redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 898 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Pierwsza jaskółka wiosny nie czyni
Autor: Krzysztof Grzybowski
Data : 2004-08-18

Pierwsza jaskółka wiosny nie czyni – Gdańsk 2004
Autor: Krzysztof Grzybowski, Data: 18.08.2004 

Start w X Międzynarodowym Maratonie Solidarności stał pod dużym znakiem zapytaniem. Słabe przygotowanie podczas ubiegłej zimy, oraz mała ilość starów w zawodach na dystansach długich spowodowała ze bardzo się wahałem czy jechać do Gdańska. Czułem w kościach ze pogoda będzie tradycyjna, czyli będzie bardzo gorąco. I się specjalnie nie pomyliłem. Z drugiej strony szkoda mi było nie jechać - był to jubileuszowy maraton, a ja we wszystkich brałem udział. Do wyjazdu zmobilizowało mnie dodatkowo to że nie jechałem sam, ale z kolegami z tras biegowych - Waldemara Pituły i Tomasza Manikowskiego, oraz tradycyjne już sponsorowanie naszego wyjazdu przez Zarząd Regionu NSSZ Solidarność Gorzów Wlkp. Byłem tez ciekaw, czy organizacja maratonu się poprawiła i będę mógł w końcu pisać o nim w samych superlatywach. W wyprawie towarzyszyły nam: żona Tomka - Justyna, oraz moja - Krystyna. 

Pojechaliśmy bezpośrednim pociągiem w sobotę wczesnym rankiem. Podróż przebiegła bardzo spokojnie i bez żadnych wydarzeń. W Gdańsku zameldowaliśmy się parę minut po godz. 11. Idąc do sekretariatu zawodów zastanawiałem się czy nasze zgłoszenie wysłane internetem dotarło do organizatorów, gdyż pomimo informacji ze otrzymamy potwierdzenie naszego zgłoszenia do nas jednak nie dotarło. Tak się zmyśliłem ze nawet nie spojrzałem na plakaty maratonu wiszące na naszej drodze. Dopiero w sekretariacie zwróciłem na niego uwagę - zamarłem z wrażenia. To był plakat. Bardzo wyraźne sylwetki syna Piotra, moją i kolegi klubowego Mariana Moszki, podczas biegu w ubiegłorocznym maratonie i komponowanej w tło Starówki Gdańskiej. Plakat życia- jak to określił Tadek Spychalski, który zarazem stwierdził ze prawie każdy biegacz ma taki dzień, a on go miał na jednym z biegów. Opisuję tą sytuację, gdyż jestem jeszcze pod wrażeniem. Jak bym nie przyjechał do Gdańska to dopiero sobie "pluł". Zresztą co tu dużo mówić - i nie mamy się co oszukiwać - każdy z nas by przeżył ten fakt podobnie. 

Sprawy w sekretariacie załatwiliśmy bardzo szybko. Spowodowało to ze pierwszy raz w historii gdańskiego maratonu nie było badań lekarskich, tylko podpisywało się oświadczenie biegu na własną odpowiedzialność. Pamiętając w poprzednich latach horror w staniu - w nieraz w tasiemcowych kolejkach - do lekarza, przyjąłem to z wyraźną ulgą. Ucieszyłem się - są zmiany w organizacji, więc tegoroczny maraton będzie na wysokim poziomie. I tu się pomyliłem. Po prostu zapomniałem o tak mądrym polskim przysłowiu - "PIERWSZA JASKÓŁKA WIOSNY NIE CZYNI". Podczas próby zmiany firmy której miałem reprezentować ( prędzej wysłałem zgłoszenie na nasze Towarzystwo ) rozpoczęły się problemy. Tłumaczono mi, ze jest to już wszystko w komputerze i będzie kłopot z jakiekolwiek zmianami. Zapisano zmiany na kartce, ale nie gwarantowano nam ze one nastąpią. Wyglądało to tak jakby komputer, jak koza pożarła listę startową i nie można już ich wyciągnąć z gardła i poprawić. Odniosłem wrażenie - wcisną gościowi kit i na pewno facet w tym wieku na żywo nie widział komputera, to łyknie całą sprawę bez zmrużenia oka i będą go mieli z głowy. Źle trafili, facet jednak wiem jak on wygląda i jak można robić szybko jakiekolwiek zmiany. Było to ich typowe lenistwo, ponieważ po ukazaniu się wyników, owe zmiany nie nastąpiły. 

