redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
316 / 338


2018-03-02

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
insza inszość (czytano: 444 razy)

 

Budzę się o poranku, mimo niedospania i późnego zaśnięcia, budzę się przed budzikiem. Czy to już oznaka starości, czy systematyczności? hmmm
W tle widzę rozszarzone rolety, bo słońce również wstaje - widoczna oznaka wydłużania się cholernej zimowej ciemnicy. W końcu! świat staje się jaśniejszy.
Niestety, ale mrozik jeszcze obecny.

Co tam mrozik, raptem parę stopni poniżej zera.
Pamiętam, jak szokowałem swoją podświadomość w grudniu przy pierwszych przymrozkach, doznając poślizgu podczas ścigania endorfin. Przyzwyczajony do fajności, nagle jakieś lodowisko.
Minęło trochę czasu i przyszła zima, temperatura zjechała trochę w dół. Oj tam, troszeczkę przecież, wielkie halo.

Biegać, nie biega mi się fajnie w takiej aurze, ale oczywiście biegam.
Czy jest w stanie mnie coś zatrzymać? ależ skąd - biegacz nie może być przecież słaby i ukazywać tego - to nie po biegowemu, więc biegam.
Biegałem jak wiał jakiś Orkan, czy tam Wichura zwykła, powiewy ledwo, deszcz padał poziomo, chociaż zasadniczo to była mżawka, a może tylko miałem zalane potem oczy i halucyny. Biegałem wtedy, więc biegam i teraz.
Biegam.

Zakładam grube skarpety, grube majty, acz nie wełniane "po babci" z obudową na "wiadomo co", lecz takie zwykłe, tylko że grube i długie, obcisłe, wiadomo.
Na to grube leginsy, żeby nie było wątpliwości - przecież jest zima(?).
Pierwsza cienka bluza, bielizna zwykła zasadniczo, na to kolejna tylko w innym kolorze - nie może być monotonii - to oczywiste.
Na to gruba bluza, że niby trochę od wiatru ma osłonić. W ortalion nie wskakuje, bo czuje się jak karp w reklamówce.
Buty na szczęście zwykłe - dziękować, że nie ma śniegu i nie trzeba w mini traktorach przebierać kulasami.
Buff na szyję, Buff na łepetynę, okulary przeźroczyste i rękawiczki jakieś takie grubsze onegdaj również.

Gremlin odpalony w gotowości, chyba jako jedyny ma wywalone na wszystko i łapie GPS w korytarzu przed wyjściem z domu, czujnik tętna bynajmniej w gotowości i zestrojony z ciałem. Kluczyki i za drzwi.

Tak, tu się zaczyna. Coś w rodzaju Uciekający Pociąg, ale na inną skalę.
Kluczyki do kieszonki, włączenie Gremlina znajdującego się pod bluzami i wio.
Pierwszy zakręt i strzał wiatru. Smary w nosie, który przecież przed chwilą był oazą pustostanu, w stanie agonalnym pukają podświadomość i pchają się do wyjścia, ale ale... pełno ludzi wokół, co teraz? cóż, standardowy manewr wyuczony od Pana Mietka spod sklepu - że niby coś nagle z nieba spada.
Dobra, lecę dalej, przecież jest fajnie - "o co ci chodzi, jest super, jest super" przewija mi się w myślach.

Przedzieram się przez zawalone dymem ulice, obok ulic samochody. Niby do zniesienia, ale jak przejeżdża Diesel... nie ma czym oddychać.
Nic to, lecę dalej, mijają kilometry. Próbuję coś przyspieszyć, bo akurat światło zaczyna mrygać, więc na krzywy ryj pakuje się na ostatki zielonego, sapiąc jak moher, gardło mi zatyka, ale daję radę. Biegnę dalej, trochę spokoju, próbuje się wyłączyć i uciec myślami gdzieś w ciepłe rejony.
Nawrotka po pięciu czy tam sześciu kilosach i powrót.
O dziwo wiatr jak wiał mi w twarz w jedną stronę, to teraz wieje ze dwojoną siłą. Próbuję przypomnieć sobie, czy ja uciekałem z fizyki i coś przeoczyłem, że jak wieje w jedną stronę, to nie może równocześnie wiać w drugą?
Temperatura odczuwalna jest milion trzysta kelwinów i farenhajtów w sumie zespolonej.

