redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
304 / 338


2017-10-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
biegowe dni płyną (czytano: 519 razy)

 

Nic spektakularnego się nie dzieje, tylko bieganie i... życie, albo może odwrotnie - życie i trochę biegania.
Ostatnio tchnęło mnie na rozmyślania o bieganiu i monotonii z tym związanej.
Byłem na spotkaniu naszej grupy biegowej i w pewnym momencie jeden jegomość wysnuł zarzuty, dlaczego grupowo nie biegamy gdzieś tam, bo on jak jeździ co roku na pewne zawody, to nas nie widzi.
Wdałem się w krótką dyskusję i po chwili jednak żałowałem.

Nie cierpię monotonii... zacząłem biegać głównie dlatego, że bieganie wydawało mi się okazją do poznawania wiecznie czegoś nowego.

Pamiętam jak kiedyś chodziłem na rowerki. Takie tam zajęcia trwające przeważnie około godzinę, gdzie Prowadząca (bo do facetów przecież nie będzie chodził :)) puszczała muzę i wszyscy jechali w rytm tej muzy różnie dokręcając obciążenie i przyjmując różne pozycje na kierownicy i w ogóle. Czasem można było tam się nieźle zajechać...
Ale...
Prowadziła fajna dziewczyna o smukłych pośladkach, które po napięciu zapewne rozłupały by orzecha, a poruszały się lekko zmysłowo budząc niekiedy demoniczne marzenia... niekiedy owe wręcz marzenia o byciu tym orzechem, jednak co mnie bardziej zniechęcało z tygodnia na tydzień to fakt, że wszystko tam było przewidywalne.
Z czasem wiedziałem, co i kiedy poleci z głośnika, co ta fajna blondyna powie żeby zrobić i tak dalej. Nuda do porzygu wręcz.
Nadszedł w końcu ten moment, że stwierdziłem, iż mam już znudzenie do tego. Porzuciłem to i błądziłem przez pewien czas w półmrocznych sufitowych rozmyślaniach o nicości.


Po przewinięciu wideo do przodu przyszło bieganie i odkrywczy nieodkryty i nieograniczony świat.
Świat pełen pozytywnie zakręconych ludzi, w którym nie ma baranów z polityki, nie ma cwaniactwa z dyskotek i sztuczności z telewizora. Z czasem jednak się okazało, że czarne owce są również i tu, na szczęście w dużo mniejszej skali, niż w życiu codziennym ;)

Jednak... jak wszędzie, jest i pewna monotonia.
Coroczne imprezy to też pewna stagnacja. Wracając więc do początku tego wywodu i prób wytłumaczenia, że fajnie, iż są cykliczne imprezy, to jednak nie cierpię i nie znoszę czegoś takiego i nie chcę brać w czymś takim udziału rok w rok robiąc ciągle to samo. Jest przecież tyle możliwości i różnych opcji.

Są ludzie, którzy rok w rok robią to samo.
Zaczynając od zimowego klepania wyłącznie jedną i tą samą trasą, na wiosnę Sobótka, Przytok, potem Grodzisk, sztafeta do Cottbus, sztafeta w Głębokim, jakieś lokalne wynalazki w którejś gminie, Bachus i Poznań.
Rok w rok to samo z małymi wyjątkami, ale główne zarysy te same od dziesięcioleci prawie.

Nie, dla mnie to nie jest frajda. Ja chcę coś więcej i mimo, iż jestem bliźniakowym leniuchem, który nie lubi wiecznych zmian, to jednak te zmiany są koniecznie, żeby nie popaść w marazm.


Stąd u mnie takie ciągotki do spontanów i wieczne szukanie czegoś ;)


Jak już szukanie czegoś... to szukam nadal jakiś magicznych tricków, aby rozkręcić nóżkę.
W dwa tygodnie od połówki w Silesii zrobiłem krecią robotę, jeśli chodzi o moje biegowe poczynania.
Za dużo odpoczynku nie było i chociaż aż tak bardzo zmęczony nie byłem, to jednak swoje zmęczenie poczułem niejako z opóźnieniem.