Nocleg tradycyjnie organizator rezerwował w Domach Studenta Uniwersytetu Gdańskiego. Mając skierowanie udaliśmy się tam. Nigdy nie korzystałem z niego, ale w tym roku z różnych przyczyn musiałem skorzystać z tej usługi. Dobrze ze to zrobiłem, bo dowiedziałem się ciekawych rzeczy, a o których wielu uczestników maratonu nie ma zielonego pojęcia.  Nasza trójka miała skierowanie na nocleg, ale nasze żony ich nie. Myślałem że będzie problem z ich zakwaterowaniem. Okazało się jednak, nie będzie żadnego i mało tego, ich nocleg kosztuje taniej niż nasz. Jakim sposobem sam nie wiem. My jako uczestnicy maratonu zapłaciliśmy organizatorowi w sekretariacie 32 zł, a ten sam nocleg i w tych samych pokojach już w recepcji taniał jakimś dziwnym trafem do około 23 zł. Raptem różnica 9 zł od "łepka". Miałem akurat dofinansowanie to się tak mocno sprawą nie przejąłem, ale co mieli powiedzieć osoby które miały za wszystko płacić z własnej kieszeni. 

Sobotni pobyt w Trójmieście wykorzystałem typowo turystycznie. Wiedząc ze startuję tylko na ukończenie maratonu, mogłem mniej oszczędzać siły i więcej czasu poświęcić na zwiedzanie, tym bardziej że w tym czasie trwał Jarmark Dominikański. Oprócz mnie i mojej żony pozostali członkowie ekipy byli po raz pierwszy w Gdańsku, więc z chęcią skorzystali z naszej znajomości Trójmiasta. Zwiedziliśmy starówkę i zrobiliśmy wyprawę nad morzem. Na więcej zwiedzenie zabrakło nam już czasu. Pogoda tego dnia była słoneczna, ale wiał dość porywisty i chłodny wiatr. Po dość męczącym dniu, ale spędzonym bardzo wesoło, położyliśmy się spać. 

Ranek przywitał nasz pogodą słoneczną, lecz w dalszym ciągu wiał chłodny wiatr, ale już z nie taką intensywnością. Pierwsze kroki nasze po opuszczeniu Domu Studenta było się udanie do kawiarenki usytuowanej w budynku Zarządu Regionu gdzie mieścił się sekretariat biegu. Jak pamiętam co roku jest ona specjalnie otwarty dla uczestników maratonu ( i nie tylko ), gdzie można dobrze się posilić przed startem po przystępnych cenach. Jest to bez wątpienia przysłowiowa "jaskółka" biegu. Biorąc udział w wielu maratonach, odczułem to na swojej skórze, gdyż w tym temacie bywała bardzo różnie. Jak się nie zorganizowało posiłku w przeddzień imprezy to w dniu startu o jedzeniu można było zapomnieć. 

Tradycyjnie impreza rozpoczęła się ( start honorowy ) od otwarcie Bramy Stoczni i złożeniu kwiatów przy Pomniku Poległych Stoczniowców. Następnie przy muzyce Orkiestry Marynarki Wojennej udaliśmy się - jedni spacerkiem, inni truchtem - na oddalony o około kilometr start ostry. 

W tym momencie powinien opisać przebieg mojej walki z dystansem maratonu, lecz z tego zrezygnowałem. Biegło się mi dość dobrze, bez specjalnych kryzysów, więc nie było o czym pisać. Po prostu biegłem na miarę własnych możliwości. Z ważnych wydarzeń można było odnotować fakt, ze na 23 km po ciągłym piciu isostaru i wody organizm się zbuntował i poczułem dość spory głód. Miałem straszny apetyt na choć skromną bułkę, a na stołach przy punktach odżywczych ciągle tylko woda i isistar. Uratował mnie rowerzysta jadąca koledze na serwisie, dając mi dużą bułkę z kawałkiem pieczonego kurczaka. Ja osobiście skorzystałem z tylko z bułki ( z połowy ), a resztą podzieliłem się z dwoma uczestnikami maratonu, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Innym ważnym wydarzeniem było brak punktu odżywczego i odświeżania na 40 km. Totalnie nie było tam nic. Mnie ta sytuacja specjalnie nie wybiła z rytmu, gdyż na 35 km wziąłem całą butelkę wody i biegnąc popijałem z niej stopniowo wodę. Wypiłem resztę na podbiegu przed 40 km, w przekonaniu że sobie łyknę na punkcie trochę wody. A tu taka niespodzianka. Było coraz mocniej gorąco, chłodny wiatr praktycznie ustał, więc sytuacja była nie ciekawa. Współczuję tym, którzy pili na 35 km, a następnie pobiegli licząc ze zrobią to samo na następnym punkcie odżywczym. 

