redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
KRIS
Krzysztof Szwed
Lubliniec
WKB META LUBLINIEC

Ostatnio zalogowany
---
Przeczytano: 364/17047 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/7

Twoja ocena:brak


Szwajcarskie kuranty wybijały polskie melodie
Autor: Krzysztof Szwed
Data : 2007-06-20

Tradycyjnie już Klub WKB META Lubliniec przygotowywał reprezentację Wojska Polskiego do udziału w Festiwalu Biegowym w szwajcarskim Biel, w ramach którego rozgrywano - między innymi - wojskowy bieg patrolowy na dystansie 100 km. Przedsięwzięcie udało się zorganizować między innymi dzięki dofinansowaniu z dotacji MON, Urzędu Miasta Lublińca oraz nieocenionego wkładu pracy osób bezpośrednio zaangażowanych w całość przedsięwzięcia, bez których pomocy i znajomości tematu nie udałoby się załatwić "tak wiele za tak niewiele".

Do patroli zostają wytypowani zarówno "starzy" wyjadacze jak i paru debiutantów startujących po raz pierwszy na tak długim dystansie. Dobranie się w pary o podobnym przygotowaniu zarówno fizycznym jak i psychicznym nie było łatwe, lecz jak się okazało zostało trafione w "dziesiątkę" i to dosłownie. Ale o tym w dalszej części artykułu...

Najmocniejszy trzon naszej ekipy stanowią startujący w strojach sportowych: mjr rez. Tadeusz Ruta reprezentujący barwy Wojskowego Klubu Biegacza Meta Lubliniec wraz z st. bosm. sztab. Aleksandrem Borkowskim z Komendy Portu Wojennego w Świnoujściu oraz st. sierż. Marek Makowski z 1 Mazurskiej Brygady Artylerii w Węgorzewie, wraz z sierż. Roman Elwartem z jednostki w Pucku. Został także stworzony rodzinny duet w składzie st. chor. sztab Rosiński Zbigniew i syn Łukasz Rosiński występujący pod nazwą "Ojciec i syn". Łukasza, znającego już trasę z poprzednich lat (lecz z perspektywy siodełka rowerowego towarzysząc swemu ojcu i pozostałym patrolom jako kołowy serwis) zastąpił w tej roli masażysta naszej reprezentacji - Sławomir Wiatr.

W umundurowaniu startują: patrol Krzysztof Szwed i Andrzej Marczuk, st. chor. sztab Kordziński Kazimierz i major Imielski Marek – oba składy to zawodnicy startujący na co dzień w barwach WKB META oraz dwa patrole żandarmerii wojskowej z Oddziału Specjalnego w Mińsku Mazowieckim w składzie: kpt. Radomiński Tomasz, kpt. Wojtaczka Arkadiusz i st. chor. Krzysztof Banach wraz z kpt. Mariuszem Piórkowskim. Indywidualnie startują Henryk Kocyba, Roman Pytel, Aleksy Szablicki oraz Wiktor Kuśmierek.

Korzystając z wcześniejszego przyjazdu do Szwajcarii wolny czas wykorzystujemy na załatwienie spraw formalnych związanych z rejestracją zawodników, aklimatyzacją oraz integracją, zacieśniając więzy przyjaźni wśród wielonarodowej społeczności przybyłej tutaj nie tylko walczyć lecz także odnawiać stare znajomości i zawierać nowe.



Rys.5 - niezapomniane widoki - Mont Blanc



Równocześnie wychodząc naprzeciw inicjatywie Zbyszka Rosińskiego zbiera się grupa chętnych na wycieczkę do Chamonix aby podziwiać najwyższy szczyt Alp i Europy Mont Blanc - poniżej (4808,45 m n.p.m.) położony na terytorium Francji, potocznie nazywany Dachem Europy.

