|
| Przeczytano: 585/1106299 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | ![](sylwetki/boczek2.gif) | | ![](sylwetki/boczek3.gif) | |
|
Azjatycka przygoda - River Kwai International Half | Autor: Mikołaj Suska | Data : 2019-03-08 | ![](logo/mapy/azja.gif)
![](foto/_ilust/2019/rkwai91.jpg)
Na początku chciałbym przeprosić za publikowanie relacji z tak dużym, bo aż półrocznym opóźnieniem. Na szczęście zapisy na tegoroczną edycję opisywanego biegu są wciąż otwarte. Ponadto w tym roku dojdzie nowy dystans – Ultra Half Marathon 38 km.
Pomysł na bieg w tak oryginalnych okolicznościach przyrody, jakimi był nasz wspólny start w River Kwai International Half Marathon, narodził się spontanicznie. Szukaliśmy kierunku zagranicznej wycieczki, starając się, aby było egzotycznie, ale nas nie zrujnowało ;) Jednocześnie sprawdzaliśmy, czy w interesującym nas czasie, tj. pierwszej połowie września, w branych przez nas pod uwagę miejscach nie są organizowane jakieś ciekawe biegi.
I tak natrafiliśmy na informację o River Kwai International Half Marathon.
Tajlandia od początku była jednym z faworytów, a znalezienie przez nas biegu, którego data i miejsce idealnie wpasowały się w plan potencjalnej wycieczki, przeważyły szalę. Swoją drogą, najpierw kupiliśmy pakiety startowe, a dopiero później bilety na samolot.
![](foto/_ilust/2019/rkwai92.jpg)
Mieliśmy pewne obawy przed startem w nieznanych nam warunkach klimatycznych, toteż rozmyślnie zaplanowaliśmy wyjazd tak, aby przed biegiem przez około 2 tygodnie się aklimatyzować. Był to na pewno dobry pomysł, ponieważ klimat Tajlandii nie należy do najbardziej optymalnych dla sportowca, bardzo duża wilgotność połączona z wysoką temperaturą robiły swoje.
Do Bangkoku przylecieliśmy 27 sierpnia. Następne kilkanaście dni upłynęło nam na mniej lub bardziej aktywnym wypoczynku. W skrócie: zwiedziliśmy stolicę, stamtąd udaliśmy się koleją na południe, popłynęliśmy statkiem na wyspę Koh Tao, gdzie spędziliśmy tydzień, następnie wróciliśmy na kontynent, odwiedziliśmy Narodowy Park Krajobrazowy Khao Sok, po czym pojechaliśmy z powrotem na północ, w kierunku miejscowości Kanchanaburi, gdzie znajduje się osławiony Most na Rzece Kwai. Bazę noclegową mieliśmy jeszcze dalej na północ, w Nam Tok, tj. na ostatnim przystanku zachowanego do dziś odcinka trasy Kolei Birmańskiej.
Tak w Kanchanaburi, jak i nieopodal Nam Tok znajdują się bardzo ciekawe muzea opowiadające losy jeńców wojennych, którzy pod japońskim nadzorem budowali tę kolej w czasie drugiej wojny światowej.
Właśnie w Nam Tok, a dokładnie rzecz biorąc w znajdującym się w sąsiedztwie miasteczka (10 km) hotelu River Kwai Resort and Spa mieściło się biuro zawodów. Dopiero próbując dojechać na miejsce w przededniu zawodów, tj. 8 września, by odebrać pakiety startowe, uświadomiliśmy sobie, że dotarcie na start będzie albo trudne, albo dość kosztowne. Sam organizator nie udostępnił żadnych pomocnych informacji o możliwościach dojazdu (np. transportem publicznym) poza wskazaniem faktycznej lokalizacji biegu. Było to po części spowodowane faktem, iż zdecydowana większość uczestników z zagranicy nocowała w hotelu na miejscu startu. Dodajmy, że o cenach na kieszeń zdecydowanie bardziej zachodniego turysty, niż polskiego.
![](foto/_ilust/2019/rkwai93.jpg)
Po pakiety udaliśmy się autobusem publicznym, który jeździł właściwie bez rozkładu, choć dość często w ciągu dnia. Zanim więc ustaliliśmy kiedy autobus nadjedzie i gdzie się zatrzyma, odbyliśmy liczne rozmowy z „lokalsami”, przeważnie posługującymi się językiem angielskim słabo albo bardzo słabo, ale za to zawsze bardzo pomocnymi i sympatycznymi.
Po przybyciu na miejsce zastaliśmy kilka namiotów kryjących biura zawodów, stoiska z ciuchami sportowymi i sprzętem. Odebraliśmy nasze pakiety, w skład których wchodziła koszulka techniczna bez ramion, numer startowy, kupon na posiłek regeneracyjny i rozmaite ulotki (oraz koszulka finishera i medal – po biegu). Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że jak na cenę (800 bahtów = niecałe 100 zł), to pakiet był naprawdę atrakcyjny.