Na metę wbiegłem w dobrej kondycji w zakresie czasu ( poniżej 4:10 ) jakim sobie przed biegiem planowałem - 4:08:57. Pogratulowano mi ukończenia maratonu i powieszono na szyi medal pamiątkowy. Jest naprawdę ładny - jak mnie pamięć nie myli najładniejszy w historii Maratony Gdańskiego. Poproszono o złożenie podpisu na historycznej ( jak zapewniali organizatorzy ) fladze Solidarności. Byłem w świetnym humorze, lecz znowu organizatorzy musieli mi go popsuć. Mieliśmy mało czasu do odjazdu naszego pociągu do domu, więc szybko postanowiłem skorzystać ( jak co roku ) z kąpieli przygotowanych w wojskowych namiotach. A tu mnie czekała niespodzianka - w tym roku ich nie było. Byłem bardzo zaskoczony. Na miejscu gdzie stały poprzednich latach namioty, stał wóz strażacki w którym były zrobione dwie kabiny i umywalki. W umywalkach nie było wody, a w kabinach ledwo leciała i do tego zimna. Mało tego zrobiła się kolejka. Na szczęście nie była duża, a stojący w kolejce maratończycy rozumieli "przyjemność" podróży nie umytego uczestnika maratonie i ewentualnych współpasażerów, więc posuwała się szybko i mogłem bez pośpiechu umyć się i spokojnie udać się z całą naszą ekipą na dworzec kolejowy.

Wyniki 10. Maratonu Solidarności Gdańsk - Westerplatte - Gdynia:
Mężczyźni:
1. Jarosław Janicki (Energetyk Gryfino) 2:23.01,
2. Andriej Gordiejew (Białoruś) 2:24.17,
3. Sławomir Kąpiński (TKKF Płock) 2:25.04.
Kobiety:
1. Galina Karnacewicz (Białoruś) 2:45.50,
2. Janina Malska (KS Olkusz) 2:53.15,
3. Jelena Cuchło (Białoruś) 3:02.18.
Wózki klasyczne:
1. Tomasz Hamerlak (Start Bielsko-Biała) 1:50.01,
2. Zbigniew Baran (Start Bielsko-Biała) 1:50.03,
3. Marcin Królikowski (Start Nowy Sącz) 1:50.17.
Wózki sportowe:
1. Bogdan Król (Smok Lotos Orneta) 1:32.27,
2. Mirosław Goszkielewicz (Smok Lotos Orneta) 1:33.15,
3. Edward Kalinowski (Zielona Góra) 1:37.11.
Rolkarze:
1. Marek Szymański (Poznań) 1:31.04,
2. Jakub Ciesielski (Malta Poznań) 1:31.05,
3. Piotr Sieberk (Poznań) 1:32.55. Wyniki naszej gorzowskiej ekipy:
56. Waldemar Pituła - 3:25:12
196. Tomasz Manikowski - 4;23:51
172. Krzysztof Grzybowski - 4:08:57
oraz
201. Grzegorz Miłota - 4:25:24
który do Gdańska przyjechał parę dni prędzej

Jak na jubileusz maraton nie odbiegał poziomem organizacyjnym od poprzednich edycji. Było parę wpadek których w poprzednich latach nie było. Należy żałować ze taki maraton, mają takie poparcie w władzach miejskich i wojewódzkich , oraz posiadający własne Stowarzyszenie Maratonu "Solidarność" nie potrafi podnosić poziom organizacyjny imprezy. Mało tego - utrzymuje się na tym samym poziomie, a w niektórych wypadkach ma tendencję spadkową. Ja jednak ze swojej strony będę się starał tam jechać i bać co roku udział w nim, ponieważ mam duży sentyment do Trójmiasta jeszcze z czasów młodości i kawalerskiego tam pobytu z moją przyszła żoną Krystyną.

