redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
303 / 338


2017-10-07

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Silesiańskie bieganie (czytano: 492 razy)

 

To był dziwny weekend, a w zasadzie tydzień, który zakończył się chyba spodziewanym liściem i ostudzeniem zapędów.
Bieganie na treningach to jedno, ale zawody są niestety czasem perfekcyjną formą sprawdzenia aktualnego stanu rzeczy.

Kiedy na długich rozbieganiach, czy innych fikuśnych szybkich treningach czułem się coraz lepiej z tygodnia na tydzień, to jednak coś czułem, że... no właśnie, co ja czułem? sam już nie wiem :)

Wybrałem się na Śląsk do Katowic z treningowego niejako reżimu, chcąc sprawdzić w praktyce to, czego się nie widzi i nie czuje.
Start był z gatunku "poligonowych", jednak zapowiadał się o tyle fajnie, że kończyć się miał na przebudowanym i odremontowanym Stadionie Śląskim - Kotle Czarownic.
Nie wiem, może ta tematyka czarodziejstwa i magii tu ma jakiś związek...

W tygodniu nie było idealnie i spokojnie i chyba tu trochę przedobrzyłem. Po obfitym weekendzie wybrałem się na saunę w poniedziałek, żeby we wtorek polecieć "w miarę spokojne tempo" w okolicach 4:00 po ulicy, żeby sprawdzić to teoretyczne tempo na połówkę. Niestety po raz kolejny przypomniałem sobie wmawianą co jakiś czas mantrę, że dzień po saunie przeważnie ciężko się biega coś szybkiego.
W środę nie biegałem, ale cały dzień walczyłem góra-dół przy ogródku (np. zrobiłem drzwi do mini-szopy :))
W czwartek poleciałem do lasu na spokojny crossik zakończony seriami rytmów na rozruszanie nóg. Nogi niestety nie były świeże i czułem wręcz zmęczenie w tych dwóch kończynach. No ale, ninja nie jest miętki i w piątek dołożyłem spokojne rozbieganie beż szaleństw na uspokojenie przed weekendem.

W sobotę w pociąg i w Katowicach, w Biurze Zawodów byłem wieczorem, parę minut przed zamknięciem. Potem do hotelu, bułka z miodem, mała tarta z malinami i muffinek :)

W niedzielę start był o fajnej porze - 10:30.

Start w grupie i początek lekko z górki. Jako, że lekko powiewało... ogłupiło to chyba mnie doszczętnie i zmyliło, niczym zapatrzonego bobasa w szklany ekran z kreskówkami z nadzieją, że za chwilę coś się wydarzy.
Nie wiem po jaką cholerę przypomniała mi się trauma z biegania pod wiatr samemu kiedyś tam, więc od razu szukałem jakiejś grupki, z którą mógłbyś się zabrać i ew. osłonić od wiatru.

Zamiast spokojnie zacząć... gnałem do przodu niczym rozpędzony świerzop na wietrznej łące. Przy okazji w grupie biegła jakaś dziewczyna, więc dusza romantyka jeszcze bardziej ześwirowała i niczym Tuwimowska lokomotywa gnała za tą zgrają.


Ogólnie wyobrażenia o trasie miałem nijakie. Sprawdziłem sobie profil na Stravie rysując trasę i wiedziałem, że jedynie masakra będzie w okolicach 15km.
Heloułłłł co ja tu widziałem od początku? co chwila jakieś hopki góra-dół. Dostałem mentalnego liścika i łudziłem się, że to ostatni i za chwilę będzie spokojnie - no bo, kurcze pieczone, miało być w miarę płasko :)))
Niestety było tak płasko, jak w mojej Zielonej Górze - gdzie płaskie odcinki są góra 300 metrowe :)

Ta jazda góra-dół, szybkie podbiegi i jeszcze szybsze zbiegi niestety musiała skończyć się w pewnym momencie. Przed 6km odpuściłem grupkę. W nogach już czułem się okropnie. Wyszło i dopadło mnie całe mięśniowe zmęczenie po tygodniu, a harce za harpaganami... no cóż, ułańska fantazja ;)

