redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
METRYKA WATKU DYSKUSYJNEGO
  Dyscyplina  
  Status  Wątek aktywny ogólnodostępny
  Wątek założył  biegowaamatorszczyzna (2015-07-25)
  Ostatnio komentował  biegowaamatorszczyzna (2015-07-25)
  Aktywnosc  Komentowano 1 razy, czytano 206 razy
  Lokalizacja
 Mosina k.Poznania
  Podpięte zawody  III Pogoń za Wilkiem

DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH



biegowaama...
Paweł Kempinski

Ostatnio zalogowany
2018-07-17
07:24

 2015-07-25, 16:01
 Relacja z Pogoni za Wilkiem
LINK: http://biegaczamator.blog.pl/2015/07/25/relacja-z-pogoni-za-wilkiem/
Rano popędzany moim biegowym ogniem wyjechałem z domu jeszcze przed godziną 8. Lubię być na miejscu dosyć wcześnie z dwóch podstawowych powodów. Raz, że mogę powoli wprowadzać się w trans biegowy smakując całą jego otoczkę, a drugi powód jest bardziej prozaiczny czy też ziemski, że nie problemu z zaparkowaniem samochodu oraz odbioru pakietu. Bez tłoku i kolejek wszystko można załatwić. Jadąc od strony Poznania do Mosiny nagle przed oczami widzę tablicę z narysowanym wilkiem, strzałką nakazującą skręt w prawo i napisem : do biura zawodów 3000 m. Drobiazg, detal, ale dla wielu osób spoza Poznania, którzy po raz pierwszy tutaj jadą, idealna wskazówka. Dojeżdżam na miejsce parkingowe. Otoczony murem plac, jedna brama, przy której stoi dwóch panów kierujących ruchem, a domyślam się, że później także zerkający na to, co z naszymi czwórkołowcami, albo i dwu się dzieje. Idę do biura zawodów, bez problemu odbieram pakiet i wracam do samochodu się przebrać. Zawartość pakietu: bajka. Świetna materiałowa torba na ramię, oczywiście w wilkiem w środku wafle ryżowe, butelka izotonika, kupon uprawniający do udziału w konkursie na Toyotę z pełnym bakiem na weekend. Trzeba było tylko odpowiedzieć na pytanie: Toyota to…. . Muszę przyznać, ze nie wysilałem się zbytnio i dopisałem „ marzenie wszystkich kierowców”, czy coś w tym stylu i oczywiście kupon wrzuciłem. Czy wygram czy nie, nie ma znaczenia, ale tak na zasadzie „ Ty daj mi szanse, ty kup los”. Jeżeli ktoś nie wie, o co biega, to była odpowiedź Jahwe na długie miesiące modlitw Icka „ daj mi Panie, chociaż raz w życiu coś wygrać”. Do kompletu zawartości pakietu należy jeszcze dodać koszulkę. I tu mi szczęka opadła. To nie była taka normalna zwyczajna koszulka. To, że oddychająca, to powiedzmy żadna super rewelacja, bo wielu tak oferuje. Cała koszulka zielona, a na piersi biała tarcza księżyca, gdzie od spodu wdziera się w nią zielone wzgórze na którym dumnie stoi wilk z pyskiem uniesionym do góry wyjący do księżyca. Powiem wam, rewelacja, z największą przyjemnością będę w niej biegał. Koszulka z rodzaju tych, które z radością się zakłada.

Kiedy się już przebrałem, kupon wrzuciłem to poszedłem ładować moje biegowe akumulatory. Klasycznie, czyli rozgrzewka oraz rozmowy ze znajomymi, którzy tłumnie dzisiaj wilczą krainę nawiedzili. Było kilka osób znajomych z naszej parkrun rodziny, z którymi wspólnie samokrytykę wygłosiliśmy za nasz biegowy skok w bok w trzecią rocznicę parkrun. Ucieszyło mnie ponowne spotkanie poznanego pod kibelkiem w Kostrzynie odwiedzającym czasem mojego bloga Pana. Przyjechał dzisiaj z całą swoją rodziną, czyli żoną i małą, ale jakże zadziorną córeczką, która szykowała to biegu wilczków. Ale jak ojciec wilki goni, to córeczka także zęby musi mieć nie tylko do przeżuwania. No i tak trwały te nasze rozmowy łączone z nieodzownymi przed biegami wizytami w przenośnych toaletach „toitojami” w potocznym biegowym slangu zwanych. Dlaczego zwracam na to uwagę? Przed toaletami w szeregu stały plastikowe toalety z kranami i mydłem od umycia rąk. Pierwszy raz coś takiego na biegu widziałem i zrobiło na mnie ogromne znaczenie. Widać było, że organizacyjnie klasa sama w sobie, ale przy tym organizatorze to normalne.

Muszę przyznać, że półtora godziny do startu zleciały i bardzo szybko i wkrótce nabiegł czas, by udać się do strefy startu . Idąc kątek ucha słyszałem rozmowy znawców trasowego tematu, że w tym roku w porównaniu z zeszłym, to dopiero będzie biegowy Sajgon. Szczególnie przestrzegano przed podbiegiem na 3 kilometrze, bodajże do Ludwikowa, oraz tuż przed metą. A tak w ogóle, to nie jest 10 km, tylko 10.5. Kiedy usłyszałem, ze trasa jest dużo trudniejsza, niż w zeszłym roku podświadomie odczułem, że nadzieja w poprawienie zeszłorocznego wyniku odpływa w siną dal. No, ale nie było co gdybać, czas do startu zbliżał się wielkimi krokami. Z coraz większym stresem wsłuchiwałem się opowieści tych, którzy wiedzieli co na najbliższych kilometrach nas czeka. Żeby nie biec środkiem, bo po deszczu jedno wielkie bagnisko i jak się wdepnie, to już się nie wybiegnie. Słuchałem a w duszy słyszałem dźwięki znanego przeboju: „ co ja robię tu?”.

