redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
327 / 338


2018-08-29

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
balansowanie (czytano: 988 razy)

 

Uwielbiam te małe momenty ciszy przed burzą... przypominają mi Beethovena. To tak jakby położyć głowę na trawie i słyszeć jak rośne (Stansfield - Leon Zawodowiec).

Miałem pisać częściej, ale... inne priorytety, zagięcie czasoprzestrzeni...
Pisanie o przygotowaniach to z jednej strony również forma treningu, coś jak przeglądanie kalendarza z Endo/Garmina z przebiegniętymi treningami, jakaś tam sprawka do refleksji, analizy, przemyśleń, ale też nie tylko to. Swoją drogą słowo "trening" zawsze mi się kojarzyło z czymś mega poważnym, czasochłonnym... to taki fik z czasów młodości, kiedy trenowałem Strzelectwo.
Podobnie jest chyba u Japończyków, którzy mają swój rytuał parzenia herbaty, podczas kiedy ja po prostu wstawiam wodę, zalewam, po chwili wywalam torebkę i słodzę miodem - Piję. Tyle. U Japońców jest ceregiela z grą wstępna, fikumiku, parzeniem, och i ach, picie, kontemplacja, odkrywanie nieodkrytego, itd. Super ;)

Chodzi mi o to, że trening biegowy jest jakimś tam małym wydarzeniem, ale nie jest to najważniejsza część w życiu ;) to aż i tylko trening, po prostu bieganie, czasem wręcz szuranie. Bez spiny. Nie jestem olimpijczykiem, którego celem jest oranie, wypruwanie flaków i Igrzyska.

Kiedyś za Trening uważałem niezłą wyrypę, kilka godzin w dniu, masa rzeczy, dojście, przebranie się, krótka rozgrzewka, przygotowanie stanowiska, broni i amunicji, ustalenie planu, realizacja (główna część treningu - orrrrka), analiza po, sprzątanie, jakieś inne sprawki, powrót. To tak w mega skrócie.
Parę lat później jak słyszałem, że ktoś leci na trening biegowy "sobie pobiegać gdzieś tam" to miałem w myślach banana na twarzy razem pytaniem z "ŻE CO? to jest niby trening? WTF? LOL" ;)
No ale jak zacząłem biegać, to punkt i horyzont się nieco zmienił. Wszak tu też jest przygotowanie, przebranie, rozgrzewka (byle jaka, ale jest) i tak dalej... bieganie, rozciąganie, mycie. No i zdecydowanie mniej czasu to zajmuje, w większości przypadków.


Biegam... nawet jak śpię, to Proszę ja Pana, biegam.
Zacząłem już ostro fikać w kierunku maratonu na jesień, a ta zbliża się niczym nadjeżdżający pociąg na przejeździe.
Mocy nie ma, ale o tym później.

Na początku cel - chcę przebiec w fajnym czasie maraton na jesień.
Nie interesuje mnie pół-chodzenie w ultra w górach. Nie interesuje mnie też nic krótszego... np. dycha. Jestem po prostu zafisiowany na punkcie maratonu, koniec, kropka, wielokropek. Uwielbiam te balansowanie na granicy jaźni, wkrewienia, zwątpienia, odradzania się i umierania, doświadczania ciągle czegoś nieprzeżytego, zwyciężanie, lub nie, nad samym sobą, co jest, niestety, tylko podczas maratonu po 30-35km.
Myślałem o krótkotrwałym przestawieniu, albo raczej skupieniu się na nieco krótszych dystansach, żeby trochę podbić szybkość itd. no ale, perypetie zmusiły do porzucenia tego pomysłu.
Poza tym... w obecnym stadium maraton to chyba najprostsza droga do tego, żeby coś jednak przebiec, w miarę zadowalającym stanie i wyniku, żeby sezon całkowicie nie był stratny.
Szczerze? łatwiej jest mi się przygotować na <3h w maratonie, niż np. 37-38 minut na dychę, mimo iż przygotowania dla niektórych mogą wydawać się zgoła odmienne. Poza tym... 38 na dychę biega teraz tyle osób, że nie ma w tym niczego kosmicznego, a w takim maratonie <3h już trzeba nieco więcej finezji i sztuki, niż tylko proste "zapindalaj do przodu ile fabryka dała".
W obecnym stanie bardziej działają na mnie motywy maratońskie, niż rzeźbienie interwałów i podobnych pod 5k/10k. Ma to swój związek ze zdrówkiem, niestety, oraz stanem ogólnym.