Od 7km leciałem już w trybie "econo", chociaż wiadomo jaki to jest tryb, kiedy się przegnie pałę na początku :<
Na 9km średnia z pomiaru czasu wychodziła 3:58min/km, co tylko pokazuje, jak się zapędziłem na pierwszych 5-6km. Zasadniczo to już tylko kulałem się w kierunku mety co jakiś czas próbując powrócić do tempa, ale jak tu wycyrklować tempo, kiedy jest pod górę, po chwili w dół :)
Bieg na intensywność trwał więc w najlepsze. Tętno padaka, że tak powiem, bo kulałem się jakoś powyżej progu. Mizeria była jednak taka, że próbując przyspieszyć czułem mini kolkę, więc moje szarże kończyły się niejako w zalążkach.

Wyniki badania krwi mam cienizna ostatnio i czuje się, jakbym biegał nie na benzynce PB95, lecz na PB80, albo jeszcze gorszym samogonie.


Trasa w sumie poglądowa - z jednej strony nowoczesne już Katowice, jakieś Spodki, parki, alejki, estakady, ą, ę, a po chwili Siemianowice i widoki prawie jak na Pradze w Wawie z pobocznymi lokalesami spożywającymi lokalne cerveza w dzień wolny od pracy tuż obok punktu sprzedaży tychże.

Na trzynastym, chyba pechowym, żebym nie miał zbyt fajnie... prawie się utopiłem od jednego łyka. Niezdarność i nie wiem co jeszcze, bo przytrafiło mi się to znowu (jak w Berlinie w maju), że tak wziąłem łyczka z kubeczka, że jak smarkulec jakiś zakrztusiłem się w niemowlęcy wręcz sposób do tego stopnia, że po paru sekundach musiałem się zatrzymać i wycherlać ze swoich płuc płyny. Straciłem tutaj sporo, szczególnie, że cherlałem nadal, więc znowu musiałem zrobić krótki pit-stop. Nie wiem ile na tym straciłem, ale na dobre wybiło mnie to z pogoni za czasem i chęcią odrabiania strat (moralnych?) ;)

Kiedy na dobre zdołałem już pożegnać się z problemami nie-takowego łyknięcia wody, spadł na moje nogi i płuca niekończący się podbieg.
W ZG mamy podobne, ale ten wydawał mi się "pieruńsko" długi ;) Na dobicie mentalne spojrzałem na tempo i to był chyba ostatni moment, kiedy w ogóle zwracałem jakąś tam uwagę na elektronikę.
Kiedy nie idzie, jesteś zmęczony/padnięty - nie patrz na zegarek. Spojrzałem i dostałem kolejnego klapsa :)

Ale, ale... pomyślałem, że zaraz przecież będzie zbieg i się odrobi - niestety po wtargnięciu (wczłapaniu) na szczyt tej katowickiej ścianki dorwała mnie kolka. Zbieg był masakierą.
Moje robione brzuszki na nic się zdały w tym przypadku, bo wszelkie próby siłowego rozwiązania tej kolki nie dawały pozytywnego rezultatu.
Zbieg był więc luźnym człapaniem i niejako celem dla innych, którzy ładnie mnie wyprzedzali. Taka mała filantropia biegowa z mojej strony ;)

Końcówka po Parku Śląskim i zbliżanie się do stadionu. Tu trochę depnąłem, chociaż lekko nie było, to wyszedł prawie najszybszy kilos - widok Stadionu Śląskiego to chyba spowodował ;)


Końcówka, czyli dobieg na stadion i wkraczanie w ten majestatyczny obiekt to poezja i doznania astro-mentalne z pogranicza różowo-czarno fantazji Grey`owskich, przez nieodżałowane wspomnienia z letnich obozów na Mazurach, gdzie skakało się wieczorem na "waleta" z trampoliny, czy pomostu do jeziora, do euforycznej wrzawy znanej chociażby z finiszu na Narodowym w Wawie podczas Maratonu w 2012, podczas której nawet spodenki mi falowały z wrażenia.