I już huk wystrzału rozdziera ciszę leśną i ruszamy przed siebie, każdy popędzany pewną wiarą i nadzieją, że da radę. Gdybym chciał się w moim stylu rozpisać, to mogłoby mi zabraknąć stron w Wordzie, więc skracając, by zbytnio nie zanudzić skrobnę tak. Trasa, rewelacja, czyli połączenie przełaju, z górkami, wodą, błotem, co oznacza prawie triatlon tyle że bez roweru. Bo pływać, gdyby ktoś zechciał było gdzie. Na początku trochę prosto, trochę błotnie, potem bardzo błotnie i jeszcze bardziej. W sumie nie biegliśmy prosto tylko pod kątem, skosem, łukiem, a czasem kołem otaczaliśmy błotne przeszkody. Jeńców nie braliśmy. Kiedy przebiliśmy się przez armię błotną po kawałku prostego dreptania nadbiegł ten nieszczęsny 3 kilometr. Oj tu się działo. Na szczęście po paru już takich górzystych dreptaninach mam na takie niespodzianki przygotowaną strategię biegu, wiec w spokoju, z godnością i bez przechodzenia z trybu bieganego w chodzony się wdarłem na szczyt. Potem znowu zbiegi, podbiegi i inne takie. Biegło mi się fantastycznie. Każdym centymetrem ciała spijałem rozkosz z walki z samym sobą, trasą, pogodą płynącą. To jest tak fantastyczne uczucie, że ktoś kto nie biega nie może zrozumieć tego stanu euforii z każdego pokonanego metra płynącą. Do tego widoki kształtnie się prężących…. Co ja skrobię ciii, liści na drzewach rzecz jasna. Kawałek za podbiegiem punkt pijący. Trochę się skrzywiłem, że za szybko, zazwyczaj jest w połowie trasy na 5 km, a tu potem może sił zabraknąć. Ale wiadomo, że dla mnie to zbytni problem nie jest, gdyż ja z reguły mało pijący. Może taki mało polski, ale co mi tam.

No i biegniemy odliczając w duszy kolejne kilometry. Przed oczami miałem grupkę biegaczy, których mniej więcej tak do 7 kilometra się trzymałem. Potem delikatnie zacząłem przyśpieszać. Ale i tak wiedziałem, że szans na pokonanie godziny nie ma. Starałem się biec tempem, które będę chciał utrzymać za dwa tygodnie w Szczecinku i chyba mi to wychodziło, znaczy się wybiegało. Potem, tak w okolicy ok 8 kilometra kolejna niespodzianka. Drugi punkt pijący, na dystansie 10 km. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Ale pomysł trafiony w dziesiątkę. Tuż obok mnie biegło dwóch panów i słyszałem ich słowa: „ tego było nam trzeba, siły wracają”. Muszę przyznać, że sam wziąłem nie dwa, ale nawet trzy łyki, reszta wody na głowie i od razu też dostałem przyspieszenia. Ostatnie kilometry biegłem spokojnie zbierając siły na ostatni podbieg. Po drodze pokonywaliśmy takie mniejsze, nagle widzę zakręt i słyszę słowa stojących wolontariuszy: „ jeszcze tylko podbieg i meta”. No i faktycznie za zakrętem było, oj było ostro. Ale widok mieniącej się różnymi kolorami bramki mety na szczycie dodawał sił. I już podbieg pokonany i jeszcze krótka ostatnia prosta. Rozpędzam się na niej i już meta. Od miłej pani wolontariusz odbieram medal ( na marginesie z wilkiem, super). Czuję ogromną frajdę i satysfakcję. W czasie biegu, szczególnie na podbiegach sporo biegaczy, w tym dużo szybszych ode mnie szło, bo nie dawali rady. Ja nie szedłem ani razu. Może moje tempo było biegowo-spacerowe, ale dałem radę do końca je utrzymać. I to jest najważniejsze. Taki mały biegnący czołg ze mnie.

Jeszcze tylko na mecie butelka wody mineralnej, kawałek arbuza z jabłkiem i idę do strefy wyżerki. Chleb z masłem, smaczny kompot, kawa, ciasto. Nie czekałem już na losowania oraz całość zabawy, gdyż obowiązek piszący gnał mnie do domu. Na telefonie mam wyniki, powiedzmy bardzo średnie, gdyż miejsce 238, czas 1 godzina 3 minuty i 10 sekund netto. Ja wspominałem dystans 10.5 km do tego górki. Czy mogę to przełożyć na to, co za 2 tygodnie mnie czeka? Nie mam pojęcia, ale biegnąć na dużym spokoju będzie problem by 4 godziny złamać. Już nawet przestaję w to wierzyć, ale to nie ma znaczenia.

Ale się rozpisałem, więc może w tym miejscu zostanę, a podsumowanie i moją ocenę dzisiejszego śmigania wrzucę później. Muszę to przemyśleć, przeanalizować i opracować. Jednym zdaniem mogę napisać tak: super, a nawet lepiej. Poziom organizacyjnej ekstraklasy jeszcze bardziej podniesiony. Ciężko będzie komuś dorównać. Szczegóły pod wieczór.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (8 wpisów)


DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH





Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768