Krzysztof Grzybowski
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.and.pl/
bigfut@poczta.onet.pl
korespondent Maratonów Polskich
www.maratonypolskie.pl 

Pierwsza jaskółka wiosny nie czyni – Gdańsk 2004
Autor: Krzysztof Grzybowski, Data: 18.08.2004 

Start w X Międzynarodowym Maratonie Solidarności stał pod dużym znakiem zapytaniem. Słabe przygotowanie podczas ubiegłej zimy, oraz mała ilość starów w zawodach na dystansach długich spowodowała ze bardzo się wahałem czy jechać do Gdańska. Czułem w kościach ze pogoda będzie tradycyjna, czyli będzie bardzo gorąco. I się specjalnie nie pomyliłem. Z drugiej strony szkoda mi było nie jechać - był to jubileuszowy maraton, a ja we wszystkich brałem udział. Do wyjazdu zmobilizowało mnie dodatkowo to że nie jechałem sam, ale z kolegami z tras biegowych - Waldemara Pituły i Tomasza Manikowskiego, oraz tradycyjne już sponsorowanie naszego wyjazdu przez Zarząd Regionu NSSZ Solidarność Gorzów Wlkp. Byłem tez ciekaw, czy organizacja maratonu się poprawiła i będę mógł w końcu pisać o nim w samych superlatywach. W wyprawie towarzyszyły nam: żona Tomka - Justyna, oraz moja - Krystyna. 

Pojechaliśmy bezpośrednim pociągiem w sobotę wczesnym rankiem. Podróż przebiegła bardzo spokojnie i bez żadnych wydarzeń. W Gdańsku zameldowaliśmy się parę minut po godz. 11. Idąc do sekretariatu zawodów zastanawiałem się czy nasze zgłoszenie wysłane internetem dotarło do organizatorów, gdyż pomimo informacji ze otrzymamy potwierdzenie naszego zgłoszenia do nas jednak nie dotarło. Tak się zmyśliłem ze nawet nie spojrzałem na plakaty maratonu wiszące na naszej drodze. Dopiero w sekretariacie zwróciłem na niego uwagę - zamarłem z wrażenia. To był plakat. Bardzo wyraźne sylwetki syna Piotra, moją i kolegi klubowego Mariana Moszki, podczas biegu w ubiegłorocznym maratonie i komponowanej w tło Starówki Gdańskiej. Plakat życia- jak to określił Tadek Spychalski, który zarazem stwierdził ze prawie każdy biegacz ma taki dzień, a on go miał na jednym z biegów. Opisuję tą sytuację, gdyż jestem jeszcze pod wrażeniem. Jak bym nie przyjechał do Gdańska to dopiero sobie "pluł". Zresztą co tu dużo mówić - i nie mamy się co oszukiwać - każdy z nas by przeżył ten fakt podobnie. 

Sprawy w sekretariacie załatwiliśmy bardzo szybko. Spowodowało to ze pierwszy raz w historii gdańskiego maratonu nie było badań lekarskich, tylko podpisywało się oświadczenie biegu na własną odpowiedzialność. Pamiętając w poprzednich latach horror w staniu - w nieraz w tasiemcowych kolejkach - do lekarza, przyjąłem to z wyraźną ulgą. Ucieszyłem się - są zmiany w organizacji, więc tegoroczny maraton będzie na wysokim poziomie. I tu się pomyliłem. Po prostu zapomniałem o tak mądrym polskim przysłowiu - "PIERWSZA JASKÓŁKA WIOSNY NIE CZYNI". Podczas próby zmiany firmy której miałem reprezentować ( prędzej wysłałem zgłoszenie na nasze Towarzystwo ) rozpoczęły się problemy. Tłumaczono mi, ze jest to już wszystko w komputerze i będzie kłopot z jakiekolwiek zmianami. Zapisano zmiany na kartce, ale nie gwarantowano nam ze one nastąpią. Wyglądało to tak jakby komputer, jak koza pożarła listę startową i nie można już ich wyciągnąć z gardła i poprawić. Odniosłem wrażenie - wcisną gościowi kit i na pewno facet w tym wieku na żywo nie widział komputera, to łyknie całą sprawę bez zmrużenia oka i będą go mieli z głowy. Źle trafili, facet jednak wiem jak on wygląda i jak można robić szybko jakiekolwiek zmiany. Było to ich typowe lenistwo, ponieważ po ukazaniu się wyników, owe zmiany nie nastąpiły. 