Wyruszamy wcześnie rano gdyż do pokonania mamy spory kawałek drogi i sporo do oglądania. Mając jednak silną ekipę, w składzie której znajdowali się zawodnicy odnoszący sukcesy w biegach na orientację Prezes Rosiński mógł być spokojny o wytyczenie najkrótszej i najszybszej z możliwych wariantów podróży. Jego spokój i beztroski nastrój minął wkrótce bo minięciu Berna gdzie zamiast toczyć się monotonnie po autostradzie zaczęliśmy robić "węża" po serpentynach wąskich malowniczych, lecz podrzędnych dróg. Pytanie Zbyszka "czy my aby dobrze jedziemy" pozostało pytaniem czysto retorycznym... odpowiedź znana była już wszystkim i nadzieje, że nikt się nie zorientuje spaliły na panewce...

Cóż to jednak była za podróż i jakie widoki... Tylko nasz kierowca Romek Figlak coś tam mruczał pod nosem, że niby on tu jako kierowca przyjechał, a robi jako sternik na morzu ale nikt nie słuchał zapatrzony w widoki niczym wyrwane ze zdjęcia z kalendarza. Wreszcie docieramy do celu naszej podróży - Chamonix. Przebieramy się w ciepłe rzeczy zapobiegliwie zabrane ze sobą - pomimo panującego upału widok ośnieżonych szczytów masywu Mont Blanc budzi respekt.

Na Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.) - szczyt w Alpach w masywie Mont Blanc, 8 km od szczytu Mont Blanc wjeżdża najwyżej położona na świecie uruchomiona w 1909 roku i przebudowana w latach powojennych kolejka linowa z Chamonix.

Nazwa szczytu (Południowa Iglica) pochodzi od charakterystycznego pochylenia iglicy w kierunku południowym. Wykupujemy bilety w cenie 37 EUR od osoby i bardzo sprawnie znajdujemy się w wagoniku podążającym do stacji pośredniej, gdzie musimy się przesiąść na następny wagonik. Widok rozpościerający się po i nad nami zapiera dech w piersiach.

Na górze wita nas prawdziwa zima ze śniegiem i porywistym wiatrem. O ile za wszystko inne można zapłacić przy pomocy jakiejś tam karty płatniczej to jednak to co mogliśmy tam zobaczyć było naprawdę bezcenne :-)

Kilkoro z nas po rozmowie z alpinistami wracającymi ze szczytu Mont Blanc obiecuje, że w przyszłym roku przyjedzie tu z własnym sprzętem i też zaliczy ten najwyższy szczyt Alp.



Rys.1 - nasi reprezentancji w całej okazałości



Powrotną drogę odbyliśmy już autostradą, lecz o atrakcyjności drogi powrotnej niech świadczy fakt, że jadąc do Chamonix nie spał nikt, a w drodze powrotnej spali wszyscy, może za wyjątkiem kierowcy...

W dzień startu pogoda psuje się i zaczyna padać deszcz. Perspektywa tak długiego biegu w deszczu nie nastraja optymistycznie. Aby nie myśleć o czekających nas wkrótce zmaganiach i wypełnić czymś czas wybieramy się do stolicy Szwajcarii - Berna. Miasto leży nad rzeką Aare dzielącą je na dwie części połączone mostami.

Bez wątpienia za największą atrakcję Berna można uznać stare miasto. W centrum starówki znajduje się katedra św. Wincentego wzniesiona w stylu późnogotyckim
Dodatkową atrakcję stanowi 100 metrowa wieża widokowa, z której po pokonaniu 344 stopni można podziwiać panoramę Alp Berneńskich. Szczególnie warte zobaczenia są ulice, na których w odległości 150 m od siebie usytuowanych jest jedenaście XVI wiecznych fontann z figurami,. Wyjątkowy charakter tym ulicom nadają arkady, ciągnące się na odcinku 6 km.