Poniedziałek bardzo spokojny crossik na dotlenienie i rozruszanie na Wzgórzach Piastowskich.
Wtorek sauna.
Środa 15km Drugi Zakres (intensywność maratońska), z dobiegiem i powrotem 21.6km z hakiem. Mimo, iż trzymałem się intensywności, to niezbyt świeżo się czułem i biegło mi się trochę nijako. Tempo ostatecznie wyszło jednak fajowe.
Czwartek wolne
Piątek spokojny crossik na Wzgórza Piastowskich
Sobota to celowanie w okno pogodowe i ostatecznie zamiast stadionu... poleciałem na ulicę zrobić progówkę 7km

Niedziela creme-de la-creme w przygotowaniach - zaplanowałem sobie najdłuższe wybieganie na 3 tygle przed maratonem - 34km, tym razem już z plecakiem i wodą w środku, oraz żelem płynnym.
Dziwna sprawa, ale z jednej strony jak robię jakiś ciężki trening, to normalnie następny dzień jest zamułą kwadrat. Nie wiem jak to działa, ale jak robię Długie Rozbieganie po ciężkim dniu, to jakoś inaczej to znoszę i inaczej się czuję od samego początku. Może to głowa i nastawienie, a może jakieś kosmiczne układy ;)
Mimo nieświeżości w kroku wyszło bardzo fajnie (średnie tętno 135 - tempo średnie 4:39 po pagórkach).
Dziwna jednak sprawa pod koniec mi się przytrafiła... i chyba po raz pierwszy biegowo - lekko mi błędnik oszalał na parę sekund na 27km. Po paru sekundach było już wszystko okay. Hydrozagadka jakaś...

Poniedziałek sauna
Wtorek 13km spokojne rozbieganie (BC1)
Środa stadion i 4x2000/1000
Czwartek bardzo luźne i spokojne rozruszanie 10km
Piątek powtórka z środy, czyli BC2 i 15km. Początek ciężko, chyba za sprawą sporej porcji frytek i ryby na obiad ;) później jednak się rozbrykałem.
Sobota dotlenienie na Wzgórzach Piastowskich i mega wolny cross. Nogi skasowane bardziej, niż się tego spodziewałem. Wyszło nawarstwienie zmęczenia i krótki czas na odpoczynek (piątek biegałem pod wieczór, w sobotę z rana).
Niedziela bardzo wolno z koleżanką do połowy, potem pognałem spokojnie na stadion zrobić 10 dynamicznych rytmów 100/100 i powrót do domu - 21km z hakiem.


Zostały niecałe dwa tygle do maratonu we Frankfurcie. Przychodzi czas na luzowanie.

Plany na tydzień oczywiście mi się pozmieniały, bo wpadła mi mała robota majsterkowicza w szopie w ogrodzie. Człowiek nie tylko bieganiem żyje i musi ogarniać masę innych rzeczy...


Patrząc na maraton w Poznaniu mam coraz czarniejsze wizje tego, co może być i u mnie. Nie można przewidzieć wszystkiego i coraz bardziej mnie to przeraża w miarę zbliżania się i mojego maratonu.
Z jednej strony nosiło mnie, jak oglądałem transmisję z Poznania, żałując że mnie tam nie ma... ale z drugiej chyba się cieszyłem, że nie musiałem czekać tam na miejscu na start.
Co by nie mówić, takie coś mocno komplikuje sprawy i wprowadza nerwówkę.

... o czym to ja pisałem? coś o orzechach? ;))) rozmarzyłem się ;)



--fota po Długim Wybieganiu ;)


Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Jarek42 (2017-10-18,13:55): Powtarzanie pewnych cyklów treningowo - startowych może być rzeczywiście nudne. Poznałem to na własnej skórze. Od 19 lat startuję w Dziwnowie w biegu "Cztery Mile Jarka" i w pewnym momencie byłem bliski przerwania tego. Takie przywiązanie do danej imprezy staje się powoli nudne. Ale jakoś przetrwałem kryzys i czekam na 20 edycję. Jeden ten sam bieg co roku jakoś można przetrzymać. Kilka już byłoby ciężko.
snipster (2017-10-18,18:44): Jarku, za taką ilość edycji w tym samym biegu szacun :) jeden bieg, to nie cały sezon kropka w kropkę, to taka wręcz tradycja i tu jest cool za wytrwałość.
Honda (2017-10-20,08:52): Snipi, Snipi... Ty orzeszku :))
snipster (2017-10-20,09:15): ja... ja raczej jestem szarym, małym, skromnym migdałkiem ;]
michu77 (2017-11-03,13:33): ... a blisko 60 Pakrunów przez 5 lat to monotonia? :P
snipster (2017-11-03,14:04): Michu, Wy macie trochę inną sytuację, niż u nas na dzikim zachodzie... gdzie nie ma lokalnych imprez. Jakbym mieszkał w Poznaniu, Wawie, czy podobnym mieście, gdzie te ParkRuny, CityTraile i podobne są praktycznie co tydzień, to też bym tam się często zjawiał po prostu szybko potrenować, czy spotkać się ze znajomymi. Teraz żeby zrozumieć o co mi chodzi usuń z kalendarza te wszystkie imprezy i skup się wyłącznie na wyjazdach. Rok w rok to samo. Jednym pasuje co roku robić to samo z racji przyzwyczajenia, mi by się to za szybko znudziło :p








Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768