Nocleg tradycyjnie organizator rezerwował w Domach Studenta Uniwersytetu Gdańskiego. Mając skierowanie udaliśmy się tam. Nigdy nie korzystałem z niego, ale w tym roku z różnych przyczyn musiałem skorzystać z tej usługi. Dobrze ze to zrobiłem, bo dowiedziałem się ciekawych rzeczy, a o których wielu uczestników maratonu nie ma zielonego pojęcia.  Nasza trójka miała skierowanie na nocleg, ale nasze żony ich nie. Myślałem że będzie problem z ich zakwaterowaniem. Okazało się jednak, nie będzie żadnego i mało tego, ich nocleg kosztuje taniej niż nasz. Jakim sposobem sam nie wiem. My jako uczestnicy maratonu zapłaciliśmy organizatorowi w sekretariacie 32 zł, a ten sam nocleg i w tych samych pokojach już w recepcji taniał jakimś dziwnym trafem do około 23 zł. Raptem różnica 9 zł od "łepka". Miałem akurat dofinansowanie to się tak mocno sprawą nie przejąłem, ale co mieli powiedzieć osoby które miały za wszystko płacić z własnej kieszeni. 

Sobotni pobyt w Trójmieście wykorzystałem typowo turystycznie. Wiedząc ze startuję tylko na ukończenie maratonu, mogłem mniej oszczędzać siły i więcej czasu poświęcić na zwiedzanie, tym bardziej że w tym czasie trwał Jarmark Dominikański. Oprócz mnie i mojej żony pozostali członkowie ekipy byli po raz pierwszy w Gdańsku, więc z chęcią skorzystali z naszej znajomości Trójmiasta. Zwiedziliśmy starówkę i zrobiliśmy wyprawę nad morzem. Na więcej zwiedzenie zabrakło nam już czasu. Pogoda tego dnia była słoneczna, ale wiał dość porywisty i chłodny wiatr. Po dość męczącym dniu, ale spędzonym bardzo wesoło, położyliśmy się spać. 

Ranek przywitał nasz pogodą słoneczną, lecz w dalszym ciągu wiał chłodny wiatr, ale już z nie taką intensywnością. Pierwsze kroki nasze po opuszczeniu Domu Studenta było się udanie do kawiarenki usytuowanej w budynku Zarządu Regionu gdzie mieścił się sekretariat biegu. Jak pamiętam co roku jest ona specjalnie otwarty dla uczestników maratonu ( i nie tylko ), gdzie można dobrze się posilić przed startem po przystępnych cenach. Jest to bez wątpienia przysłowiowa "jaskółka" biegu. Biorąc udział w wielu maratonach, odczułem to na swojej skórze, gdyż w tym temacie bywała bardzo różnie. Jak się nie zorganizowało posiłku w przeddzień imprezy to w dniu startu o jedzeniu można było zapomnieć. 

Tradycyjnie impreza rozpoczęła się ( start honorowy ) od otwarcie Bramy Stoczni i złożeniu kwiatów przy Pomniku Poległych Stoczniowców. Następnie przy muzyce Orkiestry Marynarki Wojennej udaliśmy się - jedni spacerkiem, inni truchtem - na oddalony o około kilometr start ostry. 

W tym momencie powinien opisać przebieg mojej walki z dystansem maratonu, lecz z tego zrezygnowałem. Biegło się mi dość dobrze, bez specjalnych kryzysów, więc nie było o czym pisać. Po prostu biegłem na miarę własnych możliwości. Z ważnych wydarzeń można było odnotować fakt, ze na 23 km po ciągłym piciu isostaru i wody organizm się zbuntował i poczułem dość spory głód. Miałem straszny apetyt na choć skromną bułkę, a na stołach przy punktach odżywczych ciągle tylko woda i isistar. Uratował mnie rowerzysta jadąca koledze na serwisie, dając mi dużą bułkę z kawałkiem pieczonego kurczaka. Ja osobiście skorzystałem z tylko z bułki ( z połowy ), a resztą podzieliłem się z dwoma uczestnikami maratonu, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Innym ważnym wydarzeniem było brak punktu odżywczego i odświeżania na 40 km. Totalnie nie było tam nic. Mnie ta sytuacja specjalnie nie wybiła z rytmu, gdyż na 35 km wziąłem całą butelkę wody i biegnąc popijałem z niej stopniowo wodę. Wypiłem resztę na podbiegu przed 40 km, w przekonaniu że sobie łyknę na punkcie trochę wody. A tu taka niespodzianka. Było coraz mocniej gorąco, chłodny wiatr praktycznie ustał, więc sytuacja była nie ciekawa. Współczuję tym, którzy pili na 35 km, a następnie pobiegli licząc ze zrobią to samo na następnym punkcie odżywczym. 