Rys.4 - w barwach narodowych



Niebywałą atrakcją jest możliwość bezpłatnego zwiedzenia monumentalnego gmachu będącego siedzibą Zgromadzenia Federalnego. Niestety aktualnie budynek na zewnątrz znajdował się w remoncie, a do środka nie można było się dostać z powodu trwających tam właśnie obrad. W herbie Berna występuje Niedźwiedź i jest on również maskotką miasta. W jamach nad rzeką Aare trzymane są niedźwiedzie, które także od nas domagały się małego "co nieco" w zamian za robione im zdjęcia.

W drodze powrotnej wstępujemy na chwilę do miejscowości Aarberg gdzie już wieczorem przebiegać będziemy przez zabytkowy drewniany most stanowiący niebywałą atrakcję zarówno dla turystów jak i dla biegnących po nim uczestników maratonu.

Godziny wieczorne to już czas przygotowań i dającej się wyczuć dookoła pewnej nerwowości i napięcia. Nowicjusze podglądają ukradkiem weteranów, jak się ubierają, co zabierają ze sobą na trasę. Rozmowy krążą już tylko wokół samego biegu i oczywiście pogody. Na szczęście przestaje padać deszcz i rozpogadza się co znacznie poprawia morale w naszej ekipie. Ostatnie zdjęcia zbiorowe przed startem i przed godziną 22:00 meldujemy się gotowi do drogi.

Nasze 4 patrole startujące w mundurach są jedynymi mundurowymi patrolami i giną w kolorowej rzeszy zawodników. Nie wiemy z iloma patrolami przyjdzie nam się zmagać ale mamy świadomość, że startujący w ubiorach sportowych będą mieli na nas "oko" jednocześnie odwracając uwagę od naszych pozostałych patroli, które przyjechały tu powalczyć o miejsca na podium.

Jaka na debiutanta przystało zarówno na tej imprezie jak i na tym dystansie wszystko jest dla mnie nowe i z uwagą obserwuję "gości". Aby nie powielać relacji z poprzednich artykułów opiszę tylko w skrócie przebieg trasy. Pierwsze kilometry to ciągłe wyrywanie się do przodu, niesieni euforią kibicującego nam miasta "przybijamy piątki" w wyciągnięte do nas setki dłoni. Widok przebiegających zawodników w mundurach wzbudza dodatkowe owacje i okrzyki "Viva La Pologne", na które zgodnie odpowiadamy "Merci"! Później, po minięciu miasta robi się ciszej i zarazem ciemniej. Kto nie zabrał ze sobą latarki teraz ma pierwsze powody do narzekań...

Miniona ulewa pozostawiła po sobie rozległe kałuże, do których co rusz ktoś wpada i niejednokrotnie słyszy się okrzyk "O schaise", którego znaczenia nie trzeba było nikomu tłumaczyć.

Biegnę z Andrzejem Marczukiem nawzajem się kontrolując i trzymając w ryzach wszelkie zapędy do zbytniego szarżowania.

Około 18 km przebiegamy ponownie przez zabytkowy drewniany most w Aarbergu tym razem o otoczeniu wiwatującego szpaleru kibicujących mieszkańców. Rzeczywiście robi to duże wrażenie na wszystkich. W każdej zresztą mijanej miejscowości spotykamy się z dużą życzliwością i dopingiem mieszkańców, niezależnie czy to była godzina 3 czy 4 w nocy. Szczególnie pojawienie się patrolu w mundurach z biało-czerwonymi naszywkami wzmagało aplauz. Kolejny raz szwajcarskie określenie "Nacht der nachte - noc wszystkich nocy" znajduje swoje uzasadnienie.

Na około 38 km dogania nas Zbyszek Rosiński z synem Łukaszem. Biegniemy razem kilka kilometrów ale dla nas to tempo jest zbyt szybkie i po chwili tracimy wizję, a w chwilę później i łączność z nimi.