Okulary, które miały chronić moje oczęta mogę chyba spakować do wirtuala... nic nie pomagają. Oczy mi łzawią razem z brakiem ostrości, spojówki szaleją. Świat wydaje się taki piękny bez detali...
Mijam skrzyżowanie, potem jakąś alejkę, gdzie zastawione samochody wpakowane są na trawniki i ściechę rowerową, a wszystko obok kościoła - ach, Ci wierni.
Biegnę dalej, na łapy naciągam rękaw, bo jakoś pod wiatr nie czuję rąk - zabawnie wyglądam, ale mam to na końcu prostej ujemnej dążącej do nieskończoności. Długa prosta pod wiatr, która ma kilometr trwa i trwa. Chwila, która normalnie w lecie upływa na "już", tym razem ciągnie się i trwa, niczym chwila pod kolejką do WC przed maratonem, kiedy człowieka przydusi. Wieczność.
W tułów jakoś jest ciepło, o dziwo - chyba jedyny pozytyw - ale pozostałe kończyny jakoś tak zdrętwiałe. Luz.
Długi podbieg przy mocno ruchliwej ulicy, diesel za dieslem, bo akurat budowlańcy się zwijają z robót, a wiadomo, wszyscy jeżdżą zapakowani pod dach starym klekotem, który pamięta Jagiełłę nacierającego na Grunwald. Zawsze czuję niedobór mikropierwiastków przed i nadmiar po powrocie tą drogą.

Lecę obok przystanka, jakaś parka z daleka pokazuje na mnie, tak mi się wydaje, bo widzę tylko dwie ciemne postacie, przecież nic nie widzę od tego wiatru i mrozu... zastanawiam się, może ich znam? dla pewności podnoszę łapę - żeby nie było później, że biegam jak wariat i do znajomych się nie przyznaje.
Potem już z górki, znaczy się pod górę, ścieżka rowerowa kilometr. Tu tylko wieje w bok, razem z dymem z pobliskiego komina. Czuję się błogo.
Dobiegam do domu, zatrzymuję Gremlina, który chyba ma najlepiej, komfortowo. Trochę się rozciągam, chociaż cherlając zdaję sobie sprawę, że stoję w dymie z innego komina. Pakuje się do środka, do domu. Wyskakuje z buffów, rękawiczki ściągam zębami nie wiedzieć czemu. Wyskakuje z butów i grubej bluzy. Swąd komina towarzyszy mi niczym spryskany zapach perfuma na lotnisku w strefie bezcłowej.

Robię pompki, dechę, brzuszki, pieska, i inne mało finezyjne pozy w ramach walki z gibkością i sprawnością. Rozciągam się tu i ówdzie. Idę pod prysznic, wypijam łyk izo, nastawiam wodę na herbę i zasiadam do kompa. Zaciągam z Gremlina dane, robię szybki opis ile co wskaźniki pokazały, aby kiedyś tam porównywać to z czymś tam.
Robię również szybki opis, że o dziwo wypiździło mnie... i... wczytuję się w komentarze, w internety...


Zima? raptem parę stopni i ludzie śmią nazywać to zimą?

Zima, to była kiedyś, teraz to jedynie protoplasta zimy. Raptem parę stopni mniej i już taki Łużyński marudzi. Leszcz.
Zima, taka prawdziwa to była dawniej.
A dawniej to się dopiero biegało i człowiek żył.
Nie było buffów, jakiś bielizn termocośtam, tylko zwykłe wełniane ciuchy.
Wełniane ciuchy? kogo było na to stać? biegało się bez tego, w byle spodniach dresowych, w jakiejś koszuli i człowiek żył.
Smog? kiedyś był o wiele gorszy, przecież jeździły Stary i Kamaze i Jelcze i w ogóle same Diesle. W piecach palili wszyscy, a węgiel był od znajomego zza płotu, co to go przywiózł ciemnym wieczorem. I nikt nie narzekał na smog. To wymysł, kiedyś go nie było przecież.

Biegało się więc w tych byle dresach, trampkach rzecz jasna, bo Adidasy to był towar w Pewexach jedynie dostępny.
W byle czapkach, albo i bez, bo jedynie przeszkadzały normalnemu bieganiu i człowiek żył.
Jak były mrozy, a były to mrozy nie takie jak obecnie, tylko te prawdziwe, po minus trzydzieści i więcej, kiedy smary z nosa soplami latały, wtedy dopiero były mrozy i się biegało.
Biegało się po ulicach i po lasach, bo po ulicy jedynie się przebiegało. Czołówek nie było, a jak było to takie ledwo ledwo, nie to co teraz. I nikt nie narzekał.
Biegało się.

Biegało się więc pod górę i w dół, po tych lasach, gdzie śniegu pełno, bo to była prawdziwa zima wtedy, nie to co teraz.
Biegało się aż para buchała i nikt nie marudził, że ktoś coś oddychać nie może. Każdy oddychał i to jak wentylator. Każdy był zadowolony i człowiek żył, każdy był zadowolony.