Poza tym, chyba najśmieszniejsze, oraz najfajniejsze - w maratonie nic nie jest pewne! niczego nie można przewidzieć, oraz założyć z góry - poza koszulką :)


Jakiś czas temu w trakcie "ciągłego" mnie olśniło, podczas co prawda upału, ale jednak... zdałem sobie sprawę, że tutaj mam spory fakap i braki.
Co z tego, że potrafię na stadionie przeorać osiem serii 200m/400m po 34-35 sekund, skoro mam problem z 10km po 4:10 biegnąc za koleżanką, która w dodatku rozmawia do mnie, a ja mam tilt przed oczami z halucynami i wizją numeru 112?
...nie mówiąc już o czymś spokojniejszym na przestrzeni 21km i dalej.
Krótkie interwały, szybkie rytmy, przebiechy i podobne na niezłych pagórkach... niezbyt na mnie działały, żeby nie napisać - zabijały mnie wręcz na kilka dni.

Dobra, zacząłem niejako od początku. Wypuszczałem się nieco dalej i dalej z każdym tygodniem, wraz z próbami przyspieszania tu i tam w tygodniu.
Odległość 20km nie była z czasem szokiem i wyzwaniem. Pamiętam również jak się cieszyłem, kiedy po ulicy udało mi się przelecieć po około 4:15. Jeny... dramat. Na jesień po pokonaniu 20km w tym tempie dopiero zaczynałem się pocić.

Zdjąłem bana na żarcie. To tak w skrócie, bo zaczęły pojawiać się i ciastka, jakieś lody. Powracam do mojego, starego, sprawdzonego trybu funkcjonowania - czyli, żeby spalić - trzeba dołożyć.
Misja zrzucenia paru kg, wychudzeniu nóg z mięśni (bo tłuszczu nie mam tam nawet na grubość 3mm) spaliła na panewce.
Ogólnie po powrocie z kwietniowego Belgradu i fikaniu w lecie na niedoborach mocno mnie przeorało. Była to kolejna próba "wycieniowania" i chyba sobie daruję kolejne. Trzeba po prostu biegać, systematycznie, no i nie szarżować z blachami ciast, a wszystko chyba się ułoży.

Pogoda też nieco zelżała. Lubię lato, kocham wręcz. Lato mogłoby trwać od lutego do grudnia z przerwą na 2 tygodnie śniegu. Lubię więc lato, ale mając któryś tam dzień z kolei 30C w domu, kiedy wieczorem nie ma się z czego rozebrać, braku kołdry i pootwieranych okien... człowiek leży i się poci, no to jest jednak coś na rzeczy, że nie do końca chyba dałbym radę 10 miesięcy w czymś takim ;)

Upały i bieganie w nich jednak też swoje dało. Przez kilka tygodni zapuszczałem się w niedziele coraz dalej i dalej. Pisałem ostatnio o metodzie "na kaca"... mój ostatni niedzielny Long, 30km, w chłodniejszej aurze, z zefirkiem, z jednym żelem i bez wody pocisnąłem z takim naładowaniem mentalnym, że pod koniec mało nie pobiegłem na drugi koniec miasta, żeby zatoczyć kolejną pętlę w drodze do domu.


Kolejne przemyślenia to rower - za każdym razem, mam mieszane odczucia. Po rowerze jestem pospinany, inaczej zmęczony mięśniowo, nie ma sprężystości i fajności w kolejne dni po rowerze podczas biegu. Niestety jest to miłość tragiczna - rower loffciam, bieganie loffciam. Rower to pęd w uszach, krajobraz wokół niczym w Pendolino w porównaniu do biegania, jednak to w bieganiu jest najfajniej, najsmerfniej, najloffciej i naj...inaczej. To w bieganiu potrafię odpłynąć myślami na Marsa, Wenus i pod falbanki innych miłych rozmyślań.
No i zasadnicza sprawa - od biegania nie boli tyłek, jak od roweru ;)
Niestety rowerem można się wypuścić po rubieży, albo np. nad jezioro, a biegiem... cóż, trochę za daleko w moim przypadku geograficznym.


