel jest jasny próba ukończenia w limicie.

Wreszcie nadszedł 28 lipca 2007 roku, w gronie ponad 200 zawodników przewiezieni zostaliśmy 3 autokarami z Pucka do odległego o 10km Strzelna gdzie zlokalizowany był start ostry. Zaopatrzony, obok drobnych słodkości mających zapewnić na trasie glukozę, w chusteczki higieniczne stanąłem na starcie debiutanckiego maratonu. Biorąc pod uwagę wymienione wyżej fakty, a także pomny informacji, iż druga część dystansu ma charakter tzw. „premii górskiej” której ukoronowaniem miał był podbieg na 37km w miejscowości o jakże sugestywnej nazwie Zdrada rozpocząłem bardzo spokojnie. Pierwsze, oznakowane 5km znacząco pomogło ustawić tempo. Niestety, a może raczej „stety” adrenalina( szczególnie podnosząca swój poziom gdy ze spokojnej wiodącej lasem lub polami szosy wpadaliśmy do kolejnych miejscowości witani burzliwymi oklaskami naprawdę licznie zgromadzonych tam kibiców) jak i chęć pozostania w kilkuosobowej grupce która wytworzyła się na początku dystansu sprawiły, iż pierwsze 21km pokonałem w nieco ponad 2 godziny.

Pierwsza myśl, jest dobrze, nawet bardzo, ale chwilę potem zgodnie z zapowiedziami zaczął się pierwszy podbieg i dotarło do mnie, że to dopiero połowa zabawy i to ta znacznie łatwiejsza, a nogi nie są już jednak pierwszej świeżości. Postanowiłem wytrwać w dotychczasowym tempie jeszcze co najmniej do 25, a może nawet 27km, wmawiając sobie że potem zostanie już tylko 15km, a to przecież już dobrze mi znany z treningów dystans. Wystarczy jedynie zapomnieć, że ma się w nogach te 27 wcześniejszych, jakie to proste.

Na szczęście nic w przyrodzie nie ginie, a profil trasy drugich 21km był tak skonfigurowany, iż po każdym podbiegu następował dający upragnioną chwilę wytchnienie podobnej długości zbieg. W dużej mierze dzięki temu udało mi się dobiec równym tempem aż do 29km, gdzie narastające zmęczenie, a także coraz bardziej niepokojące naprężenie mięśni w lewej nodze skłoniły mnie do przejścia w coś w rodzaju Galloweya. Coś w rodzaju, gdyż odcinki biegu i marszu nie wynikały z parytetu czasowego, a były dziwnie skorelowane z ukształtowaniem trasy na zasadzie trasa w górę – idę, trasa w dół – biegnę. W ten sposób dotarłem do 38km, nawet znajdująca się chwilę wcześniej Zdrada przy takim sposobie jej pokonywania nie zrobiła spodziewanego wrażenia. Gdy dotarło do mnie, że do Pucka powinno być już około 5km zacząłem uświadamiać sobie, że chyba się uda! Choć te ostatnie kilometry miały już wybitnie płaski charakter to każdy z nich dłużył się jak 10 pierwszych. Kiedy wreszcie wbiegłem, a raczej wszedłem do miasta trzymała mnie na nogach przede wszystkim świadomość, że praktycznie to zrobiłem! Kierowany przez wyposażonych w gwizdki i chorągiewki policjantów minąłem, swoją drogą bardzo urokliwy i spokojny jak zresztą cały Puck, rynek, a w oddali zamigotał stadion.

„800 metrów do mety!” krzyknął ktoś z boku! Hm, pomyślałem to powinno mnie podbudować czy dobić, jakże relatywny staje się w pewnych sytuacjach każdy dystans.

Ale to nie było miejsce ani czas na takie przemyślenia, skoncentrowałem więc swą uwagę raczej na symulowaniu biegu na ostatnim 400-metrowym, stadionowym odcinku trasy. I stało się… meta! Naprawdę się udało! Ukończyłem maraton. A debiut wcale nie miał miejsca jak zawsze myślałem w Dębnie czy Poznaniu, a właśnie w Pucku, na kameralnej jak na maraton, ale naprawdę posiadającej swój wyjątkowy klimat i atmosferę imprezie.

Mam nadzieję, iż bieg ten będzie miał swe kolejne edycje, pomimo problemów finansowych sygnalizowanych przez organizatorów. Każdy kto lubi pozamiejskie, a jednocześnie ciekawe i wymagające trasy powinien tu zawitać, bo naprawdę warto. Poza tym to właśnie Puck będzie dla mnie zawsze miejscem debiutu w maratonie…



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768