Na metę wbiegłem w dobrej kondycji w zakresie czasu ( poniżej 4:10 ) jakim sobie przed biegiem planowałem - 4:08:57. Pogratulowano mi ukończenia maratonu i powieszono na szyi medal pamiątkowy. Jest naprawdę ładny - jak mnie pamięć nie myli najładniejszy w historii Maratony Gdańskiego. Poproszono o złożenie podpisu na historycznej ( jak zapewniali organizatorzy ) fladze Solidarności. Byłem w świetnym humorze, lecz znowu organizatorzy musieli mi go popsuć. Mieliśmy mało czasu do odjazdu naszego pociągu do domu, więc szybko postanowiłem skorzystać ( jak co roku ) z kąpieli przygotowanych w wojskowych namiotach. A tu mnie czekała niespodzianka - w tym roku ich nie było. Byłem bardzo zaskoczony. Na miejscu gdzie stały poprzednich latach namioty, stał wóz strażacki w którym były zrobione dwie kabiny i umywalki. W umywalkach nie było wody, a w kabinach ledwo leciała i do tego zimna. Mało tego zrobiła się kolejka. Na szczęście nie była duża, a stojący w kolejce maratończycy rozumieli "przyjemność" podróży nie umytego uczestnika maratonie i ewentualnych współpasażerów, więc posuwała się szybko i mogłem bez pośpiechu umyć się i spokojnie udać się z całą naszą ekipą na dworzec kolejowy.

Wyniki 10. Maratonu Solidarności Gdańsk - Westerplatte - Gdynia:
Mężczyźni:
1. Jarosław Janicki (Energetyk Gryfino) 2:23.01,
2. Andriej Gordiejew (Białoruś) 2:24.17,
3. Sławomir Kąpiński (TKKF Płock) 2:25.04.
Kobiety:
1. Galina Karnacewicz (Białoruś) 2:45.50,
2. Janina Malska (KS Olkusz) 2:53.15,
3. Jelena Cuchło (Białoruś) 3:02.18.
Wózki klasyczne:
1. Tomasz Hamerlak (Start Bielsko-Biała) 1:50.01,
2. Zbigniew Baran (Start Bielsko-Biała) 1:50.03,
3. Marcin Królikowski (Start Nowy Sącz) 1:50.17.
Wózki sportowe:
1. Bogdan Król (Smok Lotos Orneta) 1:32.27,
2. Mirosław Goszkielewicz (Smok Lotos Orneta) 1:33.15,
3. Edward Kalinowski (Zielona Góra) 1:37.11.
Rolkarze:
1. Marek Szymański (Poznań) 1:31.04,
2. Jakub Ciesielski (Malta Poznań) 1:31.05,
3. Piotr Sieberk (Poznań) 1:32.55. Wyniki naszej gorzowskiej ekipy:
56. Waldemar Pituła - 3:25:12
196. Tomasz Manikowski - 4;23:51
172. Krzysztof Grzybowski - 4:08:57
oraz
201. Grzegorz Miłota - 4:25:24
który do Gdańska przyjechał parę dni prędzej

Jak na jubileusz maraton nie odbiegał poziomem organizacyjnym od poprzednich edycji. Było parę wpadek których w poprzednich latach nie było. Należy żałować ze taki maraton, mają takie poparcie w władzach miejskich i wojewódzkich , oraz posiadający własne Stowarzyszenie Maratonu "Solidarność" nie potrafi podnosić poziom organizacyjny imprezy. Mało tego - utrzymuje się na tym samym poziomie, a w niektórych wypadkach ma tendencję spadkową. Ja jednak ze swojej strony będę się starał tam jechać i bać co roku udział w nim, ponieważ mam duży sentyment do Trójmiasta jeszcze z czasów młodości i kawalerskiego tam pobytu z moją przyszła żoną Krystyną.

Krzysztof Grzybowski
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.and.pl/
bigfut@poczta.onet.pl
korespondent Maratonów Polskich
www.maratonypolskie.pl 



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768