Mijając metę maratonu zazdrościmy trochę tym zawodnikom, którzy już kończą swój wyścig. Do 50 km wszystko idzie w naszej maszynie jak w zegarku. Wszystko na komendę, nawet na stronę chodzimy w tym samym czasie aby nie tracić czasu. Po 50 km coś zaczyna zgrzytać w naszym mechanizmie. Mundur Andrzeja wygląda jakby go wyciągnięto dopiero co z wody. Traci dużo płynów i przychodzą skurcze. Coraz częściej przechodzimy do marszu. Tylko dzięki wielkiej determinacji i sile mojego towarzysza mogliśmy ukończyć ten bieg wspólnie. Nawet nie myślę co czuje człowiek nacierając poobcierane nogi na wysokości pachwin ben-gajem (!)

Na około 10 km przed metą doganiają nas 2 patrole amerykańskie, z którymi staramy się jeszcze podjąć walkę, raz nawet ich ponownie wyprzedzając, lecz ostatecznie musieliśmy odpuścić aby nie stracić więcej. Ostatnie kilometry to dające się we znaki już słońce i zmęczenie. Na ostatnim kilometrze mobilizuję jeszcze Andrzeja do założenia beretów i do wspólnego finiszu. Przed samą metą łapiemy się za ręce i razem mijamy linię mety.



Rys.3 - upragniona meta...



Jesteśmy pierwszym patrolem mundurowym i 7 w ogólnej rywalizacji. Zaraz na mecie odbieramy medale oraz gratulacje od szwajcarskiego majora w asyście drugiego oficera, który osobiście składa nam gratulacje z ukończenia biegu. Później już dowiadujemy się, że wszystkie polskie ekipy uplasowały się w pierwszej dziesiątce. Był to właśnie dosłownie strzał w dziesiątkę! Triumfowali Hiszpanie z Wojskowego Ośrodka Sportowego w Toledo. Na drugim stopniu podium stanęli reprezentanci Wojska Polskiego - Tadeusz Ruta i Aleksander Borkowski z wynikiem 8:23,17. Do zwycięzców zabrakło im tylko 7 min i 9 sek.

Trzecie miejsce na podium wywalczył z czasem 8:33,34 patrol w składzie Marek Makowski i Roman Elwart. Na 4 miejscu uplasował się duet ojciec i syn w składzie Zbigniew Rosiński i Łukasz Rosiński WKB META Lubliniec.

7 miejsce przypadło naszej parze biegnącej w umundurowaniu czyli patrol Krzysztof Szwed i Andrzej Marczuk. Na 9 pozycji uplasował się patrol reprezentujący żandarmerię wojskową w składzie Radomiński Tomasz i Wojtaczka Arkadiusz. 10 pozycja (3 pozycja w umundurowaniu) wywalczona została przez patrol st.chor.szt. Kordziński Kazimierz i major Imielski Marek – obaj WKB META Lubliniec.



Rys.2 - nasz patrol



Sklasyfikowanych zostało 22 patroli wojskowych. Co najmniej 6 patroli nie ukończyło biegu, w tym także jeden nasz polski patrol, w którym Krzysztof Banach musiał już po 10 km zrezygnować z dalszego w nim udziału z powodu użądlenia w nogę przez bliżej niezidentyfikowanego owada. Biegnący z nim w parze Mariusz Piórkowski ukończył bieg z czasem 16:07,05. Tuż po biegu składa meldunek swojemu dowódcy zaczynając słowami: "To była masakra"

Wśród 1574 zawodników kończących ten trudny ultra maraton doskonałe lokaty zajęli zawodnicy METY startujący indywidualnie. Kocyba Henryk uzyskując wynik 9:14:52 zajął 63 miejsce (8 w kat), Aleksy Szablicki z czasem 11:39,25 poprawił swój zeszłoroczny wynik prawie o jedną godzinę zdobywając 448 miejsce. Nasz kierowca Roman Pytel (na zdjęciu w czerwonej koszulce) pomimo ciągłej służby za kierownicą będąc zarazem zawodnikiem rezerwowym pobiegł znakomicie i z rezultatem 12:13,52 zajął 563 pozycję. Kuśmierek Wiktor nasz "weteran" szwajcarskiej trasy zajął miejsce 1035 z rezultatem 17:28,46.