Byli tacy, co biegali na krótko, bo biegacz jest biegaczem przez cały rok, a skoro tak, to biega w takim samym stroju o każdej porze dnia i nocy, w każdej aurze. Jedynie jakaś opaska, żeby inni nie wytykali aż za bardzo paluchami. Nie było odmrożeń, wymówek, biadolenia. Od biegania śnieg topniał wokół.

Weź to teraz powiedź takiej młodzieży, czy tam lekko wyrośniętym. Nikt nie rozumie, wszyscy płaczą i marudzą.


Jasne.
Niektórzy biegają po lodowcach. Biegają po biegunach przy -50C. Biegają na krótko (kilka lat temu w Trzemesznie przy -14C widziałem na żywo). Biegają interwały. Biegają po sto kilosów.

Nie każdy jednak biega od dziecka. Nie każdy jednak biega po sto kilosów. Nie każdy biega po biegunie. Nie każdy łatwo oddycha na mrozie.
Nie każdy jest taki sam.


Nie rozumiem jedynie zasłaniania twarzy, bo przez cokolwiek nie da się normalnie oddychać, ale wszystko pozostałe rozumiem.
Rozumiem, że niektórzy w ogóle nie dają rady się ruszać przy mrozie.
Rozumiem niektórych, co unikają takich warunków, bo np. mając przewiane korzonki łatwo je znowu przewiać - nie zrozumie tego ten, kto nie miał problemów z plecami.

Bieganie w większości jest dla przyjemności. Jeśli coś nie sprawia mi przyjemności to staram się to zmienić, aby było chociaż trochę przyjemniejsze.
To, że czasem ktoś sobie pomarudzi... zwykła rzecz.

Zamiast porad w stylu "spróbuj może innych rękawiczek", "załóż okulary", "zmień czapkę", cokolwiek, słychać tylko "przestań narzekać".

Kiedyś to była zima... i każdy żył ;)

i nikt nie marudził ;)



PS. kiedyś byłem jako gówniarz na obozie na Hali Szrenickiej na przełomie Nowego Roku. 2 stycznia tak przypizgało, że było ponad 30C na minusie. Jeździłem na nartach, mimo iż wyciągi nie działały. Miałem wrażenie, że kurtka z zimna mi się połamie. Po godzinie walki darowałem sobie i zawinąłem się do Schroniska.
Można? można... frajdy w tym jednak nie było :>



Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Jarek42 (2018-03-02,12:45): Da się oddychać przez cokolwiek, ale to nie może być cokolwiek. Uciąłem z rękawa wełnianego czy bawełnianego swetra opaskę i spokojnie przez nią oddycham. ZA luźna jest, więc nasuwam na głowę i się trzyma. Druga sprawa - temperatury. Już dawno ustaliłem sobie, że dla zdrowia nie biegam poniżej -5 stopni. Wczoraj po raz pierwszy złamałem zasadę i pobiegłem przy -6, a dzisiaj jest też -6 i zastanawiam się czy pobiec.
paulo (2018-03-02,13:44): dla mnie bieganie w mrozach to zaawansowany hardcore :( Niestety, nie przeskoczę tego i już dawno sobie to odpuściłem. Nie biegam już dwa tygodnie i jedyne zmartwienie to jutrzejszy półmaraton w Biedrusku, bo temperatura nie chce odpuścić, a i zrezygnować z biegu... hmm byłoby smutno, więc chyba się z tym zmierzę, tym bardziej że to 60 randka :)
Jarek42 (2018-03-02,14:20): Jutro ma być cieplej. A ja dzisiaj nie doczekałem się wyższej temperatury niż -6 stopni, więc nie biegam. Dzisiaj znalazłem artykuł o bieganiu w mrozy. Nie można bardzo zimnego powietrza wdychać bezpośrednio, bo grozi to różnego rodzaju chorobami płuc. Tam było o bieganiu przy -10.
snipster (2018-03-02,14:33): Jarek, da się oddychać przez wszystko, poza foliowym workiem ;] osobna kwestia to komfort i zagrożenia z tym związane np. tworzenie się lodu i kontakt ze skórą w dłuższym czasie...
snipster (2018-03-02,14:34): Paulo, jak randka, to nie wypada się nie stawić :) może nie będzie to piorunująca randka, ale jak to randka zapewne będzie przyjemna chociaż w części ;)
snipster (2018-03-02,14:37): odnośnie wpływu mrozu przy wysokiej intensywności słuchałem kiedyś audycji, żeby było śmieszniej w drodze powrotnej z Maratonu w Poznaniu, gdzie były przedstawiane naukowe wywody dot. możliwości nabawienia się astmy w związku ze zmianami w płucach i okolicach. Kiedyś też czytałem jakieś wywody na ten temat i nie jest wprost powiedziane, że na mrozie można orać na całego bez wpływu na płuca, bo taki związek istnieje








Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768