Wracając do ogólnej zamuły i odczuć z silnikiem związanych.
Zrobiłem, w końcu, te cholerne badania krwi, na które się zbierałem od lata (ostatnie robiłem na początku kwietnia).
Hemoglobina 13.7 (norma 14.0 - 18.0)
Żelazo 59.0 (norma 65.0 - 175.0)
Ferrytyna 23.62 (norma 21.81 - 274.66)

Sód, Potas, Magnes, Cholesterol, Glukoza... wszystko w normie pośrodku.
Tak więc tego... a ja się dziwiłem, że nie mam siły do biegania, szczególnie mocnego.
Nie wiem do ilu miałem spadek, ale od niedawna jest lepiej, odczuwam poprawę, więc mam nadzieję, że wychodzę na prostą.


Treningowo ostro więc poczyniam, oczywiście nie w formie jak kiedyś. Nałożyłem sobie kagańce na branie zapasu na akcentach.
Drugie Zakresy staram się trzymać głównie odczuć, ale też i tętna. Rok temu wszak robiłem badania na bieżni (niestety bez pomiaru mleczanu), więc mam jakieś odniesienie.
Na początku zabawnie nie było, kiedy dobijałem 150 na którymś tam kilometrze, a pod wzniesienie i pod wiatr Gremlin wskazywał 4:30, jednak z czasem i to się poprawia. Długie Wybiegania też zaczynają procentować, oczywiście już bez kaca ;) jednak jeszcze swoje zostawiają na 2-3 dni w nogach i nie tylko.
Poza tym te Długie Wybiegania mają swój klimat, podobnie jak maraton.
Raz nawet nakryłem jakąś parkę w lesie, co wjechała autem... z daleka za to słyszałem jak panna ujeżdżając faceta wydziera się "daj mi kotku, daj mi to kotku" :)))
Pobiegłem dalej, nie wiem czy ktoś komuś w końcu coś dał. Nie miałem czasu ;)

Bieganie więc idzie jakoś do przodu w różnej atmosferze.
Na początku miałem coś około 20-25s cofnięcia w porównaniu do intensywności BC2, jaką biegałem na jesień rok temu... obecnie jest to około 8-10s porównując brykania na znanym sobie stadionie szutrowym.

Nie jest lekko, ale z drugiej strony... rzeczy łatwe nie przynoszą tyle frajdy ;)

Kalendarz z wielu względów niestety nie jest fajny, ale wszystko skłania się ku temu, żeby pobiec w Poznaniu.
Na wcześniej (np. Wawkę) na bank nie dam rady się przeorać, a później z kolei jest już pizgawica z pogodą, ciemnica i wietrzycho... biega się cholernie niefajnie pod koniec października cokolwiek szybszego po ulicy po zmroku treningowo.


W sumie może to i fajnie znowu będzie polatać po poznańskich, ezoterycznych ulicach, szczególnie, że poniżej 3h jeszcze nie pobiegłem w Poznaniu :)
Decyzja jeszcze nie zapadła, wszystko robię na spontanie, ale coraz bardziej zaczynam sobie wizualizować ten maraton w tamtym miejscu.






Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2018-08-30,08:32): czytając to też poczułem ten klimat, ten stan ducha i przed przed maratonem i w jego trakcie :) To jest rzeczywiście coś wyjątkowego, co warto przeżyć przynajmniej raz w roku. Warto się wysilić. Zatem do boju :)
snipster (2018-08-30,08:54): Paulo, warto przeżyć maraton raz w roku i przeżyć ;) w sumie to jest tak, jak ktoś słynny już kiedyś powiedział, że chcesz zmienić życie - przebiegnij maraton :)
michu77 (2018-09-03,09:29): Liczy się to, że masz swój cel i wiesz w jakim kierunku... biegniesz. U mnie akurat dystans maratoński - nigdy jakoś ciepłych uczuć ni wzbudzał... albo już nie pamiętam :P
snipster (2018-09-03,10:06): Michu, no nie każdy to lubi, każdy chyba przeklina przed albo zaraz za metą, a jednak coś w tym jest, że się wraca, albo chcę wracać do tych przeżyć ;) a cel... życie bez celu jest jak niesłodzona herbata, albo wesele bez "weselnej" ;)








Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768