Kur....wa, finisz na tym obiekcie jest nieporównywalny. Chociaż może odrobinę z tym znanym z wiosny w Berlinie (tam był dłuższy i ciemniejszy tunel).
Porównywanie zresztą nie ma chyba sensu, bo jest nieporównywalne.

W 1994 powstały trzy mega klasyczne obrazy kina światowego - Forrest Gump, Skazani na Shawshank, Pulp Fiction. Były też inne, ale te trzy najbardziej lubię z tego rocznika. Każdy jest wyjątkowy i zostawił, zostawia w pamięci specyficzne doznania.
Kiedy w 1995 Akademia musiała podjąć wybór - który film ogłosić na rozdaniu Oskarów za najlepszy... musieli mieć nieźle. Każdy zasługuje na Oskara, lecz tam musiał być ten jeden. Wybór padł na Forresta Gumpa.

Na szczęście w biegowym światku nie ma potrzeby wskazywania tego naj i ze spokojem ducha mogę określić, że finisz na Stadionie Śląskim, jak i Stadionie Olimpijskim w Berlinie są wyjebiste pod każdym względem. Oba w sumie podobne, lecz każde specyficzne na swój sposób.
Finisz na tym obiekcie zdecydowanie był jednym z fajniejszych przeżyć :)
Kocioł Czarownic - nazwa w pełni adekwatna :)


Po biegu za dużo czasu nie miałem - pociąg o 13:00, więc po chwili odsapnięcia i szybkiej foty zbierałem swoje cztery litery z tego obiektu. Szkoda, że nie mogłem posiedzieć i dłużej zakosztować tego klimatu, no ale...
W nagrodę pośpiesznie szukałem transportu w stronę dworca. Dotarłem na tramwaj, który wysadził mnie w okolicach pewnego banku na I, dużo przed Spodkiem, ale miejsce mi znane, więc wiedziałem jak się kierować w stronę dworca.
Półtora kilos truchcikiem i gallowayem i udało mi się zdążyć na pociąg, mając w zapasie nawet 3 minuty.
Kolejna nagroda to taka, że jechałem w przedziale 8 osobowym - Dziękuję PKP za takie wagony - szczególnie, że większość ledwo co się mieściła w swoich miejscach. Masakra k... :>


Biegowo nic nie wiem po tym starcie, a w zasadzie wiem, jakie mam braki zarówno na podbiegach, jak i przede wszystkim na zbiegach.
Wiem też, że nie ma co zapuszczać się w wysokie rejonu intensywności, bo nic dobrego to nie wróży na obecnych mizeriowatych paramsach krwi.
Idealnie nie jest, ale z drugiej strony...

69 miejsce na prawie 3000 biegaczy nie jest aż takim złym biegiem. Czas 1:26:35. Średnia z biegu 4:06min/km jakoś nie powala, ale biorąc poprawkę na trasę, z pół minuty na przeboje z wodą w nie tej dziurce i bieg w zasadzie z treningu...
Zobaczymy co z tego dalej wyjdzie.

Jak to powiedział Vincent Hanna w "Gorączce" - back to work - czyli czas powrócić do biegania i popracować na formą ;)

Frankfurt coraz bliżej.


--foto (facebook) Tomasz Jendrzejczyk - Fotografia

Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2017-10-09,09:02): dla takiego Kotła Czarownic warto chyba było pojechać na Śląsk :) Oj, dużo robisz dla tego Twojego maratonu :) Tylko się uczyć :)
snipster (2017-10-09,09:44): Paulo, z tym Stadionem i organizacją to jeden z lepszych pomysłów w PL ostatnimi czasy. Stadiony są właśnie po to, aby ściągać tam ludzi, a ten po remoncie robi mega wrażenie. A do maratonu... tak, chcę wyrównać rachunki, które są ambicjonalną zadrą w pamięci ;)
krunner (2017-10-10,19:38): To wszystko przez te drzwi do mini-szopy ;-) ;-) pozdrawiam :)
snipster (2017-10-10,22:42): tia... drzwi, ściany... ;) cóż, życie ;)








Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768