W drodze powrotnej gdy nasz samochód tkwił w nie mającym końca korku samochodów na autostradzie, w piekącym słońcu nasi koledzy w tym czasie zażywali kąpieli w Jeziorze Zurychskim.

Tegoroczna 49 już edycja biegu w Biel potwierdziła wciąż znakomitą formę naszych faworytów, a jednocześnie okazała się udanym występem dla kilku debiutantów w tej imprezie, niezależnie od tego czy startowali indywidualnie czy też zespołowo. Osiągnięte rezultaty pozwalają z nadzieją patrzyć w przyszłość gdzie już za rok odbędzie się jubileuszowy 50 z kolei Courses de Bienne na dystansie 100 km.

Byłem jedną z kilku osób w naszej ekipie, dla których był to debiut w biegu na 100 km i zarazem debiut na słynnej już trasie w szwajcarskim Biel. Uważam go za udany start i sam udział w tej imprezie był dla mnie nie lada gratką. Cieszę się, że mogłem uczestniczyć w tak dobrze zorganizowanej imprezie i godnie reprezentować naszą polską tam obecność i być widocznym w tym tyglu różnorodnych narodowości.

Tej nocy szwajcarskie kuranty wybijały polskie melodie...

Krzysztof Szwed



Komentarze czytelników - 48podyskutuj o tym 
 

KKFM

Autor: KKFM, 2007-06-20, 17:18 napisał/-a:
Moim marzeniem jest 11 h.I chyba jednak na sportowo.

 

KKFM

Autor: KKFM, 2007-06-20, 17:20 napisał/-a:
Nie w drugim,a wtym trzeba to zrobić.Satysfakcja murowana.Czasu na pokonanie trasy ogrom / 21 h/.POLECAM

 

Grażyna W.

Autor: Grażyna W., 2007-06-20, 17:38 napisał/-a:
Bardzo bym chciała, ale to dla mnie totalna ekstrema. Może najpierw spróbuję przebiec kaliską setkę.

 

JerzyBEDNARZ

Autor: JerzyBEDNARZ, 2007-06-20, 21:42 napisał/-a:
... spokojnie dasz rade. Nie bylem tam dawno, ale 3 lub 4 razy bylem tam, dla ludzi, zadna ekstrema! Gdy ja tam bywalem, to startowalo ok. 4 200, teraz duzo mniej. Pamietam moje 10:35:04 h. Pojedziemy? pozd

 

kuflandia vel. Kufel

Autor: kuflandia, 2007-06-20, 22:29 napisał/-a:
Kaziu jestesmy na podobnym poziomie sportowym, wiec dostosuje sie do ciebie. Chetnie widziałbym ciebie u swego boku (oczywiscie jako partnera sportowego hahahahaha)
Ps. Nie jestem teletubisiem i nie propaduje pewnych zachowań seksualnych hahahaha

 

Grażyna W.

Autor: Grażyna W., 2007-06-20, 23:06 napisał/-a:
Dzięki Jurku za propozycję, jednak jestem realistką i wiem, ze na dzień dzisiejszy nie dałabym rady. Jeśli kiedyś poczuję, że sprostam, na pewno skorzystam z Twojej pomocy :-)pozdrawiam serdecznie.

 

KKFM

Autor: KKFM, 2007-06-21, 17:59 napisał/-a:
W Kaliszu jest limit 11 h, jeżeli się nie mylę, w Biel 21 h

 

KKFM

Autor: KKFM, 2007-06-21, 18:02 napisał/-a:
Rozumiem.Ja na imię nie mam Romek,ani .....

 

Mirza

Autor: Mirza, 2007-06-21, 19:11 napisał/-a:
w Kaliszu jest limit 13 h. To znaczy był i będzie.

 

KKFM

Autor: KKFM, 2007-06-24, 19:15 napisał/-a:
Wolę jak pisze się " błądzisz ".Tak ładniej brzmi.

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768