W dzień zawodów wstaliśmy około 4 rano, słońce miało wzejść za nieco ponad dwie godziny. Sam start biegu przewidziany był zaś na godzinę 5 30. Zdecydowaliśmy się, że pojedziemy wynajętym w naszym hostelu skuterem. Niestety, a może stety, tego konkretnego skutera nie potrafiliśmy uruchomić (pomimo że wcześniej już z nich korzystaliśmy). Z pomocą przyszły nam dwie Brytyjki, które również udawały się na bieg i miały wynajęty samochód z szoferem (sic!). W ten sposób komfortowo dotarliśmy na start.
![](foto/_ilust/2019/rkwai94.jpg)
Na miejscu zastaliśmy niemal 1800 biegnących dystans półmaratonu oraz 1300 osób na „dyszkę”. Trasa półmaratonu biegła wzdłuż głównej drogi szybkiego ruchu, która została częściowo wyłączona na czas biegu, z nawrotem po 10 km. Co się rzuciło w oczy tuż przed biegiem, to zdecydowanie zbyt mała liczba toalet. Na szczęście biegacze na 10 km przepuszczali półmaratończyków w kolejce, jako że ci drudzy startowali wcześniej.
Wystartowaliśmy bez przeszkód, wokół nas biegło sporo osób, ale nie przeszkadzało nam to. Biegliśmy tempem pod Agnieszkę (ok. 7 minut 6 sekund na kilometr), mając na celu przede wszystkim ukończenie biegu. Miałem ze sobą plecak, a w nim bukłak z wodą i żele. Przez większość dystansu biegło nam się bardzo przyjemnie. Bieg umilały nam wspaniałe widoki szczytów górskich pogrążonych w chmurach, charakterystycznej azjatyckiej przyrody oraz świątyń buddyjskich, z których dobiegały odgłosy mnisich śpiewów. Na trasie organizator zapewnił w regularnych odstępach punkty z wodą, co jakiś czas był też izotonik i arbuzy (świetny pomysł !). Dopiero około 18 km Agnieszka zaczęła mieć lekkie problemy, więc nieznacznie zwolniliśmy. Na metę dotarliśmy w czasie 2:32:51
Po biegu otrzymaliśmy ładne medale i odebraliśmy koszulki „finishera”. Zjedliśmy też poczęstunek, na który złożyły się: pieczone udko kurczaka, jabłko, kanapka, jajko na twardo, sok i woda. Zdecydowanie najlepsza była jednak rozgrzewająca herbata z imbirem.
![](foto/_ilust/2019/rkwai95.jpg)
Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy zwiedzać wspomniane wyżej pobliskie muzea. Miejsca pamięci zrobiły na nas ogromne wrażenie, zwłaszcza Hellfire Pass Museum, pokazane m.in. w hollywoodzkim filmie The Railway Man (który polecamy !)
Gdybyśmy mieli ocenić organizację biegu, to istotnie miała ona kilka wad, lecz zalety zdecydowanie przeważały. Pobiegliśmy w egzotycznym otoczeniu, otrzymaliśmy fajne pamiątki i jesteśmy bogatsi o nowe biegowe doświadczenie.
Podsumowując, przebiegnięcie półmaratonu w Tajlandii to niezapomniane przeżycie, godne polecenia każdemu amatorowi biegania. Mamy więc nadzieję, że nasza relacja zachęci kogoś do wzięcia udziału w River Kwai International Run 2019!
|
| | Autor: emka64, 2019-03-08, 17:03 napisał/-a: Bardzo ciekawa wyprawa, fajnie opisana. Aż chce się tam pojechać. Chętnie poczytam o Waszych kolejnych pozdróżach. | | | Autor: mesz, 2019-03-08, 21:56 napisał/-a: Biegłem tam kilka lat temu i pamiętam to samo zamieszanie: gdzie właściwie jest ten bieg? I dlaczego mieszkamy tak daleko, mimo że w Kanchanaburi? Ale ogólnie wyszło całkiem miło i ciekawie. A okolica piękna. | | | Autor: neergreve, 2019-03-15, 13:51 napisał/-a: Dzięki za pozytywny odzew :) Mesz - jestem pod wrażeniem, byłem przekonany, że żadnego naszego rodaka przed nami tam nie było, w końcu to egzotyczny i jednak raczej niszowy bieg, miłe zaskoczenie :) A co do logistyki, to rzeczywiście sporo czasu straciliśmy na ogarnięcie tematu, uroki tej części świata ;D | |
| |